Ciechociemni - legenda podziemia

CICHOCIEMNI

Gdy polski opór w kampanii wrześniowej dogorywał, wielu z tych, którzy stawili czoła hitlerowskiemu najeźdźcy, postanowiło opuścić kraj i udać się na wojenną emigrację. Europejskie szlaki zapełniły się uchodźcami z Rzeczypospolitej, którzy starali się dotrzeć do sojuszniczych państw - przede wszystkim Francji i Wielkiej Brytanii. Tam spodziewano się otrzymać pomoc i samodzielnie udzielić takiej pomocy Polskim Siłom Zbrojnym formowanym na Zachodzie. Szlaki Polaków były rozmaite, jedne wiodły przez Węgry czy Rumunię, inne obejmowały Związek Radziecki. Tam jednak obca ziemia była wyjątkowo nieprzychylna dla uciekinierów i dopiero w lipcu 1941 roku sytuacja ta miała zmienić się na lepszą, a to za sprawą podpisania układu Sikorski-Majski normującego stosunki między obydwoma krajami. Na razie jednak, wracając do października 1939 roku, na obczyźnie zaczęły powstawać struktury nowej administracji polskiej formowane przede wszystkim przez gen. Władysława Sikorskiego i jego popleczników. Sikorski wkrótce objął stanowisko premiera Rządu Emigracyjnego i Naczelnego Wodza, przystępując do bardzo aktywnej odbudowy utraconej we wrześniu państwowości i armii. W okupowanym kraju także zaczęły powstawać zalążki "nowej Polski", tyle że podziemnej. Jedną z pierwszych organizacji niepodległościowych, do tego założoną w samym centrum polskości, a więc Warszawie, była Służba Zwycięstwu Polski powołana do życia przez gen. Michała Karaszewicza-Tokarzewskiego. 27 września 1939 roku, zanim jeszcze na dobre zakończyła się Wojna Obronna, Polacy przystąpili do konspiracyjnej działalności, mając na uwadze wyzwolenie swojego kraju spod obcej hegemonii. Zapamiętajmy ten moment, bowiem jest on przełomowym na drodze Polskiego Podziemia. W grudniu SZP przemianowano na Związek Walki Zbrojnej z gen. Kazimierzem Sosnkowskim na czele. Ten jednak przebywał poza granicami kraju, będąc do stałej dyspozycji Sikorskiego. W związku z tym postanowiono opracować formy komunikowania się z ojczyzną, co dało początek szeroko zakrojonej współpracy między Polskim Podziemiem i zwierzchnim wobec niego Rządem Emigracyjnym i Sztabem Naczelnego Wodza. Był to ewenement na skalę światową, bowiem naprawdę trudno było kierować tak rozległymi strukturami z odległości setek kilometrów. W praktyce Paryż przesyłał jedynie zobowiązujące wytyczne do działań, które oddano w ręce miejscowych komendantów organizacji. W tym miejscu zaczyna się nasza opowieść. Opowieść o niezwykłym bohaterstwie, poświęceniu i determinacji wąskiej grupy ludzi, która ryzykując wiele dawała choć cień nadziei na to, że Polska odzyska niepodległość.

Polskie tradycje spadochroniarskie sprzed wojny nie stały na najwyższym poziomie. Można powiedzieć, iż wojsko w niewielkim tylko stopniu interesowało się tym typem działalności militarnej, czego dowodem był brak jakiejkolwiek zwartej grupy w pierwszych miesiącach II wojny światowej. O tym, iż było to błędne przeświadczenie, niech poświadczy fakt wykorzystania niemieckich spadochroniarzy w kilku kluczowych operacjach, z których najbardziej znane są zajęcie fortecy Eben Emael w trakcie kampanii francuskiej oraz opanowanie Krety w czasie kampanii bałkańskiej. Bądźmy jednak realistami - Polaków ani nie było stać na utrzymywanie kosztownej jednostki, nie mieli też potrzeby angażować takiego zespołu, bo właściwie w jakim celu? Dopiero z biegiem miesięcy rozmyślania na temat budowy grupy skoczków nabrały realnych kształtów. Tradycyjnie wiąże się to z działalnością kpt. Maciej Kalenkiewicza i kpt. Jana Górskiego. Obydwaj panowie, przybyli do Francji jeszcze w 1939 roku, natrafili na spore trudności w realizowaniu swojego przełomowego pomysłu, który zasadniczo opierał się na założeniu, iż najprostszym sposobem utrzymania kontaktu z okupowanym krajem jest droga powietrzna, a co za tym idzie wykorzystanie spadochroniarzy. Szczególnie aktywnie działał Górski, bowiem już 30 grudnia 1939 roku raportował o swoich spostrzeżeniach Sztabowi Naczelnego Wodza. W tym czasie, w celu kontaktowania się z krajem, wykorzystywano tradycyjne formy komunikacji, z których na plan pierwszy wysunął się przerzut specjalnych emisariuszy drogą lądową. Bodajże pierwszym z nich, wysłanym z ramienia gen. Sikorskiego, był rtm. Feliks Szymański ps. "Konarski", który do kraju dotarł z Francji po 10 dniach podróży. Jego misja zapoczątkowała pewien proces przesyłowy, jednakże na dłuższą metę takie działania nie mogły przynieść pożądanych efektów w związku z coraz lepiej działającymi niemieckimi służbami i coraz większą penetracją krajów ościennych przez funkcjonariuszy hitlerowskich. Wszystko wskazywało na to, że dość swobodne wycieczki kurierów szybko znajdą swój kres w posunięciach Niemców. Do dodatkowej komunikacji z Polskim Podziemiem Francja wykorzystywała drogę radiową, jednakże ze względu na odległość, trudności techniczne i możliwość wykrycia przesyłanych informacji ten środek transferu danych uważany był za raczej ryzykowny. To wszystko składało się na obraz niezwykle trudnej gry. Gry, w której stawką był kontakt. Do rozgrywki włączył się pod koniec 1939 roku nowy partner. Gen. Władysław Sikorski dostrzegał rangę problemu i postanowił się nim zająć w listopadzie, wydając 28 dnia tego miesiąca rozkaz adresowany do gen. Józefa Zająca, ówczesnego Dowódcy Lotnictwa. Nie będzie przytaczać całości dokumentu, za wystarczające muszą nam posłużyć główne wytyczne - organizacja stałego połączenia lotniczego z krajem, wykorzystanie własnych środków lotniczych, wyszkolenie personelu i jego odpowiednie dobranie i wreszcie, co szczególnie ciekawe, regularność lotów wyznaczona w parytecie jednego na miesiąc. Wydawać by się mogło, iż takie postawienie sprawy i stanowczość Naczelnego Wodza powinny zmobilizować lotników do działania. Nic bardziej mylnego, bowiem nie podjęto się operacji budowy połączenia lotniczego między Paryżem a Warszawą. Dalsza historia cichociemnych związana jest z Górskim i Kalenkiewiczem. Obydwaj znali się jeszcze z czasów przedwojennych, dlatego szybko znaleźli wspólny język wyrażający chęć realizacji szalonego, jak na owe czasy, pomysłu. Mówiliśmy już o misji Górskiego z grudnia 1939 roku. Wtedy apel pozostał bez odzewu. Podobnie rzecz się miała z raportem z 21 stycznia 1940 roku, który także nie zainteresował dowództwa. Dopiero opracowany przez Górskiego i Kalenkiewicza dokument datowany na 14 lutego 1940 roku dotarł do gen. Kazimierza Sosnkowskiego i wywołał jakąkolwiek reakcję. W tym czasie wokół obydwu kapitanów zgromadziła się już prężna grupa młodych zapaleńców, którzy także oczekiwali możliwości zrzucenia na terenie kraju przy wykorzystaniu drogi lotniczej. Górski załączył listę 16 nazwisk - ludzi gotowych na walkę i ryzyko, nazywanych wtedy "chomikami". Sosnkowski szybko zareagował na dokument, lecz odesłał raport do gen. Zającowi. Ten raczył zająć się problemem w dwa miesiące później, a jego odpowiedź nie pozostawiała wątpliwości - na razie nie ma najmniejszych szans na zorganizowanie tego typu grupy przeznaczonej do zrzucenia w Polsce. Niezrażeni Górski i Kalenkiewicz pracowali nadal nad projektem, wykorzystując przy tym zapał Brytyjczyków, którzy mogli udzielić jakiejś pomocy. W maju powstał szereg bardzo ważnych dokumentów. Niestety, aktywne prace nad projektem przerwał upadek Francji w czerwcu 1940 roku. Przenosiny Wojska Polskiego do Wielkiej Brytanii tylko na moment wybiły z rytmu Górskiego i Kalenkiewicza. Na nowym terenie działań przystąpili oni do prac ze zdwojoną siłą, uzyskując pierwsze realne sukcesy w postaci obietnic zaangażowania do operacji bombowców brytyjskich. Zainteresowanie pracami dwójki kapitanów rosło, a tymczasem kraj apelował o efektywniejsze wsparcie. Gen. Sikorski zdecydował się zaprosić Kalenkiewicza na śniadanie w dniu 20 września. Spotkanie wypadło na tyle dobrze, iż także Naczelny Wódz zapalił się do pomysłu organizowania polskich sił spadochronowych. Co więcej, kapitanowie nareszcie uzyskali wysoko postawionego poplecznika w osobie płk Andrzeja Mareckiego (szefa Oddziału III operacyjnego). Już w październiku w jego oddziale powstał wydział studiów i szkolenia wojsk spadochronowych z ppłk Wilhelmem Heinrichem na czele. Jeszcze w tym samym miesiącu Kalenkiewicz zorganizował pierwszy kurs spadochroniarski, który ukończyło 12 uczestników. Mieli oni możność wykonania pierwszych skoków.

Właściwie nie do końca wiadomo, skąd wzięła się nazwa "cichociemni". Wiemy tylko, iż z czasem tak zaczęto nazywać żołnierzy zrzucanych na spadochronach do okupowanej ojczyzny. Prawdopodobnie jest to proste złożenie słów "cichy" i "ciemny", co miało oznaczać głębokie zakonspirowanie grupy i ciche wykonywanie zadania oraz wskazywać, iż skoczkowie przedostają się do kraju pod osłoną nocy, bowiem wtedy warunki do zrzutów były najkorzystniejsze. Oczywiście, można się doszukiwać głębszych przesłań nazwy bohaterskich spadochroniarzy, jednakże nie ma to większego sensu. Aby rozprawić się z tematem czysto organizacyjnym i symbolicznym, zająć się jeszcze musimy kwestią znaku spadochronowego, który następnie jednoznacznie wskazywał na oddział, z którego pochodzi dany żołnierz. Zasadniczo prace nad tym zagadnieniem rozpoczęto dość późno, bowiem w połowie 1941 roku, kiedy to operacje cichociemnych były już w toku i wykonano szereg zrzutów. W efekcie pracy graficznej Mariana Walentynowicza powstała piękna odznaka przedstawiająca orła podczas łowów. Miało to wymowę symboliczną, czemu upust dał wyraz gen. Sikorski w rozkazie z dnia 20 czerwca 1941 roku sankcjonującym zaaprobowanie znaku jako oficjalnego dla spadochroniarzy. Dużą zasługę na polu przygotowania i zatwierdzenia Znaku Spadochronowego miał kpt. Kalenkiewicz, który w niedługi czas po tym został zrzucony na terenie okupowanej Polski. Przytoczmy jeszcze fragment pamiętnego rozkazu z dnia 20 czerwca:

"[...] Zatwierdzam Znak Spadochronowy w kształcie spadającego do walki orła. [...] Chcemy, by orły naszych sztandarów zwycięsko spadały na wroga, zanim spoczną na swej oswobodzonej ziemi. [...] Ustalam dwa rodzaje Znaku Spadochronowego: bojowy i zwykły. Bojowy znak spadochronowy różni się od zwykłego tym, że orzeł ma złoty dziób i pazury. [...] Na wewnętrznej stronie jest wyryte hasło: »Tobie Ojczyzno« i numer ewidencyjny znaku. [...] Prawo noszenia znaku bojowego mają tylko żołnierze, którzy brali udział w bojowej akcji spadochronowej. Prawo do noszenia znaku zwykłego mają żołnierze, posiadający wyszkolenie przewidziane odnośnymi rozkazami dla oddziałów spadochronowych [...]".

Jak zatem widzimy, symbolika i wzniosłość Znaku Spadochronowego były wyjątkowo wymowne. Co ciekawe, w listopadzie 1944 roku wzór nieco zmieniono, dodając do orła wieniec laurowy. Znak Spadochronowy stał się czymś w rodzaju zaszczytnego wyróżnienia, które zdobyć mogli tylko najlepsi - odpowiednio wyszkoleni i zasłużeni dla ojczyzny. W sumie Znaki Spadochronowe otrzymało 6536 osób, w tym 238 Francuzów, 172 Norwegów, 46 Brytyjczyków, 4 Belgów, 4 Holendrów, 2 Czechów i 2 Amerykanów. Pozostała liczba przypada na Polaków, którzy uczestniczyli w szkoleniach bądź akcjach bojowych. Pierwszej oficjalnej prezentacji dokonał Sikorski podczas prób w Kincraig 23 września 1941 roku.

Już w nocy z 15 na 16 lutego 1941 roku odbył się pierwszy lot skoczków do Polski. Mimo iż operacja miała charakter mocno improwizowany, zakończyła się sukcesem. Z biegiem czasu obydwie strony - zarówno latający (personel maszyn, skoczkowie), jak i odbierający przesyłki bądź zrzutków - zaczęły nabierać niezbędnego doświadczenia, co czyniło akcje sprawniejszymi i obarczonymi mniejszym ryzykiem. O samych akcjach bojowych opowiemy w innym rozdziale tego artykułu, teraz skupić się musimy na nieco bardziej przyziemnych sprawach, jak organizacja i szkolenia cichociemnych. Jak już mówiliśmy, proces szkolenia, głównie za sprawą kpt. Kalenkiewicza, zainicjowano niemal natychmiast po otrzymaniu oficjalnej zgody na organizację specjalnej grupy spadochroniarzy, ale o tym powiemy za chwilę.

Dość ważnym punktem naszych rozważań powinna być historia tzw. Oddziału Specjalnego. Powstał on 29 czerwca 1940 roku jako Oddział VI - Samodzielny Wydział Krajowy przy Sztabie Naczelnego Wodza, a z czasem uzyskał nazwę Oddziału Specjalnego (i tą będziemy się posługiwać, żeby było łatwiej). Oddział VI kolejno podlegał jurysdykcji szefów Sztabu Naczelnego Wodza: gen. Sosnkowskiemu, gen. Klimeckiemu, gen. Kopańskiemu i wreszcie gen. Tatarowi. Bezpośrednie dowództwo nad interesującym nas departamentem sprawowali: płk Józef Smoleński, ppłk Tadeusz Rudnicki, ppłk Michał Protasewicz i ppłk Marian Utnik. Zasadniczo Oddział VI zajmował się ogółem prac związanych z kontaktowaniem się z krajem - od problemów typu logistycznego, przez szkolenie odpowiedniego personelu aż po współpracę z brytyjską sekcją operacji specjalnych - SOE. Wśród specjalnych komórek działających w ramach Oddziału Specjalnego wyróżnione zostały:

Wydział Specjalny - zajmował się przede wszystkim sprzętem i organizacją operacji przerzutowych. Dodatkowo odpowiadał za przesyłki przenoszone dla Armii Krajowej. Jego poczynaniami kierowali kolejno ppłk dypl. Edward Ulanicki, mjr dypl. Jan Jaźwiński i kpt. dypl Jan Podoski.

Wydział Łączności - jak sama nazwa wskazuje, wydział miał w swoich kompetencjach organizowanie poprawnej łączności radiowej z krajem, a także szkolenie odpowiedniego personelu, który po przybyciu do Polski zajmował się radiostacjami. Dowódcami wydziału byli kpt. dypl. inż. Tadeusz Lisicki, ppłk dypl. Tadeusz Rola i mjr dypl. Adam Szanser.

Wydział Łączności Lądowej - wydział miał za zadanie organizowanie łączności kurierskiej, stosowanej przede wszystkim przed rozpoczęciem prac nad stworzeniem grupy cichociemnych. Utrzymywano także kontakt z placówkami kurierskimi w Europie, które umożliwiały sprawne poruszanie się emisariuszy. Dowódcami wydziału byli mjr dypl. Antoni Szczerbo-Rawicz, kpt. dypl. Jan Krzyżanowski i mjr Edward Fryzendorf.

Wydział Wyszkoleniowy - tutaj kierowano kwestie szkolenia i rekrutacji cichociemnych. Wydziałem kierowali mjr dypl. Marian Utnik, mjr dypl. Marian Tonn, mjr dypl. Jan Kamieński, mjr Józef Hartman i ppłk Bronisław Brągiel.

Wydział Finansowy - kwestie finansowe, zaopatrzenie Armii Krajowej w pieniądze i obsługa placówek kurierskich. Dowódcą został ppłk int. Franciszek Prochaska.

Wydział Personalno-Organizacyjny - w wydzialem tym, kierowanym przez mjr Józefa Kwiecińskiego, załatwiano sprawy personalne (ewidencje, rejestracje) cichociemnych oraz podległych ośrodków, a także zajmowano się rzeczami osobistymi skoczków w momencie pełnienia zadania.

Wydział Szyfrów - wydział zajmujący się ogólnie pojętą kryptografią i rozszyfrowywaniem wiadomości przesyłanych z kraju. Kierownikiem był por. Stefan Jagiełło.

Wydział Operacyjny - w zasadzie planowano wykorzystanie tego wydziału do opracowywania operacji, jednakże w praktyce nie znalazł on zastosowania. Być może decydującym był fakt powołania go do życia dopiero w 1944 roku. Nadzór nad tą komórką oddano mjr Zbigniewowi Sujkowskiemu.

Samodzielny referat propagandowo-informacyjny - jego zadaniem było szeroko pojęte zajmowanie się materiałami propagandowymi przesyłanymi do Polski. Początkowo komórka ta zajmowała się stricte informacjami prasowymi Komendanta Głównego Armii Krajowej. Dowódcami referatu byli: mjr dypl. Władysław Dziewanowski i rtm. Andrzej Lipkowski.

Jak zatem widzimy, Oddział VI działał wyjątkowo prężnie, czego ilustracją są statystyki szkoleniowe i zaopatrzeniowe. I tak wystarczy nadmienić, iż wyszkolono 606 ludzi z 2413 kandydatów, wśród których, co ciekawe, znalazło się 15 kobiet. W sumie zrzucono w kraju 316 cichociemnych z 579 uznanych za gotowych do lotu. Dodatkowo do Polski przybyło 28 kurierów cywilnych odesłanych z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Bardzo ważne są dane dotyczące przerzutu sprzętu bojowego, co oszacowano na 670 ton zrzuconych. Sprzęt pochodził przede wszystkim z krajów sojuszniczych, głównie z Wielkiej Brytanii i USA. Stamtąd też Rząd Emigracyjny pozyskał spore pożyczki na funkcjonowanie polskiej administracji i Polskiego Podziemia. W sumie do kraju odleciało 26 299 375 $ w banknotach i złocie, 1755 funtów w złocie, 3 578 000 marek, 10 000 peset, 40 869 800 złotych okupacyjnych, innymi słowy "młynarek". Budżet cywilny przesłał: 8 593 788 $ w banknotach, 1644 funtów w złocie, 15 911 900 marek, 400 000 "młynarek". Sumy te nierzadko nie trafiały do adresatów, bowiem po drodze często przejmowały je inne organizacje, także te o charakterze niepodległościowym. Spore sumy pieniędzy stały się przedmiotami licznych malwersacji finansowych. Nie możemy jednak umniejszać zasług cichociemnych na polu niesienia pomocy okupowanej Polsce. Polacy uzyskali też od Brytyjczyków możliwość utworzenia własnej sekcji SOE, co wiązało się z szeroko zakrojoną współpracą międzysojuszniczą na polu wyposażania podziemia i organizowania przerzutów.

Współpraca ta rozwinęła się także w dziedzinie szkolenia cichociemnych. W pierwszej kolejności nadmienić należy, iż to Brytyjczycy dysponowali odpowiednim sprzętem i kadrą, które umożliwiały ćwiczenia grup bojowych przeznaczonych do zrzucenia nad Polską. Zaciąg prowadzono na zasadzie ochotniczej rekrutacji - kto chciał i uważał, iż ma odpowiednie predyspozycje, mógł zgłosić się na odpowiednie kursy i szkolenia. Oczywiście, tam następowała selekcja. Z czasem jednak system zmieniono na nieco bardziej weryfikujący umiejętności i pobudki, jakimi kierowali się kandydaci. Efekt był taki, iż przy rejestracji odrzucano część ochotników, a spora ilość nie wytrzymywała żmudnego procesu szkolenia. Co ciekawe, Oddział VI postanowił również zainicjować akcję werbunkową, która polegała na składaniu propozycji najaktywniejszym jednostkom. W razie decyzji pozytywnej, organizowano trening, w razie odmowy, zapominano o sprawie, a delikwent, obarczony tajemnicą wojskową wracał do normalnej służby. Podobnie rzecz się miała z przyszłymi agentami wywiadu, tyle że w tym wypadku werbunkiem zajmował się Oddział II, oraz lotnikami, których poszukiwali oficerowie Oddziału III. Pierwszą bazę dla polskich skoczków zorganizowano w Ringway (Central Landing School) i to tam odbyło się październikowe przeszkolenie, które ukończyło 12 cichociemnych. Następnie oddano Polakom do dyspozycji kurs dywersyjny w Inverlochy Castle, gdzie szkolili się także spadochroniarze typowani do brygady spadochronowej, którą kierować miał płk Stanisław Sosabowski. W styczniu 1941 roku pracę rozpoczął kurs walki konspiracyjnej w Briggens. Z czasem metody kształcenia skoczków doskonalono, wykorzystując zdobywane przy kolejnych akcjach doświadczenie. I tak, kładziono później nacisk na obsługę samochodów, produkcję materiałów wybuchowych czy umiejętności posługiwania się różnymi typami broni. Podstawowy program szkolenia zawierał kursy zasadnicze, specjalne, uzupełniające i praktyki. Bardzo ważne były kursy zasadnicze podzielone na kurs zaprawowy, kurs badań psychotechnicznych, kurs spadochronowy, kurs walki konspiracyjnej i kurs odprawowy. Kandydaci musieli do perfekcji opanować strzelanie z różnych rodzajów broni ręcznej w rozmaitych pozycjach i sytuacjach. Kładziono ogromny nacisk na ćwiczenia fizyczne kształtujące sylwetkę i hart ducha. Zajęciami kierowali instruktorzy polscy i brytyjscy, a z najważniejszych ośrodków wymienić należy wspomniane Inverlochy Castle, Briggens, Invernesshire i bazę w Ringway, gdzie odbywał się kurs spadochronowy. W Largo House znajdował się tzw. Małpi Gaj, gdzie kładziono nacisk na gibkość, sprężystość i elastyczność, a także technikę skakania. Pierwsze skoki odbywały się przy użyciu wieży spadochronowej. Następnie wykonywano skoki z samolotu, także nocą, aby oswoić cichociemnych z trudnymi warunkami terenowymi, jakie mogą napotkać. Od początku 1944 roku podobne szkolenia organizowano w Bazie nr 10 na terenie Włoch, gdzie stacjonowały polskie jednostki. Ogółem kurs spadochronowy, a więc najbardziej interesujący, ukończyło 703 skoczków. Kurs walki konspiracyjnej prowadzony był głównie w Audley End, a wśród jego absolwentów znaleźć możemy 630 nazwisk. W tym samym ośrodku odbywało się szkolenie odprawowe ukończone przez 606 skoczków. Ostatnie z nich zorganizowano w lipcu 1944 roku we Włoszech i we wrześniu 1944 roku w Wielkiej Brytanii. Oczywiście, skupiliśmy się tutaj tylko na pracy skoczków. A pominęliśmy takie kwestie, jak wyszkolenie techniczne w dziedzinie działań pancernych, kursy radiotelegraficzne, kursy taktyczne, bojowe, mikrofotograficzne. Były to niezwykle cenne doświadczenia, które procentowały w późniejszej działalności doskonale przygotowanych do akcji cichociemnych.

Na sam koniec naszych teoretycznych rozważań zająć musimy się lotnikami, maszynami i tym, co działo się ze skoczkiem po lądowaniu w okupowanej ojczyźnie. Podstawowym problemem było zastosowanie samolotów. Z racji zasięgu najlepsze wydawały się być bombowce. 20 sierpnia 1940 roku powstała 1419. Special Duty Flight, która miała latać w akcjach bojowych, szczególnie nocnych. Pierwszym zastosowanym samolotem podczas pamiętnego lotu z 15 na 16 lutego 1941 roku był bombowiec Armstrong Whitworth Whitley. Pomimo udanej akcji i zrzucenia skoczków, maszyna ledwo doleciała do brytyjskiej bazy, poruszając się teoretycznie najkrótszą trasą, nad Niemcami. Stopniowo rezygnowano z tego szlaku, zastępując go drogą okrężną, nad Danią, która była bezpieczniejsza, jednakże dłuższa. W związku z tym do użycia weszły bombowce typu Halifax dysponujące znacznie większym zasięgiem. Następnie trasę przesunięto nieco bardziej na północ, w kierunku Norwegii i Szwecji, co wiązało się z próbami ominięcia niemieckiej obrony przeciwlotniczej, która nękała załogi bombowców. 25 sierpnia 1941 roku 138. Special Duty Squadron rozgościł się na lotnisku w Newmarket i stamtąd odbywał swoje misje. Od listopada latano z Leconfield. W 138. dywizjonie załogi stanowiło międzynarodowe towarzystwo, przy czym loty do Polski odbywali przede wszystkim Polacy. 1 kwietnia 1943 roku powołano do życia eskadrę C w ramach 138. dywizjonu, która obejmowała 6 załóg podstawowych i 1 zapasową. Jej dowódcą został mjr Stanisław Król. We wrześniu Polacy otrzymali Liberatory, nowoczesne bombowce, które szybko wykazały swoją wyższość nad Halifaxami. Zrównało to szanse zwierzyny i myśliwych. Niemieckie myśliwce oraz obrona przeciwlotnicza bardzo starannie broniły swojej przestrzeni powietrznej, wyjątkowo uparcie starając się przechwycić wrogie maszyny z cichociemnymi na pokładzie. Świadczą o tym raporty z Generalnego Gubernatorstwa, ale i innych rejonów Europy. Od listopada 1943 roku Polacy latali w ramach 334. Special Duty Wing jako 1586. Special Duty Flight. Eskadra robiła furorę wśród maszyn startujących z lotnisk tunezyjskich, następnie fruwała z Włoch. Tam też wyznaczono dwie nowe trasy przelotów, z których jedna wiodła nad Budapesztem, a kolejna przez Albanię, Serbię i Rumunię. Zwiększał się też stan załóg i maszyn przydzielonych Polakom, co umożliwiało efektywniejsze loty. W lecie przeprowadzono szereg operacji typu "Most", które zakładały międzylądowanie maszyn w okupowanej Polsce. Ich sukces zaskoczył brytyjskie dowództwo, jednak nie przełożył się na kontynuację tego procederu. Statystyki maszyn latających do Polski są imponujące, gdyż do końca grudnia 1944 roku wykonano 858 startów, z czego 483 były udane. 241 lotów obsługiwały załogi polskie, 135 brytyjskie i południowoafrykańskie i 107 amerykańskie. Stracono 70 samolotów. Zrzucono 317 cichociemnych, 29 kurierów politycznych oraz 5 obcokrajowców (4 Brytyjczyków i 1 Węgier).

Za odbiór zrzucanych żołnierzy odpowiadała placówka "Syrena" (zwana jeszcze "Import"). Podporządkowana była Oddziałowi V Komendy Głównej ZWZ-AK. Kontakt możliwy był przy pomocy radiostacji. Sformowano specjalne grupy obsługujące prowizoryczne rejony zrzutu, które musiały zostać doskonale oznakowane, aby nie popełnić fatalnej w skutkach pomyłki. A te zdarzały się często ze względu na trudy podróży, kiepskie sygnały czy uciekający czas. Skoczków zrzucano w innych miejscach niż docelowe, przesyłki nie trafiały do adresatów. Ogółem utworzone zostały 642 placówki, z których część nie podjęła się pracy lub została przez Niemców zniszczona. Tak czy inaczej, był to ogromny sukces organizacyjny, bowiem w realiach okupacyjnych taka działalność była obarczona szczególnym ryzykiem. Dlatego też przykładano dużą wagę do zapewnienia skoczkom bezpieczeństwa już po wylądowaniu, tworząc dla nich sfałszowane dokumenty, fikcyjne zajęcia oraz umożliwiając odpowiednie warunki kwaterunkowe. W ramach "Syreny" i "Importu" działały kobiety, popularnie nazywane "ciotkami", które często opiekowały się spadochroniarzami. Był to chyba najbardziej familijny element pracy cichociemnego. Zapewniona opieka procentowała w przyszłości, bowiem przez pierwszy okres pobytu w kraju skoczek nabierał doświadczenia i obywał się z terenem. Cenne rady "ciotki" mogły okazać się zbawienne w skutkach.

Działanie cichociemnych zapoczątkowano, jak wiemy, w lutym 1941 roku. W zasadzie zakończyły je dopiero grudniowe operacje z roku 1944, co zbiegło się w czasie z wyzwoleniem polskich ziem przez Armię Czerwoną. W pierwszej kolejności należy powiedzieć o wyodrębnionym z całości okresie próbnym, który w zasadzie obejmował pierwsze kilkanaście miesięcy funkcjonowania do kwietnia 1942 roku. Był to czas oswajania załóg z trudną trasą, wykonywaniem założeń operacyjnych, a także zbierania pierwszych doświadczeń z działalności cichociemnych w okupowanym kraju. Czas pokazał, iż były to niezwykle cenne uwagi, które uratowały życie wielu innym skoczkom. Był to zatem okres, w który dominowała metoda "prób i błędów". Statystyki tego okresu opiewają na liczbę 12 samolotów, z których 9 dotarło nad Polskę i wykonało swoje zadanie. Jeden samolot utracono w wyniku wypadku w Szwecji. Zrzucono 48 skoczków, 2 tony sprzętu i 1 541 450 dolarów papierowych, 119 400 w złocie, 1775 funtów brytyjskich, 885 000 marek niemieckich. Część pieniędzy utracono. Prześledźmy jeszcze poszczególne akcje (źródło: "Cichociemni", Jędrzej Tucholski):

 http://www.sww.w.szu.pl/index.php?id=polska_cichociemni