BETLEJEMSKA I KRESOWA ŚLICZNA GWIAZDA MIASTA LWOWA

 Lwowianie w ciągu wieków oddawali cześć Maryi w kościołach, oddając pod jej szczególną opiekę lwowskie świątynie. Jednak kult maryjny nie ograniczył się do świątyń. Mieszkańcy miasta chętnie umieszczali Madonny na swoich podwórkach, fasadach kamienic, na nagrobkach czy u wejść na cmentarze, a także na placach miejskich. Figury Matki Bożej spoglądające z wielu kamienic Lwowa.  Od 1843r. plac nosił nazwę Ferdynanda a w 1862r. w niewyjaśnionych okolicznościach z cokołu zniknął posąg austriackiego księcia. Zaraz na jego miejsce stanęła statua Matki Boskiej a plac zaczął nosić imię, jeszcze nieoficjalnie – Mariackiego.

Jednak po wkroczeniu Sowietów, statua została usunięta. Dużo później na cokole pojawiła się jej dokładna kopia której Lwowianie oddają cześć do dziś.

Oryginał przez długie lata spoczywał w podziemiach kościoła św. Andrzeja. Odnalezienie figury po oddaniu Kościoła wiernym, stało się odpowiedzią na modlitwy

Lwowian którzy wierzyli że najświętsza Panienka ma ich zawsze w swojej opiece.

Wierne Madonny Lwowa... Matka Boża Ostrobramska z Łyczakowa, z najmłodszego kościoła Lwowa, wzniesionego w 1934 r. jako wotum dziękczynne za zachowanie Kresów przy Macierzy, kościoła garnizonowego 14. Pułku Ułanów Jazłowieckich. Matka Boża Łaskawa, Śliczna Gwiazda Miasta Lwowa z katedry lwowskiej, gdzie Jan Kazimierz w imieniu narodu prosił Ją o przyjęcie godności Królowej Polskiej Korony. Matka Boża Śnieżna z kościoła w pobliżu Wysokiego Zamku, jednego z najstarszych lwowskich kościołów, który do czasu wzniesienia katedry pełnił funkcję fary. Po II wojnie światowej udało się ocalić około 77  figur i wizerunków maryjnych z obszaru archidiecezji lwowskiej, 11 z diecezji łuckiej, 2 z archidiecezji wileńskiej. Według mariologicznej mapy Polski z 1937r., na Kresach było czczonych wówczas co najmniej 160 cudownych obrazów i figur maryjnych. Stanowiło to ¼ wszystkich ośrodków kultu w Polsce. W przed dzień wybuchu II wojny światowej, archidiecezja lwowska szczyciła się posiadaniem 10 obrazów maryjnych, wyróżnionych koronami papieskimi. Trzy we Lwowie, w Sokalu,  Podkamieniu,  Bołszowcach, Kochawinie, Źółkwi, Jazłowcu i Stanisławowie.

Wszystkie wywieziono w obawie przed zniszczeniem i dzisiaj znajdują się w Krakowie, Warszawie, Wrocławiu,

Gliwicach, Gdańsku, Lubaczowie i Szymanowie.          

We Lwowie były to: Matka Boska Łaskawa, Matka Boska Pocieszenia, i Matka Boska Zwycięska.

 Królewskie śluby Jana Kazimierza. Król osobiście przeniósł na tę uroczystość wizerunek Matki Bożej Łaskawej z kaplicy i umieścił go na ołtarzu głównym archikatedry. Podczas uroczystego ślubowania, przedpołudniową porą 1 kwietnia 1656 r., Jan Kazimierz wypowiedział historyczne słowa, które w dziejach Rzeczypospolitej i narodu polskiego miały fundamentalne znaczenie:

W kilka dni po królewskich ślubach w katedrze lwowskiej Stefan Czarniecki odniósł pierwsze znaczące zwycięstwo nad Szwedami pod Warką, które zapoczątkowało przełom na bitewnych polach, w otwartych walkach z wojskami Wielka Boga – Człowieka Matko i Panno Najświętsza! Ja, Jan Kazimierz, z łaski Twojej król – rzucając się pod Twoje święte stopy, Ciebie za Patronkę moją i państw moich Królową obieram. Siebie i moje Królestwo Polskie, Wielkie Księstwo Litewskie, Ruskie, Pruskie, Mazowieckie, Żmudzkie, Inflanckie, Czernichowskie etc. etc. wojska obojga narodów i lud cały – Twojej szczególnej opiece i obronie poruczam...

Wieczorem tego samego dnia, z udziałem Jana Kazimierza, dworu oraz rzeszy wiernych, w pobliskim kościele oo. Jezuitów, przed łaskami słynącym obrazem Matki Bożej Śnieżnej odbyły się uroczyste nieszpory, podczas których nuncjusz papieski Vidoni odmówił litanię loretańską. Na zakończenie tej litanii wzniósł po raz pierwszy, powtórzone przezeń trzykrotnie zawołanie: Regina Regni Poloniae. W dwa i pół wieku później arcybiskup tego właśnie miasta Józef Bilczewski wyjednał u papieża oficjalną zgodę dołączenia do litanii loretańskiej wezwania: Królowo Polski, módl się za nami.

Na wieść o lwowskich ślubach i tych pierwszych zwycięstwach militarnych papież Aleksander VII odprawił w Rzymie, w tamtejszym polskim kościele Świętego Stanisława, uroczyste nabożeństwo dziękczynne.

Światło coraz bardziej wzrasta. Staje się nie do zniesienia dla oka. W tym świetle, jakby wchłonięta za rozżarzoną zasłoną, znika Dziewica... i ukazuje się Matka - Maryja ze Swym nowo narodzonym Synem w ramionach. Małe, różowe i pulchniutkie Dzieciątko porusza się i macha rączkami małymi jak pączki róży i nóżkami, które zmieściłyby się w jej kielichu. Kwili drżącym głosem nowo na rodzonego jagnięcia, otwierając buzię jak poziomka i ukazując drgający przy różowawym podniebieniu języczek. Porusza główką tak jasną, że wygląda jakby była bez włosów. Tę okrągłą główką Mama podtrzymuje w zagłębieniu jednej dłoni i patrzy na Swoje Dzieciątko i uwielbia Je ze łzami i z uśmiechem. Pochyla się, żeby Je pocałować, ale nie w niewinną główkę, lecz w pierś, gdzie jest maleńkie serduszko, które bije, bije dla nas... to serduszko, w którym pewnego dnia

będzie Rana... Mama już teraz opatruje tę ranę Swym nieskalanym  pocałunkiem.

Zbudzony blaskiem wół podnosi się z rykiem i hałasem kopyt, a osiołek odwraca łeb i też ryczy. Zwierzęta zbudziło światło, chcą powitać swego Stwórcę w imieniu swoim i wszystkich zwierząt. Także Józef który pogrążył się w modlitwie tak intensywnej, że był oderwany od wszystkiego, co go otaczało –otrząsa się i widzi, że dziwne światło prześwituje mu przez palce   [dłoni, w których ukrył twarz]. Odejmuje więc dłonie od twarzy, podnosi głowę, odwraca się. Stojący wół zasłania Maryję, która woła: «Chodź tu, Józefie!»  Józef zrywa się. Widząc [Dziecko] zatrzymuje się porażony szacunkiem i tam, gdzie stoi, chce paść na kolana. Maryja jednak nalega: «Podejdź, Józefie!» Opiera lewą rękę na sianie, prawą zaś trzyma Dzieciątko, tuląc Je do serca. Wstaje i podchodzi do wahającego się Józefa, który idzie onieśmielony. Pragnie

podejść, lecz powstrzymuje go lęk, żeby nie okazać braku szacunku. Małżonkowie spotykają się przy posłaniu, patrzą na siebie płacząc ze szczęścia.

Maryja otworzyła już kuferek i wyciąga płótno oraz pieluszki. Podchodzi do ognia i ogrzewa je. Idzie do Józefa i owija Dziecię w lekko ogrzane płótna.

Główkę osłania własnym welonem. «Gdzie Go teraz położymy?» –pyta. Józef rozgląda się wokół siebie, zastanawia się...«Poczekaj –mówi. –

Odsuniemy zwierzęta i ich siano. Ściągniemy tamto siano i położymy je tutaj, w [żłobie]. Jego wystający brzeg będzie osłoną od wiatru, a z siana zrobimy poduszkę. Wół ogrzeje Dzieciątko swoim oddechem. Lepszy będzie wół, bo jest bardziej cierpliwy i spokojniejszy.»

«To...to anioł! –krzyczy chłopiec. –Zobaczcie, jak zstępuje i zbliża się... Na ziemię! Na kolana przed Aniołem Pańskim!» Ogólne “Och!..” – długie i pełne najwyższego szacunku rozlega się w grupie  padających na twarz pasterzy. Im są starsi, tym bardziej zdają się przejęci świetlistym zjawiskiem. Młodsi klęczą przyglądając się aniołowi. On coraz

bardziej się zbliża. Wreszcie nieruchomieje w powietrzu, ponad murem ogrodzenia. Pozostaje tak z rozwiniętymi wielkimi skrzydłami, jaśniejącymi

perłową bielą w księżycowym blasku.

Mówi Anioł: «Nie lękajcie się. Nie zwiastuję nieszczęścia. Ogłaszam wam radosną nowinę  dla ludu izraelskiego i dla wszystkich narodów ziemi.» – Anielski głos łączy się jak [brzmienie] harfy ze śpiewem słowików – «Dzisiaj, w mieście Dawida, narodził się Zbawiciel...». «Poznacie Go po takich znakach: w biednej stajni, za Betlejem, znajdziecie owinięte w pieluszki Dziecię, położone w żłobie dla zwierząt. W mieście Dawida bowiem nie było schronienia dla Mesjasza». Mówiąc to, anioł staje się bardzo poważny, wręcz smutny.

Tymczasem z Niebios nadciąga cały tłum –o, jaki tłum! –mnóstwo podobnych do niego aniołów. To [prawdziwa] drabina zstępujących z radością na ziemię aniołów, którzy zaćmiewają niebiańskim blaskiem światło księżyca. Gromadzą się wokół anioła zwiastującego dobrą nowinę. Poruszają skrzydłami, rozsiewają wonie, czemu towarzyszy niezwykła harmonia dźwięków. Są w niej wszelkie

najpiękniejsze głosy stworzeń, jakie można znaleźć lub sobie przypomnieć, lecz doprowadzone do pełnej doskonałości brzmienia.

Anielskie “Gloria” rozchodzi się falami coraz dalej nad spokojnymi polami, a z nimi –światło. Zbudzone światłem ptaki przyłączają się do śpiewu, witając

przedwczesny brzask, a owce pozdrawiają beczeniem słońce, które pojawia się przed czasem. Ja jednak wolę sądzić, że zwierzęta pozdrawiają w ten sposób

Stworzyciela, który do nich przybył, by miłować je także jako Człowiek, a nie tylko jako Bóg. Tak samo myślałam przedtem w betlejemskiej grocie o

[przebudzonym] wole i ośle. Śpiew i światło powoli słabną, aniołowie wracają do Nieba... 

«Ale gdzie mamy iść?» «Czy nie powiedział, że się dziś narodził?...i nie znalazł schronienia w Betlejem? –mówi to pasterz, który dał mleko [Maryi]. –Chodźcie, ja wiem. Widziałem pewną niewiastę i żal mi się Jej zrobiło. Wskazałem Jej schronienie,

bo czułem, że nie znajdą nigdzie lepszego, a mężowi dałem dla Niej mleka. Jest taka młodziutka i taka śliczna. Jest też pewnie dobra jak anioł, który do nas

przemawiał. Chodźcie, chodźcie! Weźmiemy mleka, sery, owieczki i wyprawione skórki. Muszą być bardzo biedni... i... kto wie, jak zimno musi być Temu, którego nie śmiem nazwać! I pomyślcie tylko, że rozmawiałem z Jego Matką, jak z jakąś

biedną mężatką!....» Wracają do szopy i niebawem z niej wychodzą. Jedni niosą naczynie z mlekiem, inni – okrągłe serki zawinięte w plecione z trawy siatki, beczące jagnię w  koszyku i wyprawione owcze skórki. Po zamknięciu szopy i zagrody wychodzą, w świetle księżyca i pochodni. Idą polnymi ścieżkami, przecinając cierniste żywopłoty, pozbawione zimą liści.

Okrążają Betlejem i docierają do stajni nie od tej strony, z której przyszła Maryja, lecz od przeciwnej. W ten sposób nie przechodzą obok innych, lepszych

grot, lecz od razu znajdują właściwą. Zbliżają się do otworu.

«Co widzisz?» –pytają niespokojnie i cicho najmłodszego pasterza.

«Widzę bardzo młodą i piękną Niewiastę i męża. Są pochyleni nad żłobem. I słyszę... słyszę płaczące Dziecko, a Niewiasta mówi do Niego głosem... o, jakim głosem!» «Ale co mówi «Mówi: “Jezu, malusieńki! Jezu, miłości Twojej Mamy! Nie płacz, Syneczku.”

Teraz mówi Maria: “Och, gdybym tak mogła Ci powiedzieć: Napij się mleka, maleńki! Jednak nie mam go jeszcze!” Po chwili mówi: “Tak Ci zimno, kochanie Moje! Kłuje Cię siano. Jaki to smutek dla Twojej Mamy, która słyszy, jak płaczesz, a nie potrafi Cię pocieszyć.” Mówi: “Śpij, Moja duszyczko! Serce Mi się rozdziera, gdy słyszę Twój płacz i widzę Twoje łzy.” Teraz całuje Go i ogrzewa nóżki rękami.

Jest pochylona i trzyma ręce w żłobie.»

«Kto was tu przyprowadził?»

«Anioł kazał nam tu przyjść, a Eliasz nas poprowadził. Gdzie się teraz podział?» Beczenie owcy zdradza [miejsce jego ukrycia]. «Wejdź, jesteś potrzebny» [–mówią do Eliasza.] Eliasz wchodzi z owcą, speszony, bo zwracają na niego większą uwagę. Józef rozpoznaje go i mówi: «To ty?» Maryja uśmiecha się do niego ze słowami: «Jesteś dobry.» Doją owcę. Maryja, narożnikiem lnianego płótna, przesiąkniętym ciepłym spienionym mlekiem, zwilża wargi Dzieciątka, które ssie śmietankową słodycz.

Wszyscy uśmiechają się. Jeszcze większy uśmiech pojawia się na ich twarzach, gdy Jezus usypia w cieple wełny, trzymając jeszcze rożek tkaniny w usteczkach. «Nie możecie tutaj pozostać. Tu jest zimno i wilgotno. A w dodatku... w tym zwierzęcym odorze! To niedobre... i... nie jest godne Zbawiciela...»

«Wiem –mówi Maryja z ciężkim westchnieniem. – Ale nie ma dla nas miejsca w Betlejem!»

«Odwagi, Niewiasto! Znajdziemy Ci dom.» «Porozmawiam z moją panią –mówi Eliasz, pasterz od mleka. – Jest dobra. Przygarnie was, nawet gdyby miała oddać własną izbę. Jak tylko zaświta, porozmawiam z nią. Ma dom pełen ludzi, ale na pewno znajdzie dla was miejsce.»  «Przynajmniej dla Mojego Dziecka... Ja i Józef możemy spać na ziemi, ale Maleńki...»

Maryja ostrożnie unosi Jezusa. Siada na sianie i podaje do ucałowania owinięte pieluszkami nóżki. Pasterze, chyląc się do ziemi, całują maleńkie, osłonięte płótnem stópki. Kto ma brodę, najpierw ją ociera, a prawie wszyscy płaczą.

Kiedy muszą już odejść, wycofują się bez odwracania, tyłem, zostawiając tam serce...

Mówi Maria:

,,Śpij, śpij, śpij, śpij... I już nie płacz....Jaśnieją tysiące gwiazd –są na niebie i patrzą.

Nie pozwól już płakać Twym słodkim źrenicom. Twoje oczy z szafiru są gwiazdami w Mym sercu. Twój płacz to Mój ból! O! Nie płacz już...  Śpij, śpij, śpij, śpij... I już nie płacz...”

Gwiazda o tak niebywałej wielkości, jakby mały księżyc, przesuwa się naprzód po niebie nad Betlejem. Inne wydają się gasnąć, żeby zrobić jej miejsce, jak dwórki na przejście królowej. Jej blask góruje nad nimi i sprawia, że znikają w [jej świetle]. Z tej kuli –zdającej się olbrzymim jasnym szafirem, rozpalonym od wewnątrz przez słońce – wypływa smuga, a w jej dominującą barwę jasnego szafiru, wtapiają się żółcie topazów i zielenie szmaragdów, opalizujący blask opali, krwawa czerwień rubinów i łagodne błyski ametystów. Wszystkie drogocenne kamienie ziemi są w tej smudze, która  zamiata niebo szybkim, falującym ruchem, jakby była żywa. Jednak najintensywniejszym kolorem, wydobywającym się z kul i gwiazdy, jest rajski odcień bladego szafiru. Zstępuje on, zdobiąc lazurowym srebrem domy, drogę, ziemię Betlejem – kolebkę Zbawiciela. Gwiazda, rozbłyskując żywszym blaskiem, zatrzymuje się nad małym domem, który znajduje się przy najkrótszym boku placyku. Ani jego mieszkańcy, ani inni

Betlejemici nie widzą jej, gdyż śpią w pozamykanych domach. Gwiazda zaś wzmaga swe pulsowanie światłem [również przez swój] ogon, który drży i faluje mocniej, znacząc niemal półkola na niebie. Całe [niebo] goreje od mnóstwa iskier, które za sobą ciągnie ,jakby w sieci pełnej klejnotów. Błyszczą one, malując najrozmaitszymi kolorami inne gwiazdy, jakby dla przekazania im radosnej wieści. Główną drogą zbliża się orszak: konie w uprzęży, inne – prowadzone za uzdę.

Dromadery i konie z jeźdźcami bądź z ładunkiem. Tętent kopyt to jakby odgłos wody spadającej na kamienie potoku. Po dotarciu do plac

u, wszyscy zatrzymują się. W promiennym świetle gwiazdy orszak nabiera nadzwyczajnego piękna. Przebogate ozdoby wierzchowców, ubiory jeźdźców, twarze, wyposażenie, wszystko to jaśnieje nadzwyczajnie. Blaskiem ożywia się też metal, skóra, jedwab, klejnoty i sierść. Świecą się oczy, śmieją usta, bo jeszcze inne piękno wstąpiło w serca: piękno nadprzyrodzonej radości.

Podczas gdy słudzy ze zwierzętami udają się do miejsca postoju karawan, trzy dostojne osoby zsiadają z wierzchowców, które sługa zaraz odprowadza gdzie indziej. Oni zaś podchodzą pieszo do domu. Tam klękają, uderzają czołem o ziemię i całują proch. To trzej możni. Świadczą o tym ich przebogate stroje. Jeden, o bardzo ciemnej skórze, gdy tylko zsiadł z wielbłąda, owija się cały błyszczącym szalem z jasnego jedwabiu. Czoło i talię ściskają mu kosztowne obręcze.[U boku] ma sztylet lub miecz z gardą bogato zdobioną drogimi kamieniami. Drugi z tych, którzy zsiedli ze wspaniałych rumaków, ubrany jest w przepiękny prążkowany strój, w którym przeważa barwa żółta. [Jego szata] uszyta jest jak długie domino, przystrojone kapturem i sznurem, utkanym złotym haftem, wyglądającym jak misterna praca złotnika. Trzeci nosi jedwabną bufiastą koszulę oraz długie i szerokie, zmarszczone przy stopach spodnie. Owija się bardzo delikatną chustą, która wygląda jak kwitnący ogród, tak żywe są zdobiące ją kwiaty. Na głowie ma turban, przytrzymany łańcuszkiem ozdobionym diamentami.

Przybysze są dziś jeszcze bardziej bogato odziani niż wczorajszego wieczora. Błyszczą jedwabie, połyskują klejnoty, a na głowie tego, który nosi turban, skrzy się i migoce olbrzymi pióropusz, składający się z drogocennych piór, usianych jeszcze cenniejszymi łuskami. Jeden ze sług niesie całkowicie pokrytą intarsją szkatułę, której metalowe wzmocnienia są wykonane ze złota. Drugi [ma ze sobą] misternej roboty kielich, zakryty rzeźbionym wieczkiem, cały ze złota. Trzeci [niesie] rodzaj szerokiej i niskiej amfory, także ze złota, zakorkowanej zamknięciem w kształcie piramidki, z osadzonym na wierzchołku brylantem. Przedmioty te zdają się ciężkie, słudzy bowiem niosą je z wysiłkiem, zwłaszcza – szkatułę. Trzej zatrzymują się na chwilę, zaskoczeni. Potem podchodzą i upadają do stóp Maryi. Proszą, żeby usiadła. Sami nie chcą usiąść, chociaż Maryja o to prosi. Pozostają na kolanach, opuszczając się na pięty. Za nimi klęczą także trzej słudzy, którzy znajdują się tuż za progiem. Postawili przed sobą trzy przyniesione przedmioty i czekają. Trzej Mędrcy wpatrują się w Dzieciątko,  

Temu, kto ma duszę dziecka, ukazuje się Bóg i ujawnia Swoje tajemnice. Pozwala, żeby usłyszał słowa Boga i Maryi. I ten, który ma duszę dziecka, posiada także świętą śmiałość  Lewiego i mówi:

“pozwól mi pocałować szatę Jezusa”. Mów to do Maryi, bo to zawsze Ona jest Tą, która daje nam Jezusa. Jest Nosicielką Eucharystii. Ona jest Żywym Cyborium. Kto idzie do Maryi, ten Jezusa znajduje. Kto Ją o Syna  prosi, od Niej otrzymuje. Kiedy jakieś stworzenie Jej mówi: “Daj mi Twojego Jezusa, żeby Mu okazał miłość”, Matka Święta  tak jest szczęśliwa i tak się uśmiecha, że przemieniają się Niebiosa w najbardziej żywym blasku radości. Powiedz Jej zatem: “Pozwól mi ucałować szatę Jezusa. Pozwól mi pocałować Jego rany”. “Pozwól mi położyć głowę na Sercu Twojego Syna’

 

W krakowskim teatrze "Groteska" koncert prowadził Aleksander Szumański

3 maja 2018 roku, w 100-lecia odzyskania niepodległoci