PÓJDZIESZ DO PIEKŁA

Wydawnictwo „Znak” „szczyci” się nie tylko wydawaniem antypolskich książek, ale również budzi demony antypolskości i antysemityzmu. W nocie „od wydawcy” „Strachu” Jana Tomasza Grossa,

Henryk Woźniakowski, prezes zarządu Społecznego Instytutu Wydawniczego "Znak", pisze m.in:

„…w obecnym tomie Gross stawia kolejny krok i pyta, jak możliwy był w Polsce antysemityzm po Zagładzie? …podczas okupacji miały miejsce zbrodnie na Żydach dokonywane przez Polaków, zaś bohaterowie chroniący Żydów nieraz już po wojnie spotykali się ze społecznym ostracyzmem i ukrywali swoje czyny..."

Po wojnie w wielu regionach zdarzały się akty wrogości wobec Żydów, z morderstwami włącznie, których ofiarami padło od 500 do 2500 osób. Tradycyjny antysemityzm i stereotyp „żydokomuny” były elementami klimatu, w którym tych zbrodni dokonywano. Zaś elity inteligenckie nie rozpoznały w porę stopnia zarażenia tkanki społecznej nazizmem – nie mieściło się to bowiem w polskiej martyrologicznej narracji historycznej, w jej języku, ani w wizji historii jako tworzonej przez klasy wyższe, inteligencję i ziemiaństwo, a nie na „kuchennych schodach”, czyli pośród „Chamów i Żydów”, gdzie nic ważnego dziać się nie może. ( Witold Jedlicki „Chamy i Żydy”) …Mówił o tym i pisał wielokrotnie Adam Michnik…

…Czy stereotyp „żydokomuny” – który zrodził mnóstwo zła, służąc niejednokrotnie jako uzasadnienie, lub usprawiedliwienie zbrodni – był tylko zbiorowym omamem, czy jednak ta stereotypowa percepcja wraz ze wskazaną przez Grossa nadreprezentacją Żydów w kadrach PPR i UB miały jeszcze inne przyczyny, poza opisanymi przez autora? Czy posłużenie się przez autora w celach polemicznych stereotypem własnego wynalazku – a mianowicie „katoendeka” – sprzyja rzetelnemu rozpoznaniu zróżnicowanych postaw?...

…Dlatego wydajemy książkę Grossa polskiego historyka(?) i socjologa z nadzieją, że dzięki temu ta hańba, jaką był fakt, że po wojnie Polska była jedynym krajem, w którym Żydzi byli fizycznie zagrożeni j a k o  Ż y d z i, zostanie przepracowana należycie przez polskie myślenie”.

 Adam Michnik w czasie promocji „Strachu” wyraził swoją opinię o Kościele rzymsko katolickim w Polsce http://www.youtube.com/watch?v=QlSsg7QkjrY, natomiast wcześniej w wywiadzie dla  „Powściągliwości i Pracy” nr 6 z 1988 roku – pisma katolickiego powiedział m.in.:

 „…jak na pewno wiecie, środowiskiem, z którego

pochodzę, jest liberalna żydokomuna. To jest żydokomuna w sensie

ścisłym, bo moi rodzice wywodzili się ze środowisk żydowskich i byli

przed wojną komunistami. Być komunistą znaczyło wtedy coś więcej niż

przynależność do partii, to oznaczało przynależność do pewnego

języka, do pewnej kultury, fobii, namiętności”. -          

 http://niezlomni.com/adam-michnik-wywodze-sie-ze-srodowiska-zydokomuny-bycie-komunista-oznaczalo-przynaleznosc-do-pewnej-kultury/

Warto się zastanowić dlaczego Jan Tomasz Gross zatytułował swoją antypolską i grafomańską książkę „Złote żniwa”? Skąd to „złoto” wysypało się na Polaków?

Spotykałem Żydów przed wojną we Lwowie, najczęściej na lwowskim placu targowym zwanym „Paryżem”, lub z żydowska „Krakidałami”, ale nie spotkałem „ozłoconych”. W większości na „Krakidałach” handlowali właśnie Żydzi i oni byli głównymi uczestnikami niepowtarzalnego lwowskiego folkloru.

 I na tym zapewne polegało ich „ozłocenie” dla folkloru lwowskiej ulicy. I też daleko było polskim kupcom do żydowskich.

Pamiętam starozakonnego w stroju ortodoksyjnym, który sprzedawał kolorowe pocztówki. Zapewne niespotykane w latach trzydziestych ub. wieku.

Za handlarzem podążała zwykle spora grupka ludzi, a kupienie takiej pocztówki nie było proste. Pocztówka przedstawiała starego, pejsatego Żyda, który z lewej strony miał ryczącego lwa, z drugiej zaś pożar. Podpis dwujęzyczny w języku jidysz i po polsku: „nysz ta hir, nysz ta hir”, co oznaczało „ani tam, ani tam".

Antysemityzm na „Krakidałach”? Wręcz odwrotnie. Żydowscy „handełesi” byli bardziej poszukiwani niż goje. Powód prosty – mieli towary atrakcyjne i cenowo konkurencyjne.

We Lwowie niektórzy nawet mówili „szmoncesem”: „gdybyś ty miał „jidysze kepełe” (żydowską głowę) do handlu”.

Jestem piszącym świadkiem historii urodzonym  w 1931 roku, jakich dzisiaj jest już niewielu i Jan Tomasz Gross, nie historyk przecież, urodzony  w 1947 roku niczego mi nie udowodni, ani nie przekaże, tym bardziej, że książka „Złote żniwa” nie stanowi historycznego zapisu, dokumentu, nie posiada żadnej dokumentacji, sprawdzonych źródeł i napisana została na zamówienie określonych kół,  ogólnie znanych, antypolskich i roszczeniowych, w celach politycznych, a nie historycznych, podobnie jak „Sąsiedzi”, czy „Strach”, autorstwa Jana Tomasza Grossa.

Gross jest nieuczciwy, bo niektóre zachowania ekstremalne, przedstawia jakby dotyczyły całej społeczności podobnie jak w książkach poprzednich. „Złote żniwa” są kiczem, skrajnie naginającym fakty, bez określonej formy literackiej. Nie jest to opracowanie historyczne, esej, nowela, opowiadanie, reportaż, czy też powieść. Natomiast jest to kłamstwo historyczne, napisane sprytem knajackim i takim też językiem. W swoich książkach Gross nie wspomina jak to żydowscy odmani (policja żydowska) w gettach zabijali na zlecenie Niemców swoich ziomków.

. Przypomnijmy tu, z jak ostrym potępieniem tej kolaboracji wystąpiła najsłynniejsza żydowska myślicielka XX wieku Hannah Arendt w książce "Eichmann w Jerozolimie" (Kraków 1987). Napisała tam m.in. (s. 151):

"(...)Ta kolaboracja części Żydów z Niemcami była tym bardziej szokująca i wstydliwa ze względu na społeczny charakter jej uczestników. W przeciwieństwie bowiem do Polaków, wśród których z Niemcami godzili się na ogół kolaborować głównie ludzie z marginesu społecznego, męty, wśród Żydów na kolaborację poszła duża część elit z tzw. Judenratów (rad żydowskich). Dla Żydów rola, jaką przywódcy żydowscy odegrali w unicestwieniu własnego narodu, stanowi niewątpliwie najczarniejszy rozdział całej historii". Uległość Judenratów wobec nazistów oznaczała skrajną kompromitację żydowskich elit w państwach okupowanych przez III Rzeszę(...)". Arend stwierdziła wprost: "O ile jednak członkowie rządów typu quislingowskiego pochodzili zazwyczaj z partii opozycyjnych, członkami rad żydowskich byli z reguły cieszący się uznaniem miejscowi przywódcy żydowscy, którym naziści nadawali ogromną władzę do chwili, gdy ich także deportowano" (tamże, s. 151). Arendt pisała, że bez pomocy Judenratów w zarejestrowaniu Żydów, zebraniu ich w gettach, a potem pomocy w skierowaniu do obozów zagłady zginęłoby dużo mniej Żydów. Niemcy mieliby bowiem dużo więcej kłopotów ze spisaniem i wyszukaniem Żydów.

Przypomnę również, iż Żydowski Instytut Historyczny w Warszawie obrał za patrona żydowskiego historyka, kronikarza warszawskiego getta Emanuela Ringelbluma. Ten najsłynniejszy kronikarz warszawskiego getta tak pisał o żydowskiej policji, która nawet jednym zdaniem nie została wspomniana w "naukowych dziełach” Grossa:

(…)„policja żydowska miała bardzo złą opinię jeszcze przed wysiedleniem. W przeciwieństwie do policji polskiej, która nie brała udziału w łapankach do obozu pracy, policja żydowska parała się tą ohydną robotą. Wyróżniała się również straszliwą korupcją i demoralizacją. Dno podłości osiągnęła ona jednak dopiero w czasie wysiedlenia.

Nie padło ani jedno słowo protestu przeciwko odrażającej funkcji, polegającej na prowadzeniu swych braci na rzeź. Policja była duchowo przygotowana do tej brudnej roboty i dlatego gorliwie ją wykonała. Obecnie mózg sili się nad rozwiązaniem zagadki: jak to się stało, że Żydzi - przeważnie inteligenci, byli adwokaci (większość oficerów była przed wojną adwokatami) - sami przykładali rękę do zagłady swych braci. Jak doszło do tego, że Żydzi wlekli na wozach dzieci i kobiety, starców i chorych, wiedząc, że wszyscy idą na rzeź” (...). Okrucieństwo policji żydowskiej było bardzo często większe niż Niemców, Ukraińców, Łotyszy. (E. Ringelblum: "Kronika getta warszawskiego wrzesień 1939 - styczeń 1943", Warszawa 1988, s. 426, 427, 428) (…)”.

O wynikach badań tego patrona Żydowskiego Instytutu Historycznego Gross nie wspomina.

Gdy Polskę spotkało nieszczęście 1 i 17 września 1939 roku widziałem jak na murach Lwowa rozlepiano afisze – grafiki przedstawiające ortodoksyjnego Żyda w karykaturalnej formie z napisem „Żydzi wszy”. Z okien mojego mieszkania przy ul. Jagiellońskiej 4 we Lwowie widziałem ortodoksyjnych Żydów, rozlepiających te afisze.

Przyjaciel naszego domu lwowski adwokat Joachim Allerhand, pochodzenia żydowskiego, w rozmowie z moim ojcem skomentował ten fakt, iż  afisze te, to żydowska antypolska prowokacja. Nie rozumiałem wówczas tego znaczenia.

We wrześniu 1939 roku niepodległe państwo polskie, istniejące zaledwie 21 lat, zostało ponownie podzielone między Niemcy i Rosję - Związek Sowiecki. Był to wielki szok dla Polaków, trudna do opisania tragedia. Tymczasem w takiej tragicznej dla Polaków chwili tysiące Żydów, i to nie tylko komunistów, i nie tylko na terenach polskich okupowanych przez Związek Sowiecki, cieszyło się z upadku Polski i drwiło sobie z Polaków, najczęściej pisząc na murach ówczesne graffiti : "Już się wasza zasrana Polska skończyła", albo "Chcieliście Polski bez Żydów, macie Żydów bez Polski”. Afisze tej treści oglądałem na murach lwowskich kamienic już 17 września 1939 roku.

Ks. Tadeusz Isakowicz- Zaleski zerwał współpracę z wydawnictwem „Znak”. Powód? „Znak” opublikuje książkę „Złote żniwa” Jana Tomasza Grossa.

 

Na wieść o przygotowywaniu do druku książki Jana Grossa „Złote żniwa” przez „Znak” (na rynku książka ukazała w marcu 2011 r.) ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski napisał do oficyny list otwarty:

„(...) zawiera ona (publikacja) tak ogromną ilość przekłamań i demagogicznych sformułowań, że ma ona wyłącznie charakter paszkwilu, nasączonego osobistymi fobiami autora” – czytamy w nim. – „Wstyd mi za was”.

Ksiądz jest oburzony, iż ceniona oficyna obok wydawanych książek Ojca Świętego publikuje „intelektualny gniot”. –" Autor poniża takich ludzi, jak moja ciocia, Maria Odud, która z narażeniem życia uratowała Żyda Teofila Finkelperla, zaprzyjaźnionego z moją rodziną. Nie dostała nawet tytułu Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Zachowała się tak z pobudek ludzkich, chrześcijańskich. Tymczasem  Gross sugeruje, że Polacy ratowali Żydów wyłącznie dla pieniędzy – mówi kapłan. – Jestem załamany poziomem tych oskarżeń i napisałem ten list, bo nie chcę być jako autor dwóch wydanych przez „Znak” książek stawianych w jednym rzędzie z Janem Grossem".

 Ksiądz Tadeusz Isakowicz - Zaleski pisze w liście o innym krewnym, prałacie Leonie Isakowiczu, ormiańsko-katolickim proboszczu ze Stanisławowa, który ratował Żydów, wystawiając im katolickie metryki. – Tak postępowało wielu księży. Sporo z nich trafiło do Dachau. Kardynał Adam Sapieha walczył jak lew, by ocalić ludzi, a także jego postawę atakuje Gross. Oczywiście, że byli też w Polsce szmalcownicy, ale uogólnienia, jakie stosuje autor „Złotych żniw”, są niedopuszczalne – mówi „Rzeczpospolitej”.

Na końcu kapłan podkreśla, że drogi jego i wydawnictwa „ostatecznie rozeszły się”.

 Przed programem „Mam inne zdanie” w telewizji publicznej z udziałem  ks. Tadeusza Isakowicza – Zaleskiego i Jana Tomasza Grossa, księdza ukryto w innym pomieszczeniu, aby przypadkiem Gross nie zobaczył go przed programem. Po krótkiej krytycznej wypowiedzi księdza o książce „Złote żniwa” – „gniot intelektualny”, po zakończeniu programu, na korytarzu Gross krzyczał wielokrotnie do księdza: „pójdziesz do piekła”!

– Nie będzie na razie żadnej reakcji na list księdza Isakowicza-Zaleskiego. Na konferencji zapowiadającej książkę Grossa odpowiemy  na wszelkie pytania – usłyszała „Rz” w sekretariacie oficyny wydawniczej „Znak”.

Lecz nie tylko ks. Isakowicz-Zaleski protestuje przeciw publikacji „Złotych żniw”. Zapoczątkowana przez Annę Kołakowską na portalu Facebook społeczna „Akcja przeciwko oczernianiu Polski przez Grossa” ma potrwać jeszcze kilka miesięcy. W styczniu „Rz” pierwsza informowała o tej inicjatywie. Kilkuset internautów wysyła do pracowników „Znaku” petycje z prośbą o wstrzymanie publikacji książki Grossa. – Codziennie przychodzi nawet kilkaset e-maili – potwierdzał Jerzy Illg, redaktor naczelny wydawnictwa „Znak”.

Blisko 2 tysiące internautów włączyło się też do koordynowanej za pomocą portalu Facebook akcji „Bojkot Grossa i wydawnictwa Znak”. Regularnie informują oficynę, że do momentu wstrzymania publikacji „Złotych żniw” nie będą kupować innych książek „Znaku”.

Książkę „Złote żniwa” Gross rozpoczyna fałszem historycznym, prezentując fotografię grupy ludzi, którzy mieli plądrować cmentarzysko szczątków ludzkich na terenie b. obozu zagłady w Treblince. Według fotosyntezy – nadprzyrodzonego daru Grossa - ludzie na fotografii posiadali w kieszeniach złote obrączki.

W książce „Złote serca czy złote żniwa” polski historyk dr Piotr Gontarczyk pisze:

„Jak fakty są przeciwko nam, to tym gorzej dla faktów” o metodzie naukowej „Złotych żniw" Jana Tomasza Grossa – analiza jednej fotografii”:

W 2008 roku dwóch dziennikarzy: Piotr Głuchowski i Marian Kowalski opublikowało w „Gazecie Wyborczej” zdjęcie grupy osób, które miały plądrować cmentarzysko szczątków ludzkich na terenie dawnego obozu zagłady w Treblince. Podpis pod zdjęciem brzmiał następująco: „Kopacze z Wólki Okrąglik i sąsiednich wsi pozują do wspólnej fotografii z milicjantami, którzy zatrzymali ich na gorącym uczynku. W chłopskich kieszeniach były złote pierścionki i żydowskie zęby. U stóp siedzących ułożone czaszki i piszczele zagazowanych".

Fotografia ta otwiera książkę J.T. Grossa „Złote  żniwa”. Nie wiadomo kto i kiedy zrobił fotografię, ani w jakich okolicznościach ona powstała. Nie ma nawet jednoznacznych dowodów, że powstała ona w Treblince. Kim wreszcie są sfotografowani ludzie i co robią na cmentarzysku? Są kopaczami? A może ekipą porządkującą cmentarzysko. Czy hieny cmentarne rzeczywiście chciałyby dokumentować swoje działania na fotografii? Sprawa tej fotografii postawiła  Grossa w niezręcznej sytuacji”.

Skąd wiadomo, iż w kieszeniach fotografowanych znajdowały się złote pierścionki i żydowskie zęby?

Gdy do Lwowa wkroczyli Sowieci, Żydzi bardzo ożywili się, współpracując od początku z bolszewikami.

Widziałem jak do rozłożonych pod Wielkim Teatrem we Lwowie wojsk sowieckich gromadnie podchodziły całe rodziny żydowskie podając im żywność, najczęściej alkohol. Opowiadała mi moja matka, nauczycielka, iż wiadomo jej, że wielu młodych wstąpiło do milicji i NKWD.

Na ul.Łąckiego (lwowskie więzienie) po ucieczce Sowietów przebywał żołnierz Wehrmachtu weterynarz Józef Brachetka. Widział zwłoki pomordowanych przez NKWD więźniów noszące na sobie ślady różnych tortur.

Na dziedzińcu leżały ciała mężczyzn i kobiet. W jednym pomieszczeniu więziennym leżało około 60 ciał ułożonych warstwami, jedne na drugich. Ciała kobiece w większości były prawie pozbawione ubrań.

Na ich brzuchach i narządach rodnych widniały liczne rany, miały piersi nabiegłe krwią oraz ślady uderzeń tępymi i ostrymi przedmiotami. U niektórych ofiar, tak mężczyzn jak i kobiet widać było zmiażdżone palce, ręce częściowo pozbawione skóry. Pojedyncze zwłoki leżały w nienaturalnej pozycji fizjologicznej, uda i łydki powykręcane, łokcie skierowane do przodu. Wyglądało na to, że powykręcano im kości i powyłamywano stawy.

Bestialstwo morderców przeszło wszelkie wyobrażenia. Niektórym ofiarom ściągnięto skórę z głowy, lub rąk, inne miały głowy rozrąbane toporami, jeszcze inne znaleziono nadpalone  ze związanymi do tyłu rękami. Przerażenie budził widok zgwałconych kobiet z poobcinanymi piersiami i mężczyzn pozbawionych genitalii. W „Brygidkach” lwowskich wiele cel zamurowano ze stłoczonymi ludźmi, tak, że umarli stojąc. Prawdopodobnie ukrzyżowano tam również kilkunastu więźniów na dziedzińcu, wśród których byli księża. Z kolei w więzieniu na Łąckiego znaleziono dziewczynkę wbitą na hak. Niektóre ofiary przybito tam do ścian, inne udusiły się pod zwałami zwłok. Podłogi w celach przesłuchań pokrywała dwudziestocentymetrowa warstwa krwi.

 

Alma Heczkowa – pamiętnik:

 

„Byłam sama. W bramie stał Ukrainiec w mundurze niemieckim i mówił do mnie:

- „ty jesteś Żydówka"

- odpowiedziałam - "co panu przyszło do głowy"

- "masz kręcone włosy!"

- "przecież to jest trwała ondulacja"

- "no to idź!"

Odpowiadając, nie miałam nawet czasu, aby się zastanawiać, o co mu chodzi. Czy ja się wówczas przestraszyłam? Chyba jeszcze nie, bo nie zdawałam sobie sprawy z tego, o co mu chodzi. Ale zawróciłam. Kiedy szłam wśród tłumu, ulicą Legionów w kierunku Teatru Wielkiego, zobaczyłam żydowskie małżeństwo w średnim wieku, z córką. Cała trójka trzymała się za ręce, a za nimi Ukrainiec w niemieckim mundurze pałką bił ich kolejno po głowie, tam i z powrotem. Dlaczego on ich bije? Nic z tego nie rozumiem. Żołnierz nie wstydzi się coś takiego robić? W głowie waliło mi tylko jedno słowo, „dlaczego"? Przyspieszyłam kroku, aby jak najprędzej znaleźć się w domu. Wróciłam wstrząśnięta. Nie rozumiałam, co się dzieje. W domu zapanował bardzo ciężki nastrój.

Po obiedzie wyszłam na Wały Hetmańskie.  W krzakach leżał zabity koń, a wokół niego grupa Żydów, oraz dwóch wrzeszczących Ukraińców w niemieckich mundurach. Jeden z Żydów trzymał ogon koński podniesiony do góry, a inni Żydzi ustawieni w kolejce podchodzili i całowali konia w odbyt.

 Równocześnie niemiecka i ukraińska policja, żołnierze z batalionu „Nachtigall”, miejskie męty i bandy wyrostków przystąpiły do wyciągania ludności żydowskiej z domów, urządzały nań łapanki na ulicach, odprowadzano na punkty zborne, a stamtąd do więzień, lub do Obozu Janowskiego –zwanego "uniwersytetem zbirów".

Tymczasem w czerwcu 1941 roku na ścianach dziedzińca „Brygidek” budziła nie tylko moją grozę zmieszana z mózgami krew, która wytrysła z kolb karabinów NKWD.

 

                      Aleksander Szumański „Warszawska Gazeta” 26 października 2012 r. "Głos Polski" Toronto