"GAZETA LWOWSKA" W LATACH 1941-1944

 "Barwy Kresów" KRESOWY SERWIS INFORMACYJNY Aleksander Szumański

1 sierpnia.1941 r. w dniu proklamowania dystryktu Galicji, ze stolicą we Lwowie ukazało się specjalne wydanie "Kuriera Lwowskiego", który stać się miał - jak zapowiadano - oficjalnym organem niemieckich władz okupacyjnych w języku polskim.

Ostatecznie po ponad tygodniowych przygotowaniach 9 sierpnia 1941 r. w sprzedaży zamiast anonsowanego "Kuriera Lwowskiego" pojawiła się polskojęzyczna "Gazeta Lwowska" - "Dziennik dla Dystryktu Galicja". Początkowo "Gazeta Lwowska" ukazywała się w nakładzie 50 tys. egzemplarzy, później nakład jej stopniowo wzrastał, osiągając już w grudniu 1941 r. 70 tys. egzemplarzy, a w sierpniu 1943 r. sięgając blisko 90 tys. egzemplarzy. Wzrost ten jednak okupiony został stopniowym, ale wyraźnym zmniejszeniem objętości pisma.

Ten wysoki, jak na warunki okupacyjne nakład, tłumaczyć można zapewne świadomą polityką niemiecką i wzmożonym naciskiem propagandowym na ludność polską, zwłaszcza latem 1943 r. (m.in. sprawa katyńska). Mógł on być jednak również pochodną pozytywnej oceny przez część społeczeństwa polskiego Ziemi Czerwieńskiej, niektórych treści głoszonych na łamach lwowskiej "gadzinówki" (przede wszystkim działu kulturalnego prowadzonego przez znanego pisarza Stanisława Wasylewskiego). Przypominanie i akcentowanie polskich tradycji i przeszłości Galicji przez "Gazetę Lwowską" miało wyraźną wymowę w obliczu zbliżającego się frontu, jak i odczuwanej coraz bardziej dotkliwie aktywności ukraińskiego ruchu nacjonalistycznego. Nie bez wpływu pozostawała także relatywnie niewysoka cena "GL", która wynosiła 20 groszy, a od połowy 1943 r. 25 groszy za egzemplarz.

"Gazeta Lwowska" zwana niekiedy "Lembergierką" była niezwykle popularna we Lwowie. W pierwszym okresie okupacji niemieckiej, jak pisano w jednym z raportów konspiracyjnych, "polski gadzinowiec lwowski" był "chętnie i powszechnie czytywany", gdyż nie zawierał "nieustannych napaści na przeszłość polską, jak niedawny "Czerwony Sztandar", czy też "Nowe Widnokręgi", a podawał "tylko miłą uchu propagandę antysowiecką". Jej późniejsza poczytność wynikała przede wszystkim z jej stosunkowo łatwej dostępności. Zdarzały się jednak, zwłaszcza w okresie ważnych wydarzeń politycznych i wojskowych kłopoty z nabyciem lwowskiej "gadzinówki". W 1944 r, za "Gazetę Lwowską" przychodziło płacić 60 gr. do 1 zł za egzemplarz. Większość egzemplarzy" GL" we Lwowie była rozprowadzana przez kolporterów ulicznych. Wśród kolporterów, oprócz młodzieży, była stosunkowo liczna grupa wywodząca się ze zdeklasowanej inteligencji. Potwierdza to m.in. relacja

Witolda Szolgini, który przez pewien czas był sprzedawcą ulicznym "GL". Co dzień raniuteńko, w długim ogonku do ekspedycji w dawnym "Wieku Nowym" na ulicy Sokoła 4  widziało się sporo różnych byłych urzędników, licznych nauczycieli, nie mniej takich i owakich artystów, a także różnych innych ludzi, którzy przed wojną naprawdę coś znaczyli.

Redaktorami naczelnymi "Gazety Lwowskiej" przez cały czas istnienia pisma byli Niemcy (w 1941 r. Feliks Rufenach, w 1941- 42 r. volksdeutsch A. Schedlin-Czarliński, w latach 1942-44 osobiście pełnomocnik szefa prasy na dystrykt Galicji A.G. Lehmann. Stosunkowo nieliczny pozostawał skład redaktorski "GL".. Poza Stanisławem Wasylewskim w redakcji pracowała m.in. Irma Nalepowa, która parała się tłumaczeniami, pisywała też artykuły rocznicowe o tematyce historycznej. Redaktorem kroniki miejskiej był Stefan Najder, współpracujący z pismem przez cały okres jego wydania. Początkowo jako "reporter lokalny", następnie zaś jako redaktor działu depeszowego pracował Zygmunt Szargut. W redakcji "GL" ponadto byli zatrudnieni Jan Kilarski, Edward Twardowski , Ada Nadalinska, Jerzy Bielański, Jacek Machniewicz oraz Bielski.

Wielu dziennikarzy oraz pracowników technicznych dziennika pomimo oficjalnej współpracy z aparatem propagandowym okupanta była jednocześnie związana z Polskim Podziemiem Niepodległościowym. W "Gazecie Lwowskiej" publikowali regularnie także: Tadeusz Krzyżewski, Witold Ziembicki, Leonia Rasińska i Seweryn Przybylski. T. Krzyżanowski i W. Ziembicki. Jeszcze przed 1939 r. dali się poznać jako autorzy przyczynków i szkiców z przeszłości Lwowa i Ziemi Czerwieńskiej .

Wśród autorów publikujących na łamach "GL". utwory poetyckie była "grupka najmłodszych literatów, pragnąca wypróbować swe siły. Niektórzy w okresie powojennym zyskali nawet pewien rozgłos jak np. Adam Hollanek. Część z nich, choćby Henryk Greb związana była z grupą poetycką "Żagiew", wydającą swoje patriotyczne wiersze w podziemiu.

Funkcję organizatora i animatora grupującego wokół siebie uzdolnioną literacko młodzież pełnił Stanisław Wasyiewski.

Postępowanie ich nie znalazło szerszego zrozumienia. Pod ich adresem padały ostre słowa oskarżenia. W podziemnym "Biuletynie Informacyjnym Ziemi Czerwieńskiej" na wiosnę 1943 r. pisano: "Na tle godnej i wzniosłej abstynencji pisarzy polskich dziwnie podle i nikczemnie wyglądają wszystkie te "sławy" pisarskie, wchodzące jak chwasty na gnoju wydawnictw okupacyjnych. Korzystając z usunięcia się pisarzy z prawdziwego zdarzenia wypełzły różne mizerne talenciki z niebytu i w myśl znanego przysłowia: "na bezrybiu l rak ryba" zdobywają to, co w Ich mniemaniu ma być wawrzynem pisarskim. Nie mamy zamiaru uczynić tym panom i paniom zaszczytu wymieniania ich nazwisk prawdziwym polskim słowem, w prawdziwym polskim piśmie. Wystarczy ciekawym wziąć do ręki jakikolwiek numer "Gazety Lwowskiej" a znajdą je tam razem z imionami. Są to lokalne "sławy" poetyckie, wyrosłe na braku jakiejkolwiek konkurencji, grafomańskie, płaskie wierszyki, których nie wydrukowałoby przed wojną żadne szanujące się pismo brukowe. Ludziom tym zdaje się być może, że spełniają jakąś szczytną powinność, że ratują kulturę polską, że dają spragnionemu czytelnikowi polskiemu piękno i wzruszenie. Ludziom tym jednak trzeba jasno powiedzieć - jesteście zakałą polskiej kultury, która ma innych obrońców. Wychodzą pod ziemią tomiki prawdziwych polskich poetów, zawierające prawdziwe wiersze. Jest prawdziwa liryka i prawdziwa satyra. Tomiki te są rozrywane po prostu przez społeczeństwo polskie i ludzie płaczą, gdy się im recytuje te wiersze. Tu na łamach podziemnych tomików wierszy wytrawni mistrzowie dają koncert poetycki, a młodzi zdobywają pierwsze pisarskie wawrzyny. Tu jest słowo polskie, któremu wasze wiersze są jak rzucona w twarz obelga.

W artykule "W obronie słowa polskiego" została zawarta także najostrzejsza bodaj podczas okupacji ocena "Gazety Lwowskiej" i całej prasy "gadzinowej". Porównując "prasę okupacyjną wydawaną w języku polskim", z prasą podziemną- "prawdziwym słowem polskim", które "zeszło w podziemie", "Biuletyn" pisał; "Z jednej strony jest jedno podłe, służalcze zakłamanie, jedno wielkie oszustwo popełnione na mowie polskiej dla przejrzystych interesów niemieckich - z drugiej zaś ciągła praca serc i umysłów nad zachowaniem polskiej prawdy. Wystarczy wziąć do ręki jakikolwiek numer "szmatławca", by zapachniało odeń odorem kłamstwa i cynizmu. Pompatyczne tytuły, kłamliwe wiadomości "z powiatów", ordynarne oszczerstwa pod adresem wszystkiego, co ludzkość wydała wielkiego, cały ten zakalec propagandy, którego niepodobna strawić".

Ten tak jednoznacznie negatywny osąd sformułowany w latach wojny nie uwzględniał jednak pewnych okoliczności, które po latach pozwalają na nieco bardziej zniuansowaną ocenę "Gazety Lwowskiej".

Nadzwyczaj rzadko w porównaniu do innych "gadzinówek" na łamach "Gazety Lwowskiej" pojawiały się komentarze czy artykuły wstępne. Przed pisaniem artykułów politycznych zdołał się uchylić, pomimo nacisków niemieckich Stanisław Wasylewski, miał on też niekiedy łagodzić lub wręcz usuwać niektóre szczególnie drastyczne materiały propagandowe. Polscy redaktorzy "Gazety Lwowskiej" niejednokrotnie na własną odpowiedzialność publikowali artykuły z "drugim dnem" lub ozdabiali je ilustracjami, które były odczytywane przez polskich czytelników jako swego rodzaju manifestacje patriotyczne. Przykładem było np. świadome umieszczenie w opisie wizyty gubernatora Franka w arcylojalnym jakoby dystrykcie Galicji informacji, że generalny gubernator porusza się po jego drogach autem pancernym.

Numer  "GL", w którym zamieszczono to sprawozdanie oraz kolejny zawierający wymuszone przez niemieckie władze propagandowe sprostowanie redakcji cieszyły się ogromną popularnością polskich czytelników i były kupowane na prowincji po wielokrotnej cenie. Niezwykłym jak na warunki okupacyjne wyczynem było też kilkakrotne opublikowanie w "GL" listów Juliusza Słowackiego do matki.

Na ten swoisty "mały sabotaż" redaktorów szmatławca zwracało uwagę polskie podziemie. W jednym z raportów z 1943 r. pisano m.in.: "Zaznaczyć jednak należy, że w "Gazecie Lwowskiej" przemycane są bardzo zręcznie pewne informacje, które pozwalają, uważnemu czytelnikowi zorientować się w wielu rzeczach np. w sytuacji na frontach lub w wydarzeniach politycznych na terenie Osi. Również bardzo zręcznie podawane są pewne wiadomości z Rzeszy.

Największe bodaj wrażenie i to nie tylko w kręgach polskich, ale także wśród Ukraińców, wywołując ich wzburzenie, wzbudził jeden z numerów "Gazety Lwowskiej" wydany kilka dni po tragicznej śmierci gen. Władysława Sikorskiego. W sprawozdaniu AK z lipca 1943 r. pisano m.in.: "Duże kłopoty miała redakcja "Gazety Lwowskiej" ze śmiercią gen. Władysława Sikorskiego. Miał się ukazać artykuł o generale, przygotowano nawet dużą fotografię gen. Władysława Sikorskiego w mundurze ze wszystkimi odznaczeniami z roku 1924, jednak cenzura nie puściła tego numeru z powodu munduru polskiego. Ciekawa była "Gazeta Lwowska" z dnia 11 lipca  nr 160. Na trzeciej stronie dziennika umieszczono artykuł  "Litteris et artibus - czyli dzieje gmachów Politechniki". W końcu tego artykułu znajdujemy taką wzmiankę

o poświęceniu Domu Studentów Politechniki: "Zainaugurowano dzieło samopomocy koleżeńskiej gorliwie: Ksiądz arcybiskup Isakowicz miał kazanie, proste, a serdeczne, a potem recytował ów wiersz, dumny o posągu z jednej bryły, o rękach piorunowych - student inżynierii Władysław Sikorski". Następny artykuł nosi charakterystyczny tytuł - "Odszedł gospodarz "Siewca do ostatka". Jest to wyjątek z "Chłopów" Reymonta opisujący śmierć Boryny. Po tym artykule wiersz "Gorące dnie nastają" - wiersz z pieśni Sobótkowych - Jana Kochanowskiego. Stwierdzoną jest rzeczą, że Ukraińcy zwrócili uwagę gubernatorowi Wachterowi na ten numer "Gazety Lwowskiej".

Na janusowe oblicze i nader specyficzną rolę spełnioną przez "Gazetę Lwowską" zwrócili uwagę autorzy obszernego raportu "Stan polskiego posiadania kulturalnego we Lwowie (maj 1943)": "Gazeta Lwowska" odpowiednio traktowana, jest we Lwowie "umiejętnie" czytana, służy do orientacji w podmuchach humoru politycznego okupanta; na dalszych jednak Kresach odgrywa dziwną rolę - jedynej nosicielki polskiego słowa. W Kutach np. podają ją sobie wzajemnie, jak u nas gazetki konspiracyjne. Podpatrzenie polskiej, choć legalnej literatury, pociąga natychmiast donosy Ukraińców do Gestapo, które prowadzą "nacjonalistów" do więzień i obozów.

Warto wspomnieć na marginesie, że "Gazeta Lwowska" została w specyficzny sposób wykorzystana przez podziemie polskie w patriotycznej - mającej też wydźwięk antyukraińskiej akcji propagandowej w listopadzie 1943 r. W dniu 11 lisopada1943 r. część nakładu "GL" rozprowadzana przez kolporterów ulicznych we Lwowie została opatrzona nadrukiem, na którym widniał orzeł polski, data 11 listopada oraz napis "Polska zwycięży". Gazety z takim nadrukiem zostały równocześnie podrzucone do skrzynek pocztowych Ukraińców podejrzanych o sympatie nacjonalistyczne i działalność antypolską.

Jeszcze bardziej jednoznaczna była ocena wielu świadków, którzy zeznając już po wojnie w 1945 r. i 1946 r. w czasie śledztwa lub na procesie Stanisława Wasylewskiego zwracali uwagę na wyjątkowo wręcz pozytywny odbiór "GL" na Kresach Południowo-Wschodnich. Stefan Marian Nowicki stwierdził m.in.; "Gazeta Lwowska" wyraźnie odróżniała się od innej prasy oficjalnej niemieckiej wydawanej w języku polskim na terenie tzw. Generalnego  Gubernatorstwa (GG). Różnica polegała przede wszystkim na tym, iż gazeta ta posiadała dobrze rozbudowany dział kulturalno literacki o charakterze wybitnie polskim. Niezależnie od tego różnica zaznaczała się i w tym, że "Gazeta Lwowska" nie zamieszczała artykułów wybitnie napastliwych poniżających Polaków i zniesławiających ich. (...) Dziwiłem się czasem nawet, że tego rodzaju pismo zamieszczało takie artykuły i że mogły one ujść cenzurze niemieckiej.

Tadeusz Dwemicki uważał, że dział literacko-kulturalny "Gazety Lwowskiej" był w ten sposób prowadzony, że mógłby uchodzić i w wolnej Polsce za dobre popularne pismo oświatowe. Dział ten zajmował w "Gazecie Lwowskiej" zawsze sporo miejsca. Cieszył się popularnością ludności Lwowa tj. polskiej ludności Lwowa. Wielu spośród moich znajomych prenumerowało "Gazetę Lwowską" właśnie tylko ze względu na jej dział literacki.

W czerwcu-lipcu 1996 r. nakładem Uniwersytetu Wrocławskiego ukazało się

drugie - poprawione i znacznie uzupełnione (m.in. o materiały znajdujące się w archiwach lwowskich), opatrzone ilustracjami - wydanie pracy G. Hryciuka, "Gazeta Lwowska 1941-1944".

"Lwowskie Spotkania" Józef Komarewicz, Aleksander Szumański