foto1
Kraków - Sukiennice
foto1
Lwów - Wzgórza Wuleckie
foto1
Kraków - widok Wawelu od strony Wisły
foto1
Lwów - widok z Kopca Unii Lubelskiej
foto1
Lwów - panorama
Aleksander Szumański, rocznik 1931. Urodzony we Lwowie. Ojciec docent medycyny zamordowany przez hitlerowców w akcji Nachtigall we Lwowie, matka filolog polski. Debiut wierszem w 1941 roku w Radiu Lwów. Ukończony Wydział Budownictwa Lądowego Politechniki Krakowskiej. Dyplom mgr inż. budownictwa lądowego. Dziennikarz, publicysta światowej prasy polonijnej, zatrudniony w chicagowskim "Kurierze Codziennym". Czytaj więcej

Aleksander Szumanski

Lwowianin czasowo mieszkający w Krakowie

DOBRZY NIEMCY KONTRA ANTYSEMICI Z AK

AUTOR DR LESZEK PIETRZAK IPN

 Trzyczęściowy film „Nasze matki, nasi ojcowie" pokazuje II Wojnę Światową oczami pięciorga młodych Niemców z Berlina. Opowieść zaczyna się w przeddzień wybuchu wojny ze Związkiem Sowieckim w czerwcu 1941 r., przy czym nie bardzo wiadomo, co było jej powodem. Wilhelm, młody oficer Wehrmachtu, marzy o wielkiej karierze. Zakochana w nim Charlotte postanawia zgłosić się na ochotnika do niemieckiej służby medycznej, aby w ten sposób służyć ojczyźnie. Intelektualista Friedhelm, brat Wilhelma, jest jednym z tysięcy niemieckich rekrutów świeżo powołanych do wojska. Greta, koleżanka Charlotte, pragnie zostać wielką piosenkarką.

W Grecie kocha się Viktor, który jest Żydem i tylko dlatego nie może włożyć munduru i pójść razem z tysiącami rówieśników na front, by bronić zagrożonej ojczyzny. Jak to zwykle bywa, wojenna zawierucha pisze dla każdego z nich odrębny scenariusz. Służba na froncie wschodnim zamienia Friedhelma w maszynkę do zabijania, wypacza jego prawdziwy, dobry charakter. Ale jego brat Wilhelm również nie wytrzymuje piekła wojny, dezerteruje z armii i plami swój honor. Także Charlotte pod wpływem wojny zamienia się w bestię, denuncjując w szpitalu, do którego trafia, żydowską pielęgniarkę i wydając ją w ręce SS. Z kolei Greta zaczyna romans z młodym oficerem SS, wierząc, że jego wsparcie pomoże jej w artystycznej karierze. W zasadzie można powiedzieć, że jest pragmatyczką, robi wszystko, aby zrealizować swoje marzenia. Losy Żyda Viktora są znacznie bardziej skomplikowane i o wiele bardziej dramatyczne. Podczas transportu do obozu w Auschwitz udaje mu się uciec i znaleźć schronienie w jednym z oddziałów partyzanckich Armii Krajowej. Bierze udział w akcjach zbrojnych, wykazując się męstwem i nadzwyczajną odwagą. Ale szybko zostaje zdekonspirowany przez kolegów z oddziału jako „czysty" Żyd i wtedy zaczynają się jego prawdziwe problemy. Otóż okazuje się, że jego polscy koledzy są najczystszymi antysemitami i gdy się dowiadują, że jest Żydem, natychmiast przestają go akceptować. Viktor musi zatem opuścić oddział AK-owców. Ale to nie koniec polskiego wątku w niemieckim filmie. Jedna ze scen na pewno może dłużej pozostać w świadomości odbiorcy. To scena, w której oddział AK zatrzymuje pociąg transportujący Żydów do miejsca zagłady. Polscy żołnierze, zobaczywszy, kto nim jedzie, pozostawiają wagony zamknięte, choć wiedzą, że to transport śmierci. Można odnieść wrażenie, że silny antysemityzm AK-owców każe im zaakceptować Holokaust.

 

Na użytek nowej polityki historycznej media w Niemczech nagminnie posługują się terminem „polskie obozy koncentracyjne"

 

KAPMPANIA JAK ZA GOBBELSA

 

Emisję miniserialu „Nasze matki, nasi ojcowie" (notabene nadanego przez ZDF w czasie najwyższej oglądalności) poprzedziła gigantyczna kampania promocyjna. Wiele niemieckich mediów zachęcało do jego obejrzenia, reklamując film jako wielkie wydarzenie. Tak przedstawiał go m.in. „Der Spiegel", największy i najbardziej wpływowy tygodnik opinii. Z kolei dziennik „Frankfurter Allgemeine Zeitung" (FAZ) apelował nawet do niemieckich rodzin, aby najlepiej wszystkie pokolenia zgromadziły się przed telewizorami i wykorzystały ostatnią szansę na wysłuchanie opowiadań dziadków. Można było odnieść wrażenie, że to jeden z najważniejszych niemieckich dokumentów na temat ostatniej wojny. Szeroka kampania reklamowa sprawiła, że film obejrzało ponad 21 mln widzów, czyli co czwarty obywatel Niemiec. Ale jego emisję przewidziano również w innych europejskich krajach. Już nadała go telewizja publiczna w Austrii, gdzie również cieszył się dużym zainteresowaniem.

Ale to nie był wcale koniec kampanii reklamowej. Po emisji filmu w niemieckich mediach nastąpiła druga jej część. Tym razem miała dwa cele: jeszcze raz wychwalić najnowsze rodzime dzieło na temat II wojny światowej i odeprzeć ataki, jakie pojawiły się ze strony polskiej. Tygodnik „Die Zeit" podkreślał, że film wywarł na widzach w Niemczech ogromne wrażenie – największe w historii tamtejszej telewizji. Wydawana przez koncern Axel Springer gazeta „Welt am Sonntag" uznała go wręcz za „pomnik postawiony matkom i ojcom". W wielu tytułach prasowych porównywano film z głośnym amerykańskim czteroodcinkowym serialem Marvina J. Chomsky'ego „Holocaust", który w 1979 r. wyemitowała telewizja NBC. Tamten film przedstawiał żołnierzy ubranych w mundury Wojska Polskiego, którzy wraz z Niemcami nadzorowali transporty Żydów do warszawskiego getta oraz brali udział w zwalczaniu żydowskiego powstania w Warszawie. Potem przyszła kolej, aby odeprzeć zarzuty z Polski, że film „Nasze matki, nasi ojcowie" jest mocno antypolski i stara się zrobić z Polaków sprawców Zagłady. Tabloidowy „Bild", aby zbić ataki z Polski, spokojnie komunikował, że nacjonalizm i antysemityzm w szeregach Armii Krajowej nie były niczym nadzwyczajnym i że w tamtym czasie w Europie Wschodniej antysemityzm był powszechny, co niewątpliwie ułatwiło wymordowanie Żydów. „Bild" przypadkowo zapomniał tylko dodać, kto tego dokonał. Zresztą jeśli w niemieckich publikacjach już wspominano, że zrobili to naziści, to zawsze byli oni „odnarodowieni" i prawie zawsze dziwnym trafem pojawiali się obok nich właśnie Polacy. Wiele niemieckich tytułów, przytaczając opinie na temat antysemityzmu Polaków, starało się je podbudować, cytując wypowiedzi poważnych ekspertów i historyków. Jednym z nich był Julius Schoeps z badającego historię europejskich Żydów Centrum Mosesa Mendelssohna w Poczdamie, który jeszcze do niedawna aktywnie wspierał działania Eriki Steinbach i projekt Centrum przeciwko Wypędzeniom. Schoeps zwrócił uwagę, że oczywiście antysemityzmu nie można odnosić do całej AK, ale sceny z filmu „Nasze matki, nasi ojcowie" odpowiadają przypadkom, do jakich dochodziło wśród polskich partyzantów. To zabrzmiało już zdecydowanie wiarygodniej. Na temat filmu wypowiadali się m.in. prof. Arnd Bauerkämpe z Wolnego Uniwersytetu w Berlinie oraz prof. Wolfgang Benz z Centrum Badań nad Antysemityzmem w Berlinie. Ten ostatni starał się zamknąć dyskusję wokół polskiego antysemityzmu, stwierdzając jasno, że „antysemityzm w Polsce jest obecny do dziś". Główny niemiecki przekaz propagandowy znalazł swoje odbicie także w wielu poważnych tytułach prasowych w całej Europie. Brytyjski „Independent" zwracał m.in. uwagę na fenomen ponownego zainteresowania Niemców swoją najnowszą historią.

 

NOWA NIEMIECKA PAMIĘĆ

 

Film „Nasze matki, nasi ojcowie" i kampania propagandowa wokół niego to zaledwie fragment konstruowania nowej niemieckiej pamięci. II wojna światowa jest oczywiście w niej najważniejsza. Ostatnie lata były w Niemczech szczególnie obfite w wysiłki, aby przełamać wreszcie niemiecką pamięć historyczną i sprawić, by zaczęła wyglądać inaczej niż dotychczas. Aby to osiągnąć, Niemcy muszą zapomnieć, że byli sprawcami II wojny światowej i dopuścili się wszystkich jej okropieństw, a zacząć mówić o krzywdach, jakich doznali w jej wyniku. Jedną z ich największych krzywd są przesiedlenia z Europy Środkowo-Wschodniej (Polski, Czechosłowacji, Węgier, Rumunii) po zakończeniu wojny. Właśnie w tym celu zaprojektowano Centrum przeciwko Wypędzeniom, które ma dokumentować niemieckie „wypędzenia" po II wojnie światowej. Jego inicjatorką jest Erika Steinbach, przewodnicząca Związku Wypędzonych, wspierana przez kanclerz Angelę Merkel. Budowę centrum popiera także wiele osobistości życia politycznego i kulturalnego, wśród których jest niemiecki rabin Walter Homolka oraz urzędujący prezydent Joachim Gauck.

Na użytek nowej polityki historycznej prawie wszystkie media w Niemczech nagminnie posługują się terminem „polskie obozy koncentracyjne". Dotyczy to nawet agencji informacyjnej Deutsche Press Agentur (DPA), będącej odpowiednikiem Polskiej Agencji Prasowej. O „polskich obozach koncentracyjnych" lubi opowiadać spora część niemieckich polityków czy ludzi świata kultury. Co więcej – termin ten jest nagminnie używany w szkołach na lekcjach historii. Nawet szkoły średnie z profilem historycznym mają w swoich programach wycieczki do „polskich obozów koncentracyjnych". Jeszcze do niedawna gimnazjum w miejscowości Kirchheim na swoich stronach internetowych informowało o spotkaniu uczniów z Abbą Naorem, który w czasie wojny znalazł się w „polskim obozie koncentracyjnym Stutthof", gdzie zamordowano jego brata i matkę. To typowy język historycznej narracji serwowany uczniom w Niemczech. Coraz częściej jednak „polskie obozy koncentracyjne" są otwarcie łączone z polskim antysemityzmem, który miał być u nas powszechny. Mało tego – jest obecny w Polsce do dziś. W zasadzie polski antysemityzm i polska odpowiedzialność za zagładę Żydów robią w Niemczech furorę. To się po prostu coraz bardziej podoba. Nie jest wcale przypadkiem, że podczas tegorocznego festiwalu filmowego w Berlinie honorowego Złotego Niedźwiedzia otrzymał Claude Lanzmann, twórca m.in. słynnego filmu „Shoah", który pierwszy obwieścił światu udział Polaków w Holokauście. Ale jeszcze bardziej kuriozalne było to, że jego obraz „Sobibór" określono jako film o buncie więźniów w „polskim obozie zagłady".

 

SS - MANI GEHLENA TWORZA POLSKIE OBOZY

 

Tak naprawdę historia „polskich obozów" zaczęła się w Niemczech już pod koniec lat 50. Niemcy były wówczas zmuszone zrobić wszystko, aby poprawić swój wizerunek na arenie międzynarodowej. Stawką było nie tylko dobre imię nowego państwa, ale także pieniądze, jakie mogło ono zarabiać. Po wojnie w krajach, które przeżyły niemiecką okupację, nikt nie chciał kupować ich towarów. Konsumenci nie chcieli przykładać ręki do odbudowy Niemiec i ich przemysłu. Szef zachodnioniemieckiej służby wywiadowczej gen. Reihard Gehlen i jego ludzie długo się zastanawiali, jakie działania propagandowe podjąć, aby temu zaradzić. Dopiero na początku 1956 r. Alfred Benzinger, były nazista, a zarazem szef supertajnej komórki służby kontrwywiadowczej Agencja 114, wpadł na pomysł, jak zdjąć z Niemców odium odpowiedzialności za wojnę i Holokaust. Benzinger (zwany „Grubasem") zaproponował, aby rozpocząć w mediach propagowanie terminu „polskie obozy koncentracyjne" w odniesieniu do niemieckich obozów zagłady na terytorium Polski. Miało się to przyczynić do wybielenia Niemców. Jego chytry plan zyskał akceptację Reinharda Gehlena. Ale Benzinger potrzebował do jego realizacji sprawdzonych i pewnych ludzi. Dlatego postanowił oprzeć się prawie wyłącznie na byłych członkach gestapo, SS i SD. Wielu z nich było zbrodniarzami wojennymi, jak np. Konrad Fiebig, oskarżony o zamordowanie 11 tys. białoruskich Żydów, czy Walter Kurreck ze szwadronu śmierci SS Einsatzgruppe D, odpowiedzialny za dziesiątki tysięcy mordów na Wschodzie. To właśnie ludzie Benzingera praktycznie opracowali koncepcję, aby posłużyć się semantyczną manipulacją i wprowadzić do medialnego obiegu termin „polskie obozy koncentracyjne". Zarzuty manipulacji postanowiono odpierać tłumaczeniem, że taki właśnie termin jest skrótem odnoszącym się do hitlerowskich obozów zagłady w Polsce. W rzeczywistości jednak to określenie subtelnie zmieniało ofiary, w tym wypadku Polaków, w sprawców. Równolegle forsowano zamianę pojęć i niemieccy zbrodniarze zmienili się w pozbawione narodowości plemię hitlerowców i nazistów – przy walnym udziale bloku socjalistycznego, który nie chciał, aby towarzysze z NRD odczuwali dyskomfort.

Kiedy w latach 50. brytyjska prasa napisała o „gestapo boys" zatrudnianych przez niemiecki wywiad, szczegółowo o sprawie został poinformowany kanclerz Adenauer. 1 grudnia 1953 r. Gehlen przedstawił w tej sprawie raport komisji ds. bezpieczeństwa Bundestagu. Poinformował, że 40 jego pracowników ma za sobą przeszłość w Służbie Bezpieczeństwa Reichsführera SS. Dyskretnie przemilczał fakt, że stworzył całą armię tajnych współpracowników rekrutujących się z byłych zbrodniarzy, w tym tak „wybitnych" jak szef gestapo w Lyonie i SS-Hauptsturmführer Klaus Barbie, znany jako „Kat z Lyonu", który został w 1947 r. zaocznie skazany we Francji na karę śmierci. Barbie zbiegł do Boliwii, gdzie ukrywał się jako Klaus Altmann i został zwerbowany przez wywiad Gehlena (nadano mu pseudonim „Adler", nr rejestracyjny V-43118). Dostarczał ważnych informacji o sytuacji politycznej w Ameryce Południowej.

 

Początkowo określeniem „polskie obozy koncentracyjne" posługiwały się opiniotwórcze niemieckie media: głównie gazety i stacje telewizyjne (w tym celu szeroko wykorzystywano agenturę w tych środowiskach). Dość szybko termin ten został przeniesiony do USA. Władze komunistycznej PRL nie przywiązywały do niego żadnej wagi. Uznały, że to jedynie przejaw imperialistycznej propagandy. Unormowanie stosunków polsko-niemieckich w 1970 r. zepchnęło problem semantycznego kłamstwa ludzi Gehlena na dalszy plan. Tymczasem operacja odniosła niebywały sukces, a kłamstwo rzucone przez byłych esesmanów było coraz częściej powtarzane. Dzisiaj „polskie obozy koncentracyjne" są już stałym elementem codzienności nie tylko w Niemczech, ale i na świecie.

 

W IMIĘ PROPAGANDY

 

Niemcy są hegemonem w Europie. Żartuje się nawet, że jeśli ktoś chce zadzwonić do Europy, to powinien wybrać numer urzędu kanclerskiego w Berlinie. Jednak Niemcy pragną przewodzić nie tylko Europie, ale i światu. 80-milionowy kraj ze swoim potencjałem gospodarczym, przemysłowym i naukowym wcale nie musi ustępować Francji, Wielkiej Brytanii, a nawet USA, Chinom i Rosji. Niemcy chcą i zapewne w przyszłości dołączą do grona głównych graczy światowej polityki. Aby tego dokonać, muszą jednak zmienić własną świadomość, zdeformowaną po wojnie przez narzucone im przez aliantów poczucie historycznej winy. Niemcy muszą przerzucić tę winę na inne narody. Polska nadaje się do tego najlepiej. Wyniki sondażu, który w ubiegłym roku opublikował magazyn „Stern", pokazują, że już 65 proc. Niemców jest przekonanych, że ich kraj nie ponosi szczególnej odpowiedzialności za II wojnę światową. To całkiem nieźle. Proces zmiany świadomości jeszcze trwa. Film „Nasze matki, nasi ojcowie" to kolejne narzędzie, jakim posłużono się w tym celu. Zakończenie przebudowy niemieckiej świadomości to jeden z warunków, jakie muszą być spełnione, aby Niemcy znowu mogły decydować o losach świata.

 

Polityka historyczna firmowana, finansowana i wspierana po cichu przez kolejnych kanclerzy, w tym Angelę Merkel, odniosła sukces, chociaż żyją jeszcze świadkowie niemieckich okrucieństw. Strach pomyśleć, co się stanie, gdy ich zabraknie.

 

Źródła:

 

http://www.uwazamrze.pl/artykul/997230/falszowanie-historii/4