ZAPISKI Z KRAKOWA ZBIGNIEWA RINGERA

 Nazywam się Zbigniew Ringer, mieszkam w Krakowie. Jestem dziennikarzem, pracowałem w "Dzienniku Polskim", również instruktorem narciarskim PZN, stąd będzie też trochę o nartach, górach, przyrodzie. O ludziach. A wszystko to pisane z najukochańszego Krakowa. Wydawcą i autorem zdjęć na blogu jest mój przyjaciel, Jacek Nowak.

W LWOWSKIM KRĘGU

Lwów, to magiczne miasto. Nie znam Lwowa, byłem w nim zaledwie przejazdem w latach siedemdziesiątych i  Lwów zrobił na mnie złe wrażenie. Po prostu złe. To było typowe sowieckie miasto, z brudnymi ulicami, zaniedbanymi skwerami, z domami z których odpadały tynki i mieszkaniami, gdzie gnieździły się całe rodziny. Pamiętam, jak staliśmy z Teresą na którymś z krzyżowań, ona miała otwartą torebkę - koszyk wiklinowy, modny na tamten czas. I podszedł do nas obcy, mieszkający tam Polak i powiedział znamienne zdanie: niech pani zamknie torebkę, nie wie pani gdzie się znajduje?  Ot, Sowiety i wszystko jasne. Jak w przedwojennym sloganie reklamowym: "Osram" i wszystko jasne. Osram, to były holenderskie żarówki. Ale ma być o Lwowie.

Onegdaj w krakowskim hotelu "Elektor" na  Szpitalnej byłem na wieczorze autorskim mojego przyjaciela Alka Szumańskiego. Znamy się od lat, jednak długo nie znałem poetyckich pasji Alka. Poznałem je, kiedy przed paroma laty poprosił mnie, abym napisał krótki wstęp do jego pierwszego tomika wierszy. Ładny mi tomik, ponad sto stron poezji...  Nie znam się na tyle na poezji, aby wyrokować o wartości wierszy Szumańskiego, muszą być jednak dobre, skoro z pełnym uznaniem  wypowiadają się o nich  ludzie z branży. Tym razem w podziemiach Elektora były wiersze o Lwowie, bo Alek jest lwowianinem pełną gębą. I ukazał mi się w alkowej poezji Lwów przedwojenny, z jego piosenkami, uliczkami i Zamarstynowem, Łyczakowem i cmentarzem Orląt  Z atmosferą polskiego miasta kresowego, gdzie polskość wyzierała z każdego kąta. Straciliśmy to miasto na całe dziesięciolecia, a kto wie, czy nie na zawsze. Mogę zrozumieć tęsknotę lwowian do swojego miasta, bo to jest tak, jakby mnie ktoś dziś wygonił z Krakowa i przeniósł do Kielc czy Poznania. Nie zdzierżyłbym. A oni musieli. Stąd zadumania Szumańskiego nad lwowską ulicą, nad atmosferą tego miasta i jego niepowszednim klimatem i nastrojem. To musiało zagrać na uczuciach. A  skoro jeszcze na domiar dobrego zagrała lwowska "Chawira" Karola Wróblewskiego i zapanowała lwowska piosenka i słowa o Lwowie, to stało się sentymentalnie i kresowo. Było więc  "Łyczakowskie tango", było "Ni masz jak Lwów", był Hemar, genialny lwowiak, co to znalazł się na obczyźnie w latach wojny, ale zawsze pozostał wierny swojemu miastu. Nie wiem, czy jest podobne miasto w Polsce, które tak jak Lwów oddziałowuje na ludzkie uczucia. Lwowianie płaczą, kiedy mowa o ich mieście, a kiedy usłyszą lwowskie piosenki, znów mokro pod oczami. Alek, dziękuję ci za sympatyczny wieczór, za miłą dla ucha twoją poezję i za te dwie godziny spędzone w kresowym towarzystwie.  I za lwowskie piosenki w wykonaniu najlepszego w Polsce lwowskiego zespołu muzycznego. Zaś "Chawira", to po lwowsku dom rodzinny.

Alek Szumański przypomniał w swoim krótkim wystąpieniu, nim zaczął czytać swoje wiersze, słowa (Or-Ot)lwowskiej piosenki "Orlątko". Ilekroć słyszę tę pieśń, to  i mnie ściska za gardło: O mamo, otrzyj łzy / Z uśmiechem do mnie mów/ Ta krew co z piersi broczy / Ta krew, to za nasz Lwów / Ja biłem się tak samo / Jak starsi, mamo chwal /  Tylko mi ciebie mamo / Tylko mi Polski żal.  I refren, który powtarza się po każdej zwrotce...

Sowieci po agresji 17 września 1939  roku zabrali nam ponad połowę terytorium, z rdzennie polskimi ziemiami. Dziś one białoruskie i ukraińskie, przetoczył się okrutny walec wojny po tych terenach, tu gdzie działały bandy ukraińskie, ziemia spłynęła polską krwią. Mordy były tak bestialskie, że aż niewyobrażalne. Jeżeli człowiek się o to nie upomni, to musi to uczynić historia.