DOLE I NIEDOLE ZAWSZE POLSKIEGO LWOWA

 

LWÓW DOLE I NIEDOLE

 

Lwów leży na terytorium t.zw. Czerwieńskich Grodów, które według najstarszej kroniki, kronikarza ruskiego Nestora z 981 roku - Włodzimierz Wielki zawojował na Polakach. W owej kronice znajduje się pierwsza wzmianka o terenach na których założono Lwów : „poszedł Włodzimierz na Lachów i zajął im grody ich Przemyśl, Czerwień i inne grody mnogie, które do dziś są pod Rusią”.

Odtąd ziemia ta należała przez dłuższy czas do książąt ruskich, aczkolwiek często przechodziła pod polskie panowanie, bądź to bezpośrednio za Bolesława Chrobrego i Bolesława Śmiałego, bądź też pośrednio, jako lenno Polski, jak za Leszka Biełego. Czasem popadała w zależność od Węgier ( Bela i Koloman ), a od roku 1239 stała się państwem-lennem chanów tatarskich, od której to zależności uwolnił ją dopiero Kazimierz Wielki.

Dzieje miasta za czasów książąt ruskich nie są dokładnie znane. Zważywszy, że tereny na których założono miasto były rdzennie polskie, założył je ok. roku 1250 książę ruski Lew, syn księcia przemyskiego Daniły (wg. - dr Mieczysława Orłowicza - "Ilustrowany przewodnik po Lwowie" Książnica - Atlas Lwów - Warszawa 1925).

Dzieje Lwowa były burzliwe i zmienne.

W ciągu ponad 750 - letniej historii miasto wraz z okoliczną ziemią zmieniało przynależność polityczną wielokrotnie. Od założenia, do roku 1939, kiedy weszło w obręb Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej przechodziło pod różne panowania, ruskie, litewskie, węgierskie, austriackie, polskie, rosyjskie, ukraińskie, i znów polskie.

Trwały one dłużej, lub krócej, różne też pozostawiały po sobie ślady w składzie ludnościowym miasta, w jego języku, kulturze, zabudowie. Lwów polskości swojej nie zatracił. Wystarczy obecnie zwiedzić wyjątkową świetność architektoniczną licznych budowli sakralnych, spojrzeć na monumentalne ciągi starych lwowskich kamienic, pospacerować ulicami Lwowa, przeglądając rdzennie polskie ich nazwy sprzed 1939 roku. Wystarczy spozierać na średniowieczne mury miejskie, Arsenał i Basztę Prochową, Teatr Wielki i Skarbkowski, plac Halicki i ul. Wałową, Wały Hetmańskie i ul. Legionów, Kopiec Unii Lubelskiej, pomnik Adama Mickiewicza na pl. Mariackim.

Wystarczy przejść przez Cmentarz Łyczakowski i jego integralną część - Cmentarz Obrońców Lwowa, aby wsłuchać się w bohaterski rytm serc Obrońców Lwowa, Orląt Lwowskich, w tym najmłodszych, trzynastoletniego Orlątka Antosia Petrykiewicza i niewiele starszego Jurka Bitschana.

Antoni Petrykiewicz (ur. 1905, zm. 16 stycznia 1919 we Lwowie) – polski uczeń, jeden z Orląt Lwowskich, uczestnik walk w obronie Lwowa w 1918, najmłodszy w historii Polski, czternastoletnie Orlątko Lwowskie -  kawaler Orderu Virtuti Militari.

Pierwszy Marszałek Polski  Józef Piłsudski nadał mu pośmiertnie Krzyż Srebrny Orderu Virtuti Militari i pozostaje on do dzisiaj najmłodszym kawalerem tego orderu.

Antoni Petrykiewicz był uczniem drugiej klasy gimnazjum lwowskiego. Od początków listopada 1918 r. brał udział w ciężkich walkach o Lwów z Ukraińcami. Walczył w oddziale „Straceńców" późniejszego generała Romana Abrahama. Został ciężko ranny broniąc („Reduty Śmierci" – „Góry Stracenia") na Persenkówce. Zmarł w szpitalu na Politechnice Lwowskiej 16 stycznia 1919 r. Generał Roman Abraham w jednej ze swych prac tak pisze:  ".....w moim oddziale „Góry Stracenia” walczył od pierwszych dni listopada uczeń II kl. gimnazjum, ś. p. Antoni Petrykiewicz, w wieku lat 13. W walce był nieustępliwy. Ciężko ranny pod Persenkówką 23 grudnia 1918 r. , zmarł z ran w szpitalu na Politechnice. Za osobistą odwagę odznaczony został Krzyżem Virtuti Militari. Był to najmłodszy w całej armii kawaler tego najwyższego odznaczenia wojennego...."

 

Antoni Petrykiewicz został pochowany w katakumbach na Cmentarzu Obrońców Lwowa.

 

Henryk Zbierzchowski o Antosiu Petrykiewiczu

 

"W pamięci ten żołnierz mały,

Który ocalił Lwów.

Dla Polski chwały:

Czapka większa od głowy,

Pod którą widać włos płowy.

A na obszernym mundurze

Jak ze starszego brata

Na łacie łata,

Dziura na dziurze".

 

 

Wystarczy również pochylić głowy nad mogiłami m. in. Artura Grottgera, Marii Konopnickiej, Juliana Konstantego Ordona, Gabrieli Zapolskiej, Seweryna Goszczyńskiego, Stefana Banacha, Karola Szajnochy, Władysława Bełzy, czy Lusi Zarembianki, lub nad symboliczną mogiłą Panny Franciszki - córki rzeżnika, uwiecznionej w piosence „całego Lwowa".

Wystarczy też wspomnieć słynnych polskich lwowian jak np . gen. Władysława Andersa, Teodora Axentowicza, prof. Kazimierza Bartla, gen . Józefa Bema, gen . Tadeusza Bora Komorowskiego, Mariana Hemara, Zbigniewa Herberta, Marię Konopnicką, Juliana Kossaka, Piotra Skargę, Prezydenta R . P . prof . Ignacego Mościckiego , Józefa Maksymiliana Ossolińskiego, Leopolda Staffa, Szczepcia i Tońcia (Kazimierza Wajdę i Henryka Vogelfängera), Wacława Kuchara, Tadeusza Sygietyńskiego. Obraz dzisiejszego Lwowa jest tak polski, jak polska ziemia cała co się Polską zwie. Według Wikipedii do słynnych lwowian należą również :

 

Irena Dziedzic

Jacek Kuroń

Wanda Wasilewska

 

O ich biogramach za chwilę.

 

Obecna administracja ukraińska usiłuje wpisać w pejzaż lwowski rzekomo wiekowe korzenie ukraińskie tego miasta, lub stara się zatrzeć ślady polskości Lwowa. Jest to zadanie tak bezczelne, jak i niewykonalne, polegające m.in. na bezczeszczeniu przedmiotów kultu, lub polskiej tradycji narodowej.

Na Cmentarzu Łyczakowskim liczne polskie grobowce z „mocy prawa"  są naruszane dla wykonania w nich pochówku Ukraińców. Niszczy się więc w tych grobowcach istniejące tam wcześniej insygnia religijne i rodowe, w postaci zabytkowych rzeźb, płaskorzeźb (reliefów), sztuki rytowniczej i litograficznej, wprowadzając napisy zmarłych, w języku ukraińskim i niejednokrotnie krzyże prawosławne i „stare litografie" ukraińskie osób tam pochowanych.

Na elewacjach wielu lwowskich zabytkowych budowli widnieją żeliwne płaskorzeźby informujące w języku ukraińskim o wieku powstania zabytku, bez informacji o polskim pochodzeniu budowli.

Na elewacjach lwowskich kościołów rzym. – kat. płaskorzeźby informują o wieku budowy cerkwi prawosławnych.

Za prowokację należy uznać płaskorzeźbę wykonaną na elewacji polskiej szkoły im. św. Marii Magdaleny upamiętniającą Romana Szuchewicza – „Tarasa Czuprynki”  - organizatora ukraińsko - hitlerowskiego batalionu "Nachtigall".

 

Na płaskorzeźbie widnieje napis: "Cześć członkowi UPA gen. Romanowi Szuchewiczowi „Tarasowi Czuprynce". Dyrektor szkoły nie protestował. "Czuprynka" strzałem w tył głowy zamordował w 1926 roku na ul. Zielonej we Lwowie pierwszego kuratora ziemi lwowskiej Stanisława Sobińskiego. „Czuprynka" piastował stanowisko referenta bojowego OUN – UPA.

Kierowana z zagranicy działalność OUN w okresie międzywojennym polegała na aktach terrorystycznych i sabotażowych skierowanych przeciwko polskiej racji stanu. Niszczono m.in. polskie majątki ziemskie położone na Kresach Południowo - Wschodnich II Rzeczypospolitej.

Roman Szuchewycz"Taras Czuprynka" był jednym z organizatorów zamachów na posła Tadeusza Hołówkę - przedstawiciela Ministerstwa Spraw Zagranicznych, zamordowanego w Truskawcu w 1930 roku, Bronisława Pierackiego - Ministra Spraw Wewnętrznych, oraz szeregu policjantów.

Celem strategicznym maksimum nacjonalizmu ukraińskiego jest zbudowanie imperium ukraińskiego i ekspansja w nieskończoność. Sprowadza się to do zbudowania jednonarodowego (sobornego ) państwa ukraińskiego na wszystkich ukraińskich terytoriach etnograficznych. Przy czym przynależność do ukraińskiego terytorium etnograficznego OUN określa w sposób arbitralny:

 

Chodzi o państwo obszarze 1.200.000 km kwadratowych, sięgające od Krynicy w krakowskiem na zachodzie do granic Czeczenii na wschodzie. Według ocen OUN w skład obecnie istniejącego państwa ukraińskiego mają być włączone terytoria należące obecnie do Polski (Podlasie, Chełmszczyzna, Łemkowszczyzna, Nadsanie)

(wg. Wiktora Poliszczuka "Ludobójstwo nagrodzone"-Toronto 2003 - Oakville, ON, Canada, L6J 6S7).

 

W czasie wojny i okupacji 1939 - 1945 Kraków stał się siedzibą OUN. W kwietniu 1940 roku powołano do życia Ukraiński Centralny Komitet (UCK). UCK był finansowany z kasy Abwehry (Dywersyjno Sabotażowa Centrala Wehrmachtu).

Stepan Bandera współuczestnik mordów o których wyżej – „wódz" OUN wziął udział w utworzeniu dwóch batalionów – „Nachtigall" i „Roland". Bataliony owe odegrały stosowną rolę w proklamowaniu przez OUN Bandery „państwa ukraińskiego" w 1941 roku.

Na batalionie "Nachtigal" (Słowiki) ciąży zarzut współudziału w aresztowaniu i zamordowaniu 4 lipca 1941 r. na stoku Góry Kadeckiej – Wzgórzach Wuleckich 45 profesorów lwowskich wyższych uczelni.

Działacze OUN Bandery 30 czerwca 1941 roku proklamowali „państwo ukraińskie", tym samym postawili Niemców przed faktem dokonanym. Kolejne dzieje „nowego państwa ukraińskiego", powstania ukraińskiej SS - Galizien wymagają oddzielnego opracowania.

W tym miejscu należy przypomnieć "Śluby lwowskie" króla Jana Kazimierza. Wydarzenie, jakie miało miejsce 1 kwietnia 1656 roku w katedrze lwowskiej było faktem nie mającym precedensu w historii Europy. Tego dnia, podczas uroczystej mszy św. w katedrze lwowskiej w obecności senatorów, biskupów, szlachty i ogromnych rzesz zwykłego ludu, król Jan Kazimierz - dokonawszy wpierw koronacji Matki Bożej na Królową Korony Polskiej- klęknął przed wizerunkiem Matki Bożej Łaskawej i wypowiedział następujące słowa :

„Wielka człowieczeństwa Boskiego Matko i Panno! Ja, Jan Kazimierz, Twego Syna, Króla królów i Pana mojego, i Twoim zmiłowaniem się król, do Twych, Najświętszych stóp przychodząc, tę oto konfedyracyję czynię: Ciebie za Patronkę moją i państwa mego Królową dzisiaj obieram. Mnie, Królestwo moje Polskie, Wielkie Księstwo Litewskie, Ruskie, Pruskie, Mazowieckie, Żmudzkie, Inflandzkie, i Czernihowskie, wojsko obojga narodów i pospólstwo wszystko Twojej osobliwej opiece i obronie polecam, Twojej pomocy i miłosierdzia w teraźniejszym utrapieniu królestwa mego przeciwko nieprzyjaciołom pokornie żebrzę."

 

Śluby Jana Kazimierza wiernie „ku pokrzepieniu serc" opisał w „Potopie" polski laureat literackiej Nagrody Nobla Henryk Sienkiewicz, a ślubowanie odnowił jako jedyny z prezydentów RP po 1989 roku prof. Lech Kaczyński.

Kolejnym „udowadnianiem ukraińskich korzeni Lwowa" zajmują się opłacani przewodnicy turystyczni po Lwowie, przedstawiający „historycznie wolną Ukrainę z jej sercem Lwowem" w sposób niesłychanie prymitywnie kłamliwy. Bolesne jest to, iż niejednokrotnie przewodnicy owi posługują się nienaganną polszczyzną, nie wiadomo więc czy „wykształceni" są w Polsce, czy też w samym „ukraińskim Lwowie"

Młodych uczestników wycieczki z Polski na terenie Cmentarza Obrońców Lwowa przewodnik informował, iż „oto stoimy na Cmentarzu Strzelców Siczowych". Na zapytanie jednego z uczestników wycieczki: „a te krzyże na lewo w szeregach, to co”?

Usłyszał w odpowiedzi:  „a ło".

 

Zresztą nie ma się co dziwić, skoro sam biskup polowy wojska polskiego ś. p. Tadeusz Płoski w czasie odprawiania mszy św. w dniu otwarcia Cmentarza Obrońców Lwowa 24 czerwca 2005 roku powiedział: "oto stoimy na ziemi ukraińskiej". „Kurier Codzienny" Chicago podał tę wypowiedź w mojej korespondencji ze Lwowa z dn.5 - 7 sierpnia 2005 roku   pod tytułem  "Lwowskie spotkania".

Przypomnę również, iż w wyniku „kompromisu" zniknęły z Cmentarza Obrońców Lwowa m.in. lwy z tarczami z napisami – „Zawsze wierny" „Tobie Polsko". Już poza protokołem „nieznani sprawcy" wymazali napisy w językach angielskim i francuskim i zerwali tarcze z emblematami przy pomnikach piechura francuskiego i lotnika amerykańskiego. Był to oczywisty skandal dyplomatyczny.

 

I co? I pstro!

 

Ani dyplomaci, ani media ni mru mru.

 

Tymczasem medialnie już z wielkim rozgłosem wychodząca we Lwowie gazeta "Za wilnu Ukrainu" w numerze z dnia 19 czerwca 2001 roku informuje w tytule, iż "Maty  Iwana Pawła II buła Ukrainkoju”. Tuż pod tytułem z lewej strony widnieje zdjęcie kobiety z niemowlęciem podpisane: "Maty papu trymaje jowo na rukach”, z prawej zaś strony większego formatu fotografię opatrzono podpisem: "Batko i maty papy rymskowo”. Fotografia przedstawia zdjęcie ślubne. W tekście podano, iż Ukrainka Emilia Kaczorowska z mężem Karolem Wojtyłą przybyli do Wadowic pod Krakowem w czasie wojny/?/.

Czy Kraków i Wadowice, Krynica i Bielsko Biała to też terytoria „niepodległego państwa ukraińskiego"? Może to coś na miarę hitlerowskiego „Generalnego Gubernatorstwa"? A kto jest „Generalnym Gubernatorem"? Juszczenko, czy Janukowycz? A może piękna Julia? „Honorowo" zaś „Czuprynka" i Bandera? A może wskrzeszony batalion Nachtigall i SS Galizien? Na te pytania "Za wilnu Ukrainu" nie daje odpowiedzi.

Tymczasem gazeta ukraińska nie informuje również czytelników, iż Emilia z Kaczorowskich Wojtyłowa urodziła się 26 marca 1884 roku w Białej (część Bielska Białej) jako córka Feliksa, krakowskiego rymarza i Marii z domu Scholz, która była z kolei córką krakowskiego szewca. Rodzina Kaczorowskich była liczna - Emilia przyszła na świat jako piąte z trzynaściorga dzieci. Wykształcenie otrzymała w krakowskiej szkole zakonnej Sióstr Miłości Bożej. Patrz http://www.rp.pl/artykul/1101280.html?p=3

Aby nie było wątpliwości rzeczona gazeta nie podaje również, iż Karol Wojtyła - senior urodził się 18 lipca 1879 roku w Lipniku. Wzorem ojca uczył się na krawca, ale w wieku 21 lat powołano go do wojska austriackiego i już do końca życia pozostał zawodowym wojskowym. Kolejno służył w Wadowicach , we Lwowie , Krakowie i ponownie w Wadowicach .

Rodzice przyszłego papieża Polaka ślub wzięli w Krakowie w 1906 roku, trzynaście lat mieszkali w Krakowie , a w 1919 roku przenieśli się z Krakowa do Wadowic , gdzie w 1920 roku urodził się Karol Józef - Jan Paweł II . Zapewne również osoby urodzone we Lwowie są Rosjanami skoro w dowodach osobistych w rubryce miejsce urodzenia - wpisano w Polsce - LWÓW /ZSRR/.

Należy pamiętać, iż Lwów jako jedyne polskie miasto został odznaczony Krzyżem Virtuti Militari/ Uroczystość miał miejsce 11 listopada1920 r. na placu Mariackim we Lwowie przed pomnikiem Adama Mickiewicza a dekoracji dokonał naczelnik Państwa Polskiego Pierwszy Marszałek Polski Józef Piłsudski, wygłaszając swoje słynne już przemówienie. Należy również pamiętać, iż Sejm I Rzeczypospolitej uchwałą powziętą w roku 1658 nadał miastu Lwów miano „Semper Fidelis Poloniae”(zawsze wierny Polsce).

 

PRZEMÓWIENIE JÓZEFA PIŁSUDSKIEGO WE LWOWIE 22 LISTOPADA 1920 ROKU

 

Lwów! - któreż polskie serce nie drgnie na to miano. Za dawnych czasów Lwów był takim miastem, jakich dawna Rzeczpospolita Polska miała wiele: miał swoje dni sławy

i klęski, lecz niezapomniana jego w historii rola zaczyna się

w noc najczarniejszej niewoli. Po r.1863 Lwów był miastem najmniej ugodowym.

Wówczas to wszędzie panowała ugoda, wszędzie hasłem była tzw. rozwaga, tak często równoznaczna z tchórzostwem, wszędzie panował tzw. rozsądek, który jakże często

był tylko bojaźnią. Lwów był zawsze najbardziej bez trwogi. Tu serca Polski biły najśmielej. Kto pragnął odetchnąć uczuciem wolności i nawiązać nić tradycyjną myśli,

czy walki o niepodległość Polski, musiał oprzeć pracę o Lwów, gdzie biły serca goręcej rwące się do wolności. Na tarczy waszej herbowej wypisane są słowa „Zawsze

wierny!" - i dlatego iluż tu wiernych szukało ucieczki. Ilu wiernych złożyło tu głowy, by swym duchem otoczyć opieką to, co tu w sercach najgoręcej żyło - wiarę, że jeszcze nie zginęła. Niech mi będzie wolno, jako temu, który tu, we Lwowie, o ruchu zbrojnym marzył i w czyn realizować się go  starał, złożyć osobistą podziękę miastu, które mnie i

moich uczniów chowało, gorącym swym uczuciem grzało. W chwili, kiedy zginęła zmowa naszej niewoli, wam przypadł honor pierwszej walki przy waszych murach i domach. Tak, jakby na zakończenie marszu pogrzebowego, który grano nad Polską, u was zabrzmiał ostatni akord - nie pogrzebu, lecz tryumfu. Pozwólcie panowie, że przypomnę, w jakich warunkach była Polska wówczas - przed dwoma laty. Nie była to Polska dzisiejsza, która rozporządza setkami tysięcy dłoni, zdolnych pochwycić żelazne bagnety, i setkami paszcz armatnich, które jej bronić są w stanie. Polska sprzed dwu lat, powołując synów do broni, nie miała bagnetów, które by w

ręce żołnierza włożyć mogła; gdy miała broń, nie miała odzienia; gdy miała odzienie, nie miała naboi. Taką była wtedy Polska, gdy w łachmany wojenne ubrane zastępy szły pod Lwów, by go od najazdu bronić. Bój był prowadzony o miasto oblężone. To nie jest zwykły bój, proszę panów. Miasto wywiera wpływ na żołnierza niesłychanie silny. Każda trwoga, każdy niepokój, każde drgnięcie serca miasta niewidzialnymi nerwami bieży tam, gdzie na krańcach jego bój się toczy, do najdalej wysuniętej placówki żołnierskiej. Żołnierz staje się obywatelem miasta, miasto staje się żołnierzem. Miasto i żołnierz żyją wspólnym życiem. Trwoga i lęk, czy ufność i wiara mieszkańców,

to potęgi ciemne lub jasne, które dają klęskę lub zwycięstwo. Żołnierz staje się zależny od siły lub słabości tych, których broni, tak, że nie wiadomo nieraz, co ważniejsze -

czy żołnierz, czy duch miasta, które żołnierz ten broni. Lwów w dniach dla niego ciężkich stał się zbiorowym żołnierzem. Od jego pewności i jego wiary zależało, czy

każdy żołnierz stać będzie spokojnie na placówce. A miasto jest w cięższych warunkach, niż żołnierz na froncie. Miasto nie widzi nieprzyjaciela, nie widzi bezpośrednio rezultatów strzałów, nie zna podniecenia, jakie daje walka oko w oko.

Miastu przypadają w udziale tylko same męki i trwogi.

Dzieciom zagraża nędza, rodziców chwyta śmiertelna obawa. Miasto musi brać udział w zbiorowym wysiłku, musi opanować swój lęk, trzymać na wodzy swą niepewność, by strachem nie zarazić tych, którzy stoją na jego straży. Tych kilkadziesiąt dni walki uczyniły ze Lwowa dzielnego żołnierza. Dlatego ja, jako naczelny wódz, który ma za zadanie odznaczać najdzielniejszych wśród dzielnych, najwaleczniejszych wśród walecznych, z całą sumiennością, a zarazem z uczuciem szczęścia rozstrzygnąłem, że mogę dać zbiorowemu żołnierzowi miastu waszemu - najwyższą odznakę

wojskową.

SŁYNNI LWOWIANIE

 

Do słynnych lwowian, o których wspomniałem należą m. in.

 

  1. Irena Dziedzic

 

Dziennikarka ze "Złotym mikrofonem", wieloletnia przyjaciółka Józefa Cyrankiewicza (tego premiera Polski Ludowej od obcinania rąk robotnikom) -  ujawniona jako TW - ksywa "Marlena".

 

  1. WANDA WASILEWSKA

 

Radziecka działaczka komunistyczna i pisarka. Po 17 września 1939 roku przyjęła obywatelstwo radzieckie i zamieszkała we Lwowie, gdzie objęła kierownictwo grupy polskich i radzieckich komunistów. Z okupowanej Warszawy przy pomocy Gestapo (!) i NKWD sprowadziła do Lwowa  pełne wyposażenie swojego warszawskiego mieszkania. W 1940 roku założyła wraz z Jerzym Putramentem na polecenie Stalina pismo literackie „Nowe Widnokręgi" będące lwowską jaczejką NKWD stworzoną do inwigilowania polskiej inteligencji we Lwowie . Była to również katownia bolszewicka, na czele z Julią Brystygierową („Krwawą Luną”), pułkownikiem NKWD, naczelnĄ redaktor owych „Nowych Widnokręgów”. Z rozkazu Stalina utworzyła we Lwowie komunistyczny „Związek Patriotów Polskich", którego została prezesem. Deputowana do Rady Najwyższej ZSRR.

 

  1. JACEK KUROŃ

 

Młody Kuroń oddany był idei stalinowskiej cały - sercem i umysłem. Już w liceum był aktywistą Związku Walki Młodych. Wkrótce potem został członkiem komisji szkolnej Komitetu Dzielnicowego PZPR. Nie ograniczał się do agitacji komunistycznej, przekonywał uczniów by donosili na swoich rodziców. Co mówią w domu? Czy słuchają zagranicznych rozgłośni radiowych? Aby bronić się przed niebezpiecznym ludem nosił przy sobie pistolet - jak napisał w swych pamiętnikach Strumph - Wojtkiewicz .

A należy pamiętać, iż w tamtym okresie za nielegalne posiadanie broni palnej groziła kara, do kary śmierci włącznie, a cywil posiadający broń palną, nie będący w naczelnych organach państwa należał do najbardziej zaufanych ludzi reżimu. Wraz z wiekiem Kuroniowi nie przechodziło zainteresowanie tym co robi młodzież. Wzorując się zapewne na „Poemacie pedagogicznym"  Makarenki zgodnie z zawartymi tam bolszewickimi zalecaniami utworzył (reaktywował) „Czerwone Harcerstwo” Powstały założone przez Kuronia „Hufce Walterowców”.

„Czerwone Harcerstwo” „Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego” działająca w latach 1926 - 1942 - lewicowa organizacja harcerska powstała z inicjatywy „Organizacji Młodzieży Uniwersytetu Robotniczego (OMTUR).

Członkowie organizacji brali udział w akcjach politycznych lewicy (m.in. na rzecz „Czerwonej Hiszpanii”). Działacze czerwono harcerscy stawiali sobie za cel wychowanie młodzieży w duchu ideałów proletariackich (socjalistycznych). Zawołaniem Czerwonych Harcerzy było hasło „Bądź Gotów" (zamiast „Czuwaj"), przypominające o stałej gotowości do walki o socjalizm. Tylko z nazwy byli to harcerze, tak naprawdę byli to Walterowcy (ideolog - politruk NKWD gen . Karol Świerczewski „Walter") czyli sowieccy pionierzy..

Dzieci i młodzież zostali całkowicie odcięci od tradycji skautingu. Ośmieszano zasady etyczne służby harcerskiej oparte na służbie „Bogu, Ojczyźnie i Bliźnim".

Wprowadzono drużyny koedukacyjne. Młodzież płci obojga nie tylko mieszkała we wspólnych namiotach, ale miała nawet wspólne szczoteczki do zębów. Uczono tam czym jest prawdziwy komunizm. W owych obozach czynny udział brali podwładni Jacka Kuronia - Adam Michnik i Seweryn Blumstein dzisiejsi redaktorzy "Gazety Wyborczej".

Początek lat sześćdziesiątych przynosi lekką ewolucję w poglądach Kuronia. Nadal był oczywiście zagorzałym marksistą , ale zaczynała go fascynować odmiana komunizmu proponowana przez Lwa Trockiego. Sąd skazał świeżo nawróconego trockistę na 3 lata więzienia. A więc nie opozyc jonizm antykomunistyczny, jak wielu dotąd sądzi, ale trockizm był przyczyną gomułkowskich (!) wyroków sądowych.

Ekipa Władysława Gomułki zrobiła z Kuronia męczennika na skalę międzynarodową. Na wolność Kuroń wyszedł w 1967 roku. Będąc w opozycji do Władysława Gomułki nadal jednak ostro komunizował.

Czas Komitetu Obrony Robotników jest dzisiaj przedstawiany jako najwspanialszy okres w życiu Kuronia. Nie zwraca się uwagi na to, iż w jego publicystyce z tego okresu przewijał się postulat rezygnacji z suwerenności państwa. Bezpieka dbała o to, aby pozycja Kuronia rosła i nabierała znaczenia. W mieszkaniu Kuronia istniało coś na kształt centrali informacyjnej dla prasy zagranicznej. Telefon Kuronia działał bez usterek. „Sadzę też, iż odpowiedni funkcjonariusze pilnowali, aby nic się w jego bezcennej instalacji nie zepsuło" - twierdził Edward Gierek w rozmowie z Januszem Rolickim w „Przerwanej dekadzie".

Jacek Kuroń z bezpieką miał kontakt bezpośredni od wczesnej młodości. Najpierw jako młody i gorliwy stalinowiec, kiedy brał udział w akcjach organizowanych przez UB, później jako zwalczany trockistowski ideolog, aby w charakterze tegoż opozycjonisty prowadzić z bezpieką negocjacje polityczne. Gdy skończył się PRL, nie minął Kuroniowi sentyment do esbeków. Jako minister bronił ich przywilejów emerytalnych.

Jak ujawniono, rozmowy z esbekami Kuroń prowadził od 1985 roku. Potwierdza to Lech Wałęsa mówiąc: „Prawda, prowadził negocjacje, bo ja go osobiście do tego upoważniłem".

Urodzony we Lwowie nigdy nie czuł się Polakiem, lecz Ukraińcem. Kuroń twierdził, iż to Polska właśnie zdradziła Ukrainę dwukrotnie. Ten drugi raz w roku 1918, gdy w następstwie wojny z Polską padła Zachodnio - Ukraińska Republika Ludowa. Według Jacka Kuronia Lwów był i jest sercem Ukrainy, a Polacy mieli się zrzec się Lwowa i Małopolski Wschodniej, aby mogło powstać państwo ukraińskie!

Terytorium Małopolski Wschodniej to tereny od Krakowa po Berdyczów - noszące nazwę „Klein Polen" czyli Małopolski. Podobne do kuroniowych wysuwa żądania terytorialne faszystowsko - nacjonalistyczna Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów (OUN).

Kwartalnik "Cracovia Lepolis" ukazujący się w Krakowie w numerze 1 /2005 str.60 podaje, iż Wiktor Juszczenko określił Kuronia jako wielkiego Polaka i Wielkiego Ukraińca (!), oraz przywiózł na jego grób garść ukraińskiej ziemi, która Jacka urodziła(!). Kuronia pochowano z honorami jako „Kawalera Orła Białego" - najwyższego cywilnego odznaczenia R.P.

 w PolsceZdaniem red. Andrzeja Pawłowskiego, autora listu do Jacka Kuronia przesłanego w maju 2002 do redakcji „Gazety Wyborczej" „Kawalera Orła Białego" obowiązuje lojalność wobec Polski i polskich bohaterów. Tymczasem tendencyjne wypowiedzi i opisy Kuronia dotyczące stosunków polsko - ukraińskich są takie, jak gdyby nosił on na piersi najwyższe odznaczenie Ukrainy - Order Jarosława Mądrego I Klasy - kończy długi list red. Andrzej Pawłowski. Owego listu "Gazeta Wyborcza" nie wydrukowała.

 

Ale czas na  podróż do współczesnego Lwowa.

 

Miasta, położonego zaledwie ok. 350 km. od Krakowa „zdobyć" nie łatwo. Wariantów środków lokomocji jest kilka. Wybieramy samochód osobowy. Z Krakowa do granicy polsko - ukraińskiej w Medyce ok. 4 godz. jazdy. Na samej granicy po obu jej stronach „koszmar" polegający na staniu do odpraw granicznych w wielokilometrowych „kolejkach" samochodowych i to kilku. Polska straż graniczna zna mnie od wielu już lat jako akredytowanego w Polsce dziennikarza „Kuriera Codziennego" pyta więc jedynie o legitymację prasową i akredytację. Przepuszczają nas względnie szybko z serdecznością, pytając z ciekawością o tematykę moich reportaży, czy też publikacji. Każdego roku zresztą przesyłam moje artykuły znanemu mi oficerowi straży granicznej.

Gorzej jest po stronie ukraińskiej, stoimy niespodziewanie w upale wiele godzin. Kolejki graniczne spowodowane są przez t.zw. „mrówki". Są to osoby jadące przez granicę po tańszą benzynę i papierosy z „kontrabandy". Jedno przekroczenie granicy, to pełny bak i 40 litrów benzyny, tańszej po stronie ukraińskiej o połowę, zresztą wątpliwej jakości, oraz kilka kartonów szmuglowanych papierosów.

Ponadto na terytorium Ukrainy wwożone są nowe karoserie znanych marek samochodowych, a to celem przeróbki „trupojezdek" na „nowe markowe auta". Sporo takich „mercedesów, fordów, opli, czy bmw" jeździ po Lwowie, czy Kijowie. Obrazu dopełniają jeszcze t.zw. „mrówki piesze" przenoszące jeszcze proszki do prania i oczywiście „kontrabandę" papierosową. Obrazki żywo przypominające odeszłą - nie odeszłą epokę. Nic się nie zmieniło, tylko bolszewicką czerwoną gwiazdę zastąpił ukraiński tryzub.

Wreszcie jedziemy do Lwowa. Mamy przed sobą 90 km. Ziemie które mijamy, od średniowiecza związane z Polską, były rejonem, gdzie procesy polonizacji, katolizacji następowały bardzo szybko. Wkrótce po przekroczeniu granicy w Medyce znajdujemy się w Mościskach, niewielkim miasteczku dawnej ziemi przemyskiej.

Na skrzyżowaniach głównej ulicy Mościsk z uliczkami prowadzącymi do pobliskich wsi spacerują prostytutki (!), zapewne „tirówki". Rozglądamy się za szyldami „salonów masaży" - nie ma. Jest za to stacja benzynowa, której pracownik nachalnie chce kupić złotówki, lub dolary za hrywny, oferując cenę znacznie odbiegającą od kantorowej na naszą niekorzyść. Gdy odmawiamy transakcji, jak spod ziemi wyłania się „pracownik" jakiegoś towarzystwa ubezpieczeniowego, żądający ubezpieczenia samochodu i podróżnych.

Zagraża nam powrotem do granicy. Wykupujemy „ubezpieczenie" przedtem przejeżdżając betonowy próg stacji benzynowej, tak wyprofilowany, iż moje bmw z hukiem uderza podwoziem w beton.

Na szczęście jedziemy dalej. Mijamy Sądową Wisznię lokowaną w 1368 roku przez Kazimierza Wielkiego. Bliżej już Lwowa przejeżdżamy przez Gródek Jagielloński. Wyłania się wreszcie Lwów ze swą pierwszą rogatką. Mieszkamy w budynku nr 9 w piętrowym „blokowcu" z epoki socrealizmu typu „nowohuckiego" w t.zw. „nowym Lwowie".

Budynki tam posadowione skonstruowane z wielkiej płyty, na nie zniwelowanym terenie straszą brzydotą i złym stanem technicznym, prowadzącym do ich śmierci technicznej. Brak izolacji termicznej sprawia „piekło" w pomieszczeniach, a płyty balkonowe rozgrzane w promieniach słońca, w nocy przypominają kaloryfery.

Woda w kranach jedynie 4 godziny na dobę. Należy w tym miejscu nadmienić, iż Lwów nie posiada wody otwartej, jako rzeki powierzchniowej. Istnieje przepływająca przez Lwów jedynie rzeka Pełtew mająca swój bieg poniżej otaczającego terenu.

 

Zaspokojenie potrzeb wody pitnej dla milionowego miasta jest technicznie niemożliwe. Infrastruktura miasta przewidywała zaopatrzenie w wodę pitną dla maksimum 300 tysięcy mieszkańców i tylu mieszkańców miasto liczyło do 1939 roku. Wybudowanie w celach propagandowych przez okupantów bolszewickich nowych osiedli i doprowadzenie do liczebności miasta ok. 1 mln. mieszkańców trwale pozbawiło miasto wystarczającej ilości wody gospodarczej i pitnej.

Drogi dojazdowe i ścieżki wokół „nowego Lwowa" właściwie nie istnieją, przedstawiając jedno wielkie rumowisko, z niekiedy półmetrowymi dziurami wypełnionymi brudem i śmieciami, jako, że rzadko występujące kubły na śmieci są już przepełnione i nie opróżniane. Śmieci beztrosko fruwają po osiedlach przy lekkich podmuchach wiatru.

Zieleni niet. Za to istnieją liczne osiedlowe ławeczki na których o każdej porze spotkać można pijaczków z nie odłącznymi flaszeczkami, rozrzucanymi „po wsiech" z rozbitym szkliwem włącznie. Na ławeczkach owych wysiadują podpici chłopcy - nie chłopcy, dziewuszki nie dziewuszki. W zatoczkach, które nigdy nimi nie były, stoją gdzie niegdzie „trupojezdki”, samochodowe wraki - zaporożce, łady, moskwicze, wołgi, pobiedy etc.

Taksówki wezwać nie można, bo jak dojedzie? Chociaż znajdują się jeżdżący mistrzowie, tymi „trupojezdkami". Istniejące windy od lat nie konserwowane. Gospodyni uprzedza nas - "nie opierać się o ściany windy, bo trze o mur! "Drętwota, obrzydzenie, strach i smród .

Z ul. Iwaszkiewicza (Kniazini Olgi) do Rynku godzina jazdy rozlatującym się tramwajem poruszającym się po wąskotorowych szynach. Szyny wbudowane w kocie łby z czasów Franz'a Josefa i typu wańka - wstańka, czyli zapadająca się nawierzchnia. Szybkość tramwaju 6 km/godz. Niejednokrotnie jazda tramwajem przerywana jest komendą konduktorki w fartuszku w kwiatki: „Wysiadać dalej nie jedzie". Jazda samochodem po lwowskich nawierzchniach z kocich łbów to narażanie się na urwanie zawieszenia, albo coś jeszcze gorszego .

W lwowskiej katedrze rzym.- kat., jednym z trzech polskich kościołów rzymsko - katolickich zamówienia na mszę św. przyjmują niezbyt grzecznie, młody ksiądz - nie ksiądz, w ławie kościelnej, w głównej nawie (czyżby przebieraniec?) i w zakrystii młoda zakonnica. Wiadomo mi, iż zamówienia na msze św., oraz inne intencje przyjmuje się w kościołach w zakrystii. Osoby owe wydają poświadczenia o zamówionej mszy św. w języku ukraińskim. Na zapytanie dlaczego po ukraińsku - ksiądz odpowiada: "Bo nie ma po polsku", natomiast zakonnica odpowiada: "Niech mnie pan nie denerwuje". Do księdza dołącza się dama sprzedająca dewocjonalia w kościele: "Nie musi pan zamawiać".

 

Rodzą się więc pytania:

 

Dlaczego proboszczem katedry rzymsko - katolickiej, a więc o obrządku łacińskim we Lwowie jest Ukrainiec Wiktor Antoniuk?

Nie ma we Lwowie polskich księży?

Dlaczego ksiądz przyjmuje datki w ławie kościelnej, a nie w zakrystii?

Dlaczego ksiądz nie prowadzi księgi datków wiernych?

Dlaczego napis na kościelnej skarbonce jest wyłącznie w języku ukraińskim? Dlaczego informacje o terminach mszy św. są wydawane w języku ukraińskim?

 

Na te pytania powinien odpowiedzieć przybywającym z całego świata wiernym, jak również czytelnikom "Kuriera Codziennego" w Chicago metropolita lwowski, wówczas kard. Marian Jaworski.

 

Tymczasem nadchodzi pora na zwiedzenie i oddanie hołdu, jak zwykle, zmarłym spoczywającym na Cmentarzu Łyczakowskim, szczególnie dłużej zatrzymując się nad mogiłami Wielkich Polaków.

Pochylamy nasze głowy na Cmentarzu Obrońców Lwowa, a potem  bierzemy udział w mszy św. na Wzgórzach Wuleckich, gdzie zawsze 4 lipca odbywa się msza św. w rocznicę mordu profesorów lwowskich dokonanego przez batalion Nachtigall. Profesorowie lwowscy zginęli na Wzgórzach Wuleckich we Lwowie 4 lipca 1941 roku rozstrzelani przez ukraiński batalion Nachtigall, którego dowódcą był Roman Szuchewycz   („Taras Czuprynka”).

Tuż obok w Zakładzie Abrahamowiczów i w lesie Krzywczyńskim ukraińscy nacjonaliści pomordowali wraz z hitlerowcami tysiące  ofiar w t.zw. drugiej egzekucji.

Istnieje domniemanie, iż w grupie drugiej znalazł się mój ojciec Maurycy Marian Szumański, intelektualista, lwowski docent medycyny - pracownik naukowy Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie - asystent prof. Adama Sołowija rozstrzelanego na Wzgórzach Wuleckich. Mój ojciec został aresztowany przez Gestapo w swoim (naszym) mieszkaniu przy ul. Jagiellońskiej 4 we Lwowie w dniu 4 listopada 1941 roku i umieszczony w więzieniu gestapowskim przy ul. Łąckiego we Lwowie, wraz z innymi aresztowanymi intelektualistami lwowskimi.

To właśnie tutaj we Lwowie arcybiskup greckokatolicki Andrzej Szeptycki powitał w 1941 roku chlebem i solą gubernatora Hansa Franka, hitlerowskiego zbrodniarza wojennego skazanego przez sąd w Norymberdze na karę śmierci przez powieszenie.

Wyrok wykonano.

 

A w niedzielę słuchamy mszy św. w kościele im. św. Marii Magdaleny. Spotykamy wielu wybitnych lwowian, m.in. redaktor naczelną znakomitych „Lwowskich spotkań" Bożenę Rafalską, redaktora naczelnego "Cracovia Leopolis" Andrzeja Chlipalskiego. To właśnie ten kwartalnik w numerze 3 / 2006 opisuje haniebną historię, która wydarzyła się w kościele im. św. Marii Magdaleny z końcem maja 2006 roku.

Otóż proboszcz kościoła ks. biskup Leon Mały skierował do parafian list w sprawie koncertu związanego z obchodami „Dni Krakowa" we Lwowie . Koncert nie odbył się w kościele, ponieważ parafianie zablokowali miejsce przed głównym ołtarzem, krakowscy artyści nie zgodzili się na występ w tym miejscu.

Dyrektor Domu Muzyki Organowej (czyli kościoła św. Marii Magdaleny)  J. Winnicki wystosował kartkę do p. Józefa - kościelnego w kościele św. Marii Magdaleny następującej treści:

 

"Szanowny Panie Józefie 3 - 4 czerwca o 17 godz. koncerty na ołtarzu.

Proszę zabrać wasze m a n e l i z szacunkiem Dyrektor J.Winnicki."

 

Wasze "maneli" to przedmioty kultu religijnego, w tym także krzyże.

 

Parafianie zwrócili się więc do proboszcza ks. biskupa Leona Małego z propozycją niedopuszczenia do profanacji i stania w obronie świętości ołtarza i krzyży. Biorąc pod uwagę świętość sprawy ks. proboszcz powiadomił dyrektora, że na ołtarzu koncertów być nie może, bo to jest miejsce święte - jak wynika z treści listu.

W zakończeniu szerokiego uzasadnienia swojego stanowiska ks. proboszcz przyłącza się do stanowiska wiernych pozostania w kościele i niedopuszczenia do profanacji ołtarza w kościele św. Marii Magdaleny. Koncert się nie odbył.

 

Lwów wielokrotnie w swojej przeszłości zachwycał i zadziwiał atmosferą, raczej w innych miastach polskich niespotykaną. To niepowtarzalny kresowy akcent, bałak lwowski, nie zapomniana „Lwowska fala" z Tońciem, Szczepciem, Władą Majewską, tekstami Mariana Hemara. Wystarczy wspomnieć „batiarskie - kinderskie" piosenki np.: „Tylko we Lwowi". Literatura o Lwowie jest ogromna, również w Internecie. Tylko czytać!

A galeria niespotykanych gdzie indziej typów, proszę, oto fragmenty opisów:

 

LOLO WARIAT - nostalgiczny , niechlujny osobnik, jednakowo "wywatowany" w zimie i w lecie, wyglądem wzbudzający ogólną sensację .

 

WARSZAWA - WAWA - gentelman w batiarskim kaszkiecie - proponujący napotkanym przechodniom podróż do Warszawy. Bez względu na decyzję "ruszał" truchtem naśladując lokomotywę parową - "warszawa wawa, warszawa wawa" - powtarzał rytmicznie. Dzieci oczywiście za nim biegały, a jakże, łącznie ze mną i z Adamem Macedońskim współtwórcą krakowskiego słynnego "Przekroju".

 

PROFESOR JEGIER - stał niezmiennie w wylocie bramy przy ul. Legionów w zapomnianym już dzisiaj pasażu Hellera, od rana do wieczora . Wykrzywiał śmiesznie usta wołając: profesor Jegier, profesor Jegier, reklamując kalesony jegierowskie, równocześnie rozciągając rzekomo elastyczne nogawki śnieżno białych kalesonów. Ten akurat chyba nie był stuknięty, interes mu szedł jak się patrzy. Trwał do września 1939 roku.

 

ŁUCYK - uzdrowiciel szarlatan ubrany w długą szatę przystrojoną mosiężnymi gwiazdami i kołami, z wężem grzechotnikiem w zarękawku. Sprzedawał pigułki na wszystko, własnego wyrobu.

 

BARONEK - zubożały baron, hulaka, trochę pomylony, żyjący z jałmużny. Wystawał pod hotelem George'a i przemawiał po francusku. Podobno językiem literackim.

 

DOKTOR - stojący zawsze na placu Gołuchowskich, przemawiający do siebie po żydowsku i niemiecku.

 

PROFESOR LUB FILOZOF - poeta, piszący na zamówienie okolicznościowe wiersze, stał z książką w ręku, zwykle na ul. Wałowej i deklamował łacińskie wiersze, lub młodzieży szkolnej odrabiał zadania z łaciny .

 

DURNY IGNAŚ - grywał na skrzypkach pod murem kamienicy na rogu ul. Kurkowej i Czarnieckiego. Zaczepiany przez batiarów okrzykiem: "Ignaś Zośka cię nie kocha". Wołał za nimi w złości: "Idż ty beńkart magistracki!". Wykrzyknik ten stał się popularnym, potocznym zwrotem lwowian, wyrażającym zniecierpliwienie .

 

BEN HUR - albo BUGAJ - na poły oryginał , na poły pomyleniec, który wyśpiewywał w kółko: Buwajty zdorowa, moja zołoteńka".

 

DODIO - dziwak, emeryt z górnego Łyczakowa, chodził w czarnej kapocie z pasją zdzierał afisze z murów, którymi wypychał kieszenie.

 

ALTESZIKER – (STARY PIJAK) - Żyd, szewc i pijak, tańczący po ulicach.

 

DURNY JASIU - syn przekupki z rynku. Śmiano się z jego powiedzonek: "Ni kupujci barszczu u mojej mamy, bo si tam szczur utopił".

 

ŚLEPA MIŃCIU - siadywała na składanym stołeczku na Wałach Hetmańskich pod pomnikiem Sobieskiego przygrywała na harmonii i śpiewała ówczesne szlagiery np. "Śliczny gwożdziki", "Pienkny tulipani". Zaczepiana przez uliczników wołała za nimi: "ty miglanc!".

 

Wszystkich tych oryginałów, dziwaków i pomyleńców lwowska ulica obejmowała nazwą „świrk" . Wyraz " świrk " był neologizmem lwowskim oznaczającym chorego umysłowo, wariata, pomyleńca - wywodzącym się podobno od zachowania pewnego symulanta, który chcąc się wykręcić od służby w wojsku austriackim udawał wariata ćwierkając jak świerszcz "świrk , świrk". Od "świrka" pochodzą inne popularne we Lwowie wyrazy: świrkowaty - głupkowaty, pomylony, ześwirkować - zachowywać się jak świrk, t.j. wariat.

 

Każdego roku odwiedzamy Lwów. Każdego też roku "Kurier Codzienny" zamieszcza na swych łamach mój materiał lwowski. Tak jest i tym razem. Wyjazd do Lwowa owocuje również spotkaniem autorskim własnym, z moją poezją, najczęściej w polskiej szkole im. św. Marii Magdaleny, jak również audycją w Radiu Lwów, na którą zaprasza mnie p. prezes Radia Lwów red. Teresa Pakosz (uczestniczka XIII i XIV Światowego Forum Mediów Polonijnych), dwukrotna laureatka konkursu literackiego im. Henryka Cyganika.

Bywam również częstym gościem w lwowskiej "Galerii Sztuki Współczesnej" przy ul. Badenich 9 (obecnie ul. Rylejewa 9), powstałą z funduszy Senatu R.P. W owych pomieszczeniach znajduje się również redakcja "Lwowskich spotkań". W tym roku  zaprosiła mnie p. red. Bożena Rafalska, o której wspomniałem, na spotkanie z moją poezją miłosną. Publiczności było niewiele, ale za to jakiej! Sama dorodna „lwowska bohema"!

Wspomniany już przeze mnie kwartalnik "Cracovia Leopolis" w numerze 3/2005 wydrukował mój wiersz o Obrońcach Lwowa opatrując go ciepłym komentarzem. Ów wiersz i komentarz były przedmiotem mojej audycji w Radiu Lwów w lipcu 2005r.

 

Oto one :

 "Z końcem kwietnia odbył się w siedzibie LPR w Krakowie wieczór autorski Aleksandra Szumańskiego, poety lwowsko - krakowskiego, korespondenta "Kuriera Codziennego" w Chicago. Autor czytał swoje wiersze pełne patriotycznej i historycznej refleksji, w dużej części związane ze Lwowem, z dramatem jego polskości, z poematu pt. „Fotografie polskie" wydanego w latach 90. W jednym z krakowskich pism Jerzy Adamski napisał: - Jest Szumański lirykiem. Urodzony we Lwowie tam mieszkał do 1941 roku. Pierwszy wiersz napisał w 1941 roku wygłoszony w lwowskim radiu przez znanego aktora. W sumie napisał ponad 4000 utworów, z których 380 znalazło się w tomie "Odlatujące ptaki". Utworami tymi, dzięki ich prostocie przesiąkniętej głęboką refleksją i liryzmem, zdobył liczne rzesze czytelników. Wydaje się, że Szumański jest jedynym, który dzisiaj tak pisze.. W utworach swoich nawiązuje do całej znanej nam klasyki. - Cytujemy jeden z jego wierszy o Obrońcach Lwowa :

 

Oni trójkami młodej krwi

Wpatrzeni tylko w gród swój stary

Szli bez okopów w wolność dni

Bo zbrojni byli w łez sztandary.

 

A niebosiężna tylko moc

Zbroiła tuman młodych rot,

Szrapneli zmowę w Orlą noc

Ramiony bronił tylko splot.

 

Oni trójkami w niebo szli,

Bo taki trwał Ojczyzny los,

Historię wbarwił ból tych dni

Wrażej potęgi czarci głos.

 

 Szlakami ulic szli nieznani,

Nad nimi zaś granatów mowa,

Podle zbrojeni, ukochani,

Broniący piękna swego Lwowa.

 

W polskości grodu zadumani,

Nad nimi trwała wraża zmowa,

A byli chciani, choć niechciani

Orlęta, dzieci swego Lwowa.

 

I w chwale swej wkraczali dumnie

Pieśni nutami Kleparowa,

Gołymi pięści walcząc szumnie,

Szły Orły, dzieci swego Lwowa.

 

I sztandarami bój wygrały,

W dym już rozwiana siła wroga,

Bo to Orlęta tak śpiewały,

Orlęta, dzieci swego Lwowa.

 

I w łyczakowskim gruzu wale

Spoczęły ich dziecięce słowa,

A w twardej ziemi, lwowskiej skale

Trwają do dziś obrońcy Lwowa.

 

Do zobaczenia za rok we Lwowie.

 

Składam serdeczne podziękowanie:

 mgr Jerzemu Korzeniowi prezesowi Towarzystwa Pamięci Narodowej im. Pierwszego Marszałka Polski Józefa Piłsudskiego.

 dr .Lucynie Kulińskiej,

 

p . prof. . Janowi Majdzie,

 

p . Lesławowi Flisowi, za udostępnienie mi istotnych materiałów historycznych, bez których nie byłoby możliwe napisanie tej publikacji.

 

Aleksander Szumański

 

Od redakcji "Kuriera Codziennego": Aleksander Szumański ostatnio został odznaczony Medalem Komisji Edukacji Narodowej.