ZABITO GO STRZAŁEM W POTYLICĘ      

8 marca 2011 "Nasz Dziennik"

Z Franciszkiem Batorym, bratem Józefa Batorego ps. "Argus", który wraz z

sześcioma innymi członkami IV Zarządu Głównego Zrzeszenia "Wolność i

Niezawisłość" 1 marca 1951 r. został zamordowany w mokotowskim więzieniu,

rozmawia Mariusz Kamieniecki

 Był Pan naocznym świadkiem procesu siedmiu żołnierzy WiN. Jak traktowano

Pańskiego brata i jego kolegów?

– Przez trzy lata, tj. od listopada 1947 r. do października 1950 r., w

potwornych warunkach prowadzonego śledztwa fabrykowane na użytek sądu fakty

stały się podstawą do oskarżenia, wytoczenia procesu i wydania wielokrotnego

wyroku śmierci na siedmiu członków wspomnianego IV Zarządu Głównego Zrzeszenia

WiN. Dla mnie, 21-letniego młodzieńca, studenta, była to kpina, a nie proces.

Obrońcy ograniczyli się jedynie do prośby o łagodne wyroki. Od początku było

wiadomo, że jest to proces sfingowany, z góry ukartowany był także wyrok. Kiedy

ppłk Łukasz Ciepliński – były komendant AK w Rzeszowie, usiłował przypomnieć

sądowi, że został odznaczony orderem Virtuti Militari za zniszczenie sześciu

niemieckich czołgów, prokurator odebrał mu głos, twierdząc, że mówi nie na

temat.

Jak proces relacjonowały media?

– Tak jak wszystkie posunięcia sił wrogich systemowi. W "Trybunie Ludu", która

promowała działania ówczesnych komunistycznych władz, pojawiało się szereg

kalumnii na temat oskarżonych. W temacie "Proces przeciwko Łukaszowi

Cieplińskiemu i innym" – bo pod takim hasłem ukazywały się wiadomości –

posługiwano się stekiem kłamstw.

Znał Pan kolegów z ławy sądowej swojego brata?

– Nie, nie znałem. Wcześniej, mimo iż wielokrotnie jako goniec jeździłem z

różnymi materiałami do Krakowa czy innych miast, nie mogłem ich znać z uwagi na

głęboką konspirację. Nawet nie mogłem się spotykać z bratem. Ludzi tych, ich

charaktery poznałem dopiero w trakcie procesu, słuchając, jak mówili, jak się

zachowywali. Mimo iż byli bladzi jak ściana, ich postawa była godna oficerów –

honorowa. W żaden sposób się nie płaszczyli, swoich zeznań nie odwoływali.

Uczestniczyłem w procesie sądowym, ale na ogłoszeniu wyroku nie byłem, bo

dziwnym zbiegiem okoliczności właśnie w tym dniu wezwano mnie do stawienia się

przed komisją wojskową w Rzeszowie w celu poboru do wojska.

Jak dowiedział się Pan o straceniu brata?

– Prawdę powiedziawszy, żyć się nie chciało, kiedy z więzienia na Mokotowie

skierowano mnie na ul. Koszykową w Warszawie, i kiedy dwóch funkcjonariuszy na

stojąco bezceremonialnie oświadczyło mi krótko: brat Józef z prawa łaski

prezydenta Bieruta nie skorzystał. Wyrok został wykonany. Skierowano mnie także

do Urzędu Stanu Cywilnego Warszawa Śródmieście, gdzie odebrałem akt zgonu. Kiedy

poprosiłem o zwrot rzeczy należących do mojego brata, oznajmiono mi tylko, że

żadne pamiątki nie były gromadzone. Dowiedziałem się również, że nie była

prowadzona ewidencja pochówku. Tak mnie zbyto.

Czy próbował Pan dochodzić, gdzie jest pochowany Józef?

– Wielokrotnie zwracałem się na piśmie do Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w

Warszawie o wskazanie miejsca pochówku oraz dopuszczenie do akt. Miejsca mi nie

wskazano, natomiast dopuszczono mnie do akt. W 1957 r. miałem okazję przeglądać

te akta z zastrzeżeniem, żebym nie ważył się otwierać zalakowanych kopert i

zaglądać do środka. Te tajne dokumenty otworzył dopiero minister sprawiedliwości

i prokurator generalny Aleksander Bentkowski i wtedy poznaliśmy ich treść.

 Co zawierały?

– Był to protokół z wykonania wyroku śmierci z nazwiskami osób, które w tym

mordzie uczestniczyły. Z tego, do czego mnie dopuszczono, porobiłem sobie

notatki. Była to po prostu relacja z procesu i to, co mówił wówczas mój brat.

Jak z perspektywy czasu patrzy Pan na bohaterstwo swojego brata?

– Najpierw przytoczę może trzy opinie. Pierwsza pochodzi z czerwca 1981 r., z

mojej rozmowy z ks. prof. Władysławem Smoleniem – historykiem sztuki KUL, który

znał brata jeszcze z okresu okupacji, kiedy był kapelanem Armii Krajowej w

Kolbuszowej. "Pana brat kpt. Józef Batory to był urodzony konspirator". Z kolei

por. Franciszek Bieleń, kolega mojego brata, który również był aresztowany i

przebywał w więzieniu na Mokotowie, opowiedział mi po wyjściu, że w końcowym

etapie jego postępowania jeden śledczy pochodzenia żydowskiego powiedział:

"Rozeszliście się po tej Polsce jak pluskwy. Gdyby was było więcej, takich jak

ty i Józef Batory, to cała Polska byłaby w waszych rękach". Natomiast łączniczka

AK Aniela Mielcuszny ps. "Wadas", dziś lekarka żyjąca w Szwajcarii, powiedziała

mi, że kiedy brata Józefa w rozmowach pytano o coś więcej, odpowiedź jego była

krótka: "Im mniej wiesz, tym lepiej dla ciebie". Potwierdza się zatem

wcześniejsza opinia ks. prof. Smolenia, który mojego brata określił mianem

"urodzonego konspiratora". Tak samo było podczas procesu, kiedy mówił krótko i

węzłowato. Pamiętam, jak odpowiedź brata, który powiedział: "Uważaliśmy, że

drogą parlamentarną wpłyniemy na to, aby Polska była państwem takim, jakim

uważaliśmy, że być powinna", wywołała śmiech prokuratora i składu sędziowskiego.

Moim zdaniem, tym ludziom – komunistom będącym na usługach obcego państwa,

pozostał tylko śmiech, bo w głowach im się nie mieściło, że może być taka siła w

Polsce, która ośmieli się pełnić funkcję dzisiejszej opozycji. Trzeba też

powiedzieć, że sądy ówczesnej niby wolnej Polski posługiwały się doraźnym prawem

wprowadzonym przez Sowietów. Trudno je nazwać niezawisłymi, skoro dominowały tam

nakazy monopartii.

 Pana najdroższe wspomnienia o bracie?

– Był dla mnie drogowskazem, moim testamentalnym opiekunem po śmierci rodziców:

matki i ojca, który był honorowym prezesem powiatowych struktur Polskiego

Ludowego Stronnictwa "Piast" w Kolbuszowej i przyjacielem Wincentego Witosa.

Brat Józef często mówił mi o potrzebie nauki i kształcenia. To on doradzał mi,

żeby wybrać naukę języka angielskiego, który – jak twierdził – będzie kiedyś

potrzebny. W 1944 r. mówił do mnie: "Pamiętaj, przyszła Polska będzie państwem

demokratycznym, wolnym i nowoczesnym". Takiego go pamiętam.

Mord siedmiu działaczy WiN przypomina zbrodnię katyńską…

– Owszem. Zabito ich strzałem w tył głowy. Był to zatem podobny mord do zbrodni

katyńskiej dokonany przez Sowietów, tym razem ręką polskich komunistów będących

na ich usługach.

Pan również trafił do więzienia.

– Miałem 16 lat, kiedy 26 maja 1945 r. pluton UB i milicji, spodziewając się

oporu, otoczył posiadłość Batorych w Kolbuszowej. W domu były jeszcze dwie

siostry, 14- i 30-letnia. Kiedy wszedł do nas jeden z pracowników UB w

Kolbuszowej, który przed wojną jako ludowiec przyjeżdżał do mego ojca, i kiedy

siostra przypomniała mu o tych wizytach, ten niewiele się namyślając,

odpowiedział: "Teraz nie ma swata, nie ma brata". Zanim nas wyprowadzili,

zrobili rewizję, a potem zagrabili cały nasz dobytek. Ów uzbrojony ubek, który

nazywał się Władysław Osetek, powiedział na koniec jeszcze jedno zdanie, po

którym ogarnęła mnie trwoga: "Jeśli żyć będziecie, to z jednym bratem się

zobaczycie, ale z drugim na pewno nie". Nie wiem, którego z braci miał na

myśli… Znaleźliśmy się w więzieniu UB w Kolbuszowej, gdzie przebywaliśmy trzy

miesiące. Nie powiedziano nam nawet, za co zostaliśmy aresztowani, ale podczas

częstych przesłuchań wciąż pytano o brata Józefa. Nie bito mnie, chociaż

widziałem, jak rozprawiano się z innymi, kiedy krew tryskała po podłodze.

Więzienie było jednak mocno przepełnione i panował tam głód. Ponadto zamykając

mnie, uniemożliwili mi wówczas ukończenie I klasy gimnazjum.

Można powiedzieć, że cała Pana rodzina doświadczyła prześladowań…

– To prawda. Mojego brata Stefana zamknął np. mjr NKWD o nazwisku Spaszczański,

który w czasie frontu przez sześć miesięcy mieszkał u nas w domu. Również bracia

cioteczni zostali wywiezieni w głąb Rosji, co więcej – podoficer przedwojenny

armii polskiej, mój brat cioteczny Józef Gorzelany został zamordowany przez UB w

czasie śledztwa w więzieniu we Wrocławiu.

Walka z systemem, który przynieśli nam Sowieci, trwała jeszcze bardzo długo.

– Ten podziemny sprzeciw prawdziwych Polaków nie zakończył się wraz ze

straceniem członków IV Zarządu Głównego WiN. Ostatni "żołnierz wyklęty" – Józef

Franczak ps. "Lalek" z oddziału kpt. Zdzisława Brońskiego "Uskoka" – zginął w

obławie pod Piaskami 21 października 1963 roku. To dowód, że społeczeństwo

polskie nie zaakceptowało tzw. wolności narzuconej siłą przez Rosję Sowiecką i

polskich służalców będących na ich usługach. Na nic zdały się próby zdrajców

Alfreda Lampego czy Wandy Wasilewskiej, by Polskę uczynić na wzór 17 republiki

sowieckiej. Mimo to terrorem i bagnetami usiłowano utrzymać władzę. Czego nie

zdołano uśmierzyć w Katyniu, czego nie zdołano dokonać w Trzebusce pod Sokołowem

Małopolskim i innych miejscach, próbowano robić dalej na bieżąco.

Jak możemy uczcić pamięć "żołnierzy wyklętych"? 1 marca, podczas uroczystości

w Pałacu Prezydenckim zaapelował Pan o coś znacznie ważniejszego – o wzniesienie

im pomnika w sercach polskiej młodzieży. Jak to zrobić?

– Osobiście jako osoba zobowiązana do dawania świadectwa staram się przy różnych

okazjach przekazywać młodzieży prawdę o tamtych trudnych czasach. Uważam, że

jest to zadanie dla każdego Polaka. W Warszawie w Pałacu Prezydenckim, dziękując

w imieniu rodzin za odznaczenia naszych krewnych, powiedziałem, że marzy mi się

pomnik, jakiego dotychczas nie zbudowano. Są architekci, są wykonawcy i jest

przepiękne miejsce – tym miejscem są serca i umysły Polaków, polskiej młodzieży,

a inżynierami i wykonawcami tego monumentu są nauczyciele i wychowawcy, od

przedszkoli począwszy. Oni wszyscy są do tego powołani i w sumieniu swoim

odpowiedzialni, by w obiektywny sposób przekazywać synom i córkom, dzieciom i

młodzieży prawdę o naszym Narodzie i tę prawdę pielęgnować. Dopraszam się o taki

pomnik, którego nikt nie zbezcześci. Tym samym pamięć o "żołnierzach wyklętych"

trwać będzie w sposób medialny czy w sercach Polaków teraz i w przyszłych

pokoleniach.

Jak po latach oczekiwań odebrał Pan fakt przyznania bratu Krzyża Wielkiego

Orderu Odrodzenia Polski?

– Po tej głębokiej nocy smutku i żałoby jest to jutrzenka, która wskazuje na to,

że czynniki państwowe reflektują się i zaczynają rozumieć, że trzeba dać

świadectwo prawdzie przez dziesięciolecia skrywanej, przywołując choćby fakt, że

takowi żołnierze – powiedziałbym nie wyklęci, tylko niegdyś wyklęci – walczyli o

wolną Polskę i służyli jej wiernie do końca. Jestem usatysfakcjonowany tym, że

do tego powrócono. Moim zdaniem, jest to początek przywracania pamięci tych

wszystkich, którzy oddali swe życie, walcząc o wolną i suwerenną Polskę. Mam

nadzieję, że intencje, jakie wyczułem podczas tej uroczystości, są szczere.

W tę ideę wpisuje się także niedawna uchwała Sejmiku Województwa

Podkarpackiego, który 2011 rok ustanowił czasem pamięci IV Zarządu Głównego

WiN…

– Sejmik w przyjętej uchwale oddał hołd zamordowanym 1 marca 1951 r. członkom

Zarządu Głównego Zrzeszenia WiN: ppłk. Łukaszowi Cieplińskiemu, ppłk.

Mieczysławowi Kawalcowi, mjr. Adamowi Lazarowiczowi, mjr. Adamowi Rzepce, kpt.

Józefowi Batoremu, kpt. Franciszkowi Błażejowi oraz por. Karolowi Chmielowi,

synom ziemi rzeszowskiej, bohaterom kampanii wrześniowej 1939 r., organizatorom

i dowódcom różnych szczebli Armii Krajowej Podokręgu Rzeszów w latach 1939-1945.

Jednocześnie radni sejmiku zobowiązali się do działań na rzecz przywrócenia

zbiorowej pamięci losów tysięcy Polaków, podobnie jak przywódcy WiN

skrzywdzonych przez komunistyczne władze. Tym samym od 1 marca 2011 r. cały rok

do 1 marca 2012 r. jest Rokiem Pamięci IV Zarządu Głównego Zrzeszenia WiN pod

wspólnym hasłem Rok Żołnierzy Wyklętych na Podkarpaciu.

Nie sposób pominąć faktu, że projekt ustawy o ustanowieniu Narodowego Dnia

Pamięci "Żołnierzy Wyklętych" złożył w ubiegłym roku w Sejmie prezydent Lech

Kaczyński. Pan współpracował z prezydentem w tej sprawie…

– Trzeba było długo czekać, żeby Rzeczpospolita publicznie zaświadczyła o

heroizmie i zasługach dla niepodległości i spłaciła dług wdzięczności wobec

swoich bohaterów. Niestety, nawet po 1989 r. w Polsce zbyt długo milczano o

losie niepodległościowego podziemia antykomunistycznego, nie doceniając jego

roli. Również przez ostatnie lata wiele było odznaczeń i orderów, ale nie dla

bohaterów WiN. Jako Stowarzyszenie Społeczno-Kombatanckie WiN, którego jestem

członkiem, występowaliśmy poprzez wojewodę podkarpackiego do kancelarii premiera

o uhonorowanie żołnierzy WiN. Wówczas otrzymaliśmy od ministra Jerzego Woźniaka

informację, że w stosownym czasie to nastąpi. Czas mijał i nic się nie działo,

dlatego 5 października 2009 r. wystąpiłem osobiście do prezydenta Lecha

Kaczyńskiego z memoriałem o pośmiertne odznaczenie oficerów wojny obronnej 1939

r., oficerów Armii Krajowej i członków Zarządu Głównego Zrzeszenia WiN.

Zaznaczyłem, że pragnąłbym dożyć czasu, kiedy wszyscy zostaną odznaczeni. Moim

skromnym zdaniem, przyspieszyłem decyzję o odznaczeniu żołnierzy WiN. Jednak

najważniejszą rolę odegrał tu prezydent RP Lech Kaczyński, który nadał

pośmiertnie Order Orła Białego ppłk. Łukaszowi Cieplińskiemu i Krzyż Wielki

Orderu Odrodzenia Polski kpt. Józefowi Rzepce, a niedługo przed swą tragiczną

śmiercią wystąpił do Sejmu o ustanowienie Narodowego Dnia Pamięci "Żołnierzy

Wyklętych". Trzeba było tak wiele lat czekać, żeby nastał prezydent, który

dostrzeże potrzebę uhonorowania tych, których bohaterstwo i pamięć przez lata

deptano.

Atmosfera wokół "żołnierzy wyklętych" zmieniła się diametralnie z chwilą

powstania Instytutu Pamięci Narodowej i możliwością dostępu do archiwów

peerelowskich…

– Był polski Październik i polski Grudzień, polski Sierpień i polski Okrągły

Stół, a mimo to nadal wokół tematu "żołnierzy wyklętych" trwała zmowa milczenia.

Skoro jednak wielka machina do zacierania pamięci i fałszowania najnowszej

historii Polski przestała działać, zaistniała pilna potrzeba odbudowy i

kształtowania na prawdzie historycznej tożsamości narodowej. Roli tej podjęli

się historycy Instytutu Pamięci Narodowej, którzy dotarli do głębokich archiwów

PRL i odnaleźli dokumenty, które nigdy wcześniej nie widziały światła dziennego.

Trzeba było powstania IPN, aby zaczęły wychodzić kolejne monografie o

żołnierzach niezłomnych, w dużej mierze zapomnianych, a przede wszystkim

nieznanych w polskim społeczeństwie, z powodu zasłony milczenia, jaką na to

pokolenie spuściła komunistyczna propaganda. Zasługa IPN jest tu naprawdę nie do

przecenienia.

Jak to możliwe, że wciąż duży odsetek naszych rodaków nie zna terminu

"żołnierze wyklęci"?

– Często sam sobie zadaję to pytanie i zastanawiam się, na ile zaważył na tym

Okrągły Stół i układ z komunistami. Myślę, że ta zmowa ówczesnych elit zamknęła

też drogę przed ukazaniem bohaterów prawdziwej i słusznej walki o suwerenny byt

państwa polskiego. Komunistom nie zależało na odkryciu prawdy, bo zdawali sobie

sprawę, że wiąże się to z utratą wpływów, dlatego okryto zmową milczenia także

prawdę o zbrodniach. Mieli bowiem świadomość, że społeczeństwo, poznając prawdę,

upomni się i sprawiedliwie ich rozliczy. Natomiast ustanowienie Narodowego Dnia

"Żołnierzy Wyklętych" otwiera szeroko oczy rzeszy Polaków, którzy nie mieli

pojęcia – i to nie ze swojej winy – o tym, że istniała taka organizacja, która

drogą pokojową chciała doprowadzić do tego, by Polska była Polską.

 

Dziękuję za rozmowę.