foto1
Kraków - Sukiennice
foto1
Lwów - Wzgórza Wuleckie
foto1
Kraków - widok Wawelu od strony Wisły
foto1
Lwów - widok z Kopca Unii Lubelskiej
foto1
Lwów - panorama
Aleksander Szumański, rocznik 1931. Urodzony we Lwowie. Ojciec docent medycyny zamordowany przez hitlerowców w akcji Nachtigall we Lwowie, matka filolog polski. Debiut wierszem w 1941 roku w Radiu Lwów. Ukończony Wydział Budownictwa Lądowego Politechniki Krakowskiej. Dyplom mgr inż. budownictwa lądowego. Dziennikarz, publicysta światowej prasy polonijnej, zatrudniony w chicagowskim "Kurierze Codziennym". Czytaj więcej

Aleksander Szumanski

Lwowianin czasowo mieszkający w Krakowie

ANODA. KAMIEŃ NA SZAŃCU

 „Polscy komuniści wkroczyli właśnie w najkrwawszy okres swoich rządów. Rozprawiali się z opozycją. Zamykali w więzieniach żołnierzy Armii Krajowej – bohaterów II Wojny Światowej. Oskarżali ich o próbę obalenia ustroju albo współpracę z hitlerowcami. Zarzuty bywały wyimaginowane i absurdalne.

Janka aresztowali w Wigilię 1948 roku.” ( Piotr Lipiński, "Anoda. Kamień na szańcu", Agora i Muzeum Powstania Warszawskiego, Warszawa 2015, ).

Piotr Lipiński, ceniony reporter historyczny, autor m.in. książek  "Humer i inni" oraz "Raport Rzepeckiego", na początku swojej opowieści o Janie Rodowiczu przyznaje, że niełatwo napisać biografię postaci tak pozytywnej jak „Anoda”. A jednak efekt jego pracy jest znakomity – otrzymujemy nie hagiografię i nie pean na cześć pomnika, a zajmującą opowieść o zwyczajnym chłopaku, którego wojna poddała okrutnej próbie, a on tę próbę zdał celująco.

Narracja w książce Lipińskiego przebiega dwutorowo. Z jednej strony mamy bowiem do czynienia z reportażem - biografią – opowieścią o dzieciństwie Rodowicza, okresie spędzonym w szkole imienia Stefana Batorego, przygodzie z harcerską słynną „Pomarańczarnią”, życiu w makabrze okupacji niemieckiej, działalności w ramach małego sabotażu, Grupach Szturmowych Szarych Szeregów, akcji pod Arsenałem, wreszcie – powstańczym szlaku i próbach uporządkowania sobie życia po tak zwanym "wyzwoleniu".

I choć Jan Rodowicz „Anoda” istotnie był legendą Szarych Szeregów i to on, co wydawca przypomina w zapowiedzi książki, pierwszy rzucił butelkę z benzyną pod Arsenałem, a potem został jednym z najsłynniejszych żołnierzy AK, to w trakcie lektury nie odnosi się wrażenia, że obcujemy oto z jakąś papierową sylwetką. Wprost przeciwnie.

Skłonność bohatera do płatania figli kolegom (o wielu wygłupach Rodowicza przeczytałem tu po raz pierwszy); jego pasje, słabości oraz niezwykłe usposobienie do ludzi i życia wydatnie w tym Lipińskiemu pomogły, ale iluż autorów uległoby pokusie i zbudowałoby wizerunek sztuczny, oparty na patosie. Reporter poszedł na szczęście inną drogą.

„Anoda” był, tak się przynajmniej zdaje, niezwyczajnie zwyczajnym młodzieńcem – utalentowanym i szalenie inteligentnym, ale przecież nie ubiegającym się o miejsce w panteonie bohaterów narodowych. To, że się w nim faktycznie znalazł to już wynik podejmowanych przez niego w trakcie wojny decyzji, umiejętności „czytania” ludzi, własnego charakteru, bez wątpienia i odwagi. Jest chłopakiem, z którym, pisze Lipiński, po prostu ma się ochotę zakumplować.

Poznajemy, czy też przypominamy sobie dzięki tej książce nie tylko dokładny życiorys „Anody”, ale i okoliczności jego tragicznego końca – równolegle bowiem prowadzi Lipiński opowieść o śmierci żołnierza. Jej okoliczności budzą wątpliwości do dziś.

Urząd Bezpieczeństwa przyszedł po niego w Wigilię 1948 roku. Dwa tygodnie później Rodowicz już nie żył, a według oficjalnej wersji, przy której komuniści upierali się do końca – popełnił samobójstwo skacząc z okna budynku Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego przy Koszykowej. Trudno w to uwierzyć i to z kilku powodów…

Opowieść o ostatnich godzinach życia Rodowicza i tym, co działo się po jego śmierci jest wielowątkowa i ma kilku bohaterów. Autor podjął mnóstwo tropów (niektórych fałszywych, innych przybliżających do poznania prawdy) i dotarł do ważnych świadków – lekarzy, którzy przeprowadzili sekcję zwłok, narzeczonej i zarazem pierwszej wielkiej miłości Rodowicza, kolegów z AK, współwięźniów i co najważniejsze – podejrzanych o zbrodnię funkcjonariuszy UB mocno w całą sprawę „Anody” zamieszanych. Zeznania tych ostatnich są najciekawsze i być może (zapewne wbrew ich intencji) odkrywają najwięcej prawdy. Ktoś tu z nich kłamie, ktoś sprowadza dziennikarza na manowce…

Tego, co zdołał ustalić Lipiński i na ile zbliżył się do prawdy w trakcie prowadzonego przez siebie dziennikarskiego śledztwa ze zrozumiałych powodów nie ujawnię.

 Być może niektórzy wytkną autorowi książki, że wiele podanych w książce faktów – zarówno tych odnoszących się do jego życia, jak i tych dotyczących śmierci – znanych było już wcześniej (przytaczane są na przykład w ciekawym teatrze telewizji pod tytułem "Pseudonim Anoda", a trafić można na nie studiując inne książki i artykuły prasowe).

To prawda, ale moim zdaniem wartością samą w sobie jest w tym przypadku powstanie książki o Rodowiczu i tym samym przypomnienie współczesnym jego postaci; a także – refleksja nad całym pokoleniem, tak przecież poniżanym najpierw przez narodowy socjalizm z zachodu, a potem przez komunizm ze wschodu.

Lektura tej książki dostarcza wzruszeń i nie są to wzruszenia łatwe. Są autentyczne, choć jak wspomniałem, osobom zaznajomionym z dziejami Jana Rodowicza, będą, jeśli można się tak wyrazić, w dużej mierze znane.

Co ważne (nie wiem, czy taki był akurat zamysł autora) lektura ta prowokuje do zadania kilku ważnych pytań, między innymi dotyczących kwestii odpowiedzialności za zbrodnie popełnione w imieniu tzw.Polski Ludowej, za które pomimo dwudziestu sześciu lat suwerenności nikt, ani z elit rządzących tamtym systemem, ani nikt z szeregów wcielających w życie ponury terror nie poniósł kary.

I to, obok śmierci bohatera, jest w całej opowieści o „Anodzie” najtragiczniejsze, a kiedyś, jestem pewien, odbije się czkawką.

                                                                                   Remek Piotrowski

 Bibliografia

 

(Piotr Lipiński, "Anoda. Kamień na szańcu", Agora i Muzeum Powstania Warszawskiego, Warszawa 2015)