SOWIECI WE LWOWIE
Żadne inne polskie miasto nie było tak dewastowane przez Sowietów jak Lwów. W ciągu zaledwie kilku miesięcy „oczyścili” je z dowodów jego polskości.Wieczorem 21 września 1939 r. gen. Władysław Langner zwołał odprawę dowództwa Lwowskiego Okręgu Korpusu przy pl. Bernardyńskim. Langner przedstawił beznadziejną sytuację miasta jasno wskazując, że dalsza walka nie ma już sensu i groziła by tylko kompletnym zniszczeniem miasta.
Decyzję Langnera poparli obecni na odprawie gen. Marian Żegota Januszajtis oraz prezydent Lwowa Stanisław Ostrowski. Ale nie wszyscy zebrani zgadzali się z decyzją o kapitulacji. Nazajutrz rano delegacja obrońców Lwowa w składzie, w której oprócz Langnera znaleźli się płk Bronisław Rakowski i kpt. Kazimierz Czyhiryn. udała się do pobliskich Winnik, aby podpisać protokół przejęcia miasta przez Armię Czerwoną. Stronę sowiecką reprezentował komisarz polityczny I Frontu Ukraińskiego Nikita Chruszczow i jednocześnie I sekretarz Komitetu Centralnego WKP(b) na Ukrainie. W podpisanym protokole zagwarantowano polskim obrońcom Lwowa m.in. wolność osobistą, nienaruszalność ich mienia i możliwość wyjazdu za granicę.)Gdy obie strony złożyły podpisy pod dokumentem, Chruszczow zwrócił się do gen. Langnera na odchodne słowami: „Rosjanie zawsze dotrzymują swoich zobowiązań”. Ten jednak zbył to milczeniem. Po powrocie do miasta gen. Langner wydał ostatni rozkaz dziękując wszystkim żołnierzom za bohaterską obronę miasta i zaapelował do jego mieszkańców o podporządkowanie się zarządzeniom sowieckich władz. Zaraz potem polscy oficerowie i żołnierze zaczęli składać broń. Ale nie wszyscy chcieli to zrobić. Zdarzały się liczne próby oporu przed kapitulacją ze strony młodszych oficerów. Tak było m.in. w przypadku obrońców lwowskiej Cytadeli, którzy zadeklarowali swoją gotowość do kontynuowania dalszej walki. Ale w końcu i oni postanowili posłuchać rozkazu dowódcy obrony Lwowa gen. Langnera. Tak czy inaczej późnym popołudniem obrońcy Lwowa złożyli broń. Niemal w tym samym czasie do miasta zaczęły wkraczać oddziały sowieckie. Znany lwowski malarz i grafik Adam Macedoński scenę wkroczenia sowieckich oddziałów po latach opisał tak: „(…) Nagle nadciągnął taki straszny smród. Bolszewicy którzy weszli nie wyglądali jak armia, to była horda biedaków i żebraków , a do tego brudnych dzikusów. Płaszcze mieli postrzępione, takie długie, że po ziemi się za nimi wlokły i szmaciane spiczaste czapki. Nogi poowijane szmatami niejeden szedł boso. (…] Zapamiętałem tą wygłodzoną hordę przeważnie skośnookich, bardzo niskich i chudych, zwyrodniałych pod względem fizycznym. Oszpeceni byli chorobami, niejednemu brakowało oka, albo nos miał całkiem zniekształcony, bo wśród nich panował syfilis. Śmierdzieli potem i rzygowinami, ale przecież pili wódkę z aluminiowych manierek”. Gdy wkraczali do miasta stojący na chodnikach ludzie patrzyli na nich z przerażeniem. Każdy bał się tego co teraz mogło nastąpić.
NKWD W AKCJI
Już pierwsze godziny jakie mijały od wkroczenia Sowietów do Lwowa pokazały ile warte są ich wszystkie zobowiązania i jak w praktyce oni ich dotrzymują. W pierwszej kolejności dotyczyło to polskich oficerów. Po złożeniu broni na Placu Bernardyńskim zebrała się większość oficerów lwowskiego garnizonu, formując natychmiast kolumny, które następnie ruszyły ku granicom miasta. Ale gdy tam sformowane kolumny dotarły zostały otoczone przez oddziały NKWD z psami i od razu zapędzone do pobliskiego Złoczowa. Stamtąd po kilku dniach bydlęcymi wagonami przewieziono wszystkich do Starobielska. Ich nazwiska znalazły się potem na liście polskich ofiar tego obozu. Równie szybko odczuli to biorący udział w obronie miasta lwowscy policjanci. Gdy kilku z nich na czele z nadkomisarzem Adamem Schwartzem uformowało konną delegację, która ruszyła na rogatki miasta aby pokazać Sowietom, że są w nim siły porządkowe, wszyscy zostali natychmiast zastrzeleni przez NKWD. Podobna scena wydarzyła się w rejonie ul. Zielonej, gdzie sowieccy żołnierze zamordowali 48 żołnierzy i 22 policjantów. Takich scen było jednak znacznie więcej. Mieszkająca wówczas we Lwowie Barbara Mękarska – Kozłowska po latach wspominała dzień wkroczenia Armii Czerwonej do Lwowa tak: Z bram domów i różnych zakamarków wychodzić zaczęli poukrywani Żydzi, , którzy entuzjastycznie witali swoich oswobodzicieli, całując się z nimi i ściskając za ręce”. Potem przyszedł czas na aresztowania cywili. W pierwszej kolejności dotyczyło to pracowników lwowskich urzędów i instytucji. Jedną z pierwszych ofiar był dyrektor Kozłowski kierujący Miejskimi Zakładami Elektrycznymi, który został zastrzelony przez NKWD na dziedzińcu tej instytucji. Kilka godzin później w budynku Miejskich Zakładów Elektrycznych zaczęło instalować się NKWD. Aresztowano również prezydenta miasta Stanisława Ostrowskiego oraz jego zastępcę Wiktora Chajesa a także kilku ich podwładnych, których NKWD zastało w ratuszu. Zaraz potem Sowieci powołali własny zarząd miasta na czele którego stanął niejaki Fiodor Jeromienko – analfabeta w mundurze NKWD. Obok szefów urzędów, instytucji, redaktorów gazet, aresztowano również znanych działaczy politycznych a także wielu przedsiębiorców. Taki los spotkał m.in. Stefana i Adama Baczewskich – właścicieli słynnej lwowskiej wytwórni wódek. Na razie oszczędzono jedynie profesorów i wykładowców lwowskiego uniwersytetu a także księży i zakonnice. Od tej pory aresztowania stały się już codziennością mieszkańców Lwowa, a więzienia i areszty dosłownie „pękały w szwach” od nadmiaru aresztowanych. Panował coraz większy strach wśród ludzi bo nikt nie mógł czuć się już bezpiecznie. 22 września rozlepiono w mieście obwieszczenia w trzech językach (rosyjskim, ukraińskim i polskim) przestrzegające, że każdy kto nie będzie się stosował do zarządzeń sowieckich władz i do wprowadzonej godziny milicyjnej zostanie natychmiast aresztowany. Obwieszczenia wzywały również do rejestracji wszystkich przebywających w mieście żołnierzy i oficerów. W mieście pojawiło się również całe mnóstwo sowieckich plakatów propagandowych. Wiele z nich wyrażało kpinę i poniżenie z „pańskiej Polski”, która miała odejść do lamusa historii. Z dnia na dzień do miasta zaczęły również przybywać tabuny nowych sowieckich „osadników”. Być może właśnie dlatego, NKWD musiało nasilić aresztowania w mieście, aby opróżnić potrzebne mieszkania dla sowieckich przybyszów. Wielu z nich już od pierwszych chwil narzekało na brak kultury i higieny w mieście, zwłaszcza wtedy, gdy dowiadywali się, że we Lwowie nie ma ani jednej …odwszalni! Ale były to dopiero pierwsze dni sowieckiej okupacji. Prawdziwe piekło sowieckiej okupacji we Lwowie miało dopiero nadejść.W warunkach panującego powszechnie strachu i coraz większej groźby aresztowania nikt nie mógł czuć się bezpiecznie. Jak zawsze w takiej sytuacji uzewnętrzniały się dwie skrajne postawy ludzkie: kolaboracja i opór. W przypadku tej pierwszej takich, którzy jej ulegali można było zaobserwować już od pierwszych dni obecności Sowietów w mieście. Dotyczyło to przede wszystkim wielu twórców kultury, którzy z różnych powodów poszli na współpracę z sowieckim okupantem wydatnie pomagając mu w eksponowaniu satysfakcji z upadku niepodległej Polski. Jednym z nich był pisarz Aleksander Wat, który razem ze znaną działaczką komunistyczną, redaktor naczelną bolszewickiej jaczejki, komunistycznego Związku Patriotów Polskich, Wandą Wasilewską zainicjowali powstanie propagandowego miesięcznika „Nowe Widnokręgi” którego redaktorem naczelnym została Wanda Wasilewska, a czołowym pisarzem Żyd Jerzy Borejsza (Benjamin Goldberg). W miesięczniku tym karierę zaczynała Julia Brystygierowa pułkownik NKWD zwana po wojnie „Krwawą Luną”, a także działali w nim znani literaci - Adam Ważyk, Władysław Broniewski, Boy Żeleński. Inną agendą lwowskich kolaborantów był Komitet Organizacyjny Pisarzy Lwowskich w skład którego weszli m.in. Teodor Parnicki, Stanisław Jerzy Lec (Tusch Letz), Julian Stryjkowski (Pesach Stark), Tadeusz Boy – Żeleński, Jerzy Putrament, Elżbieta Szemplińska, Halina Górska, Adolf Rudnicki, Leon Pasternak, Mieczysław Jastrun a także wymienione przez nas tuzy miesięcznika „Nowe Widnokręgi”. Wszyscy z nich prześcigali się w wiernopoddańczych hołdach wobec sowieckiego okupanta. Ale nie tylko pisali językiem zdrady i na polecenie Sowietów organizowali propagandowe mityngi. Trudnili się także o wiele groźniejszą działalnością prowadzona na rzecz sowieckiego okupanta. Owocem ich donosicielstwa było wielu ich dawnych kolegów, którzy niebawem trafili do sowieckich więzień i aresztów. Kolaboranci udzielali się również na łamach „Czerwonego Sztandaru” – sowieckiej gadzinówki mającej w podtytule, że jest gazetą codzienną Zarządu Politycznego Frontu Ukraińskiego. Julian Stryjkowski napisał w nim m.in. artykuł zatytułowany „Śmierć Białemu Orłowi” zaś Wanda Wasilewska w jednym z opublikowanych w nim tekstów apelowała słowami:„Doceńmy to co zyskaliśmy 17 września!” Apogeum kolaboracji tego środowiska był jego udział w politycznych misteriach jakie zorganizowano po tym jak 28 października 1939 r. Zgromadzenie Ludowe Zachodniej Ukrainy skierowało na ręce Stalina wniosek o przyłączenie Małopolski Wschodniej (Ukraina Zachodnia) do Związku Sowieckiego. Na pewno jesienią 1939r. Lwów zasłużył na miano polskiego Vichy.
Na przeciwległym krańcu od kolaborantów byli we Lwowie ci, którzy podjęli się oporu i tworzenia w nim zrębów nowej polskiej konspiracji. Początkowo wydawało się, że główny ciężar tego będzie spoczywał na barkach polskich oficerów, zwłaszcza tych wyższych stopniem jakich sporo ukrywało się jeszcze we Lwowie. Ale kolejne tygodnie sowieckiej okupacji sprawiały, że było ich coraz mniej. Aresztowano m.in. generałów: Mariana Żegotę Januszajtisa, Mieczysława Lindego, Juliana Malczewskiego, Borutę Spiechowicza, a także dziesiątki innych wysokich rangą polskich oficerów. Pomimo tych strat kontynuowane były wysiłki stworzenia we Lwowie struktur Służby Zwycięstwu Polski (SZP) a potem Związku Walki Zbrojnej (ZWZ). Ale oprócz aresztowań szybko pojawiły się także inne problemy organizacyjne.
Spory i rywalizacja w środowisku polskich wojskowych sprawiły, że we Lwowie powstały dwa wzajemnie niepodporządkowane sobie okręgi (ZWZ-1 i ZWZ -2). Potem doszedł jeszcze jeden problem – infiltracji szeregów polskich konspiratorów przez NKWD. Sowieckim agentem okazał się m.in. Stanisław Żymierski (podobnie jak jego brat Michał Żymierski
- późniejszy PRL-owski marszałek), który przekazał Sowietom szyfry i instrukcje organizacyjne dotyczące łączności radiowej, co zaowocowało kolejnymi aresztowaniami w środowisku lwowskich konspiratorów. Tak naprawdę warunki konspiracji we Lwowie były najbardziej ekstremalne ze wszystkich, jakie istniały na zajętych przez Niemców i Sowietów polskich terenach. Nic dziwnego, że tworzenie konspiracyjnych struktur tak często ulegało załamaniu. Było jeszcze gorzej, gdy Sowieci zaczęli deportacje polskiej ludności Kresów, którymi Lwów został nimi szczególnie dotknięty. W masie deportowanych znalazło się wielu członków lwowskiej konspiracji.
MASOWE ARESZTOWANIA
Zanim, zaczęły się masowe deportacje polskiej ludności Kresów we Lwowie rozpoczęły się masowe aresztowania. Objęły one m.in. księży i zakonników, którzy odmówili zapłacenia ogromnych kontrybucji nałożonych przez sowieckie władze na kościoły i klasztory. Przykładowo lwowscy dominikanie za klasztor i kościół mieli zapłacić prawie 11 tysięcy rubli. Ponadto każdemu księdzu i zakonnikowi nałożono podatek dochodowy w wysokości 3700 rubli. W ten sposób dziesiątki duchownych nie mogąc wywiązać się z tych „płatności”, zostało aresztowanych. Ale tak jak i wielu innych wcześniej aresztowanych musieli poczekać jeszcze na swoją podróż na Wschód. Aresztowania objęły wówczas także wielu przedsiębiorców, nauczycieli artystów, ludzi pióra. Nie ominęły one nawet tych którzy kolaborowali z sowiecką władzą, jak np. Władysława Broniewskiego, Aleksandra Wata i wielu innych. Cele więzienia Brygidki na ul Kazimierzowskiej dosłownie „pękały w szwach” od nadmiaru więźniów, których NKWD dręczyło nocami fizycznie i psychicznie. W końcu przyszła pamiętna noc z 9 na 10 lutego 1940 r., kiedy zaczęła się pierwsza deportacja polskiej ludności. We Lwowie wyglądało to tak, że aktywiści sowieckiego Komsmołu pod wodzą Janka Krasickiego oznaczali kredą drzwi domów i kamienic wszystkich przeznaczonych do deportacji. Jej podstawą formalną było uznanie rodzin za element społecznie niebezpieczny (socjalno opasnyj element). Domowników budzono w środku nocy łomotaniem do drzwi, a następnie dawano im zaledwie pół godziny na spakowanie się. Potem byli eskortowani przez sowieckich strażników na dworzec , Podzamcze i Lewandówkę, gdzie czekały na nich przygotowane składy towarowe. Na dworze panował wówczas 40 stopniowy mróz. Zdarzało się ,że do transportów doprowadzane były osoby niekompletnie ubrane a także ciężko chore, nie mające najmniejszej szansy na przeżycie. Stłoczeni w bydlęcych wagonach ludzie dopiero teraz przechodzili prawdziwe piekło. Po drodze od chorób i głodu umierały dzieci, starcy i osoby słabsze. Ich ciała były wyrzucane podczas krótkich postojów transportu na niektórych stacjach, zwykle co dwa, trzy dni. Nic dziwnego, że w czasie tej trwającej prawie trzy miesiące podróży do odległych rejonów Związku Sowieckiego śmiertelność deportowanych w wagonach wynosiła aż 22 procent. Ich pozostawione mienie przechodziło na własność sowieckiego państwa. W domach i mieszkaniach deportowanych prawie natychmiast lokowano nowych sowieckich przybyszów, którzy od tej pory stawali się „pełnoprawnymi” lwowianami. Potem przyszły kolejne fale aresztowań. W sposób szczególny dotknęły one lwowskich konspiratorów. W marcu 1940r. Ławrientij Beria meldował Stalinowi, że na terenie Ukrainy Zachodniej NKWD udało się aresztować 443 członków polskiego ZWZ. Prawie połowa z nich została ujęta we Lwowie. Wielu z nich po krótkim śledztwie zostało rozstrzelanych w piwnicach zamarstynowskiego więzienia. W nocy z 12 na 13 kwietnia 1940 r. sowieckie władze przeprowadziły drugą deportację Polaków ze Lwowa. Tym razem jej ofiarami były rodziny lwowskich urzędników, kupców, działaczy społecznych i przemysłowców, zakwalifikowanych przez sowieckie władze do grupy rodzin wrogów ludu. Tym razem wśród deportowanych było znacznie więcej dzieci. Według danych polskich historyków, łącznie w czasie dwóch pierwszych deportacji (9/10 lutego i 12/13 lutego 1940r.) wywieziono ze Lwowa i jego okolic około 32 tysięcy Polaków, w tym aż 18 tysięcy dzieci. Ale to nie był koniec gehenny miasta. W nocy z 22 na 23 maja 1940 r. jego mieszkańców dotknęła trzecia deportacja, w ramach której wywieziono kolejne 15 tysięcy osób. Rok później sowieckie władze planowały przeprowadzić jeszcze we Lwowie (podobnie jak i na całych Kresach) czwartą deportację polskiej ludności. Głównej wywózki Sowieci mieli dokonać nocą z 22 na 23 czerwca 1941r. Przygotowane do jej przeprowadzenia listy osób, które miały zostać deportowane obejmowały głownie przedstawicieli różnych grup lwowskiej inteligencji. Deportacja ta miała już całkowicie oczyścić Lwów z Polaków, ale jak wiemy tak się nie stało. Plany te pokrzyżował Sowietom niemiecki Wermacht uderzając całą swoja siłą na Związek Sowiecki. Tak czy inaczej aresztowania i deportacje sprawiały, że liczba zamieszkałych we Lwowie Polaków drastycznie spadała. Jednocześnie błyskawicznie rosła w nim liczba sowieckich przybyszy. To samo w sobie zmieniało polski charakter tego miasta. Ale nie tylko zmiana struktury demograficznej była elementem depolonizacji Lwowa. Sowieci prowadzili ją także na wielu innych polach.
BOLSZEWIZACJA - "ODPOLSZCZENIE" LWOWA
Sowieccy okupanci od pierwszych tygodni swojego pobytu we Lwowie starali się wdrażać nową aranżację jego urbanistycznej przestrzeni. Pierwszym krokiem o czym już wspomniano wcześniej było oplakatowanie miasta. Sowieckie plakaty propagandowe wisiały dosłownie wszędzie, rażąc swoim prostactwem i antypolskim ładunkiem. Swoistego klimatu ówczesnego Lwowa dodawały wiece i manifestacje na które notorycznie spędzano jego mieszkańców aby ich „reedukować” po czasach „zgniłej, pańskiej Polski”. Czasami w ich trakcie dochodziło do bardzo zabawnych scen. Tak było w listopadzie 1940 r. podczas demonstracji z okazji włączenia Zachodniej Ukrainy (Małopolski Wschodniej) do ZSRS. Gdy jeden z sowieckich propagandystów chcąc wymusić podziękowanie tłumu za tą decyzję wykrzyczał słowa „Wielkiemu Stalinowi. Hurra!” tłum odkrzyknął „Hurra” zamieniając jednak w tym wyrazie „r” na „j”, co od razu mocno rozśmieszało zebranych. Po jakimś czasie mieszkańcy Lwowa starali się zawsze mieć w zanadrzu jakąś chytrą propozycję zaznaczenia swojej obecności w tych demonstracjach. Tak było m.in. w grudniu 1940 r. podczas antywojennej demonstracji mającej potępić Finów, którzy rzekomo sami zaatakowali Związek Sowiecki. Grupa młodych Polaków umieściła wówczas na frontonie lwowskiego ratusza transparent z napisem „Nie oddamy Lwowa Finom”, który dopiero po salwach śmiechu demonstrantów został zerwany przez Sowietów”. Jednak inicjatorzy tej akcji jakiś czas później zapłacili za swój wybryk więzieniem i brutalnym śledztwem.Kolejnym etapem realizacji planu „odpolszczania” Lwowa było przybycie do miasta w połowie listopada 1940 r. kilkuset sowieckich dekoratorów i malarzy, którzy otrzymali zadanie zmiany wizerunku miasta. Już po dwóch tygodniach na ulicach, w witrynach sklepów i wnękach budynków pojawiły się portrety Stalina, Lenina i innych sowieckich dygnitarzy a także sceny rodzajowe, mające pokazywać „dobrobyt i szczęście” mieszkańców Związku Sowieckiego. Na wielu gmachach pojawiły się także wielkie transparenty z sowieckimi hasłami propagandowymi. Do miejskich latarni przymocowano głośniki ryczące sowieckimi marszami, na przemian z przemówieniami sowieckich dygnitarzy. Obok stojącego na Wałach Hetmańskich pomnika króla Jana III Sobieskiego postawiony został pomnik sławiący konstytucję Związku Sowieckiego. Sam pomnik polskiego króla został oznaczony jako pomnik atamana kozackiego Bohdana Chmielnickiego. Z kolei stojący nieopodal kościoła św. Ducha pomnik hetmana Stanisława Jabłonowskiego, a także pomniki Franciszka Smolki i Agenora Gołuchowskiego w ogóle zniknęły ze swoich miejsc. Sowieci przystąpili również do rabowania dóbr kultury z muzeów i bibliotek. M.in. z Muzeum Historycznego Miasta Królewskiego Lwowa znikły dokumenty, zdjęcia, dagerotypy i obrazy przedstawiające historię miasta. Znikły także dyplomy i rozkazy z czasów Obrony Lwowa w latach 1918-1920. Kradzieże objęły również Muzeum Dzieduszyckich i Zakład Narodowy im. Ossolińskich, a także dziesiątki innych lwowskich bibliotek. W ramach prowadzonej przez sowieckie władze nacjonalizacji przedsiębiorstw wywożono z miasta mienie i urządzenia fabryk, elektrowni, szpitali aptek, restauracji i sklepów. Ich właściciele i personel znaleźli się na bruku. Ale degradacja społeczna objęła także wiele innych grup społecznych, nie wspominając już o lwowskiej inteligencji, która ponosiła największe straty. Straty ponosił również Kościół i nie chodzi tylko o starty osobowe lwowskiego duchowieństwa. Sowieci od pierwszych dni po zajęciu miasta plądrowali lwowskie kościoły szukając w nich ukrytych skarbów. To ich przekonanie uległo wzmocnieniu po tym jak w kościele oo.Jezuitów mieli odnaleźć część depozytu Narodowego Banku Polskiego (NBP), a w kościele oo.Dominikanów złote precjoza z poznańskich lombardów, które miały zostać tam zdeponowane we wrześniu 1939 r. Po tych zdarzeniach sowieccy „poszukiwacze” nie wahali się nawet rozwalać kościelnych murów, aby znaleźć kolejne skarby. Protestujący przeciwko temu księża i zakonnicy byli natychmiast aresztowani przez NKWD.
LWÓW UMIERA
Lwów umierał wówczas na oczach bezsilnych jego polskich mieszkańców. To była powolna śmierć naznaczona dewastacją miasta i tysiącami ofiar, zamęczanych w śledztwie lub rozstrzelanych przez oprawców z NKWD. Ci Polacy, którym udało się przeżyć gehennę sowieckiej okupacji (lata 1939-1941) musieli później przetrwać jeszcze trzy lata (1941-1944), równie krwawej jak sowiecka, okupacji niemieckiej. A gdy nadszedł koniec wojny stanęli i tak przed perspektywą konieczności opuszczenia swojego ukochanego Semper Fidelis Lwowa. Ten nigdy nie mógł być już polski.
Źródło:
Fragment książki "Adam Macedoński i Aleksander Szumański z siedmiu pagórków fiesolskich" ; wydawca Jan Rogóż 2012 r.