foto1
Kraków - Sukiennice
foto1
Lwów - Wzgórza Wuleckie
foto1
Kraków - widok Wawelu od strony Wisły
foto1
Lwów - widok z Kopca Unii Lubelskiej
foto1
Lwów - panorama
Aleksander Szumański, rocznik 1931. Urodzony we Lwowie. Ojciec docent medycyny zamordowany przez hitlerowców w akcji Nachtigall we Lwowie, matka filolog polski. Debiut wierszem w 1941 roku w Radiu Lwów. Ukończony Wydział Budownictwa Lądowego Politechniki Krakowskiej. Dyplom mgr inż. budownictwa lądowego. Dziennikarz, publicysta światowej prasy polonijnej, zatrudniony w chicagowskim "Kurierze Codziennym". Czytaj więcej

Aleksander Szumanski

Lwowianin czasowo mieszkający w Krakowie

http://aleszum.btx.pl/index.php/publikacje/162-sp-314922217

PŁYNNA MGŁA

I znowu przyszła
W płynnej szacie
I już nie wyszła
Wniebowzięta

A ja już wiszę na krawacie
W tę noc przeklętą
Serca me bicie spowolniła
Jak łaską niebios wydymioną
A potem ze mną wódkę piła
W to nasze szczęście zespolone
Po drodze było prochów kilka
Pół litra i...


Mam oczy wilka
Gdzieś mi zapodział się widelec
Z łyżką do butów z górnej półki
I znowu jestem jak wisielec
I z wódką kaca mam do spółki
Włożę na głowę jakieś czako
Bo w skroń mi walą jarzma młoty
I walę kity byle jako
W dowodzie swoich bzdur głupoty
Lampa pijana w przedpokoju
Nie wytrzeźwiała od tygodnia
Jakieś zmazaki w białym stroju
I bilardowe kule ognia
I znowu bębny w głowę tłuką
Dobosz popija w dym z doboszem
Może mi wreszcie głowę stłuką
Która już stała się kaloszem
W łazience łażą karaluchy
Czasami jeden, zwykle dwa
To jest władymir z mendą bronkiem
Co już nie pije ino chla
Nad wanną wiszą zdechłe muchy
A z kranów płynie wódą mgła
W smoleńsku była tez na niby
Władymyr mówił mgła to ja
Tam gdzie leżały dwa dywany
Przegniłe klepki zęby szczerzą
Już tydzień leżę w dym pijany
A na mnie spite kołdry leżą
Gdzieś mi zapodział się prezydent
Leżał wraz ze mną w górnej półce
Durny zszetyniał po tej wódce
Gdy śpiewał refren lud tak chce
Kace zmieniają się wciąż w glątwy
Nad nimi też wódczana ciecz
Jestem pijany tydzień piąty
Picie to jednak fajna rzecz
Raz przyszła do mnie wańka wstańka
Także urżnięta była w kloc
Ta życiorysu wycinanka
Zmieniona w swój pijany los
I płyną muchy po futrynie
Są z pająkami za pan brat
Pijaka życie nie zaginie
Gdy wódą jest weselny swat
Wokół Polaczki same głupki
Niedługo będą same trupki
I tak się przecież nie wywiną
Polak być może tylko świnią
Mówią zawiśnie całe trio
O to kaczorom właśnie szło
Znów serce tłucze, nie przestaje
Jak wiewiór jakiś w dziwnej klacie
Piskami jęczą kół tramwaje
I znowu rzygam w snu kloace
Może się cały wyrzygowię
A może tylko odrobinę
Może się zmienię w mrówki mrowie
I się powieszę na drabinie
Jak długo piję
Sam już nie wiem
Jak długo żyję
Nie wiadomo
Ale najchętniej bym popijał
Z kazikiem kucem na balkonie
Wczoraj tu stały trzy butelki
Fabrycznie plombą lakowane
Dzisiaj też stoją, ale puste
Może je wypił ktoś przez ścianę
A może ściana się przelękła
/ Ściana nie może być pijana /
I tak przede mną czule zgięta
Jakby kochanka zapomniana
I nagle stałem się odważny
Wypiwszy swoje cztery piwa
Potem zasnąłem niewyraźnie
Gdy bujak się z przerwami kiwał
I znowu noc ma zarzygana
Miast snu to tańce tańczą w głowie
I znowu róża w sztok zalana
Pijane ryczy pogotowie
Do tańca panią dziś zapraszam
Lecz zapodziały się gdzieś gacie
Więc nowych gości dziś nie spraszam
Wiszę już przecież na krawacie.

BALLADA NIEBANALNA

Wykwitłaś wiotko niebanalnie
Niespotykanie seksualnie
Spojrzałaś mimo lecz prześlicznie
I niezdobyciem eterycznie

Chłonąłem wzrok twój lekko drwiący
Niespotykanie tak pragnący
Jakby napotkał wichr miłosny
Topiący śniegi pierwszej wiosny

To były twoje pierwsze słowa
Tak rozpoczęła się rozmowa
Ująłem dłoń twą oczywiście
Poszliśmy razem zbierać liście

Bryczką zawiozłem cię za miasto
I powiedziałem tam jest krasno
Tak kraśnie że sam rubin pobladł
I poszliśmy na pierwszy obiad

A potem było już śniadanie
Też niebanalne niesłychanie
Wypiłem pierwsze nasze mleko
Gdy słońce skryło się za rzeką

I dzień powszedni śnił niedzielą
Mówiłem pragnę tak niewiele
Dowodem były nasze liście
Szumne zielenią uroczyście

I wszystko było niebanalne
Niespotykanie seksualne
Niekiedy nawet platoniczne
Tak niebanalnie erotyczne

 

 

 Lustro

To były twoje usta
Na których igrał śmiech
I spoglądałaś w lustro
W odbiciu drzemał grzech

Półkolem sie zaognił
W bezgrzeszną lustra gładź
I rysą swoich wspomnień
Wyszeptał ty to ja

I przemówiło lustro
Zwyczajne zimne szkło
Ja jestem twoją pustką
Kiedy zachodzę mgłą

Złożyłaś pocałunek
Purpurą swoich warg
Na lustrze wizerunek
Odbicie twoich skarg

To były twoje usta
Na których igrał śmiech
I spoglądałaś pustką
Odbiciem igrał grzech

Hymn Polonii

JESTEŚ ZŁOTEM
JAK MYŚL MOJA
GDY DLA CIEBIE
SZCZĘSNE POLA
GDY DLA CIEBIE
LASÓW POSZUM
WIR WEZBRANY
PTAK DO LOTU

ORZEŁ W GODLE

ROZSKRZYDLONY

GDY NAD POLSKĄ

BIJĄ DZWONY

 

NOCĄ PEŁNIA

W SŁOŃCU BYCIE

ŚWIT WSCHODZĄCY

W TWE ŹRENICE

I  TWE DŁONIE

ŁASKĄ PEŁNE

I TWE TONIE

NOCĄ CIEMNĄ

 

ORZEŁ W GODLE

ROZSKRZYDLONY

GDY NAD POLSKĄ

BIJĄ DZWONY

 

 

 

 
TWE PORANKI
GNIAZDO CISZY
TWE ZARZEWIE
W NOCNYM ŚWICIE

ZŁOTEM SREBRZYSZ
SREBREM ZŁOCISZ
STĄPASZ ZIEMIĄ
W NIEBO WZNOSISZ

ORZEŁ W GODLE
ROZSKRZYDLONY
GDY NAD POLSKĄ
BIJĄ DZWONY.

Tobie morze
Tobie gaje
Tobie światło
Nad ruczajem
Tobie śpiewa
Żywioł wszelki
Jeszcze Polska
I duch wielki

Orzeł w godle
Rozskrzydlony
Gdy nad Polską
Biją dzwony


 

 

 

Poprzedni artykuł

Następny artykuł

 

 

Żonie w szczęściu odnalezionego kotka Buraczka

Najpiękniejsze róże świata
Zbiorę
I te polne wzrosłe latem
Wtkam w koronę

I te dzikie najpiękniejsze
Splotę
Będą wonią najwierniejsze
Twoim wzlotem

 Wszystkie róże
I te chabrem jaśminowe
Jak królowe miodem pszczelne
Nieodmiennie purpurowe
Niezamienne z żadnym kwiatem
Róże owe
Będą twoim światem
W sny tęczowe

 

A gdy zasną w sercu twoim
Zasuszone
To je utkam
Łzami szczęścia
W twą koronę

LICHO

Mieszka w tobie jakieś licho
Gdy spod oka się przyglądasz
Czy to licho czy nie licho
Nawet nie wiem jak wygląda

 Mieszka w tobie nieodziane
Takie zwykłe takie małe
Sympatycznie nieubrane
Takie licho w tobie całe

Okiem zerkasz w moją stronę
Naśladując w dal spojrzenie
Twoje licho ma koronę
Strojną w złocień krzak marzenie

Stąpasz godnie pachniesz strojnie
Jakby licha pozbawiona
A tymczasem trwasz dostojnie
W naręcz kwiatów utulona

Srebrem złocisz kamienice
Gdy się tobie przyglądają
Diamentami tkasz ulice
Gdy twe licho oglądają

Takie zwykłe takie małe
Siedzi w tobie jakieś licho
Może jeszcze niedojrzałe
Może drzemie jeszcze cicho

 Czereśnie

Za późno już za późno
Na szepty wiosen plecionych łąk
Za późno już za późno
Słońce się zmienia w księżyca krąg

 Za późno już za późno
Na szczebiot ptaków miłosną pieśń
Za późno już za późno
Nadchodzi mrok zachodzi dzień

Za późno już za późno
Na lilij wodnych zerwany kwiat
Za późno już za późno
Na próby wskrzeszenia minionych lat

Więc może jeszcze raz od nowa
Zerwiemy sadu kolczyków czereśnie
I może jeszcze nasza rozmowa
Szepnie za wcześnie miły za wcześnie

SPACER NIEDZIELNY

Idziemy na spacer niedzielny
A z dali biją dzwony
Sznur napina kościelny
By wydobyć z nich tony

 Tu dzwonów koncert trwa
A mnie męczy życie za dnia
Krawat mam przekrzywiony
A tu biją dzwony

Jakaś mucha za uchem brzękiem gra
A może to nie mucha tylko wycie psa

Taki mały kundelek
Przyplątał się do mnie
Dałem mu precelek
A przy kościele strojnie

Szumią krajkami dziewczyny
Nie idą boso
Wyszły z leszczyny
Poranną rosą

A w kościele święta msza
Pełna taca bez dna
Lud pobożnie pochylony
A tu biją dzwony

Ksiądz ma kazanie
Jak wydobyć dobro ze zła
Słychać szlochanie
Na dworze mgła

W przekrzywionym świecie
Stoję pochylony
Modląc się za księdza
A tu biją dzwony

WIERSZ O DZIWNEJ MIŁOŚCI

Kochałbym cię jasna cholera
A ty miłość gasisz w zarodku
Jakby nic idziesz do fryzjera
Loki kręcić sobie po prostu

Pana Jana darzysz sympatią
Gdy ci włosy zakręca ladaco
Wracasz patrzysz na mnie nijako
A ja kocham cię po co i na co

 Chciałem zabrać cię na wakacje
I wypełnić treścią mą miłość
Piąte z rzędu już więdną akacje
A ja chodzę z kumplami na piwo

I nie bywam już u fryzjera
Zamszem mogę łysinę przecierać
Ale kocham cię jasna cholera
Chociaż dziwnie na mnie spozierasz

KOBIETA NOWOCZESNA

Kobietą jestem nowoczesną
Kocham nastroje urok czar
Szarmanckich panów nie współczesnych
Tych z galanterią jakoś brak

 Adoratorów miewam wielu
Jeszcze nie zjawił się ten „ktoś
Wiek obojętny gdy u celu
Pojawi się ten co ma to „coś”

Uroda proszę nie zaszkodzi
I w butonierce chustki kwiat
Już manierami jeden zwodził
A okazało się niech szlag

 Najbardziej lubię okulary
Gdy opadają mu na nos
Gdy już nie modny monokl stary
To może mieć też pusty trzos

Lakierki owszem nie zawadzą
I też wczorajszy szapoklak
Nie Buickiem jeździć może Ładą
I niech mu nawet czegoś brak

W zapasie musi mieć hamulec
Kiedy obejmie mnie ten pan
Lecz tylko wzrokiem ale czule
I też bez słowa mówię wam

I już się skończył wiek dwudziesty
Lecz nie pojawił się ten chcący
Czekam może w dwudziestym pierwszym
Zjawi się pan nieistniejący

JAKA JESTES MOJA KOCHANA

Jaka jesteś moja kochana
Gdy dojrzałe zrywasz owoce
Jesteś mi znana nieznana
W dni bezkresne i bezsenne noce

Czasem jesteś radosna i zwiewna
To znów smutna i melancholijna
Ale zawsze kochana i jedna
Ale zawsze pachnąco-lilijna

Gdy się słońce wychyla nad ranem
W pełni lata wyzwala swe moce
Jesteś przy mnie swym sercem kochanym
W dni bezkresne i bezsenne noce

BEZ ŻAŁOŚCI I SMUTKU

Bez żałości i smutku
Odeszła bo chciała

Choć innej miłości
Wszakże nie szukała
Nie przylgnęła wcale
Mocą swego ciała
A przecież znacząco
Tylko tego chciała
I chłodem przywarła
Do granic bliskości
I serce wydarła mojej namiętności
Czy kochała żalem
Czy zwykłą tęsknotą
Beznamiętnym szałem
Czy moją martwotą
Więc odeszła próżnią
Mocą swego ciała
Bo z mojej miłości
Nic nie zrozumiała

 Diabeł

Na samym szczycie mały diabeł mieszka
Fajkę ma w zębach jeden róg na czole
Przed jego dziuplą zawisła wywieszka
Idę straszyć ludzi na dole

Diabeł   to dziwny z czerwonym jęzorem
Z którego czasem trzaśnie błyskawica
Nocami krąży nad srebrnym jeziorem
I ogonem zasłania tarczę księżyca

Oczy ma diabeł takie jak dwie dziuple w dębie
W których wychowuje maleńkie diablątka
Straszy drwali przy lasu wyrębie
Przyjmując postać dzikiego zwierzątka

 Z tym diabłem na pewno poradzę sobie
Ogon mu zwiążę w supeł-pętlicę
Ze skóry diablej posłanie zrobię
I będę uwodził nań wszystkie dziewice

ZDRADA LIRYCZNA

Zdradzałem cię systematycznie,
Lecz nie zmysłowo,platonicznie.
Ty miła też złamałaś słowo
Nie platonicznie,lecz zmysłowo.

Dziewczęce serca zdobywałem,
Lecz tylko serca,daję słowo
I tylko ciebie wciąż kochałem
Nie platonicznie,lecz zmysłowo.

Gdy smutek wykwitł na twej twarzy
To odmieniałem cię na nowo,
Czyniłem wszystko o czym marzysz,
Nie platonicznie,lecz zmysłowo.

Gdy z słońcem się utożsamiałaś
I odchodziłaś w dal lirycznie,
Zapewne tylko mnie kochałaś,
Lecz nie zmysłowo,platonicznie.

 

W pewnym miasteczku
W okrągłej sali
W kątku zasypiał
Kwiatek konwalii
W rączce go miała
Dama spóźniona
Na poły smutna
Na wpół stęskniona
Gdy nie pojawił
Się ten z oddali
Umarł i zastygł
Kwiatek konwalii
Dama umarła
Z kwiatkiem uśpiona
Na poły smutna
Na wpół stęskniona
Bo nie wiedziała
Mgła konwaliowa
Że już nie każdy
Wraca do Lwowa

TO DAWNO BYŁO CHYBA WCZORAJ

To dawno było                                                                                         
Chyba wczoraj
Gdy wiew twój płynął
Ponad rzeką
I powiedziałaś te dwa słowa
Tak były od nas niedaleko

I cień wydłużył ponad gajem
Srebrnostrunnego splot warkocza
I objął blaskiem nasze twarze
To dawno było chyba wczoraj

Spoglądam smutkiem w tarczę nieba
I na wschodzącą miłość trwogą
Tu wyrzeżbiłem twoje dłonie
To dawno było chyba wczoraj

Zrywamy kartki kalendarzy
Żyjemy tylko swą naturą
Cóż może jeszcze się wydarzyć
Gdy słońce zaśnie popod chmurą

 

 

NA SZCZYCIE KOPCA UNII LUBELSKIEJ

Na szczycie Kopca
Nikt mnie nie wita
Tylko białoczerwona
Kirem spowita,
I inne twarze
Rozpaczą obce,
Lecz polska ziemia
I polskie kopce
I polski pejzaż
U progu stóp
I inna mowa
Ciernisty głóg. Tu były grudnie
Tu były maje,
Wolności orlej
Bystre ruczaje.
Tu była strzecha
Czeremchy pola
I zapach Wilna
I śpiew Podola,
Tu była Polska
U stoku Lwów,
Jak w tej piosence
Co chcesz to mów.

ŻYCIA MEGO JESTEŚ HYMNEM

Życia mego jesteś hymnem
Nadstolico ziemskich imion
Ponad pragnień myśli lotną
Rzeźbą niebios wielokrotną

Wzbijasz ponad ptak obłoki
Stąpasz dumnie tkając kroki
Zbliżasz się do widnokręgu
Zorzo ranka tęczy wstęgo

Co wyryte pozostaje
Zgłoską swa przekraczasz maje
Zmierzasz ośmiokrotnym cudem
Srebra blaskiem złota strugą

Gór potoki w morze zmieniasz
Cienie w blaski blaski w cienie
Życia swego tajemnico
Zwiewna koro nad żywicą

Zawsze jesteś ponad życiem
Tryskasz kaskad swych obliczem
Sobą cały świat przemienisz
Nie bądź Niobe mej jesieni

ROZMYŚLANIA

Poranek
Siedzę w fotelu
Myślę
Dzień powszedni niedzielą
Pocztą ci wyślę

Wybrzeża lazur
W moim mieszkaniu
Jeszcze jeden mazur
W dumaniu

Czy to fotel
Czy głaz
Wszystko jedno
Życiowy hotel
Zaśniedziałe srebro

Na obrusie
Ćma
Nad uchem
Cisza gra

Wiersz piszę
Zły
Duszy nisza
W niej ty

W fotelu miękko
W sercu twardo
Spoglądam sobą
Wzgardą

Nad czym dumam
Niepokojem
W głupim mieszkaniu
Z przedpokojem

Pustą łazienką
Klawiaturą parkietu
Twoją sukienką
Barwą bukietu
Uschniętego
Uśmiechu
Przyklejonego

Południe
Słonecznie
Na ulicach ludnie
Wietrznie

Wieczór
Bez ciebie
Następny
W niebie

WRZESIEŃ

Wrzesień nieważny rok
Nie pamiętamy oboje
Jesień a jasny mrok
I dłonie twoje

Uśmiech nieważny czyj
Światło spojrzenia
A może deszcz już mżył
Na do widzenia

Przygasłą liczbą domu
Brama zamarła
Dlaczego tętni w skroniach
Cisza odgadła

 I pozostałem sam
Przy biurku z telefonem
A tylko siebie znam
W pokoju z przedpokojem

Telefon mój posiada
Dziewięć numerów
I nagle ktoś powiada
Tu mówi zero

Więc spoglądałem w tło
Czy się coś mnoży przez zero
A usłyszałem głos
Nie ma takiego numeru

 

Spojrzałem w lustro
Szukając ciebie
A odnalazłem pustkę
Samego siebie

I ten sam wrzesień
Nieważny rok
Ta sama jesień
W zapadły mrok