Gorący sierpień 1980 r. | Dziennik Polski  Aleksander Szumański – Wikipedia, wolna encyklopedia

ADAM MACEDOŃSKI       ALEKSANDER SZUMAŃSKI       

 

 

ADAM MACEDOŃSKI I ALEKSANDER SZUMAŃSKI Z SIEDMIU   PAGÓRKÓW FIESOLSKICH

 

 …MY JESTEŚMY Z POLSKIEJ  FLORENCJI

Z MIASTA SIEDMIU

PAGÓRKÓW FIESOLSKICH,

Z MIASTA MUZYKI,INTELIGENCJI

I NAJPIĘKNIEJSZYCH KOBIET POLSKICH.

Z MIASTA TALENTÓW, IDEAŁÓW,

TEMPERAMENTÓW I BŁYSKAWIC

I TEATRU, GWIAZD I ZAPAŁÓW

I TEJ „PANORAMY RACŁAWIC” –

O ŚLICZNY OLEODRUKU!

 

MY JESTEŚMY Z MIASTA POEZJI

CO SIĘ U NAS RODZIŁA NA BRUKU,

JAKBY KAMIEŃ SIĘ ZMIENIAŁ

W NATCHNIENIE,

I POMNIKIEM W SERCU MIASTA STOI.

 

MY JESTEŚMY Z TEJ JEDYNEJ TROI

KTÓRĄ KIEDYŚ, W ŚMIERTELNEJ POTRZEBIE,

HEKTOR  ZDOŁAŁ PRZED WROGIEM OBRONIĆ

A MIAŁ WTEDY

PIĘTNAŚCIE LAT…

 

                                   MARIAN HEMAR „STROFY LWOWSKIE”

Krakowski klub „Gazety Polskiej” zorganizował 17 września 2011 roku spotkanie dotyczące początków pierwszej sowieckiej okupacji Lwowa. Miasta Semper Fidelis, jako jedynego z polskich miast uhonorowanego przez Pierwszego Marszałka Polski Józefa Piłsudskiego ORDEREM VIRTUTI MILITARI.

Spotkanie rozpoczął przewodniczący klubu „Gazety Polskiej”  Mirosław Boruta, a całość poprowadził zgrabnie i profesjonalnie   historyk sztuki  Henryk Świątek. Gościem honorowym spotkania była v-ce prezes Zarządu Oddziału Sybiraków w Krakowie – przewodnicząca Komisji Historycznej  mgr inż. Aleksandra Szemioth. Jej wypowiedź o losach wywożonych i wywiezionych w głąb Związku Sowieckiego całych polskich rodzin kresowych  zapoczątkowała szerokie wspomnienia dramatu tamtych ponurych dni. Szczególnie dramatyczne były wspomnienia następnego gościa Adama Macedońskiego:

 „(…) tamte wrażenia wryły mi się głęboko w pamięć. Kiedy Rosjanie weszli do Lwowa, najgorszy był ten smród, który ze sobą przynieśli – straszny. Lwów jest pięknie położonym miastem na siedmiu wzgórzach. Piękno tego polskiego grodu niejednokrotnie było opisywane. Logo Lwowa to Semper Fidelis – Zawsze wierny. To miasto „siedmiu pagórków fiesolskich i najpiękniejszych  kobiet polskich” jak Lwi Gród opisywał Marian Hemar.

Wszędzie ciągnęły się parki, ogrody, pełno kwiatów, krzewy bzu, kasztany jadalne. Miasto trochę zbliżone stylem życia do śródziemnomorskiego, bo codziennie było corso, wszyscy elegancko ubrani, spacerowali, spotykali się, kłaniali, poznawali, okazywali sobie wzajemny szacunek.

I nagle nadciągnął ten odór, taki straszny smród. Bo ci bolszewicy, którzy weszli, nie wyglądali jak armia – to była horda biedaków i żebraków, a do tego dzikusów. Płaszcze mieli postrzępione , niektórzy nosili takie długie, że po ziemi się za nimi wlokły. I wszyscy byli strasznie niscy. Moja matka patrząc przez okno, bo strzegła dzień i noc domu, spozierając przez firankę  wykrzykuje do nas: „O Boże, to oni dzieci do wojska biorą”!

Bo ci bolszewicy byli wszyscy tacy mali. To była wygłodzona horda skośnookich, chorych, zwyrodniałych. Niejednemu brakowało oka, albo nos miał całkiem zniekształcony, bo wśród nich panował syfilis. Śmierdzieli potem, rzygowinami – przecież pili wódkę z aluminiowych manierek. Jakie to jest szkodliwe – aluminium ze spirytusem. Nie mieli co jeść tylko pili, więc z głodu zabierali dzieciom kanapki. Pierwsze ich słowa, których my dzieci nauczyłyśmy się, to „dawaj kuszat”, czyli dawaj jeść. Ta cała hałastra to dzicz, to nie byli żołnierze, dzicz wiecznie pijana. W każdej chwili gotowi zabić, co chwilę strzelali w powietrze, żeby wzbudzić strach… Nienawidzili nas, bo to był dla nich inny świat, inni ludzie, bogate miasto. Obrabowali wszystko. To prawda, że jedli lepy na muchy - bo lepy przed wojna były zrobione z miodu, więc ktoś im  powiedział, że to lizaki dla dzieci i oni te lepy rozwijali i lizali (…).

(…)O tym pisała Karolina Lanckorońska, którą wybuch wojny zastał we Lwowie, zapamiętując ziemiste twarze żołnierzy, ogromny portret Stalina nad katedrą w pierwszym dniu roku akademickiego na Uniwersytecie Jana Kazimierza i wrażenie, że nadeszła obca kultura z obcą dla lwowian mentalnością(…)” – Anna Zechenter „Zapamiętane” z Adamem Macedońskim rozmawia Anna Zechenter .

"Z głośników radiowych dowiedzieliśmy się, iż Lwów jest stolicą „zapadnej” (Zachodniej) Ukrainy, która nareszcie wchodzi jako nowy członek do wielkiej rodziny szczęśliwych narodów Sowieckiego „Sojuszu”. „Proletariusze wszystkich krajów łączcie się!” dudniło nam zewsząd. Równocześnie radio nadawało obrzydliwe tyrady „o pańskiej Polsce” i jej „byłej” armii – wspomina Karolina Lanckorońska we „Wspomnieniach wojennych”.

Byłem również zaproszony  na to spotkanie w klubie „Gazety Polskiej”. Wyznaczono dla nas specjalnie krzesła, frontem do publiczności, ale zabieraliśmy głos w innym miejscu sali krakowskiego Klubu Plastyków przy ul.   Łobzowskiej.

Artysta malarz lwowianin Stefan Berdak   przekazał również ogromny dramatyzm własnych  przeżyć napadu Sowietów na Lwów  i swoje odczucia wojenne,  dodając jeszcze wiele nieznanych szczegółów o żołnierzach bolszewickich:

17 września zobaczyłem lecące bardzo wysoko czterosilnikowe różowe samoloty z czerwoną gwiazdą, które rozrzuciły olbrzymią ilość ulotek. Jedną z nich podniosłem. Na kartce był nakaz opuszczenia Lwowa przez ludność i udania się do okolicznych lasów gdyż miasto zostanie zbombardowane przez wyzwoleńczą Armię Czerwoną.

22 września do Lwowa wkroczyli czerwonoarmiści, nędznie ubrani z workami na plecach. Na karabinach mieli osadzone spiczaste bagnety ; ciągnęli kulomioty na kółkach. Zobaczyłem jak schyleni rozglądali się po oknach kamienic.

Nasi żołnierze wychodzili z ogrodu botanicznego, gdzie stała artyleria.  Wszyscy szeregowcy łamali  karabiny rzucając je na bruk, a oficerowie łamali szable. Po czym szeregowym nakazano w kolumnie pod strażą opuścić ulicę św. Mikołaja. Oficerów załadowano na małe samochody ciężarowe.

Teodozją Lisiewicz - spikerka Polskiego Radia z płaczem pożegnała słuchaczy (została wywieziona do Kazachstanu, przez wiele lat można ją było słuchać na falach Wolnej Europy). Jej syn Paweł został sam bez opieki i mieszkania gdyż babcię też wywieziono.

W styczniu nastąpiły nocne wywózki.

Szkoły otworzono w połowie października, szkołę Adama Mickiewicza przy ul. Rutowskiego zastałem już nie polską a ruską.

Polskich szkół nie było, nauczyciele byli inni, a nas cofnięto o jedną klasę, bo w sowieckich szkołach był rzekomo wyższy poziom.

W połowie stycznia 1940 roku ilość uczniów po każdej nocy zmniejszała swój stan liczbowy.

Sowieci wywozili Polaków i Żydów, a do ich  ładnych mieszkań  wprowadzali  Sowietów, do każdego pokoju inną rodzinę.

Zabierając głos przypomniałem, jako naoczny świadek, o krwi zmieszanej z mózgami na ścianach  podwórka „Brygidek” we  Lwowie przy ul. Kazimierzowskiej, oglądanego przeze mnie w czerwcu 1941 roku, gdy NKWD w panicznej ucieczce przed armią niemiecką wymordowała wszystkich lwowskich więźniów, również na Zamarstynowie i Łąckiego.

Łącznie zamordowano ok. trzydzieści pięć tysięcy uwięzionych. Np. w lwowskich Brygidkach, w więzieniu śledczym NKWD – na Zamarstynowie, w więzieniu przy ulicy Łąckiego we Lwowie, wymordowano  około  siedem tysięcy więźniów, w Łucku ofiarą masakry padło około  dwa tysiące  więźniów, w Wilnie około  dwa tysiące , w Złoczowie około siedemset, Dubnie około  tysiąc, Prowieniszkach pięćset więźniów, oprócz tych, zamordowano więźniów  w Drohobyczu, Borysławiu,  Czortkowie, Berezweczu, Samborze, Oleszycach, Nadwórnej, Brzeżanach.

W  książce „Fotografie polskie” opisałem ponurą, czerwoną noc okupacji Lwowa, który w dramatycznych okolicznościach po zamordowaniu ojca opuściłem wraz z matką:

KIEDY JECHAŁEM DO KRAKOWA

Kiedy jechałem do Krakowa                   

Gdy opuściłem miasto Lwów

Też trwała smutna noc wrześniowa

Czarcim się sznurem pociąg wlókł

Dudniący w czaszce stukot kół

Nade mną nieba czarny pył

Pode mną hebanowy dół

Stukotem tym ten pociąg wył

Młodzieńczych myśli moich lot

Splecionych z sobą w ciemną noc

Jak strzały odwróconej grot

Wzierała w duszę diabla moc

Ojciec zamglony już przeszłością

Ruiny życia ruin dom

I dzień wschodzący słońc ciemnością

I ja w pociągu ludzki złom

Matka w sweterku swym zwiotczałym

Z skrzywiona twarzą w kątku ust

Tylko chryzantem obraz szary

Listopadowy symbol snu

Snujące wkoło się koszmary

Nieludzkie przecież jakieś łzy

A pociąg wyje w deszcz szurszawy

Rozpacz rozpaczy w środku my

I nocą czarną nie majową

W tanatosowym widmie snów

Tak dojechałem do Krakowa

Gdy opuściłem miasto Lwów[…]”

Lwowski Ogród Jezuicki – Park Kościuszki rozciąga się nieopodal Uniwersytetu Jana Kazimierza. Już cztery stulecia lwowianie, oraz goście miasta, nie tylko w letnie skwarne dni wypoczywają w cieniu drzew. Zima bywa też atrakcyjna szczególnie dla dzieci, które jeżdżą saneczkami przez główną aleję parku, stanowiącą atrakcję swoją szerokością i kątem pochylenia. Sam zaznałem tam wielu nie tylko zimowych przygód z Adamem Macedońskim w roli tytułowej, ale o tym za chwilę.

Wracając do parnego lata spacerowicze szukają tu ochłody pod drzewami, których podobno jest aż 50 gatunków, w tym także stuletnie dęby. Pierwszy park w tym miejscu został założony przez rodzinę lwowskich patrycjuszy Szolc – Wolfowiczów,  jeszcze w XVI wieku. Potem park przeszedł na własność zakonu jezuitów. Energiczni zakonnicy niezbyt przejmowali się utrzymaniem strefy rekreacyjnej i zbudowali w parku cegielnię, browar, oraz karczmę. Park powoli zarastał chwastami, a jezuici tymczasem rąbali na opał drzewa starannie sadzone przez ich poprzedników.

Władze austriackie w 1773 roku zlikwidowały zakon jezuitów i przywróciły miastu teren parku. Jego odnowę  rozpoczęto w roku 1799, kiedy to Johann Hocht kupił go i zabrał się do jego porządkowania.

W parku zbudowano kilka altanek, teatr pod otwartym niebem, pole do pokazów ogni sztucznych, karuzele. W miejscu gdzie obecnie stoi gmach Uniwersytetu Jana Kazimierza J.  Hocht zbudował hotel z kasynem. Gmach ten nazwano Kasynem Hochta. Jedyną pamiątką z owych czasów, która zachowała się do dzisiaj jest okrągła rotunda w stylu doryckim.

Następnej rekonstrukcji parku dokonał w końcu XIX wieku utalentowany ogrodnik Karol Bauer. Park ponownie stał się popularny, urządzano tu festyny i zabawy, zaczęła pracować pierwsza w mieście loteria. W latach 1810 – 1814 w parku dawał koncerty wybitny skrzypek i kompozytor Karol Lipiński. Na przełomie czerwca i lipca 1851 roku we wschodniej części parku odbyła się pierwsza Galicyjska Wystawa Przemysłowa. Park był ulubionym miejscem przechadzek malarza Artura Grottgera. Artysta miał tu nawet „swoje” drzewo, pod którym zazwyczaj odpoczywał. Dąb Grottgera stał naprzeciwko domu nr 22 przy ul. Mickiewicza. Niestety nie długo po śmierci artysty dąb usechł.

W 1867 roku miasto uroczyście witało w parku Józefa Ignacego Kraszewskiego, a w kwietniu 1910 roku w głównej sali parkowej restauracji wystawiono pierwszy we Lwowie samolot „Bleriot XI”.

Mieszkałem przy ul. Jagiellońskiej 4 skąd do tego pięknego parku były „dwa kroki”. Wystarczyło przejść krótką ulicą 3-Maja, mijając po drodze kino Muza, aby się znaleźć w Parku Kościuszki, lub  Ogrodzie Jezuickim – jak kto wolał. Początkowo z nianią, a potem już samodzielnie spacerowałem po parku, grając z kolegami w „gałę”, „zośkę”, czy „krepcie”.

W zimie zjeżdżałem na saneczkach przez główną aleję parku zapewne długości ok. 1 km. Być może wśród graczy, czy saneczkarzy spotykaliśmy  się z Adamem Macedońskim, jako rówieśnicy.

Jedno jest pewne; biegaliśmy wspólnie za Warszawą – Wawą. Było to zabawne, gdy młody mężczyzna w batiarskim kaszkieciku zapraszał nas na wycieczkę do Warszawy, a gdy zebrał się już  tłumek, wówczas „ruszał” naśladując lokomotywę parową, wykonując do taktu ruchy rękoma z rytmicznym zawołaniem – „warszawa – wawa – warszawa – wawa, a tłumek dzieciaków za nim z tym samym zawołaniem. Tych „myszygiene kopf” („zwariowanych głów”) we Lwowie było wielu.

 Warto ich przypomnieć:

„LOLO WARIAT” - nostalgiczny , niechlujny osobnik, jednakowo "wywatowany" w zimie i w lecie, wyglądem wzbudzający ogólną sensację.

„PROFESOR JEGIER” - stał niezmiennie w wylocie bramy przy ul. Legionów w zapomnianym już dzisiaj pasażu Hellera, od rana do wieczora . Wykrzywiał śmiesznie usta, wołając:  profesor Jegier, profesor Jegier, reklamując kalesony jegierowskie, równocześnie rozciągając rzekomo elastyczne nogawki śnieżno białych kalesonów. Ten akurat chyba nie był stuknięty, interes mu szedł jak się patrzy. Trwał do września 1939 roku.

„ŁUCYK” – uzdrowiciel, szarlatan ubrany w długą szatę przystrojoną mosiężnymi gwiazdami i kołami, z wężem grzechotnikiem w zarękawku. Sprzedawał pigułki na wszystko, własnego wyrobu.

„BARONEK” - zubożały baron, hulaka, trochę pomylony, żyjący z jałmużny. Wystawał pod hotelem George'a i przemawiał po francusku. Podobno językiem literackim.

„DOKTOR” - stojący zawsze na placu Gołuchowskich, przemawiający do siebie po żydowsku i niemiecku.

„PROFESOR” lub „FILOZOF” - poeta, piszący na zamówienie okolicznościowe wiersze, stał z książką w ręku, zwykle przy ul. Wałowej i deklamował łacińskie wiersze, lub młodzieży szkolnej odrabiał zadania z łaciny .

„DURNY IGNAŚ” - grywał na skrzypkach pod murem kamienicy na rogu ul. Kurkowej i Czarnieckiego. Zaczepiany przez batiarów okrzykiem: "Ignaś Zośka cię nie kocha" wołał za nimi w złości: "Idź ty beńkart magistracki!". Wykrzyknik ten stał się popularnym, potocznym zwrotem lwowian, wyrażającym zniecierpliwienie .

„BEN - HUR” - albo „BUWAJ” - na poły oryginał , na poły pomyleniec, który wyśpiewywał w kółko: „buwajty  zdorowa,  moja  zołoteńka". Do tej melodii lwowska ulica dorabiała aktualne kuplety. „Buwaj”  całymi dniami stał obok budki z zegarem przy kawiarni Wiedeńskiej .

„MAJOR MAJER” – kręcił się w pobliżu Hotelu George’a wpadając często w krok marszowy i wydając komendy w języku niemieckim.

„DODIO” - dziwak, emeryt z górnego Łyczakowa, chodził w czarnej kapocie z pasją zdzierał afisze z murów, którymi wypychał kieszenie.

„ALTESZIKER ” / stary pijak / - Żyd, szewc i pijak, tańczący po ulicach.

„DURNY JASIU” - syn przekupki z rynku. Śmiano się z jego powiedzonek: "ni kupujci  barszczu u mojij mamy, bo si tam szczur utopił".

"ŚLEPA MIŃCIU" - siadywała na składanym stołeczku na Wałach Hetmańskich pod pomnikiem Jana III Sobieskiego przygrywała na harmonii i śpiewała ówczesne szlagiery np. "Śliczny gwóździki", "Pienkny  tulipani". Zaczepiana przez uliczników wołała za nimi: "ty miglanc”! 

WARSZAWA - WAWA - w batiarskim kaszkieciku podchodził do ławki w parku, na której siedzieli chłopcy i dziewczynki i pytał: "chcecie jechać ze mną do Warszawy?" Odpowiadaliśmy, że tak. Wówczas staliśmy za nim w kolejce, pierwszy trzymał go pod biodra, a on "jechał do Warszawy" jak lokomotywa, ruszając rękami jak koła lokomotywy - mówiąc sapiąco - puf, puf, puf !!!

Wszystkich tych oryginałów, dziwaków i pomyleńców lwowska ulica obejmowała nazwą "świrk" . Wyraz " świrk " był neologizmem lwowskim oznaczającym chorego umysłowo, wariata, pomyleńca - wywodzącym się podobno od zachowania pewnego symulanta, który chcąc się wykręcić od służby w wojsku austriackim udawał wariata ćwierkając jak świerszcz "świrk , świrk".

Od "świrka" pochodzą inne popularne we Lwowie wyrazy: świrkowaty - głupkowaty, pomylony, ześwirkować - zachowywać się jak świrk,  tj. wariat, lub po prostu świr”. - („Lwowskie piosenki uliczne, kabaretowe i okolicznościowe do 1939 roku” – Jerzy Habela, Zofia Kurzowa).

Mieszkałem uprzednio w samym sercu Lwowa, naprzeciwko Teatru Wielkiego (obecnie Teatr Opery i Operetki) przy ul. Legionów do której równolegle przylegały Wały Hetmańskie).

Warto więc wspomnieć jak wyglądała ta ulica przed 1939 rokiem:

Była najruchliwszą z ulic lwowskich, posiadała wielkomiejski charakter. Stanowiła  centrum handlowe ówczesnego Lwowa. Grupowały się tu jedne obok drugich największe magazyny, kawiarnie, instytucje finansowe i hotele. W południe i wieczorem przewijały się po szerokim chodniku eleganckie tłumy , korzystające z promenady. Zasadnicze „corso” znajdowało się jednak nieco powyżej ul. Jagiellońskiej, przy ul. Akademickiej. „Europejska” część  ulicy Legionów ciągnęła się do rogu  ul. Jagiellońskiej, gdzie później mieszkałem. Część  dalsza, aż do Teatru Wielkiego zajęta była prawie wyłącznie przez sklepy żydowskie, drugorzędne hotele,  zamieszkała  przez ludność żydowską, tworząc przejście z miasta do dzielnicy żydowskiej przy ul. Kazimierzowskiej i Żółkiewskiej. Niegdyś ulica ta nazywała się Szeroka (Breite Gasse), potem Karola Ludwika na cześć brata  Franciszka Józefa, który w początkach doby konstytucyjnej był namiestnikiem Galicji. Od czerwca 1919 roku  nosiła nazwę Legionów na ich cześć.

Życie codzienne XIX i XX - wiecznego Lwowa toczyło się barwnie na jego licznych przedmieściach, okalających miasto ze wszystkich stron. Od północy rozciągało się jeszcze w średniowieczu ogromne przedmieście Żółkiewskie (najstarsza część miasta), stanowiące wylot z miasta ku Żółkwi, zamknięte od zachodu ul. Szpitalną i Źródlaną, od wschodu Górą Zamkową i wertepami (po lwowsku - debrami) pod Piaskową Górą i Drogą do Kisielki, od południa placami: Krakowskim, Gołuchowskich i Strzeleckim. Gromadziła się tu głównie ludność żydowska, osiadła w tym miejscu jeszcze w średniowieczu za książąt ruskich. Zajmowała się ona głównie handlem starzyzną. Ulice Żółkiewska i Smocza pokryte były kramami z tanią, znoszoną odzieżą skupowaną przez t.zw.” handełesów” po domach miasta i przedmieściach. Zaopatrywał się tu plebs miejski. Z czasem to niezwykłe centrum handlowe przeniosło się bardziej na południe, t. j. na plac Krakowski, oraz przyległe ulice. Miejsce to nazwano z żydowska „Krakidałami”, lub żartobliwie „Paryżem”. Miejsce owo barwnie opisał Jerzy Janicki ("Krakidały"):

„Co dusza zapragni, co oku zubaczy, co uchu usłyszy, co reńka dotkni – wszystku co tu na stoli leży, co sobie kto wybierzy, do wyboruuu, do kuloruuu – jedna cena! Tylku dżyszaj! Tylku dżyszaj! Babraj, babraj, wybiraj, szukaj i gmyraj. Wielga synzacja, bankrutacja! Fabrykant zbankrutrował, kupiec zwariował. Komu nie trza! Komu nie trza, komu nie trzaa! Baabraj, wybiraaj! Gwałtu, ludzi! Co sze dżeji? Z wszystkich kupców krew sze lei!

- Kamyczki…Zapalniczki… Kamyczki du zapalniczki…proszy, proszy.

- Słodka jak mniód, zimna jak lód! Taaaka halba za pińć groszy. Zimna, winna, dobra za pińć! Zimna ludownia cytrynowaaa!

- Cały komplit najnowszych piusenyk  kaberetowych, jaki słyszyci  przez radioaparaty i płyty gramufunowy – za jedny dwadzieścia groszy! :

 „Czy ty mnie kochasz”?

„Już nigdy”!

„Dzie twoi sercy”?

„W malentkij cichyj tyj kawiarency…”

„Czy Anna je panna”?,

 „Dwanaści godzin i z innum codziń”,

„Mała kubitku czy wiesz”,

„Już taki jezdym zimny drań”,

„Czy Lucyna to dziewczyna”?,

 „Dla pani wszystku”… cały tyn komplit za jidyny dwadzieścia groszy! Tylko dwadzieścia groszy!!!

- Hyginiczna wata pana duchtora Brunsa ! Tylko dziesińć groszy ! Wazylina amerykańska, hyginiczna wata pana duchtora Brunsa – dziesińć groszy.

- Wiszadła, menski, damski i dziecinny !

- Najnowszy książki powieściowy do czytania ! Bajki ! Bajeczki dla syńcia, dla córeczki! Każda jedna sztuka tylko dziesińć groszy!

- Ludzi, ludzi! Hyginiczny trykut duktora Jegiera! Bankrucki towar!  Utwórzci oczy, ludzi! Łapaj! Łapaj za jedyn złoty! Hyginiczny trykut za jedyn złoty.

- Francuski pachnioncy kadzidłu paryski! Waniliowy paski du kadzenia pukoi i salony! Jednym paskim możesz kadzić cały pomieszkani! Za jedny pińć groszy!

- Chto ma życzeni nabyć nasz uniwersalny aparat? Państwu mogu zara si przykonać. Każdego udowodnim, każdemu przekonam! Nasz aparat oszczy noży, nużyczki, sikiery i dżagany, służy jako wykałaczka du zemby, du uszy, du nosy! Warszaska nowuść! Tylko dla reklamy – za jidyny jeden złoty! Służy jako aparat du manicury i du pedicury! Do lipieni pierogi tyż. Du bicia! I robi przyjemny zapach w pukoju! I sztuczny śnig! Ruzwysela kużdy jedno towarzystwu! Warszaska nowość! Uniwersalny aparacik! Dzieci – na buk! Tylku za jeden jidyny złoty”!

Według Jerzego Janickiego tekst ów nagrała na Krakidałach w latach trzydziestych  w oryginalnym wykonaniu audycja Radia Lwów „Wesoła Lwowska Fala”.

Nieco więc informacji historycznych o tej audycji Radia Lwów:

W posłowiu do reprintowego wydania radiowych dialogów Szczepka i Tońka Jerzy Janicki zapewniał:

„Żadna „Isaura”, żadni „Matysiakowie” i żaden „Dom” nie wymiatał tak ulic w niedzielne wieczory, jak udawało się to „Wesołej Lwowskiej Fali”. Co tydzień o dziewiątej wieczorem we wszystkie niedziele, ówczesne superheterodyny, wszystkie „Philipsy" i „Telefunkeny", i wszystkie grające jeszcze tu i ówdzie za pomocą akumulatorów i anodówek „Daimon" aparaty radiowe, nastawione były na falę średnią o długości 385,1 metra, którą arendowało w eterze „Polskie Radio Lwów".

Nasze powojenne losy z Adamem Macedońskim   były zbliżone, zamieszkaliśmy w Krakowie, ale do naszego powtórnego spotkania doszło już w wieku męskim, w pełni dojrzałym. Po czasach beztroskiego lwowskiego dzieciństwa spotkaliśmy się z Adamem na jego wernisażu w podziemnej krypcie kościoła św. Jadwigi w Krakowie. To było nasze pierwsze powojenne spotkanie. Poza przeszłością martyrologiczną i niepodległościową, Adam Macedoński ma piękną kartę artystyczną, zapewne rozpoczętą jeszcze w czasie tworzenia krakowskiego, legendarnego „Przekroju”. Adam był wieloletnim mistrzem ostatniej strony tego niezapomnianego tygodnika, powołany do składu redakcji przez samego Mariana Eile, jako poeta i artysta malarz.

Marian Adam Eile - Kwaśniewski, pseud. Bracia Rojek, Krecia Pataczkówna, Lord Gallux, Makaryn z Cedetu, Martin Nabiałek, mgr Kawusia, Salami Kożerski (ur. 7 stycznia 1910 roku we Lwowie, zm 2 grudnia 1984 roku w Krakowie) – to wybitny twórca , polski dziennikarz, satyryk, malarz i scenograf. Jego żoną była Katarzyna Grzymalska.

Nazwisko Kwaśniewski, Eile i jego żona przyjęli w czasie II Wojny Światowej, potem stało się ono jednym z pseudonimów artystycznych twórcy.       

 W 1945 roku Marian Adam Eile  założył w Krakowie tygodnik „Przekrój” i był jego redaktorem naczelnym w latach 1948-1969. Pod jego kierunkiem „Przekrój” stał się jednym z najciekawszych czasopism, kształtujący powojenne pokolenie polskiej inteligencji.

W zespole redakcyjnym i wśród współpracowników obecne były liczne indywidualności, m.in. Ludwik Jerzy Kern, Zbigniew Lengren, Jerzy Waldorff, Lucjan Kydryński, Adam Macedoński, czy Konstanty Ildefons Gałczyński. Na łamach „Przekroju” Marian Adam Eile  popierał „Piwnicę pod Baranami” z jej twórcą Piotrem Skrzyneckim i wybitną już wówczas postacią „Piwnicy”  kresowianinem urodzonym w Sokalu Mieczysławem Święcickim, wypromował m.in. Sławomira Mrożka i Daniela Mroza.

Był twórcą koncepcji szaty graficznej i linii programowej „Przekroju”. Został uwieczniony w "przekrojowym" cyklu rysunkowym o „Profesorze Filutku” Zbigniewa Lengrena. Jego autorstwa były  rubryki „Myśli ludzi wielkich, średnich oraz psa Fafika”. Absolwent gimnazjum imienia Stefana Batorego w Warszawie. Studiował na Uniwersytecie Warszawskim. Od 1934 r. pracował jako dziennikarz i grafik w „Wiadomościach Literackich”.

Autor licznych obrazów tworzonych w specyficznej dla niego technice (za pomocą farby akrylowej). Te kolorowe abstrakcje rzadko pojawiają się dzisiaj na rynku sztuki i są przedmiotem zainteresowania kolekcjonerów sztuki.

Współzałożyciel  w 1946 r. kabaretu „Siedem Kotów” w Krakowie przy ul. Zyblikiewicza z udziałem takich mistrzów sceny i pióra jak Jerzy Bielenia, Stefania Grodzieńska, Irena Kwiatkowska, Hanka Bielicka, Tadeusz Olsza, Ludwik Sempoliński, Jerzy Waldorff, Stanisław Bieliński, czy Konstanty Ildefons Gałczyński. W latach 1947-1951 był wykładowcą w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie.

Rysunki i wiersze Adama Macedońskiego były nie tylko przedmiotem prezentacji słynnej „ostatniej strony” tygodnika „Przekrój”, ale zapewne dzięki tej twórczości Adama Macedońskiego zawiązała się między nimi przyjaźń, trwająca do wydarzeń marcowych 1968, po których Marian Adam Eile wyemigrował do Paryża, gdzie utrzymywał się z rysowania dla gazety "France Soir". Po powrocie do Polski w 1970 r. współpracował m.in. ze „Szpilkami”, gdzie redagował rubrykę "Franciszek i inni".

Gdy przegląda się stare roczniki gazet, przede wszystkim "Przekroju", w oczy m.in. rzucają się rysunki z charakterystycznymi "kwadratowymi" ludzikami. Ich autorem był Adam Macedoński, malarz, rysownik, a przede wszystkim znany działacz opozycyjny, m.in. założyciel konspiracyjnego Instytutu Katyńskiego. To - jak go scharakteryzował Konrad Myślik w jednym z gazetowych przewodników po dzielnicach Krakowa " Z Łobzowa do Nowej Wsi Narodowej"- "wybitny polski opozycjonista, a przy tym znakomity rysownik - [...].I poeta.

Oto wybrane wiersze Adama Macedońskiego  z ostatniej strony tygodnika  „Przekrój”:

Armin Hary przebiega dystans 100 metrów w czasie 10-u sekund

21 czerwca  1960 roku.

Mityng lekkoatletyczny w Zurichu.

Bieg na 100 metrów.

Miedzy innymi, bierze w nim udział Armin Hary.

Uwaga!

GOTOWI !!!

 STRZAŁ !!! START   

1 sekunda – Armin Hary biegnie jak może najszybciej

2 sekunda – Armin Hary biegnie jak może najszybciej

3 sekunda – Armin Hary biegnie jak może najszybciej

4 sekunda – Armin Hary biegnie jak może najszybciej

5 sekunda – Armin Hary biegnie jak może najszybciej

6 sekunda – Armin Hary biegnie jak może najszybciej

7 sekunda – Armin Hary biegnie jak może najszybciej

8 sekunda – Armin Hary biegnie jak może najszybciej

9 sekunda – Armin Hary biegnie jak może najszybciej

10 sekunda –Armin Hary biegnie jak może najszybciej

– TAŚMA – KONIEC

 

  WIOSNA.

 

Wiosna  śpiewają ptaki

Wiosna  pada deszcz

Wiosna  rośnie trawa

Wiosna  świeci słońce

Wiosna  białe chmury na niebie

Wiosna  blada zieleń listków na drzewach

Wiosna  matki z dziećmi na spacerze

Wiosna  ławki w parku

Wiosna  zapach wiatru

Wiosna  głośne krzyki chłopców

Wiosna  mokre oczy dziewcząt

Wiosna  zakochani trzymają się za ręce

Wiosna  ludzie uśmiechają się

Wiosna  ludzie uśmiechają się

ludzie uśmiechają się

ludzie uśmiechają się

ludzie uśmiechają się

ludzie uśmiechają się

ludzie uśmiechają się do siebie……

CZŁOWIEK MYŚLI DO TRZYNASTU

Człowiek liczy  (jeden)

człowiek liczy  (dwa)

człowiek liczy  (trzy)

człowiek liczy  (cztery)

człowiek liczy  (pięć)

człowiek liczy  (sześć)

człowiek liczy  (siedem)

człowiek liczy  (osiem)

człowiek liczy  (dziewięć)

człowiek liczy  (dziesięć)

człowiek liczy  (jedenaście)

człowiek liczy  (dwanaście)

człowiek liczy  (TRZYNAŚCIE)

PIERWSZY ŚNIEG

BABY SIĘ PUDRUJĄ

MŁYNARZ WYSYPAŁ MĄKĘ

PĘKŁA PUCHOWA PIERZYNA

Pada śnieg

pada śnieg

pada śnieg

pada śnieg

pada śnieg

pada śnieg

pada śnieg

pada śnieg

pada śnieg

pada śnieg

pada śnieg

pada śnieg

pada śnieg

pada śnieg

 

 ZAKOCHANI MYŚLĄ O SOBIE /chłopiec kocha dziewczynę bardziej/

Chłopiec myśli o dziewczynie                      Dziewczyna myśli o chłopcu

chłopiec myśli o dziewczynie                      dziewczyna myśli o chłopcu

chłopiec myśli o dziewczynie                      dziewczyna myśli o chłopcu

chłopiec myśli o dziewczynie                      dziewczyna myśli o chłopcu

chłopiec myśli o dziewczynie                      dziewczyna myśli o chłopcu

chłopiec myśli o dziewczynie

chłopiec myśli o dziewczynie

chłopiec myśli o dziewczynie

chłopiec myśli o dziewczynie

chłopiec myśli o dziewczynie

chłopiec myśli o dziewczynie

chłopiec myśli o dziewczynie

chłopiec myśli o dziewczynie

chłopiec myśli o dziewczynie

chłopiec myśli o dziewczynie

chłopiec myśli o dziewczynie

chłopiec myśli o dziewczynie

chłopiec myśli o dziewczynie

chłopiec myśli o dziewczynie

chłopiec myśli o dziewczynie

chłopiec myśli o dziewczynie

chłopiec myśli o dziewczynie

chłopiec myśli o dziewczynie

chłopiec myśli o dziewczynie

chłopiec myśli o dziewczynie

chłopiec myśli o dziewczynie

chłopiec myśli o dziewczynie

 MOJA MASZYNA DO PISANIA

123456789śź=

:”/%()_&śń+

qwertzuiiopż

QWERTZUIIOPó

asdfghjklłę

ASDFGHJKŁą

yxcvbnm,.-

YXCVBNM?!’

  SKARGA KOBIET STOJĄCYCH W KOLEJKACH DO SKLEPÓW

(wiersz nie dopuszczony do druku w „Przekroju” przez cenzurę)

Zamiast odpoczywać po pracy  musimy stać w kolejkach do sklepów

Zamiast pilnować i wychowywać dzieci  musimy stać w kolejkach do sklepów                         

Zamiast sprzątać, gotować…zająć się domem  musimy stać w kolejkach do sklepów

Zamiast czytać książki  musimy stać w kolejkach do sklepów

Zamiast iść do kina, teatru, czy na odczyt  musimy stać w kolejkach do sklepów

Zamiast dbać o swoje zdrowie i urodę   musimy stać w kolejkach do sklepów

musimy stać w kolejkach do sklepów

musimy stać w kolejkach do sklepów

musimy stać w kolejkach do sklepów

musimy stać w kolejkach do sklepów

musimy stać w kolejkach do sklepów

musimy stać w kolejkach do sklepów

musimy stać w kolejkach do sklepówusimy stać w kolejkach do sklepów

Nie dziwcie się więc

że nasze córki

rzucają się na szyję każdemu mężczyźnie

który przyjeżdża do Polski

z takiego kraju

w którym

NIE MA KOLEJEK DO SKLEPÓW……………

 

 WOJNA OŁOWIANYCH ŻOŁNIERZYKÓW

Ta ta ta ta ta ta ta ta ta ta ta ta

Ti ti ti ti ti

BUM!

BUM!

Rrrrrrrrrrrr Ummmmmm

Pif!

Paf!

Kikikikikikikikikikiki

POLSKA

LUDZIE stoją w przepełnionym tramwaju

TRAMWAJ jedzie szarą ulicą

ULICA przecina brudne miasto

MIASTO  leży w zniszczonym wojnami i panowaniem obcych kraju

KRAJ  ten znajduje się w bogatej i pracowitej, wesołej, kolorowej i czystej pełnej wszelakich 

 swobód i wolności – EUROPIE……

 PAMIĘCI W.K.

Nie śmiejcie się chamy

Nie płaczcie poeci

Artysta malarz popełnił samobójstwo

artysta malarz popełnił samobójstwo

artysta malarz popełnił samobójstwo

artysta malarz popełnił samobójstwo

artysta malarz popełnił samobójstwo

artysta malarz popełnił samobójstwo

artysta malarz popełnił samobójstwo

artysta malarz popełnił samobójstwo

Wyrzucili go z pracowni w której mieszkał

 i malował swoje obrazy

 malował swoje obrazy

 malował swoje obrazy

 malował swoje obrazy

malował swoje obrazy

I tak mnie z Adamem powtórnie połączyło życie, już dorosłe,  teraz również w wymiarze artystycznym. Byłem proszony najczęściej z polskich poetów na wernisaże Adama w różnych ciekawych miejscach Krakowa, czy to w kryptach przykościelnych, czy w moich ”salonikach literackich” w Krakowie przy ul. Szpitalnej 7 („Avenir”) gdzie mieszkam, czy też w „Oprawie obrazów” pani Małgorzaty Małeckiej przy ul. Westerplatte 13 w Krakowie.

Ciekawe były nasze spotkania poetycko - malarskie w galerii "Temporary Com Temporary" w Krakowie przy ul. Dolnych Młynów - artysty malarza Jerzego Feinera. 

Adam Macedoński malował jakąś postać z uczestników spotkania, a ja czytałem wówczas swoje wiersze. Po skończeniu obrazu następowała licytacja. Cena wywoławcza była 1 złoty. Obrazy się sprzedawało po wylicytowanych cenach.

Był to okres dziesięcioletni obejmujący lata 1995 – 2005. W moich salonikach literackich  występował  m.in„cały” Teatr Rapsodyczny – Tadeusz Szybowski,  Jan Adamski (urodzony w Buczaczu), Danuta Michałowska, Łucja Karelus- Malska, Ewa Sztolzman-Kotlarczyk (urodzona w Kołomyi), Władysław Pawłowicz. Teatr Rapsodyczny założony przez Mieczysława Kotlarczyka 22 sierpnia 1941 roku zakończył działalność 5 maja 1967 roku.

Wśród wielu gościłem również  Tadeusza Zbigniewa Bednarskiego- poetę i dziennikarza, Olgierda Jędrzejczyka dziennikarza - urodzonego w Słonimie( przed 1939 było to miasto powiatowe w województwie nowogródzkim ) , Zbigniewa Ringera – dziennikarza, Jerzego Ridana – reżysera filmowego, Mieczysława Święcickiego (urodzonego w Sokalu) – piosenkarza, Tadeusza Kwiatkowskiego pisarza ( współtwórcę Teatru Rapsodycznego),  Marię Przybylską – aktorkę, niezastąpioną recytatorkę poezji Cypriana Kamila Norwida,  Leszka Kubanka – aktora,  Basię Kostuchównę– śpiewaczkę jeszcze z krakowskiej „YMCA”, Juliana Kawalca – poetę, Henryka Cyganika – poetę, ojca poetów i dziennikarzy Kaji i Kamila i oczywiście wielokrotnie Adama Macedońskiego.

Najbardziej jedna lubiliśmy wernisaże Adama w galerii malarstwa „Temporary com Temporary” Anny i Jerzego Feinerów przy ul. Dolnych Młynów 7 w Krakowie.  Ta ekskluzywna galeria mistrza malarstwa polskiego Jerzego Feinera, prowadzona profesjonalnie przez jego żonę Anię, dawała nam największe zadośćuczynienie artystyczne i…lwowskie, zważywszy, iż Jurek Feiner był lwowianinem z krwi i kości, a zapraszani artyści to najczęściej kresowianie, z różnych stron świata  przez Los Angeles, gdzie Jurek Feiner stale mieszkał i całą Californię, po egzotyzm sztuki Republiki Południowej Afryki, w wykonaniu artystów np. ongiś zamieszkałych przy ul. Zamarstynowskiej, Kleparowskiej, Łyczakowskiej, czy Jagiellońskiej.

Niektóre wernisaże Adama przebiegały nie typowo - ja czytałem np. jakiś skromny erotyk, lub nostalgiczny utwór lwowski, wolno, bardzo wolno, Adam w międzyczasie rysował portret pięknej damy, uczestniczki wernisażu, a potem odbywała się aukcja obrazu, jak wspomniałem cena wywoławcza 1 zł. I wszystkie obrazy zostały sprzedane przez mistrza, a ile zabawy, hej, że ho.

Naturalnie potem były recenzje prasowe, też niebagatelne. Najczęściej  w „Lwowskich Spotkaniach” (redaktor naczelna Bożena Rafalska), ale też i w „Gazecie Krakowskiej”.

Do niepowtarzanych obrazów Adama dobieraliśmy moje lwowskie wiersze, ale raczej z nutką  sentymentalną, z łezką, lub bałakiem:

FOTOGRAFIE POLSKIE – FRAGMENT POEMATU

„[…] pieśni ma śpiewna, że we Lwowi

Trwają chłupaki hunorowi,

Pieśni ma zwiewna Łyczakoską,

A może też Zamarstynoską

Tońciu ze Szczepcim się sprzymierzał

Z nocnikiem do kolejki zmierzał

Do bakaliji spiesząc równo

Nie przejmowali się, że gówno

Na kartki można tylko kupić

I niczym też się nie przejmować

Produktem gwiazdę posmarować

I nie dać się ropusze złupić.

 

A na mityngach uprawiano

Debaty zaprawiane sianem.

I ludem wrogim lud przymierał

Nad swym mitycznym kształtem chleba

                                              

Ubrany propagandą złudną

Błyszczącą jak bakalij gówno,

 

Bez kartek strojną oczywiście

Mitem papieru, rolką szarą,

Używał więc gazety starej,

                                                          

Druki zwycięstwa mrowia kiście,

Albo najtaniej zwykłe liście.

 

Tutki „Herbewo” wycofano

Zmienione na machorki siano,

Zwinięte w zwykłą lwowską „Chwilę”,

A żeby było jeszcze milej,

To panie biegły i rebiata

Na durny zwariowany kark

Do magazynu „Berty Stark”

Po tę kreację, co mój tata

Dyskretnie nosił pod spodniami,

Aby uchronić się od wiatru,

A one strojne do teatru

W sukniach balowych z lewatywy,

(Śmiały się bawet końskie grzywy).

 

Na suknie owe nakładały

Żakiet z królików podstarzały,

(W mole wycięty był żakiecik),

A mózg przykryty był w berecik,

Straszny czerwieni swej purpurą,

A gdy się niebo skryło chmurą,

To parasolki rozkładano

Które w śmietnikach wyszukano.

 

Godziny również pozmieniano

Gdy u mnie było pół do czwartej

To pół do drugiej ogłaszano

I się z radością tym chwalono

Bo życie dłużej będzie trwało

O dwie godziny razem z czartem.

Pożytek z tego był nie mały

W pięcioramienne ideały.

 

Gdy zmrok zapadał pół do ósmej,

To u nich było  pół do szóstej.

I nikt nie wiedział czy jest piąta

A może tylko wczesna trzecia

                                              

Inni mówili że dziesiąta,

A jeszcze inni że dwunasta,

I tak nam czas czerwony zmieniał

Tę czerń w czerwienie zdobne miasta.

 

Była zielona też granica,

San przerażony ciubarykiem,

Ułan frajerski, cyc na głowie,

A obok hitlerowskie mrowie.

 

I z trupią czachą - wykrzyknikiem,

Czerwono – czarna błyskawica,

Katów przymierze utrwalone

I krwawą łaźnią zespolone.

                                                                                             

Lwowie przedziwny miasto stare,

Wrośnięte we mnie jak ogniwo,

Za jaka zbrodnię, czy też karę

Już nie oglądam cię na żywo.

 

W albumie również jest gestapo,

Brunatna maź z swą trupią czachą,

I jak krzyczałem – tato – tato!

A tato był już piekła czarą.

 

I pies co konał u wezgłowia

Gdy mu zabrano jego pana,

I piekło wycia pogotowia,

Gdy matką mą poniewierano.

                                              

Tak to jest smutne czytelniku,

Gdy w pewną piękną noc wrześniową

Miasto ubrano w bolszewików

Także morderców z trupią głową.

 

(…)Gdzież zagubiłaś się ojczyzno

Gdy widzę tylko cię niewolą

I tylko topię się szarzyzną

I tylko myślę twą niedolą

Łany przebrane w szachownice

Ścięte figury te wrześniowe

I poskręcane w ból ulice

Ulice dziczą upodlone

Kościół Elżbiety wieży dziurą

Magazyn Marksa i Lenina

Nową czerwoną kpi tincturą

Mieszanką Moskwy i Berlina

Lance na czołgi zamienione

Z Bogiem na pasach w krzyż wiązane

Symbolem gwałtu zbrązowione

I w drang nach osten  mordowane

 

Długi był wrzesień tego roku

Raz pierwszy potem siedemnasty

Czarny brunatny widmem wzroku

I siedemnasty nożem mroku

 

W czerwień ubrany zmową katów

Wrzesień nieszczęsny w polskie drogi

Ścielący łany żmij psubratów

Wrzesień - wyjący wichr złowrogi

 

A potem tańce tych zwycięzców

Z krwią wymieszana pieśń niedoli

Upiór utkany w diable męstwo

Upiór wszechwładny mistrz niewoli

 

Miasta wymarłe sybirami

Miasta zgaszone spopielałe

I tylko Katyń za oknami

I krematoria z ludzkim miałem

 

I tak wbijały się pijawki

Larwy czerwone trupie głowy

I gąsienice swastyk ssawki

Czerwone gwiazdy dni wrześniowe

 

Pięćdziesiąt lat widzę z oddali

Pięćdziesiąt cyfrą polskiej kaźni

Bo nawet trumien nam nie dali

Ciało kąpano w gazach łaźni

Lub w kazamatach zadręczone

Pięcioramiennie sczerwienione[…]”.

 

CZYKULADKI I CUKIERKI

 

Czykuladki i cukierki

Słodziusieńki bumbunierki

Pienkny panny kwiatów mowa

A to wszystku jest zy Lwowa

 

Popatrz z góry na Łyczaków

Tam jest smak pachnących maków

A frajery z Kleparowa

Przeciż także są zy Lwowa

 

Gdy muzyczka rżnie sztajera

Lwów piękniejszy niż Riwiera

Bo na rogu Kupernika

Tańczy panna bez bucika

 

Po Gródeckiej jedzie tramwaj

A my dwa są obacwaj

A tu Antek leje w mordę

Pół literka i jest lordem

 

Czykuladki i cukierki

Słodziusieńki bumbunierki

Pienkny panny kwiatów mowa

A to wszystku jest zy Lwowa

 

Wezme  babe swe pod pachę

To mi fundnie drugą flachę

Policjanci i złodzieje

W ryło wóde każdy leje

 

A po wódce twoja Mańka

Jest jak w cyrku Wańka-Wstańka

Mańkę widać jak na dłoni

A frajera frajer goni

 

Gdy ze Lwowem sztamę trzymasz

To nie będziesz za oryginał

Bo gdy się urodzisz znów

To zobaczysz miasto Lwów

 

I cukierki czykuladki

I amantów własnej babki

Swoje meszty na stuliku

Rudą Mańkę na nucniku

 

Przy twej Mańce jakiś frajer

Uskutecznia ręczny bajer

Ja frajera facką w mig

Absztyfikant był i znik

                                              

Bal u ciotki Bańdziuchowej

Trzymam dziunię szczegółowo

Dziunia klawa ja też szyk

Frajerowi portfel znik

 

I cukierki czykuladki

Dookoła nowe babki

Pienkne panny kwiatów mowa

Skąd te panny? Z Kleparowa

 

Czykuladki i cukierki

Słodziusieńki  bumbunierki

Piękny panny kwiatów mowa

A to wszystku jest zy Lwowa.

Byliśmy z Adamem już tak zespoleni artystycznie i lwowsko, iż redaktor „Gazety Krakowskiej” Magda Huzarska – Szumiec w czasie pisania tekstu o moim życiu i twórczości „Strofy z żoną i miastem w tle” zwróciła się do Adama Macedońskiego o wypowiedź o mnie do działu „Referencje”. Wydrukowała wówczas wypowiedź Adama Macedońskiego:

 „Twórczość Aleksandra Szumańskiego cenię za szczerość i wręcz młodzieńczą naiwność, która w tym wieku rzadko się zdarza. Nie wstydzi się on korzystać z klasycznych wzorców polskiej poezji romantycznej, co jest cenne, gdyż ludzie mają już dość eksperymentów”.

„Strofy z żoną i miastem w tle” w czołówce prezentują  ukochanego przeze mnie czarnego kotka „Przecinka” bawiącego się moim krawatem i wstęp:

 „Aleksander Szumański przynajmniej raz w roku przyjeżdża do Lwowa. Spacer po mieście zaczyna od ulicy Jagiellońskiej, gdzie w kamienicy nr 4 mieszkał z rodzicami”.

W saloniku literackim  przy ul. Westerplatte 13 w Krakowie prezentowałem  również twórczość artystki malarki Wandy Macedońskiej, siostry Adama, promującą swój  album „Malarstwo i rysunek” Wydawnictwa Konserwatorów Dzieł Sztuki. Album zawierający 264 strony stanowi reprodukcję  obrazów artystki, portretów, autoportretów, pejzaży, miniatur. Album był również przedmiotem prezentacji m.in. w „Galerii sztuki współczesnej” w redakcji „Lwowskich Spotkań” przy ul. Badenich 9 we Lwowie przez  redaktor naczelną Bożenę Rafalską.

Artystka Wanda Macedońska we wstępie do albumu pisze:

„(…)moim rodzicom zawdzięczam wszystko. Moja piękna czarnowłosa i czarnooka Mama upiększała swoimi robótkami, haftami i wyszywankami nasze skromne, ale bardzo  przytulne mieszkanie w pięknym mieście Lwowie. Przy tym Mama śpiewała różne piosenki. Były one bardzo piękne, smętne, romantyczno-patriotyczne. 

Cały czas była z nami dziećmi, wtedy przez rodziców nazywanymi pieszczotliwie Wandusią i Adasiuniem.  Rodzice byli Mamcią i Tatkiem – tak we Lwowie się mówiło. Te czasy były dla naszej rodziny piękne i spokojne. Nasz Tato był policjantem Policji Państwowej, chodził do służby na dzień lub na noc. Tak było do strasznego września 1939 roku.

Wśród wspaniałych dzieł sztuki jakie oglądałam będąc małym dzieckiem we Lwowie był kościół Dominikanów. Barok, z piękną złocona amboną na której niezauważalnie (dla mnie) pokazywał się nagle ksiądz z Ewangelią i kazaniem.

Kościelna, wielka kopuła, widoczna od wewnątrz, pośrodku sufitu była przeze mnie najbardziej obserwowana. Był to najwyższy i najjaśniejszy punkt tego przepięknego kościoła.

MACEDOŃSCY SZTUKA PATRZENIA

W grudniu 1974 roku ekipa warszawskiej telewizji…trafiła na moje obrazy w jednej z krakowskich galerii…Drugi film nakręcono w tym czasie z moim bratem – Adamem Macedońskim i jego niezwykłymi rysunkami. Obydwa połączono  wspólnym tytułem „Macedońscy, czyli sztuka patrzenia”…w TV film emitowany był wielokrotnie…

„(…)Do Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie zdałam w roku 1950…męża Władka Zalewskiego tam poznałam i na dodatek lwowianina i o dziwo firma Zalewski, najwyższej jakości czekolady i czekoladki, artystyczne wyroby marcepanowe, najwyższej klasy, czy sztuki cukierniczej, każdy lwowiak to wie(…)”.

Warto nadmienić o jeszcze jednej cennej umiejętności Adama Macedońskiego - to piosenka lwowska  z własnym akompaniamentem na gitarze. W „Klubie wtorkowym Imbir” w Krakowie odbyła się promocja książki wydanej przez Instytut Pamięci Narodowej  Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu autorstwa Anny Zechenter "Zapamiętane”, której fragmenty cytuję, wspominająca ważne epizody z życia Adama Macedońskiego. Po części oficjalnej zaproszono nas na koncert piosenki lwowskiej w wykonaniu Adama Macedońskiego.

Poza lwowskim piosenkami ogólnie znanymi, jak „Panna Franciszka”, „Jestym szac chłupaka”, „Ta joj mnie nazywaju”, „My dwa – obacwaj”, czy „Moja gitara” usłyszeliśmy piosenki mało znane, anonimowe, lwowskiej ulicy, te najpiękniejsze. Warto przypomnieć niektóre tytuły:

„Staje sy ja pod bankiem”, „W pewnym żeńskim pensjonacie”, „Na placu solnym”.

Akompaniament, oczywiście własny Adama, gitara.

Adam Macedoński urodził się 29 stycznia  1931 roku we Lwowie. W kwietniu 1940 r. wraz z rodziną opuścił okupowane przez Sowietów tereny polskich Kresów Południowo -Wschodnich i udał się do Krakowa. W 1945 roku, jako uczeń Liceum im. Witkowskiego w Krakowie zorganizował Ruch Oporu Armii Krajowej. Aktywnie uczestniczył w krakowskiej demonstracji z okazji obchodów 3 Maja w 1946 roku i strajku uczniowskim. W 1950 roku zdał maturę w Państwowym Liceum Sztuk Plastycznych w Krakowie.

Studiował na Akademii Sztuk Pięknych (1950-51) i Uniwersytecie Jagiellońskim historię kultury materialnej (1951-52). Żonaty z Jagą z domu Dziedzic. Mają córkę Lilkę - żonę Roberta i dwoje wnuków – bliźniaków Aleksandra (Alka) i Kaspra.

Był represjonowany przez UB i zmuszony do przerwania studiów i podjęcia pracy w hucie szkła. W 1956 roku uczestniczył w działaniach Studenckiego Komitetu Rewolucyjnego Politechniki Krakowskiej, oraz był organizatorem pomocy dla powstania na Węgrzech.

W 1960 roku uczestniczył w obronie krzyża w Nowej Hucie. Był pomysłodawcą i wydawcą pisma „Krzyż Nowohucki”.

 Od 1976 roku współpracował z KOR-em, w 1977 roku uczestniczył w Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela (ROPCiO).

Z okazji 20 rocznicy obrony krzyża, w kwietniu 1980 roku, współorganizował pierwszą niezależną manifestację w Nowej Hucie. W sierpniu 1980 roku uczestniczył w głodówce, popierającej strajkujących w Gdańsku stoczniowców w nowohuckim kościele „Arka Pana”. Od 1980 roku należał do NSZZ „Solidarność”, działając w krakowskim Komitecie Obrony Więzionych za Przekonania. Po wprowadzeniu stanu wojennego był internowany 13 grudnia 1981 roku, zwolniony został w lipcu 1982 roku.

Więziony w zakładach karnych w Nowym Wiśniczu i Załężu. W 1984 roku współtworzył w Krakowie Inicjatywę Obywatelską w Obronie Praw Człowieka „Przeciw przemocy”. W 1986 roku założył w Krakowie „Rodzinę Katyńską”, a w 1989 roku był jednym ze współzałożycieli „Niezależnego Komitetu Historycznego Badania Zbrodni Katyńskiej”.

(…)Rada Polskiej Fundacji Katyńskiej nadała Adamowi Macedońskiemu  Medal Dnia Pamięci Ofiar Zbrodni Katyńskiej(…). Jest Kustoszem Pamięci Narodowej Instytutu Pamięci Narodowej.

Oto wspomnienia Adama Macedońskiego:

PIERWSZA OKUPACJA SOWIECKA (LATA 1939 – 1941)

„(…)Mój ojciec był policjantem Policji Państwowej we Lwowie. Jego brat – Józef Macedoński (porucznik 52 pułku piechoty w Tarnopolu) był jeńcem w Starobielsku i został zabity przez Sowietów w Charkowie w 1940 roku. We wrześniu 1939 roku Sowieci zarządzili, aby policjanci Policji Państwowej stawili się przy określonej ulicy we Lwowie.

Była to zasadzka. Wszystkich, którzy przyszli zamordowano lub aresztowano. Ojciec, gdy szedł w to miejsce, zauważył za płotem sowieckie karabiny maszynowe. Ostrzegł innych i sam uciekł. Ale niektórzy jego znajomi zginęli. Od tego czasu ojciec się ukrywał.

W 1939 roku  miałem 8 lat i dość dobrze pamiętam tę pierwszą sowiecką okupację. Sowieci trzy razy przychodzili po nas, aby nas wywieźć.  Mieszkaliśmy we Lwowie przy ul. Łyczakowskiej, ale akurat do naszego mieszkania wejście było od bocznej ulicy (dom był przedzielony kratą). Słyszeliśmy dwa razy jak przyjechali w nocy, aby nas aresztować. Wymieniali głośno nasze nazwisko, ale do nas nie trafili. Gdy przyszli po raz trzeci – nas już nie było.

Na przełomie kwietnia i mają 1940 roku uciekliśmy ze Lwowa do Krakowa, gdyż tam mieliśmy daleką rodzinę. Ojciec nawiązał kontakt z polskim podziemiem i miał „lewe papiery”, jako proboszcz katolickiej parafii. Mimo tych „papierów” przekraczał San wpław, nielegalnie. My z matką uciekaliśmy, legalnie, posługując się „papierami” Mamy na panieńskie nazwisko. Zgodnie z porozumieniem sowiecko – niemieckim Polacy urodzeni na ziemiach, które po 17 września 1939 roku znalazły się pod okupacją niemiecką, mieli prawo wrócić na te tereny. Moja Matka urodziła się w Mielcu. Musieliśmy dać łapówkę Sowietom na granicy (wódka, a może także jakieś pieniądze), aby pozwolono nam stanąć przed specjalną komisją sowiecko – niemiecką. Matka miała srebrne monety ukryte w garnkach ze smalcem. Sowieci grzebali palcami w garnkach i monety znaleźli.

Zabrali je. Garnki ze smalcem oddali. Przed komisją trzeba było udowodnić, że się urodziło na zachód od Sanu. Nam się to udało.

OKUPACJA NIEMIECKA (LATA 1940 – 1945)

Po niemieckiej stronie granicy żołnierze wyglądali zupełnie inaczej niż czerwonoarmiści. Sowieci byli brudni, agresywni, „kurduplowaci”, pijani. Na twarzy mieli widoczne zmiany skórne. Niemieccy żołnierze byli czyści, przystojni, wysportowani. Pomagali nam przenieść bagaże. Różnica pomiędzy Generalnym Gubernatorstwem, a okupacją sowiecką była olbrzymia i od razu rzucała się w oczy.

Dla uchodźców Niemcy zarządzili kąpiel, strzyżenie i dezynfekcję odzieży (bo po stronie sowieckiej była wszawica). Przy okazji sprawdzali mężczyzn, czy nie są obrzezani, aby odnaleźć Żydów.

Spaliśmy w klasztorze w Przemyślu na ziemi, na rozścielonej słomie. Żywiły nas polskie organizacje charytatywne. Dostaliśmy darmowe bilety na pociąg.

Po przybyciu do Krakowa dalecy krewni matki odmówili pomocy, więc początkowo zamieszkaliśmy w Skawinie u ubogiej kobiety, która utrzymywała się z żebractwa. Jej najstarszy syn chodził żebrać. Jeżeli wracał wieczorem z pełnym workiem użebranego chleba, to wszyscy się cieszyliśmy, że będzie co jeść. Zjedliśmy też ten smalec ze Lwowa, mimo że po drodze się zepsuł i był zabrudzony paluchami sowieckich żołnierzy, którzy szukali tam monet. Było bardzo ciężko.

W Skawinie odnalazł nas Ojciec i przeprowadziliśmy się do Krakowa do rodziny Eichhornów – sklepikarzy, na ulicę Mostową, na Kazimierzu (Salomon Eichhorn – ul. Mostowa 3 m. 5 – sklep „żelazny”). Stary Samuel zmarł na naszych oczach. Kobiety (m. in. jego żona i córka) ukrywały się w sklepie. Gdzieś w 1942 lub 1943 roku przyjechało w nocy Gestapo i aresztowało ich. Aresztowali też naszych sąsiadów państwa Tureckich, którzy ukrywali żydowską dziewczynkę. Pan Turecki nie przeżył Oświęcimia. Jego żona przeżyła.

Dwóm zięciom Eichhornów mój Ojciec pomógł ukryć się w lesie. Oni wojnę przeżyli. W 1945 roku przyszli do nas, zabrali niektóre przedmioty z mieszkania i wyjechali do Palestyny. Przysłali nam później stamtąd paczkę z pomarańczami, ale te się zepsuły w drodze. Nie miałem później z nimi żadnego kontaktu.

W czasie wojny chodziłem na tajne komplety. Nauka odbywała się w Podgórzu, na wzgórzu Lasoty. Tak skończyłem jedną klasę gimnazjalną.

Matka była bardzo zaradna. W czasie wojny żeby przeżyć zajmowała się handlem żywnością, a potem skórą, którą przemycaliśmy z ziem inkorporowanych do Niemiec.

Sam brałem udział w takich wyprawach (pomagając Mamie). Granicę między III Rzeszą Niemiecką a Generalnym Gubernatorstwem przekraczaliśmy nocą, nielegalnie w Zembrzycach, obok Makowa Podhalańskiego. Trzeba było się opłacać Niemcom, oraz wiejskim bandom, które napadały na przemytników. Potem myliśmy się w potoku i pociągiem wracaliśmy do Krakowa.

Ojciec początkowo zatrudnił się w granatowej policji, ale po tygodniu, czy po dwóch zbiegł i związany ze Związkiem Walki Zbrojnej (ZWZ), potem z AK, musiał się ukrywać do końca wojny. Wpadał czasem do domu na dzień czy dwa. Przeszedł do oddziału „Flisa” (AK) w rejonie Bielska. Miał pseudonim „Węch”.

 DRUGA OKUPACJA SOWIECKA (LATA  1945 – 1947)

Po wojnie kresowianie trzymali się razem. Czekaliśmy na III Wojnę Światową. Sytuacja wydawała nam się tymczasowa. Liczyliśmy, że wkrótce nastąpi zmiana i wrócimy do Lwowa.

Czerwonoarmiejcy podczas drugiej okupacji wyglądali już lepiej - mieli lepsze mundury i broń. Widać było zmiany, które były wynikiem pomocy USA dla ZSRR w czasie wojny. Jednak po wejściu Sowietów na ulicach Krakowa była „Sodoma i Gomora”, zwłaszcza nocą - strzały, krzyki, rabunki. U nas w domu przy ulicy Mostowej zamieszkał sowiecki oficer, który okazał się człowiekiem  inteligentnym i wykształconym – inżynier po studiach w Niemczech. Zapewnił ochronę mojej siostrze i innym dziewczynom w kamienicy.

Po wojnie podjąłem naukę w gimnazjum im. Witkowskiego. W klasie założyłem oddział, do którego wstąpili chłopcy z przedmieść i ze wsi. Ci z miasta, z tzw. „dobrych domów” – nie. Oddział ten miał się zajmować walką z komuną o przedwojenną Polskę, o własność prywatną, wolność polityczną itp. Ale gdy byłem w drugiej klasie w liceum to zostałem aresztowany. W czasie aresztowania uciekłem i ukrywałem się.

Moim sąsiadem na Kazimierzu był Jurek Gregorski, który zalecał się do mojej siostry. Był ode mnie starszy i należał do organizacji Narodowy Ruch Oporu (miał pseudonim „Wilk”), która podlegała  Ruchowi Oporu Armii Krajowej (ROAK).

W domu Jurka przy ul. Mostowej 4 brałem udział w wojskowym przeszkoleniu teoretycznym, które dotyczyły m. in. umiejętności posługiwania się bronią. Tam też u niego na wiosnę1946 roku złożyłem przysięgę.

Przyjąłem pseudonim „Mściwój” – ze „Starej Baśni”. Prosiłem jednak przy składaniu przysięgi, abym nie musiał zabijać ludzi. Obiecano mi, że będę pracować w wywiadzie. Pewnego razu Jurek wskazał mi  sektor Krakowa i kazał opracować mapę przejść przez kamienice na inną ulicę, albo polecił, abym obserwował posterunek milicji na Placu Wolnica (tam gdzie obecnie jest Muzeum Etnograficzne) i ustalić, w jakich godzinach milicjanci udają się na ćwiczenia i kiedy wracają.

Latem 1946 roku Jurka nieoczekiwanie aresztowali. Wówczas Ojciec wywiózł mnie na wieś obok Głubczyc, na Ziemie Odzyskane do rodziny w obawie przed uwięzieniem.

Dowiedziałem się później, że Jurek i inni mieli proces. Na przesłuchaniach niektórzy zwalali wszystko na mnie i na innego jeszcze kolegę, który także zdołał uciec. Opowiadano mi, że mogła nam grozić nawet kara śmierci, gdyby nas wówczas złapali…

Wróciłem w październiku 1946 roku, bo nikt mnie nie szukał, a ojciec chciał, abym poszedł do szkoły. Mieszkaliśmy już wtedy (od jesieni 1945 roku) przy ul. św. Katarzyny 4. Według prawa byłem ciągle małoletni.

Pierwszej nocy po powrocie do domu nad ranem przyszło po mnie dwóch młodych funkcjonariuszy UB, aby mnie aresztować. Poszedłem się ubrać do kuchni. Ubecy pilnowali drzwi z kuchni do pokoju. Nie wiedzieli, że z kuchni było wyjście na balkon a z balkonu – na korytarz. Tata zagadywał ich („Sam byłem policjantem, wiem jaka to praca”), Mama podawała im kawę, a tymczasem siostra po cichu przesunęła rzeczy, które leżały w drzwiach na balkon i tarasowały przejście. Ubrałem się i wyszedłem przez balkon na korytarz. Nie oglądając się wyszedłem na ulicę z siatką na zakupy. Dostałem się na ul. Krakowską i stąd, idąc bocznymi przejściami, na ul. św. Gertrudy, do wujka.

Wiem od rodziców, że gdy ubecy zorientowali się, że im uciekłem, powiedzieli Matce, iż mam się stawić na UB w ciągu trzech dni. W przeciwnym razie, gdy mnie znajdą, to mnie zastrzelą.

Wieczorem siostra przyniosła mi ciepłe ubranie (uciekłem tylko w spodniach i w swetrze). Następnego dnia wyjechałem ponownie do wsi obok Głubczyc.

W tamtym czasie na ulicach Krakowa panował wielki ruch. Ludzie ciągle się gdzieś przemieszczali. Repatrianci jechali z Kresów na Ziemie Zachodnie, niektórzy uciekali w Tatry i za granicę, wielu ludzi handlowało. Na ulicach było wiele osób, które nosiły torby, tobołki, walizki czy plecaki.

Wśród młodzieży była moda na udawanie partyzantów. Chodziło się w butach z cholewami, oraz w  marynarkach z watowanymi ramionami. Ocena AK była w tym czasie jednoznacznie pozytywna. Jednak prawdziwego partyzanta można było poznać po opaleniźnie.

Szczególną estymą cieszył się „Ogień”. Największym szpanem było chwalić się, że udziela się pomocy temu legendarnemu przywódcy partyzantów.

Wiele osób chodziło z twarzami przewiązanymi chustą, z uwagi na ból zębów, gdyż nie było ludzi stać na dentystę. Mydło było drogie, ludzie byli niedomyci, brudni. Charakterystyczne były zwłaszcza brudne ręce. Było mnóstwo pijanych. W czasie okupacji w sklepach niewiele można było kupić, ale zawsze była wódka. Po wojnie ludzie dalej pili alkohol.

Dużą role odgrywał strach – wielu piło ze strachu. Piło się wódkę  szklankami, puszkami po konserwach. Wielu cierpiało na alkoholizm. Powszechne było pędzenie bimbru i pokątny handel.

Do marca 1947 roku ukrywałem się we wsi Grabniki obok Głubczyc. W międzyczasie założyłem zespół muzyczny.  Grałem na harmonii, koledzy na flecie i skrzypcach. Graliśmy na weselach. Z tego się utrzymywałem.

Na ziemiach zachodnich wielu było ludzi z Kresów, często pół - Ukraińców.

Na weselach  pili i bili się. Bili się tak strasznie, że KBW zarekwirowała ludziom we wsi noże. Wtedy bili się widelcami itp…

Z miejscowym podziemiem rozklejałem plakaty w Głubczycach z hasłem „3x nie”, gdyż w opolskim, podobnie jak w Krakowie, referendum ludowe 30 czerwca 1946 roku przyniosło wynik negatywny dla władz i zima 1947 roku była powtórką. Tym razem oficjalne wyniki były takie, że 90% głosowało „3x tak”.

W Grabnikach w lutym 1947 roku niespodziewanie zajechała pod nasz dom czarna wołga. Myślałem, że przyjechali mnie aresztować. A tymczasem z wołgi wysiadł szef KBW w Głubczycach, który chciał, abym zagrał na weselu jego córki.

Nie chciałem, mówiłem, że mam rozbitą harmonię, ale on nie ustępował. Twierdził, że od dawna wie, że się ukrywam. Jego żołnierze skleili mi harmonię i musiałem grać wraz z kolegami przez trzy dni na tym weselu.

W marcu 1947 roku komuniści ogłosili amnestię. Wtedy wróciłem do Krakowa. Najpierw poszedłem do Jurka. Wyszedł jeszcze przed amnestią.  Powiedział mi co UB już wie na temat naszego oddziału i co mogę im ujawnić. Poszedłem na UB, ujawniłem się i podałem pseudonimy ludzi, o których UB już wiedział, że byli w oddziale.

Powiedziałem, że byłem najmłodszy, starsi nie ufali mi, dlatego nie wiele wiedziałem. W szczególności nie znałem prawdziwych nazwisk tych ludzi. Nie ujawniłem też informacji o oddziale, który założyłem w gimnazjum, choć UB coś o tym wiedział, jak się okazało.

Potem, aż do 1955 roku (a może jeszcze dłużej?) UB co pół roku wzywał mnie na przesłuchanie żądając podania nazwisk osób, z którymi się kontaktowałem. Nigdy UB nie dowiedział się ode mnie o żadnej z osób, która należała do mojego oddziału czy innych.

Oczywiście proponowali mi współpracę. Ja odmawiałem. Straszyli mnie wszystkim. Pomagało mi to, że byłem głęboko wierzący. Codziennie się modliłem – nie tylko dwa razy dziennie (rano i wieczorem). To mnie ocaliło od załamania. Ale nie jestem pewny, czy bym wytrzymał, gdyby mnie bili. Bicia się bałem. Opowiadano wówczas o torturach stosowanych przez UB; siedzenie na nodze od krzesła, bicie po piętach, wkładanie szpilek pod paznokcie, przytrzaskiwanie jąder.

To bicie w pięty podobno strasznie boli – jakby piorun przechodził człowieka, od stóp aż do czubka głowy. Modliłem się, żebym umarł, gdyby mnie torturowali.

CZASY STALINOWSKIE (LATA 1948 – 1945)

Gdy wróciłem do „jawnego” życia byłem bardzo aktywny. Należałem do harcerstwa, do Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży, grałem w piłkę nożną w „Wawelu”, biegałem na 80 metrów, ćwiczyłem szable w „Sokole”. Zrezygnowałem z nauki w gimnazjum i chodziłem na przyspieszone kursy. Za poradą – rozkazem „Wilka” (Jurka  Gregorskiego), który już tam należał, zapisałem się też od Organizacji Młodzieżowej Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego ( OM TUR). Siedzibę mieliśmy przy Rynku Głównym 27. Należałem do kółka teatralnego i grałem m. in. w sztuce Szaniawskiego  „Most”.

Latem 1948 roku odbywała się we Wrocławiu Wystawa Ziem Odzyskanych. Tam miało dojść do „zjednoczenia” organizacji młodzieżowych. Miała być wielka „zadyma”, którą planowali przeciwnicy zjednoczenia, m. in. moi koledzy z OM TUR. Nic z tego nie wyszło. Ci, którzy planowali zadymę zostali aresztowani, zaś młodzież z różnych organizacji rozlokowano w namiotach tak, że byli pomieszani. Bez przeszkód doszło do zjednoczenia. W ten sposób, automatycznie, zostałem członkiem ZMP.

Postanowiłem natychmiast wypisać się z ZMP. Doradzono mi, abym nie płacił składek i nie przychodził na żadne zebranie. No i mnie wykreślili z ZMP. Stało się to w zimie na przełomie lat 1947 i 1948. Jurek Gregorski został. Strasznie się później rozpił. Zmarł w latach 80.

Potem miałem problemy, bo czy chciałem studiować, czy pracować, żądano ode mnie w podaniu abym wpisał przynależność organizacyjną. A ja nigdzie nie należałem. Pytano mnie dlaczego nie należę. Odpowiadałem, że jestem wierzący. Z tego powodu nie chcieli mnie przyjąć na HKM (Historia Kultury Materialnej – kierunek na Wydziale Historii UJ) mimo że zdałem bardzo dobrze egzaminy. Dopiero w październiku, czy w listopadzie 1950 roku mnie przyjęto, po interwencji Ministra Kultury, na prośbę prof. Romana Reinfussa, który mnie popierał. Prof. Reinfuss – etnograf znał mnie z obozów etnograficznych, w których brałem udział w lecie w roku 1950.

U nas w domu była taka bieda, że żyliśmy więcej niż skromnie. Matka straciła budkę na placu, gdzie handlowała (zniszczyli ją domiarami). Ojciec nie miał renty, zatrudnił się jako portier w MPK. Za równowartość ceny butelki wódki kupiliśmy kawałek zabagnionej ziemi pod Krakowem w Jugowicach. Sami ją wydrenowaliśmy i uprawialiśmy. Ale to była ciężka praca.

Matka sprzedawała potem jarzyny i warzywa na placu. Nie mieliśmy pieniędzy. Siostra studiowała, a na moje studia już nie było środków. Ponieważ nie dostałem stypendium, to zrezygnowałem z nauki na ASP i UJ.

W zimie 1951/1952 zostałem aresztowany. Trafiłem do więzienia za kawał o pudrze, który opowiedziałem gościom na moich imieninach:

 „(…) Spotykają się dwaj znajomi,  Józek i Staszek. Staszek, wiesz czym się różni puder od rządu? Nie wiem. Puder jest do twarzy, a rząd jest do dupy. A wiesz, czym ty się różnisz od tego tramwaju, który jedzie ulicą? Nie wiem.

Tramwaj jedzie do zajezdni, a ty pojedziesz teraz ze mną na UB, za opowiadania antyrządowych dowcipów.

Ale ja nie mówiłem, jaki rząd jest do dupy… Już my lepiej wiemy, który rząd jest do dupy(…)”.

Jednym z gości na moich imieninach był Adam Antosz. Jak się później okazało był on funkcjonariuszem UB. Jego ojciec, jak mój był granatowym policjantem w czasie wojny. Z tym, że mój Ojciec walczył w AK i pomagał Żydom, a ojciec Antosza został w granatowej policji. Mówiono też, że prześladował Żydów. Tenże Antosz miał znajomego księdza Bayera. Mówił, że to jego wujek. Był to głęboko cyniczny człowiek. Potrafił opowiadać mi w swojej prywatnej kaplicy ohydne świńskie kawały, takie budzące wielkie obrzydzenie. Adam poznał mnie z nim, aby się uwiarygodnić, że jest przeciw komunie.

Gdy mnie aresztowali w zimie na przełomie lat 1951/52  trafiłem do siedziby UB na Placu Wolności. Tam mnie przesłuchiwali i pytali ponownie o te sprawy, o których powiedziałem do protokołu, gdy korzystałem z amnestii. Ponownie potwierdziłem, że nic więcej nie wiem od tego, co im wtedy powiedziałem. Wówczas kazali mi zdjąć buty i skarpety i klęknąć na krześle.

Pokazali mi pręty, którymi będą mnie bić po pietach. Uratował mnie jakiś oficer, który wszedł do pokoju i powiedział, że on bierze mnie na przesłuchanie. Był on pochodzenia żydowskiego. Niedawno, jak była wystawa „Twarze krakowskiej bezpieki”, to poznałem twarz tego ubeka. Nazywał się Farb. Później na ulicy powiedział mi, że znał mnie wcześniej.

Miałem wielu kolegów Żydów. M. in. przyjaźniłem się z piękną dziewczyną – Haliną Winter, która później wyjechała do Izraela. Z nią często chodziłem do Klubu Żydowskiego przy ulicy Sławkowskiej na karpia po żydowsku.

Ten Farb mi powiedział, że posiedzę z miesiąc i wyjdę, muszę tylko podpisać na UB, że popieram list biskupów w sprawie odbudowy kraju, oraz zobowiązanie, że nie będę opowiadać kawałów politycznych. Ja to podpisałem. Dał mi też do zrozumienia, kto mnie wydał. Zapytał mnie bowiem o ojca tego Antosza – co on robił w czasie wojny.  Powiedziałem, że nic nie wiem.

Wtedy Farb  powiedział (ale już na ulicy, gdy mnie wyprowadził z przesłuchania po więzieniu) – „Ty nie chcesz mówić, co ojciec Antosza robił w czasie wojny, a to Antosz ci zaszkodził.”

Więzili mnie na Montelupich. Więzienna zupa (kapuśniak z kawałkami mięsa) bardzo mi smakowała. Do tej zupy więziennej dawali taki gliniasty chleb, którego  nie mogłem jeść. Po zjedzeniu tego chleba wszyscy w celi „pierdzieli”. Ja się wstydziłem, bo w celi był jeden „kibelek”, nie oddzielony od reszty celi nawet żadną zasłoną. Pełnił  równocześnie funkcję umywalki. Ale starsi więźniowie się nie wstydzili…A było nas ze trzydzieści osób w jednej celi. Spaliśmy po dwóch na łóżkach piętrowych – po trzy łózka, jedno nad drugim.  Spałem na trzecim piętrze, razem ze starym i grubym kolejarzem. Tak wytrzymałem miesiąc i parę dni, aż mnie wypuścili po głosowaniu. Gdy wyszedłem z więzienia był luty, albo marzec 1952 roku. Wróciłem na studia. Ale po pewnym czasie załamałem się i przerwałem naukę. Moi rodzice żyli w nędzy. Musiałem iść do pracy.

 W październiku 1952 roku zamknęli mnie ponownie, ale już tylko na 48 godzin, profilaktycznie – przed wyborami do Sejmu. Wzięli mnie ponownie na przesłuchanie, na plac Wolności.

Przesłuchanie trwało całą noc. Przesłuchiwał mnie kolega ze studiów. Gdy go poznałem, to się do niego uśmiechnąłem – „cześć Henryk”.

On wówczas wstał i chciał mnie uderzyć w twarz. „Ja tu nie jestem żaden Henryk, tylko kapitan.” Przez całą noc (ponad 10 godzin) kazał mi siedzieć na krześle na baczność. Było to bardzo bolesne. Gdy w pewnym momencie zdrętwiały mi mięśnie i osunąłem się na krzesło, to uderzył mnie (wprawdzie lekko) w twarz i krzyknął: „Jak mówiłem baczność, to baczność, kurwa”! Mimo tego całonocnego przesłuchania nic nowego im nie powiedziałem.

Potem rano wyszliśmy razem do tramwaju. Wtedy mi powiedział – „Cześć, teraz jestem dla ciebie Henryk”.

 Po porzuceniu studiów, od 1953 roku zamieszczałem rysunki w „Dzienniku Polskim”, w piśmie „Ziemia”, w „Przekroju”, w „WTK” (Wrocławski Tygodnik Katolicki),w „Ty i ja”, a od 1957 roku w „Tygodniku Powszechnym”. Były to głównie karykatury.

Zacząłem też pracować. O pracę było trudno dla niepartyjnych. Miałem ukończone liceum plastyczne i jeden rok ASP i UJ. Jako plastyk mogłem pracować w propagandzie w zakładach pracy, ale nie chciałem. Pracowałem więc fizycznie w różnych miejscach. Na przykład zostałem przyjęty do Spółdzielni „Mechanika” przy ul. św. Łazarza.

Chętnie mnie przyjęli pod warunkiem, że będę grał na mandolinie w ich zespole. Pewnego razu personalny zebrał nas i powiedział, że idziemy na Rynek, bo jest rocznica Rewolucji Październikowej. Każdy miał wziąć jakieś flagi, czy transparenty. Ja powiedziałem, że nie pójdę, bo matka jest chora i muszę wcześniej wrócić do domu. Wtedy od razu mnie wyrzucili. Pracowałem też w Nowej Hucie, oraz m. in. w Hucie szkła w Płaszowie przy ul. Lipowej. Tutaj zastała mnie wiadomość, że Stalin zdechł. Upiliśmy się z radości wraz z robotnikami, z którymi wtedy pracowałem.

Dziś zapomina się o sytuacji, jaka była w Polsce po wojnie. My pamiętaliśmy rozwarstwienie przedwojenne, Holocaust, wojenne zbrodnie sowieckie i niemieckie. Myśmy tym długo żyli po wojnie. O okropieństwach wojny ciągle przypominała prasa, książki, filmy. Tak więc z jednej strony była w nas radość z tego, że wojna się skończyła, a z drugiej strony baliśmy się tego co przyszło.

Dlatego ja się nie dziwię czasem, że niektórzy moi bardziej tchórzliwi koledzy zdecydowali się na współpracę z nową władzą.

 Wiele jej działań można było oceniać pozytywnie, np. likwidacja analfabetyzmu, bezpłatne lecznictwo (akcja walki z gruźlicą, akcja „W” umożliwiająca bezpłatne leczenie chorób wenerycznych itp.).

 Wydawało się też (przynajmniej do 1948 roku), że komuniści w Polsce nie przekroczą pewnej granicy. Przez pierwsze lata po wojnie istniała w Polsce prywatna inicjatywa, opozycja polityczna, Bierut uczestniczył w procesjach Bożego Ciała, w urzędach było wielu urzędników sprzed wojny. Dlatego czasem rozumiem tych, którzy dali się przekonać. Wiele osób dało się przekonać.

Poza tym niektórzy zapisywali się do partii, aby coś uratować, albo coś zrobić dla Polski. Na przykład kolega zapisał się do partii, został potem dyrektorem Muzeum Archeologicznego, gdzie znalazło pracę wielu akowców. I też członków NSZ.

Ale wielu zapisywało się też dla korzyści materialnych…

Dlaczego ja nie zaakceptowałem nowej władzy? Składało się na to kilka powodów. Jestem z Kresów, a kultura kresowa była bardziej patriotyczna, niż na innych polskich  ziemiach. Dlatego szczególnie raziło mnie niszczenie polskiej kultury, wyśmiewanie się z polskiej tradycji.

Ponadto dobrze pamiętałem pierwszą sowiecką okupację w latach 1939 – 1941. Ojciec opowiadał mi o zbrodniach sowieckich z roku 1920 (brał udział w wyprawie kijowskiej). Wiele tez czytałem o tym w „Rycerzu Niepokalanej” przed wojną. Byłem bardzo wierzący – dlatego nie przekonywała mnie ateistyczna i materialistyczna ideologia. Kościół uczył miłości, a komuniści – nienawiści. Do komunistów zraziła mnie także niesprawiedliwość. Na przykład to, że niszczyli prywatną inicjatywę.

Moja Matka została tak zniszczona domiarami , iż musiała zamknąć budkę, w której handlowała po wojnie. Albo to, że zamordowali mojego wujka w 1940 r.. Nie do zaakceptowania było też komunistyczne kłamstwo. Dużą rolę odgrywały także względy estetyczne. Moim ideałem był angielski dżentelmen – czysty, schludny, który jak się bił, to jeden na jeden. Ruski cham o mongolskiej twarzy, rubaszny, brudny, pijany, był dla mnie nie do zaakceptowania.

Wiedziałem, że ze wschodu nie przyjdzie porządek, ale bieda, brud, łapownictwo. Gdy Sowieci weszli do Krakowa miasto po pewnym czasie zaczęło śmierdzieć…

  PRZY BUDOWIE NOWEJ HUTY (ROK 1951)

Mój pierwszy kontakt z Nową Hutą miał miejsce latem  1951 roku. Chciałem wówczas pojechać nad morze na wakacje (nigdy wcześniej nie byłem nad morzem), ale nie miałem pieniędzy. Postanowiliśmy więc (wraz z  dwoma kolegami - Jurkiem Ćwiękałą i Bolkiem Woźniakiem) zatrudnić się do prac murarskich przy budowie Nowej Huty. Pojechaliśmy do Nowej Huty i zatrudniliśmy się przy budowie bloków. Było tam wtedy pełno robotników w kufajkach, pachniało wapno, słychać było różne mowy, m. in. mowę kresową. Przy budowie Nowej Huty – pierwszego socjalistycznego miasta znalazło pracę wielu ludzi, którzy gdzie indziej by tej pracy wówczas nie znaleźli.

Pobieżnie nas zbadano, czy nie mamy przepukliny. W tym celu kazali nam spuścić spodnie i zakaszleć. Dostaliśmy mieszkanie jednopokojowe (kuchnia, łazienka, klozet, trzy łózka – na owe czasy były to duże wygody) i po 150 złotych. Ponadto rękawice ze świńskiej skóry i z materiału. Na drugi dzień ciężarówka zawiozła nas (całą grupę robotników) na dzisiejsze os. Krakowiaków, gdzie budowało się od razu całe kwartały domów. Tam majstrowie przyjmowali chętnie nowych robotników, bo zbliżały się sianokosy i chłopi, którzy dotąd pracowali przy budowie, zwalniali się do prac w polu.

Chociaż byłem z naszej trójki najmłodszy, to – wskutek wielu wcześniejszych przeżyć – wyglądałem najstarzej. Wyglądałem na siłacza, ale byłem bardzo delikatny.

Dlatego brygadzista (Stefan Wieczorek) chętnie mnie wybrał. Wraz ze mną zatrudniono pozostałych dwóch kolegów. Murowało się tradycyjnie, z cegły.

 Musieliśmy nosić cegły po kładkach z desek na piętra. Trzeba było bardzo uważać, aby nie spaść. Była to dla nas bardzo ciężka praca. Potem przywieźli transportery taśmowe, które przenosiły za nas te cegły na wyższe kondygnacje, ale my musieliśmy przedtem cegły dowieźć na taczkach ze składowiska przy drodze, gdzie wysypywała je ciężarówka, do miejsca, gdzie był transporter i poukładać je na taśmę. Po dwóch, trzech godzinach pracy rękawice miałem w strzępach, a na rękach  zdartą skórę.

Około 13 00  byliśmy we trójkę już całkowicie wyczerpani. Wtedy przenieśli nas do brygady kobiecej. Kobiety pracował wolniej (miały niższe normy) i tam już zostaliśmy, w brygadzie Anny Pochwałowskiej  z  lubelszczyzny.

W tym czasie Nowa Huta była przepełniona punktami sprzedaży alkoholu. W czasie pracy człowiek się poci, więc potrzebuje pić. Przywozili nam kawę, ale ona była niedobra. Więc ludzie pili co innego, często alkohol.

Po pracy siedzieliśmy w oknie mieszkania i patrzyliśmy na to, co się dzieje. Pijani robotnicy ciągle się bili. Były to zwykle potężne chłopy. Milicja nie miała pałek i była taka kurduplowata, więc bała się interweniować.

Raz jeden głuchoniemy siłacz upił się i zaczął wyrywać ławki i lampy. Ludzie śmiali się i krzyczeli (choć on nic nie słyszał): „baby mu dać, baby mu dać”. Przyjechała milicja. W kilku rzucili się na niego, ale nie dali rady. On się otrzepał, zrzucił ich ze siebie i poszedł dalej.

Innym razem pobiły się dwie brygady, z Warszawy i z Radomia. Jedna brygada oskarżała drugą, że oszukują normy. Ci z Radomia to byli potężni mężczyźni, a ci z Warszawy niewysocy, ale krępi, „kwadratowi”.

No i dali Radomiakom radę przy pomocy siekierek. Krew lała się po schodach strumieniami. Jednego z tych zakrwawionych to myśmy u siebie w mieszkaniu przechowali, bo prosił o pomoc.

Często gdy jechało się po wapno, to w dołach z wapnem znajdowano trupy.

Chłopcy wchodzili przez okna do domów, gdzie mieszkały dziewczęta. Na wyższe piętra dziewczęta wciągały mężczyzn w koszach. Raz zamiast robotnika wszedł do kosza milicjant. Dziewczyny jak go wciągnęły na drugie czy trzecie piętro i zobaczyły czapkę milicyjna, to go puściły i on się podobno zabił.

Karmili nas bardzo dobrze, zwłaszcza, że kucharki nas lubiły i dawały nam większe porcje. Raz w stołówce przyszła taka prosta dziewczyna z kuchni i mówi - umarł ten największy. My pytamy - ale kto umarł?  Ten największy - król Polski. Nie wiedzieliśmy o kogo chodzi. Ja miałem nadzieję, że to był Bolesław Bierut. Ale w końcu okazało się, że  umarł kardynał Adam Sapieha. Był lipiec 1951 roku.

Po półtora miesiąca takiej pracy zarobiliśmy tyle, że mogliśmy wyjechać nad morze, na wakacje. W sierpniu 1951 roku zwolniliśmy się z pracy i pojechaliśmy nad Bałtyk.

Potem szukałem pracy w różnych miejscach. Kilka razy pracowałem też w różnych zakładach pracy w Nowej Hucie. Miałem więc   znajomych,  znałem ich wielu  z Nowej Huty i szereg ludzi stamtąd mnie znało.

ROK 1956

Pamiętam, jak w 1956 roku po „Poznańskim Czerwcu” odwiedziłem mojego kolegę, pracującego w redakcji „Gazety Krakowskiej” – Olgierda Jędrzejczyka. W związku z ujawnieniem części zbrodni stalinowskich (trwała właśnie destalinizacja), któryś z dziennikarzy powiedział usprawiedliwiająco – myśmy nie wiedzieli-. Wówczas  Olgierd Jędrzejczyk, który potrafił używać dosadnego języka i potrafił mówić odważnie (za to go lubiłem) powiedział  - "wszyscy wiedzieliśmy. Nie kłamcie. Byliśmy żołnierzami, zostaliśmy wynajęci i płacono nam za to!".

W październiku 1956 roku nie byłem już dawno studentem, ale miałem legitymację studencką. Dzięki temu spałem w akademikach (jako tzw. „walet”), korzystałem ze zniżek studenckich i jadałem w studenckiej stołówce (fałszowałem bloczki). Miało to dla mnie duże znaczenie, gdyż ciągle nie miałem pieniędzy. Przed Politechniką Krakowską miał odbyć się wiec studencki. Ja też tam zdążałem.

Po drodze, przy Alejach Trzech Wieszczów widziałem rząd sowieckich samochodów wojskowych zaparkowanych wzdłuż alej. Budy miały zasznurowane, nie widać było żołnierzy. Na wiecu dyskutowana była kwestia naszego wyjazdu na Węgry. Przemawiał płk. Cynkin, który nas przestrzegał przed wyjazdem.

Mówił, że jesteśmy otoczeni przez Rosjan i że oni tylko czekają, abyśmy poszli spod Politechniki na dworzec, żeby nas aresztować i wywieźć na Sybir. Przemawiał też Tejkowski, który namawiał, aby nie jechać. Myśmy się dali przekonać, aby zostać w Polsce i stąd pomagać Węgrom.

Formą takiej pomocy była na przykład akcja oddawania krwi dla Węgrów (w związku z walkami było tam dużo rannych, którzy potrzebowali krwi do transfuzji).

Po tych wydarzeniach władze podjęły działania, aby rozładować napięcie wśród młodzieży i to się udało. Powstał klub w „Piwnicy Pod Baranami” w Pałacu Potockich, „Jazz Klub” przy ul. Zwierzynieckiej, dwa lata później –„Klub Pod Jaszczurami”. Bardzo rzadko chodziłem do „Piwnicy Pod Baranami”, chociaż namawiał mnie kolega ze studiów Piotrek Skrzynecki.

Wiedziałem bowiem od Polaka, który do Polski przyjechał z Francji po wojnie i był zatwardziałym komunistą, że w piwnicach Pałacu Potockich była po wojnie sowiecka katownia. W Pałacu Potockich była w latach 1945 – 47 sowiecka komendantura i jej siedziba ”Smiersz". Ten „Francuz” opowiadał mi, że gdy się wyprowadzili stamtąd i on brał udział w sprzątaniu Pałacu Potockich, budynek ten był doszczętnie zrujnowany. Rosjanie zrywali parkiety, aby palić nimi w piecach, wypróżniali się na podłogę (wszędzie było pełno ludzkich odchodów), a z piwnic wywieziono cztery i pół ciężarówki ludzkich kości. Byli to prawdopodobnie głównie żołnierze rosyjscy zamordowani przez ”Smiersz"za różne przewinienia na ziemiach polskich. W piwnicach ich przesłuchiwano i torturowano. Pisał też o tym b. prezydent Krakowa Waligóra w swoich wspomnieniach. Przekazanie tych piwnic młodzieży i zorganizowanie tam kabaretu nawiązywało do starej azjatyckiej tradycji tańczenia na grobach. Na przykład w miejscach, gdzie NKWD pomordowała polskich żołnierzy w 1940 roku (w Miednoje koło Tweru i w Piatichatkach koło Charkowa) były później plac zabaw i letnisko.

W OBRONIE KRZYŻA W NOWEJ HUCIE (28 KWIETNIA 1960 ROKU)

„(…)w listopadzie 1956 roku władze PZPR wydały zgodę na budowę kościoła w Nowej Hucie, a w marcu 1957 roku u zbiegu ówczesnych ulic Marksa i Majakowskiego stanął poświęcony przez metropolitę krakowskiego abp Eugeniusza Baziaka  krzyż, przy którym odbywały się uroczystości kościelne, m.in. Bożego Ciała. 19 kwietnia 1960 roku proboszcz parafii w Bieńczycach ks. Mieczysław Satora  otrzymał od władz pismo z żądaniem usunięcia krzyża. Na działce wytyczonej pod budowę kościoła miała stanąć szkoła. Gdy 27 kwietnia 1960 roku robotnicy zaczęli wykopywać krzyż, mieszkańcy stanęli w jego obronie.  W ciągu dnia w pobliżu krzyża zbierało się coraz więcej ludzi, około godziny 16 na placu było już około 2 tysiące osób.

Jednocześnie tłum zebrał się przed Dzielnicową Radą Narodową w Nowej Hucie. Wybuchły zamieszki, na ulicach stanęły barykady, po kilku godzinach przybyły jednostki Zmotoryzowanych Oddziałów Milicji Obywatelskiej (ZOMO). Starcia rozszerzyły się na całą dzielnicę i trwały do późnej nocy. Nad ranem rozpoczęła się pacyfikacja dzielnicy i hoteli robotniczych. Krzyż został usunięty.

W wyniku zamieszek aresztowano ponad 400 osób. Z zachowanych dokumentów wynika, że milicja zużyła w czasie zajść 1700 ładunków gazu i wystrzeliła 140 sztuk ostrej amunicji. Liczba rannych demonstrantów jest nieznana, gdyż większość obawiała się prosić o pomoc lekarską, opatrzono jedynie 17 z nich, 6 osób znalazło się w szpitalach z ranami postrzałowymi.

Wszczęto 170 dochodzeń sądowych, 166 wniosków skierowano do Kolegium ds. Wykroczeń. Zapadały wyroki od 6 miesięcy do 5 lat więzienia(…)” – Anna Zechenter – „Zapamiętane”.

Gdy w roku 1960 siedzieliśmy z kolegami w „Jazz Klubie” przy ul. św. Marka  obok siedział dziennikarz z „Dookoła świata” i opowiadał o brutalnej interwencji ZOMO w Warszawie w 1957 roku, gdy był strajk po rozwiązaniu pisma „Po prostu”. Straszne rzeczy! I nagle ktoś, kto siedział obok powiedział - a w Nowej Hucie jeszcze gorzej biją. Od południa w Nowej Hucie jest rewolucja, powstanie! 

Ktoś inny powiedział - bzdura, robotnicy nigdy by nie wystąpili przeciwko partii. To na pewno nieprawda. No to myśmy z trzema kolegami (Lubek Soroczyński, Julek Miller i – zdaje się – Sokołowski) postanowiliśmy to sprawdzić i we czwórkę pojechaliśmy do Nowej Huty.

Już od dworca kolejowego widać było, że coś się dzieje. Na ulicy Lubicz stało pełno tramwajów, które nie jechały do Huty. Nie było w ogóle prądu. Ulice były nieoświetlone. Poszliśmy na piechotę w stronę Huty. Na wysokości ulicy Rakowickiej stali znajomi tramwajarze. Gdy się zapytałem dlaczego tramwaje stoją, nic nie odpowiedzieli, tylko się do nas odwrócili plecami. Bali się mówić. Pomyślałem wówczas, że to rzeczywiście musi być coś poważnego.Doszliśmy do Ronda Mogilskiego. Stała tam duża grupa robotników pracujących w Krakowie, a mieszkających w Nowej Hucie. Niektórych z nich znałem. Zapytałem  co się dzieje  Oni odpowiedzieli, iż Huta jest otoczona, słychać strzały, dzieje się coś strasznego. Dowiedziałem się, że ok.godziny 23 00 mają przyjechać autobusy i zabrać ludzi, którzy wracali na noc do Huty. Postanowiliśmy pojechać z nimi. Przyjechały dwa autobusy. Kierowca powiedział, że mogą wsiadać tylko ci, którzy mają w dowodzie osobistym wpisane miejsce zameldowania w Nowej Hucie.

Ale było tylu ludzi, że nie sprawdzali. Wsiedliśmy więc, aby znaleźć się środku autobusu. Byliśmy stłoczeni jak śledzie. Kierowca długo nie mógł zamknąć drzwi. W końcu ruszyliśmy w ciemnościach. Dojechaliśmy do Czyżyn. Tam stało wojsko. Świecili ostrymi reflektorami. Zatrzymali autobusy i kazali wszystkim wysiąść. Powiedzieli, że będą sprawdzać dowody osobiste.

 Ale kierowca powiedział, że jak ludzie wysiądą, to potem nie będzie można ich z powrotem „upchać” i skłamał, że sprawdzał dowody przy wsiadaniu. Wówczas nas wpuszczono.

Na Placu Centralnym nas wysadzono. Było zupełnie ciemno. W powietrzu unosił się zapach gazów łzawiących. Z daleka widać było łunę. Stamtąd dochodziły krzyki i strzały. Poszliśmy w ciemnościach Aleją Róż w tamtym kierunku. Pod nogami słychać było, jak chrzęści szkło i gruz. Przy ulicy widzieliśmy dwa przewrócone kioski. Z oddali dobiegał śpiew ludzi. Śpiewano pieśni patriotyczne („Jeszcze Polska nie zginęła”, „Boże coś Polskę”) i pierwszomajowe („Gdy naród do boju”). Krzyczano też Gestapo!!!”, Gestapo!!!”.

Po drodze spotkaliśmy robotników. Kto wy? – zapytali. My studenci z Krakowa. Chodźcie, od rana na was czekamy. Jest już po walce, ale chodźmy pod krzyż.”

Na skrzyżowaniu Alei Róż z dzisiejszą ulicą Kocmyrzowską (wtedy to była chyba ulica Majakowskiego) zatrzymał nas niesamowity pochód – widmo. Szli mężczyźni i kobiety.

Nogi albo ręce (nie pamiętam) mieli skute łańcuchami (słychać było brzęk żelaza), a eskortowali ich milicjanci z psami. Wyglądali jak zesłańcy na Sybir. Byli to uczestnicy walk w obronie krzyża. Odprowadzano ich do Kostrza, gdzie potem rozwożono ich po komisariatach.

Poszliśmy dalej. Gdy doszliśmy  do miejsca, blisko którego znajduje się dzisiaj Dom Kultury i kino „Sfinks” zobaczyliśmy palący się kiosk i reflektory wojskowe. W oddali, w miejscu gdzie dzisiaj stoi kościół, widać było wysoki krzyż. Wokół krzyża stało ZOMO w podwójnym szeregu, otaczając go czworobokiem. Mieli metrowe pałki, karabiny maszynowe i hełmy. Myśmy się zatrzymali przed nimi. Ktoś powiedział - za mało nas jest. Poczekaliśmy chwilę. Za kilkanaście minut przyszło pełno nowych ludzi z siekierkami, młotami. Ja nic nie miałem, ale wziąłem do ręki kamienie (pod nogami było mnóstwo gruzu). Teraz możemy atakować! Rzuciliśmy się do przodu z okrzykami - hurra! Won spod krzyża!. Gruz pod nogami przeszkadzał w biegu.

Nagle zza szeregu ZOMO wyszedł młody wysoki przystojny mężczyzna w skórzanej kurtce. Sam jeden ruszył w naszą stronę. A nas było z trzydziestu.  Zatrzymaliśmy się zdezorientowani. A on mówi- krzyż stoi, gdzie stał. Demonstracje się skończyły.

Idźcie do domu i kładźcie się spać, bo jutro rano trzeba iść do pracy. Zaczęła się pyskówka. A kto ty jesteś, że chcesz pilnować krzyża? To wy odejdźcie od krzyża!!! Po chwili on się odwrócił i szybko  oddalił, a myśmy znowu ruszyli do przodu.

Wtedy padła salwa. Myśmy rozbiegli się pod ściany kamienic. Ktoś krzyknął - chłopa zabili, chłopa zabili! To był robotnik – ok. 50 lat, średniego wzrostu. Leżał poza chodnikiem, na jezdni. Kilku robotników było koło niego. Rozcięto mu nogawkę. Miał krew koło kolana.

Salwa była raczej skierowana do góry, bo nie widziałem więcej rannych, ale jednak ktoś musiał wystrzelić w stronę ludzi.

W pewnym momencie zobaczyłem, że chodnikiem jedzie w stronę leżącego na ziemi rannego człowieka taksówka – „Warszawa”. Pomogłem wnieść rannego do samochodu. Auto odjechało. Nagle spostrzegłem, że znalazłem się na chodniku sam, a w moim kierunku zaczęła jechać tankietka z lufą do strzelania, jak myślałem. Zacząłem uciekać w kierunku Alei Róż.  Szybko biegam, ale ze strachu osiągnąłem dużą szybkość. A „tankietka” jechała za mną. Dobiegłem do skrzyżowania i zderzyłem się z człowiekiem, który uciekał z Alei Róż. Skręciłem w prawo w Aleję Róż i dalej biegłem.

Wbiegłem wprost na milicjantów, którzy gonili człowieka, z którym ja się zderzyłem. Oni chcieli mnie złapać, ale ja „slalomem” ich ominąłem i dobiegłem do Placu Centralnego, pod „Adrię”, gdzie mieliśmy się spotkać z kolegami, w razie zagubienia się. Było nas trzech – jeden zniknął (ten ZMP-owiec Sokołowski).

Byliśmy przerażeni. A tu trzeba wracać do Krakowa, bo nas złapią. Taksówkarze bali się nas zawieźć. Mówili, że jest kordon i że nikt się nie przedostanie z Nowej Huty do Krakowa. Ale jeden z taksówkarzy, który mieszkał w Krakowie, powiedział, iż zaryzykuje. Kazał nam  położyć się z tyłu, na podłodze, jeden na drugim. Dojechaliśmy do Czyżyn. Tam stało wojsko. Zatrzymali taksówkarza i kazali mu się wylegitymować.

Taksówkarz powiedział, że jedzie pustym samochodem do Krakowa, do domu. Żołnierz zaglądnął przez okienko samochodu do tyłu. Oczywiście musiał nas zobaczyć, jak leżeliśmy we trzech na podłodze, ale powiedział – pusty, pusty i nas puścił!

Na drugi dzień mówiono w Krakowie, że wczoraj spalono budynek rady dzielnicowej w Nowej Hucie, gdzie była również siedziba partii, więc we trójkę postanowiliśmy znowu pojechać do Nowej Huty, aby to zobaczyć. Mieliśmy pretekst, że jedziemy do Domu Kultury załatwić wieczór autorski, dla naszej grupy poetyckiej „Muszyna”.

Gdy przyjechaliśmy do Nowej Huty, to poszliśmy w kierunku krzyża i nikt nas nie zaczepiał. Widać było dom partii, wypalone okna wraz z ramami. Poszliśmy do Domu Kultury, który był niedaleko krzyża, załatwiliśmy wieczór autorski i wróciliśmy. Po drodze zobaczyliśmy, że wstawili już nowe ramy w domu partii. Idziemy, a za nami szła taka grupa pięciu uzbrojonych zomowców - z przodu trzech i z tyłu dwóch. Nagle ci trzej z przodu przyspieszyli, wyminęli nas i odwrócili się, kierując ręczne karabiny maszynowe (tzw. peemy) w naszą stronę. – Ręce do góry! Co tu robicie? – pytają. A ja (który wyglądałem  najbardziej poważnie) wyjąłem czerwoną legitymację pracownika „Przekroju” i wyjaśniam, że przyjechaliśmy do Nowej Huty w sprawie wieczoru poetyckiego –  jestem dziennikarzem „Przekroju”, a ze mną są koledzy poeci. Spieszymy się na kolegium redakcyjne. – Gdzie chcecie spać, w redakcji czy w więzieniu? Biegiem do tramwaju! Na szczęście nie legitymowali moich kolegów, bo Lulek nie nosił przy sobie dowodu osobistego.

Biegiem udaliśmy się na przystanek tramwajowy i „czwórką” wróciliśmy do Krakowa. A po drugiej stronie ulicy przy krzyżu stała „więźniarka” i ludzi, którzy szli drugą stroną ulicy ładowali do niej.

W prasie nie było żadnych informacji na temat tych wydarzeń. Tylko „Echo Krakowa” napisało, że ileś tam osób zostało w nocy w Hucie pogryzionych przez psy i pogotowie opatrzyło pogryzionych.

Potem w klubie „Pod Jaszczurami” dosiadł się do nas kolega, który studiował medycynę i był na praktyce „na chirurgii”. Opowiadał, że w Krakowie w szpitalach umarło w tym czasie 17 – 37 osób,  które zostały zranione w trakcie tych walk. Jeżeli w szpitalach krakowskich zmarło tyle osób, to w Nowej Hucie musiało ich umrzeć jeszcze więcej. Z późniejszych badań wiadomo ile nabojów wystrzelono. Do tego były armatki wodne i gaz łzawiący.

Później poznałem człowieka (był to ks. Jan Lis), który w trakcie tych wydarzeń został postrzelony w płuco. To by wskazywało, że strzelali na poziomie piersi człowieka.

Ksiądz Tadeusz Isakowicz – Zaleski opowiadał z kolei, że jeden z księży brał udział w chowaniu zmarłego w zaplombowanej trumnie, co potwierdza fakt, że byli zabici w trakcie obrony krzyża. Aby ustalić dokładną liczbę ofiar, trzeba by przebadać księgi szpitalne i księgi cmentarne z tego okresu.

FOLK SONG (LATA 1969 – 1979)

Przed Władysławem Gomułką była blokada informacyjna, socrealizm, muzyka rosyjska. Groziło nam – Polakom zruszczenie kulturowe. Po roku 1956 nastąpiło pewne otwarcie na kulturę. Wydawało się, że będzie można trochę przyswajać te zachodnie prądy kulturalne. Wydawało się, że przez kulturę będzie można zrobić jakiś wyłom. Taką rolę pełnił „Tygodnik Powszechny”, „Przekrój”. Powstał w Krakowie „Klub Inteligencji Katolickiej”(KIK).

 Ja się w to włączyłem. Dlatego postanowiłem przemycać z Zachodu informacje na temat kultury, oraz przypominać polską tradycję. Angażowałem się w grupie poetyckiej „Muszyna” Jerzego Harasymowicza. Chodziliśmy do „Jazz-Klubu”, słuchaliśmy „Radia Londyn”, „Radio Monaco”, potem „Radio Wolna Europa”.

W tym czasie dostałem mieszkanie po Mrożku w „Domu Literatów” przy ul. Krupniczej 22 w Krakowie. To mieszkanie dostałem dzięki pomocy Sławomira Mrożka. Pewnego razu (było to wiosną 1959) spałem jako „walet” w żeńskim akademiku.

Ktoś na mnie doniósł. Musiałem uciekać przez okno. Akurat przechodził obok tego akademika Sławomir Mrożek z Leszkiem Herdegenem . Mrożek mnie znał z widzenia. Zobaczył mnie, jak uciekam. Zdziwił się: „Ty taki stary, a nie masz gdzie mieszkać?”

Powiedział, że przeprowadza się do Warszawy i zaoferował mi swoje jednopokojowe mieszkanie w Krakowie w „Domu Literatów”. Dzięki jego protekcji zostałem tam zameldowany.

Razem ze mną mieszkał poeta Stanisław Czycz (przyjaciel Andrzeja Bursy). Co tydzień odbywały się u nas „fascination”. Młodzież lgnęła do nas. Spotkania zaczynały się wieczorem. Były wiersze czytane na głos, opowiadaliśmy kawały polityczne, komentowaliśmy świeże informacje podawane przez „Radio Londyn” itp.

Już wtedy myślałem, co zrobić, aby ocalić dokumenty i relacje o Katyniu, o wywózkach na Wschód. Spotykałem się z wieloma ludźmi, rozmawiałem na ten temat. Ale wszyscy się bali.

Od roku 1970 zacząłem współpracę z księdzem Palusińskim, który w 1969 roku zorganizował Sacrosong (fundacja Sacrosong prowadzi działalność na styku religia – kultura). Od 1970 roku te festiwale organizowane były we Wrocławiu i w innych miastach. Tam poznałem m.in. wspaniałego człowieka i biskupa – Bolesława Kominka.

Zaangażowałem się też w ratowanie starych polskich piosenek. Poparł to Edek Waligóra, dyrektor Muzeum Etnograficznego w Krakowie. W piwnicy tego muzeum  spotykaliśmy się i śpiewali różne piosenki patriotyczne i ludowe. Założyliśmy Studio Folk-Songu. Spotykaliśmy się w zamkniętym gronie, ale organizowaliśmy otwarte koncerty, za biletami wstępu i na karty klubowe.

Byliśmy pod stałą inwigilacją SB.  Założono mi podsłuch. W 1969 roku dostałem paszport i wyjechałem na jeden miesiąc do Szwecji. Gdy wróciłem okazało się, że piwnica w Muzeum Etnograficznym została zamknięta na skutek nacisków władz. Wtedy przenieśliśmy się do kościołów i do akademików. Pomagały nam duszpasterstwa akademickie.

 W Krakowie występowaliśmy m. in. u Dominikanów i u św. Anny. Przyjęliśmy nazwę „Międzynarodowe Studio Folk - Songu”. Grali i śpiewali u nas nie tylko Polacy, ale także studiujący (lub robiący doktoraty) w Polsce cudzoziemcy - Hindusi, Grecy, Sudańczycy, Francuzi, Rosjanie (np. Alosza Awdiejew), Afgańczycy, Wietnamczycy, Arabowie i inni.

Ja też śpiewałem i grałem na gitarze. Jeździliśmy po całej Polsce. Występowaliśmy nawet w radiu. Pewnego razu, przypadkowo, znalazłem w księgarni książkę zawierająca teksty międzynarodowych praw człowieka (PRL je ratyfikowała w 1973 roku i zobowiązała się je wydać drukiem w nakładzie ok. 700 egzemplarzy!). 

Kupiłem tę książkę i w przerwach między piosenkami postanowiłem czytać wybrane fragmenty tych dokumentów, np. dotyczące prawa do swobodnego przemieszczania się, wolności słowa, wolności poglądów. Pisała o nas nawet prasa zagraniczna, jako o „chrześcijańskiej grupie folkowej, która rozpowszechnia prawa człowieka” w Krakowie i w Polsce.

Wkrótce dostałem wezwanie na SB. Dopytywali się o to, dlaczego upowszechniam informacje na temat praw człowieka.  Mówiłem, że to się wiąże z sytuacja międzynarodową. Zarzucali mi, że złośliwie dobieram fragmenty tych dokumentów.  Twierdziłem, że wybieram przypadkowo – na jakiej stronie mi się otworzy, to czytam.

Wówczas kazali mi wybierać stronę do czytania z zamkniętymi oczami.  Papierkami zaznaczałem wybrane strony i mimo, że otwierałem książkę z zamkniętymi oczami, to i tak czytałem to, co  wcześniej wybrałem. Kazali mi też pójść do odpowiedniego urzędu i ocenzurować polskie piosenki, które wykonywaliśmy. Ja się temu podporządkowałem. Trafiłem na młodego człowieka, który później uciekł do Szwecji i wywiózł materiały polskiej cenzury. Nazywał się Tomasz Strzyżewski.

Zachował się bardzo inteligentnie – nie chciał nam szkodzić. Powiedział, że nie może nas cenzurować, bo nie jesteśmy żadną oficjalną instytucją. Nie mieliśmy nawet pieczątki. Powiedział, że można nas cenzurować, jak ktoś będzie nas „firmować”.

To wszystko się skończyło w roku 1979, gdy zaczęła się „prawdziwa opozycja”. Myślę, że te dwie inicjatywy (Folk - Song i Sacrosong) pozwoliły młodzieży zorientować się czym jest Tradycja. Na nasze występy przychodziła nie tylko młodzież związana z duszpasterstwem akademickim (byli to zwykle ludzie o pochodzeniu wiejskim), ale także młodzież hippisowska (zwykle dzieci ówczesnych prominentów), m. in. Bronek Wildstein, Bogusław Sonik, Józek Ruszar, Wojtek Sikora. Oni sobie kiedyś pożyczyli ode mnie tę książkę o prawach człowieka i chyba nie oddali, bo gdzieś mi się zapodziała i nie mogę jej znaleźć(…)” - http://www. bibula.com – administrator strony Mirosław Lewandowski.

    INSTYTUT KATYŃSKI

W 1978 roku założyłem Instytut Katyński. W 1979 roku zostałem współzałożycielem Chrześcijańskiej Wspólnoty Ludzi Pracy (1979-85), a w 1979 roku sygnatariuszem deklaracji założycielskiej KPN.

Instytut Katyński – polska organizacja pozarządowa stawiająca sobie za cel upamiętnienie ofiar zbrodni katyńskiej.

Powołana w 1978 roku w Krakowie przez Andrzeja Kostrzewskiego, Adama Macedońskiego i Stanisława Tora. Latem 1978 dołączyli do nich: Leszek Martini i Kazimierz Godłowski. Zanim ujawniono istnienie Instytutu, jego założyciele przygotowali 15 numerów pisma Biuletyn Katyński, które później było sukcesywnie wydawane i kolportowane.

Przetłumaczono z angielskiego, niemieckiego i rosyjskiego oraz przygotowano do druku szereg dokumentów, w tym - Raport Owena O'Malleya, Raport Komisji Specjalnej Kongresu Stanów Zjednoczonych do Zbadania Mordu w Katyniu, raport oficera NKWD o likwidacji trzech obozów (Kozielsk, Ostaszków, Starobielsk) opublikowany w 1957 roku w niemieckim piśmie "7 Tage". Oprócz Biuletynu i samodzielnych pozycji książkowych Instytut wydawał także okolicznościowe ulotki.

W kwietniu 1979 r. ujawniono istnienie Instytutu. Jedyną osobą, która ujawniła swoje nazwisko, był Adam Macedoński, organizujący także prelekcje na temat zbrodni katyńskiej w różnych miastach Polski.

W związku z działalnością opozycyjną Adam Macedoński podlegał represjom ze strony Służby Bezpieczeństwa - rewizje w mieszkaniu, zatrzymania na 48 godzin, bezprawne groźby i zastraszanie. W Bielsku – Białej w marcu 1980 roku przed Niedzielą Palmową został zatrzymany na  56 godzin.

Instytut Katyński kontynuował swoją działalność (głównie poprzez wydawanie nowych numerów pisma oraz reedycję starych) w latach 80. oraz na początku lat 90. – W 1993 wydano 37 numer pisma.

Co wydarzyło się w Katyniu wiosną 1940 roku?

Zbrodnia katyńska – stalinowska zbrodnia ludobójstwa  polegająca na rozstrzelaniu wiosną 1940 roku co najmniej 21 tys. 768  obywateli polskich, w tym ponad 10 tys. oficerów wojska i policji, na mocy decyzji najwyższych władz Związku Sowieckiego zawartej w tajnej uchwale Biura Politycznego KC WKP(b) z 5 marca 1940 roku (tzw. decyzja katyńska).

Egzekucji ofiar, uznanych za „wrogów władzy sowieckiej” i zabijanych strzałami w tył głowy z broni krótkiej, dokonała sowiecka  policja polityczna NKWD. W latach 1940–1990 władze ZSRS zaprzeczały o swojej odpowiedzialności za zbrodnię katyńską, lecz 13 kwietnia 1990 roku oficjalnie przyznały, że była to „jedna z ciężkich zbrodni stalinizmu”. Wiele kwestii związanych ze zbrodnią katyńską nie zostało jak dotąd wyjaśnionych.

Katyń, miejscowość w okręgu smoleńskim RFSRR , miejsce masowych grobów kilku tys. oficerów polskich internowanych od 1939 w ZSRS, a wymordowanych przez hitlerowców po zajęciu tych terenów.

Taką informację na temat zbrodni katyńskiej można było przeczytać w Małej Encyklopedii Powszechnej PWN z 1959 roku. W późniejszych encyklopediach z czasów PRL nie usiłowano przedstawiać nawet tej, kłamliwej wersji wydarzeń w Katyniu. Hasła "Katyń" po prostu w nich nie było.

Pomimo,  iż rządzący przez 45 lat Polską komuniści usiłowali narzucić społeczeństwu  sowiecką wersję" sprawy katyńskiej" lub generalnie wymazać samo słowo "Katyń" z języka i świadomości Polaków, słowo to nabrało w czasach PRL wręcz mitycznego znaczenia. Stało się ono symbolem zbrodniczego  systemu komunistycznego.

Sowieckie władze ujawniły prawdę o Katyniu dopiero w 1990 r. Wówczas to w komunikacie TASS przyznano oficjalnie i potwierdzono dokumentami, że za zbrodnię tę odpowiedzialne były najwyższe władze ZSRS, a jeńców wymordowało NKWD.

Dokumenty sprawy katyńskiej zostały przekazane stronie polskiej podczas oficjalnej wizyty prezydenta Rosji Borysa Jelcyna w Polsce w 1995 r.

KOZIELSK, STAROBIELSK, OSTASZKÓW

W Katyniu, a także w Charkowie i w Twerze zamordowani zostali oficerowie wzięci do niewoli w wyniku sowieckiego najazdu na wschodnie tereny Polski w dniu 17 IX 1939 r. Zajęcie wschodniej części Polski przez Armię Czerwoną było wynikiem tajnego protokołu do zawartego 23 VIII 1939 r. Paktu o Nieagresji między Niemcami a ZSRR, zwanego paktem Ribbentrop - Mołotow. Polska armia otrzymała rozkaz nie podejmowania czynnej walki z Sowietami. W wyniku inwazji Armii Czerwonej, do niewoli dostało się ok. ćwierć miliona żołnierzy, w tym 16 - 18 tys. oficerów. Ci ostatni zostali wkrótce osadzeni w specjalnych obozach NKWD w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie. W poszczególnych obozach więziono odpowiednio:

W Kozielsku 4594 osoby, w tym jednego admirała, 4 generałów, ok. 100 pułkowników i podpułkowników, ok. 300 majorów i ok. 1000 kapitanów i rotmistrzów. Mniej więcej połowę jeńców stanowili oficerowie rezerwy, wśród których było m.in. 21 profesorów, docentów i wykładowców szkół wyższych, ponad 300 lekarzy, kilkuset prawników, kilkuset inżynierów, kilkuset nauczycieli i wielu literatów, dziennikarzy i publicystów. Byli oni przetrzymywani w klasztorze Optina Pustyń.

W Starobielsku w klasztorze Pokrowskim Bożej Matki więziono 3894 osoby, w tym 8 generałów, jak również znaczną liczbę oficerów służby czynnej i rezerwy.

W Ostaszkowie (dokładnie w klasztorze Stołobnoje na jednej z wysp jeziora Seliger w powiecie Ostaszkowskim) NKWD uwięziło 6361 osób, wśród których przeważali policjanci, żandarmi i żołnierze Korpusu Ochrony Pogranicza (KOP).

NAJWYŻSZY WYMIAR KARY ROZSTRZELANIE

Decyzja o wymordowaniu jeńców przetrzymywanych we wspomnianych obozach zapadła na początku marca 1940 r. Wówczas to, 5 marca szef NKWD Ławrientij Beria skierował do Stalina ściśle tajną notatkę następującej treści:

„(…)W obozach NKWD ZSRR dla jeńców wojennych i w więzieniach zachodnich obwodów Ukrainy i Białorusi w chwili obecnej przetrzymywana jest wielka liczba byłych oficerów armii polskiej, byłych pracowników polskiej policji i organów wywiadu, członków polskich nacjonalistycznych kontr - rewolucyjnych partii, członków ujawnionych kontr - rewolucyjnych organizacji powstańczych, uciekinierów i in. Wszyscy oni są zawziętymi wrogami władzy radzieckiej , pełnymi nienawiści do ustroju radzieckiego. Jeńcy wojenni, oficerowie i policjanci, przebywający w obozach, próbują kontynuować działalność kontr - rewolucyjną, prowadzą agitację antyradziecką. Każdy z nich oczekuje oswobodzenia, by uzyskać możliwość aktywnego włączenia się w walkę przeciwko władzy radzieckiej.

Biorąc pod uwagę, że wszyscy oni są zatwardziałymi, nie rokującymi poprawy wrogami władzy radzieckiej, NKWD ZSRR uważa za niezbędne:

 Polecić NKWD ZSRR:

 1) Sprawy znajdujących się w obozach dla jeńców wojennych 14 700 osób, byłych polskich oficerów, urzędników, obszarników, policjantów, agentów wywiadu, żandarmów, osadników i służby więziennej,

 2) jak też sprawy aresztowanych i znajdujących się w więzieniach w zachodnich obwodach Ukrainy i Białorusi 11 000 osób, członków różnorakich kontr - rewolucyjnych organizacji, byłych obszarników, fabrykantów, byłych polskich oficerów, urzędników i uciekinierów - rozpatrzyć w trybie specjalnym, z zastosowaniem wobec nich najwyższego wymiaru kary - rozstrzelanie.

Sprawy rozpatrzyć bez wzywania aresztowanych i bez przedstawiania zarzutów, decyzji o zakończeniu śledztwa i aktu oskarżenia - w następującym trybie:

- wobec osób znajdujących się w obozach dla jeńców wojennych - na podstawie informacji przekazanych przez Zarząd do Spraw Jeńców Wojennych NKWD ZSRR,

- wobec osób aresztowanych - na podstawie informacji przekazanych przez NKWD USRR i NKWD BSRR,

 Rozpatrzenie spraw i podjęcie uchwały zlecić trójce w składzie: t.t. Mierkułow, Kobułow i Basztakow  - (naczelnik 1 Wydziału Specjalnego NKWD ZSRR)(…)”.

Tego samego dnia Biuro Polityczne KC WKP(b) podjęło decyzję w sprawie wymordowania polskich jeńców wojennych i więźniów. Pod rozkazem podpisali się Stalin, Mołotow, Woroszyłow, Kaganowicz, Kalinin i Mikojan.

MASOWA ZBRODNIA

Egzekucje wykonywano od początku kwietnia do połowy maja 1940 r. Większość jeńców z obozów w Kozielsku, Ostaszkowie i Starobielsku przekazana została w ręce NKWD w Smoleńsku, Kalininie i Charkowie. Do pełnego zrealizowania zbrodniczej procedury potrzebne było już tylko przesłanie przez Zarząd do Spraw Jeńców Wojennych NKWD ZSRR list osobowych, na podstawie których rozpoczęto formowanie transportów śmierci.

Codziennie z obozów wywożonych było kilkuset jeńców, których po wydaniu ostatniej racji żywnościowej ładowano do pociągu pod eskortą żołnierzy. Charakterystyczną rzeczą było to, że przewożono ich zawsze w kierunku zachodnim - chodziło o stworzenie złudzenia, że jadą do domu. Po przybyciu do pobliskiej stacji kolejowej jeńców przeładowywano do autobusu, który przewoził ich na miejsce kaźni.

Egzekucje odbywały się w trzech miejscach. Więźniowie obozu w Kozielsku - 4594 osoby, zostali zamordowani i pogrzebani w lesie katyńskim. Więźniowie Starobielska - 3894 osoby, zamordowani zostali w gmachu NKWD w Charkowie i pogrzebani w lesie Piatichatki.

 Więźniów Ostaszkowa - 6361 osób, mordowano w gmachu NKWD w Twerze i pogrzebano w Miednoje. W innych obozach i więzieniach zgładzono 7305 osób.

Wszyscy oni byli, po sprawdzeniu danych, zabijani strzałem w kark. Do wykonywania egzekucji używana była wyłącznie broń produkcji niemieckiej. Jak ustalono, w większości przypadków podczas wykonywania wyroku ofiary stały na brzegu lub klęczały w grobie. Wielu zabitych zostało przed śmiercią spętanych liną grubości 3 - 4 mm. Niektóre z ofiar miały też rany kłute od rosyjskich sztyletokształtnych bagnetów. Rodzaj i umiejscowienie ran dowodzą, że ofiary były pędzone na miejsce stracenia przy jednoczesnym zadawaniu tortur fizycznych.

W egzekucjach zginęło łącznie ponad 22 000 osób. Była to połowa kadry oficerskiej polskiego wojska. Zbrodnia ta nie miała precedensu w dziejach Polski.

 MORDERSTWO WYCHODZI NA JAW

Mord, jakiego NKWD dokonało na polskich jeńcach wojennych zapewne nigdy nie zostałby ujawniony, gdyby nie najazd hitlerowski na ZSRS w 1941 r. Pierwsze próby ustalenia losu zaginionych oficerów związane były z tworzeniem Armii Andersa. Bezpośrednio zajmował się tym rotmistrz Józef Czapski, lecz umiejętne uniki ze strony Sowietów nie pozwoliły mu dotrzeć do prawdy o polskich jeńcach. Pytania do Rosjan kierował również Wódz Naczelny Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, gen. Władysław Sikorski, lecz odpowiedzi były niejasne.

Od samego początku wśród ludności mieszkającej w okolicach, gdzie dokonano zbrodni na polskich oficerach krążyły szeptane na ucho pogłoski o okropnych rzeczach, jakie się działy w tamtejszych lasach. Wiosną 1942 r. wieść o masowych grobach polskich oficerów dotarła za jej pośrednictwem do Polaków pracujących przy pobliskiej linii kolejowej. Odnaleźli oni masowe groby i wstawili w nie brzozowe krzyże.

 O odkrytych grobach szybko dowiedzieli się też Niemcy. 23 III 1943 r. rozpoczęto oficjalne ekshumacje.

13 IV 1943 r. berlińskie radio nadało wiadomość: "ze Smoleńska donoszą, że miejscowa ludność wskazała władzom niemieckim miejsce tajnych egzekucji masowych, wykonywanych przez bolszewików i gdzie NKWD wymordowało 10 000 polskich oficerów".

POCZĄTEK KŁAMSTWA

Odpowiedź sowiecka przyszła błyskawicznie. 15 IV 1943 roku moskiewskie radio ogłosiło komunikat - "oszczercy Goebbelsa rozpowszechnili podłe wymysły, utrzymując, iż władze sowieckie dokonały masowego rozstrzelania polskich oficerów wiosną 1940 roku w okolicy Smoleńska. Wynajdując tę potworność, szubrawcy niemiecko - faszystowscy nie wahają się przed najbardziej bezwstydnymi kłamstwami, starając się pokryć zbrodnie, które - jak to obecnie stało się oczywiste, dokonane były przez nich samych".

Do takiej wersji wydarzeń usiłowali Sowieci przekonać światową opinię publiczną. Z pewnym, niestety, skutkiem. Rządy brytyjski i amerykański potraktowały niemieckie rewelacje na temat grobów polskich oficerów w Katyniu jako próbę rozbicia ich sojuszu z ZSRR w wojnie przeciwko Niemcom.

 Lecz już w czasie Procesu Norymberskiego Sowietom nie udało się zwalić odpowiedzialności za Katyń na Niemców. Prawda zaczęła wychodzić na jaw.

ODKRYWANIE PRAWDY

Pierwsze profesjonalne prace, odsłaniające część tajemnicy o Katyniu publikowane były na Zachodzie w latach 40 przez polskich historyków, często związanych rodzinnie z Katyniem.

W Polsce, w oficjalną wersję wydarzeń w Katyniu mało kto wierzył. Nawet władze nie usiłowały specjalnie przekonywać społeczeństwa do tego, że polskich jeńców w Katyniu zabili Niemcy. Raczej, starano się wymazać samo słowo "Katyń" ze świadomości społecznej Polaków. Z odwrotnym od zamierzonego skutkiem...

Dziś czasy oficjalnego kłamstwa i milczenia na temat Katynia dawno minęły. Prawda o Katyniu została oficjalnie ujawniona. Lecz, w dalszym ciągu, nie wszystkie wydarzenia związane z wymordowaniem przez sowietów wziętych do niewoli polskich oficerów są do końca jasne. Nieznany jest ciągle los 7000 Polaków znajdujących się na tzw. "liście ukraińskiej". Nie odnaleziono miejsc spoczynku oficerów polskich zamordowanych w lwowskich więzieniach Zamarystów, Łąckiego i Brygidki. Wreszcie - Rosjanie nie ujawnili osobistych teczek uwięzionych przez siebie polskich oficerów. Ostatnie słowo na temat Katynia nie zostało więc jeszcze powiedziane.

http://kalendarium.polska.pl/wydarzenia/article.htm?id=36572  Bartłomiej Kozłowski „Zbrodnia w Katyniu”.

Rząd Rosji w Europejskim Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu dowodził, że Trybunał nie ma "jurysdykcji czasowej", by rozpatrywać skargi katyńskie, dotyczące faktów sprzed 70 lat. Zbrodnia katyńska - jako zbrodnia wojenna - nie ulega przedawnieniu - odpowiada polskie MSZ.

W Europejskim Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu odbyła się rozprawa w sprawie skarg katyńskich. Krewni zbrodni katyńskiej zarzucają władzom Rosji, że nie dokonały należytej kwalifikacji prawnej tej zbrodni, nie ustaliły jej sprawców i nie wyciągnęły wobec nich konsekwencji.

Wiceminister sprawiedliwości Rosji Georgij Matiuszkin oświadczył podczas rozprawy, że Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu nie może rozpatrywać skarg katyńskich, gdyż dotyczą one faktów, które miały miejsce przed podpisaniem przez Rosję Europejskiej Konwencji Praw Człowieka w 1998 r. W ten sposób rząd Rosji odpowiedział na pytanie zadane przez Trybunał, czy posiada on „jurysdykcję dla oceny przestrzegania przez pozwane państwo obowiązków procesowych wynikających z art. 2 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka”.

Art. 2 konwencji zakazuje nie tylko „umyślnego pozbawiania życia”, ale także - co wynika z dotychczasowego orzecznictwa Trybunału - nakazuje przeprowadzenie rzetelnego śledztwa w przypadku morderstwa.

Matiuszkin już raz zanegował nie tylko charakter zbrodni katyńskiej, ale także jej istnienie. W piśmie do strasburskich sędziów z października 2010 r. stwierdził, że Rosjanie nie mają obowiązku wyjaśniać losu polskich obywateli, którzy - jak to określono - zaginęli w wyniku „wydarzeń katyńskich”.

Wiceminister Rosji zaprzeczył także zarzutom skarżących krewnych ofiar zbrodni katyńskiej, jakoby Rosja dopuściła się poniżającego traktowania rodzin katyńskich.

Władze Rosji przyjęły Europejską Konwencję Praw Człowieka 5 maja 1998 r.

Tym samym zobowiązały się do przeprowadzania skutecznych postępowań wyjaśniających w przypadku, gdy doszło do zabójstw na terenie ich kraju lub - co dotyczy zabójstw popełnionych przed 5 maja 1998 roku - miały one miejsce w granicach ZSRS, którego prawnym następcą jest obecna Rosja.

Pojęcie „skutecznego postępowania wyjaśniającego” można określić na podstawie już ugruntowanego orzecznictwa Trybunału. Chodzi tu m.in. o wyjaśnienie okoliczności morderstwa, a następnie ustalenie sprawców i adekwatne wyciągnięcie wobec nich prawnych konsekwencji.

Wyciągnięcie konsekwencji wobec sprawców uzależnione jest jednak od nadania zbrodni katyńskiej takiej kwalifikacji prawnej, według której zbrodnia katyńska była zbrodnią prawa międzynarodowego, czyli zbrodnią wojenną, zbrodnią przeciw ludzkości lub ludobójstwem.

Uczestniczący w rozprawie przedstawiciele polskiego MSZ, m.in. wiceminister spraw zagranicznych Maciej Szpunar, podkreślili w strasburskim Trybunale, że śledztwo rosyjskie w sprawie zbrodni katyńskiej było pogwałceniem zasad sprawiedliwości, m.in. przez poniżające traktowanie rodzin ofiar. Zarzut ten krewni ofiar NKWD sformułowali z powodu negowania zbrodni katyńskiej jako historycznego faktu w wyrokach rosyjskich sądów.

Reprezentantka polskiego MSZ Aleksandra Mężykowska z Departamentu do Spraw Postępowań przed Międzynarodowymi Organami Ochrony Praw Człowieka odrzuciła argumentację przedstawiciela rosyjskiego rządu na rozprawie, który dowodził, że sprawa masakry katyńskiej ulega przedawnieniu.

Według strony polskiej, zbrodnia katyńska jest zbrodnią wojenną w świetle prawa międzynarodowego. MSZ podkreśla, że już Trybunał Norymberski uznał zbrodnię katyńską za zbrodnię wojenną, choć w owym czasie ZSRS próbowało przekonać, że była to zbrodnia niemiecka.

W Norymberdze rozpatrywano cztery rodzaje zbrodni - uczestnictwo w spisku w celu popełnienia zbrodni międzynarodowej, zbrodni przeciwko pokojowi, zbrodni wojennych oraz zbrodni przeciwko ludzkości. Sowieci usiłowali, bez powodzenia, włączyć do aktu oskarżenia zbrodnię katyńską i obwinić o nią Niemcy.

Udało im się za to wymusić wycofanie przedstawionej przez obrońców niemieckich tajnej klauzuli do paktu Ribbentrop-Mołotow, będącej podstawą podziału Polski i stawiającą ZSRS w roli agresora.

W ocenie polskich prawników, nie ulega wątpliwości, że zbrodnia katyńska popełniona przez sowiecką Rosję na ok. 22 tys. polskich obywateli była - w świetle prawa międzynarodowego - zbrodnią wojenną i zbrodnią przeciwko ludzkości. Kwalifikację taką nadał także w śledztwie w sprawie zbrodni katyńskiej IPN, który prowadzi je od 30 listopada 2004 roku wskazując na pogwałcenie przez sowiecką Rosję obowiązujących ją w 1940 roku praw i zwyczajów wojennych.

Zbrodnia katyńska była wynikiem uchwały z 5 marca 1940 r., którą podjęli Józef Stalin i jego biuro polityczne. Uchwała tym samym była pogwałceniem obowiązujących praw i zwyczajów wojennych, m.in. IV Konwencji Haskiej z 1907 roku, dotyczącej praw i zwyczajów wojny lądowej oraz Konwencji Genewskiej z 1929 roku, dotyczącej traktowania jeńców wojennych.

Według hasko-genewskich uregulowań jeńcy wojenni powinni być zawsze traktowani w sposób humanitarny, a w szczególności, jak stwierdza art. 2 Konwencji Genewskiej, „mają być chronieni przed aktami gwałtu, obrazy i ciekawości publicznej”.

- Środki odwetowe względem nich są zabronione - stwierdza konwencja.

 Trybunał rozpatruje dwie skargi katyńskie: pierwszą złożoną w 2009 roku przez Witomiłę Wołk-Jezierską, córkę zamordowanego w Katyniu oficera artylerii Wincentego Wołka wraz z 12 innymi osobami. Drugą jest skarga z 2007 roku złożona przez Jerzego Janowca i Antoniego Trybowskiego, syna i wnuka oficerów, jeńców obozu w Starobielsku, rozstrzelanych w Charkowie.

 W języku mniej oficjalnym na określenie zbrodni katyńskiej używane są metonimiczne wyrażenia „Katyń” i „Las Katyński”.

Ofiarami zbrodni byli oficerowie Wojska Polskiego, częściowo pochodzący z rezerwy (naukowcy, lekarze, artyści, przedstawiciele wolnych zawodów, nauczyciele, urzędnicy państwowi, którzy po agresji ZSRS na Polskę, uzgodnionej przez ZSRS z III Rzeszą na podstawie paktu Ribbentrop-Mołotow, zostali po 17 września 1939 roku w różnych okolicznościach rozbrojeni i zatrzymani przez Armię Czerwoną na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej jako jeńcy wojenni. Zamordowano także kilkutysięczną grupę funkcjonariuszy Policji Państwowej, Korpusu Ochrony Pogranicza (KOP), Straży Granicznej i Służby Więziennej. Poza tym wśród ofiar było przeszło 7 tys. osób cywilnych, policjantów i oficerów bez statusu jeńca, osadzonych w więzieniach na terenie okupowanych przez ZSRR Kresów Wschodnich Rzeczypospolitej Polskiej.

Rodziny ofiar zbrodni przebywające na tych terenach – ok. 22–25 tys. rodzin (ponad 60 tys. osób) – wysiedlono w kwietniu 1940 roku do Kazachstanu na podstawie uchwały Biura Politycznego KC WKP(b) z 2 marca 1940 roku podjętej na wniosek Ławrientija Berii i Nikity Chruszczowa.

 Ofiary zbrodni katyńskiej pogrzebano w masowych grobach w Katyniu pod Smoleńskiem, Miednoje koło Tweru, Piatichatkach na przedmieściu Charkowa, Bykowni obok Kijowa i w przypadku ok. 6–7 tys. ofiar w innych nieznanych miejscach (prawdopodobnie m.in. Kuropaty na Białorusi). Rozstrzeliwań dokonywano w ścisłej tajemnicy, ale już w 1943 roku ujawniono zbiorowe groby w Katyniu koło Smoleńska.

Zbrodnia ta, ze względu na jej ideologiczne umotywowanie względami klasowymi, a faktycznie narodowymi, masowość i ówczesny sojusz ZSRS z III Rzeszą, jest według oceny prawnej Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu – pionu śledczego Instytutu Pamięci Narodowej – uznawana za ludobójstwo, zbrodnię przeciwko ludzkości i zbrodnię wojenną, w sprawie której od 30 listopada 2004 roku prowadzone jest śledztwo. Polska ocena prawna zbrodni jest odrzucana przez Rosję, następcę prawnego ZSRS.

Polscy jeńcy wojenni wzięci do niewoli we wrześniu 1939 roku przez Armię Czerwoną zostali następnie wbrew konwencjom międzynarodowym przekazani NKWD, które skupiło ich w specjalnie utworzonym systemie obozów NKWD dla jeńców polskich, podlegającym Zarządowi ds. Jeńców Wojennych NKWD. Nastąpiło to po oddzieleniu oficerów od szeregowych i podoficerów, których przekazano stronie niemieckiej, skierowano do pracy przymusowej w obozach Gułagu lub zwolniono. NKWD aresztowało również funkcjonariuszy Policji Państwowej, KOP i innych formacji mundurowych (wraz z szeregowymi i podoficerami), a także osadników wojskowych, ziemian, fabrykantów i urzędników.

Po różnych działaniach mających miejsce do marca 1940 roku, m.in. przemieszczeniach, wyselekcjonowaniu osób gotowych do współpracy po indywidualnych szczegółowych przesłuchaniach wszystkich jeńców, aresztowaniach w obozach, większość oficerów Wojska Polskiego i policjantów więzionych w ZSRS – ok. 15 tys. – skoncentrowano w trzech obozach specjalnych -  obozie w Kozielsku (urządzonym w dawnej prawosławnej Pustelni Optyńskiej), obozie w Starobielsku i obozie w Ostaszkowie (gdzie przetrzymywani byli funkcjonariusze Policji, KOP i Służby Więziennej), urządzonym w dawnej Pustelni Niłowo-Stołobieńskiej.

2 marca 1940 roku Ławrientij Beria – Ludowy Komisarz Spraw Wewnętrznych ZSRR (szef NKWD) – skierował do Józefa Stalina tajną notatkę , w której po zdefiniowaniu, że polscy jeńcy wojenni (14.736  osób – w tym 97 proc. Polaków) oraz więźniowie w więzieniach Zachodniej Białorusi i Ukrainy (18. 632 osoby, z tego 1207 oficerów i 5141 policjantów– ogółem 57 proc. Polaków stanowią zdeklarowanych i nie rokujących nadziei poprawy wrogów władzy sowieckiej, stwierdził, że NKWD ZSRR uważa za uzasadnione - rozstrzelanie 14,7 tys. jeńców i 11 tys. więźniów, bez wzywania skazanych, bez przedstawiania zarzutów, bez decyzji o zakończeniu śledztwa i aktu oskarżenia, zlecenie rozpatrzenia spraw i podejmowania decyzji trójce NKWD w składzie - Wsiewołod Mierkułow (wpisany odręcznie przez Stalina powyżej skreślonego nazwiska Berii), Bogdan Kobułow, Leonid Basztakow.

Notatka posiada cztery zatwierdzające podpisy: Stalina, Woroszyłowa, Mołotowa i Mikojana oraz dopiski sekretarza: Kalinin – za, Kaganowicz – za. Zgodnie z notatką Biuro Polityczne KC WKP(b) w dniu 5 marca 1940 roku wydało tajną decyzję z zaproponowaną przez Berię treścią.

14 marca 1940 roku w gabinecie Bogdana Kobułowa, szefa Głównego Zarządu Gospodarczego NKWD, odbyła się narada. Oprócz Kobułowa uczestniczyło w niej kilkanaście osób, m.in. Piotr Soprunienko, szefowie zarządów NKWD obwodu smoleńskiego, kalinińskiego i charkowskiego, ich zastępcy oraz naczelnicy tzw. wydziałów komendanckich zarządów obwodowych NKWTo im wówczas zlecono wymordowanie jeńców. 22 marca 1940 roku Beria wydał tajny rozkaz

„O rozładowaniu więzień NKWD USRR i BSRR” – w tych więzieniach przetrzymywano głównie obywateli polskich. 1 kwietnia 1940 roku z Moskwy wyszły trzy pierwsze listy transportowe – zlecenia skierowane do obozu w Ostaszkowie. Zawierały nazwiska 343 osób i były początkiem akcji „rozładowania obozów”, czyli rozstrzelania więźniów.

Motywy podjęcia takiej decyzji są przedmiotem różnych hipotez, gdyż nie są znane dokumenty wyjaśniające tę kwestię. Wysuwane są przypuszczenia o osobistej zemście Stalina za porażkę w wojnie 1920 roku, co jest jednak kwestionowane. Według części badaczy powodem była chęć pozbawienia narodu polskiego warstwy przywódczej, elity intelektualnej, której przedstawicielami byli zamordowani oficerowie, by uniemożliwić odrodzenie polskiej państwowości. Zwracano uwagę na podobieństwa zbrodni katyńskiej do prowadzonych przez III Rzeszę akcji eksterminacyjnych skierowanych przeciwko polskiej inteligencji . Wskazywano również, że zbrodnia katyńska zbiegła się w czasie ze skargami Niemców na to, że Rosjanie zapewnili oficerom polskim schronienie, mając w tym ukryty cel.

Ukrywanie zbrodni przez stronę sowiecką, a potem utajnienie śledztwa przez stronę rosyjską sprawiły, iż niektórzy historycy wysuwają tezę, że zbrodnia katyńska była dokonana przy współpracy NKWD i Gestapo lub przynajmniej znana wcześniej stronie niemieckiej. Podstawą współpracy NKWD i Gestapo była tajna umowa z 28 września 1939 roku, zobowiązująca III Rzeszę i ZSRS do wspólnego zwalczania wszelkich form polskiego oporu wobec okupacji.

Zgodnie z tym porozumieniem Gestapo i NKWD przeprowadziły kilka konferencji w Zakopanem, Krakowie i Lwowie; mogły one dotyczyć metod zabijania, deportacji i skutecznego działania. Prof. George Watson z Uniwersytetu w Cambridge uważa, iż o losie polskich jeńców postanowiono na jednej z takich konferencji w Krakowie – opinię tę zacytował Louis R. Coatney. Poglądy takie przedstawiają również inni autorzy badający okoliczności zbrodni, np. Allen Paul.

Listy transportowe były – poza kilkoma decydującymi o wywozie do obozu w Juchnowie (tzw. Pawliszczew Bór) – wyrokami śmierci. Na ich podstawie tworzono konwoje, które w kombinowany sposób, pieszo, wagonami i samochodami więziennymi, docierały do miejsc egzekucji. Dokładna liczba tych miejsc nie jest znana;  lokalizacje są nadal sporne ze względu na brak danych – często podaje się wiele miejsc mordowania tej grupy ofiar.

Wymordowano ok. 4400 (4594) jeńców z obozu w Kozielsku. Konwoje z obozu w grupach od 50 do 344 osób były organizowane od 3 kwietnia do 12 maja. 12 maja ostatni transport jeńców kierowanych na egzekucję do Katynia został z niewyjaśnionych powodów cofnięty na stację Babynino i jadący nim więźniowie ocaleli. Zamordowani zostali pochowani w Katyniu w ośmiu masowych grobach. Wśród ofiar zbrodni znaleźli się m.in. kontradmirał Xawery Czernicki, generałowie Bronisław Bohatyrewicz (według Ośrodka KARTA Bohaterewicz), Henryk Minkiewicz i Mieczysław Smorawiński, naczelny rabin WP mjr Baruch Steinberg, a także jedna kobieta – ppor. pilot Janina Lewandowska.

Więźniów w ciągu ok. doby dowożono koleją przez Smoleńsk do stacji Gniezdowo – naocznym świadkiem trasy konwoju z 29 na 30 kwietnia 1940 roku był prof. Stanisław Swianiewicz. Z Gniezdowa oficerów transportowano autobusem więziennym (tzw. „czornyj woron”) na miejsce zbrodni na tzw. uroczysku Kozie Góry, gdzie nad masowymi grobami młodszym i silniejszym zarzucano na głowę płaszcze wojskowe i wiązano z tyłu ręce sznurem konopnym produkcji sowieckiej, po czym wszystkich zabijano z małej odległości zwykle jednym strzałem w potylicę z pistoletu Walther kal. 7,65 mm. W masowych grobach znaleziono łuski i pociski kal. 7,65 mm (rzadko kal. 7,62 mm).

Poza tym niektóre ofiary przebijano czworokątnym bagnetem sowieckim. Przyjmuje się, że część ofiar wymordowano w piwnicach tzw. więzienia wewnętrznego  Obwodowego Zarządu NKWD w Smoleńsku przy ul. Dzierżyńskiego 13. Skazany miał być umieszczany we włazie kanalizacyjnym, jego głowę kładziono na brzegu, po czym strzelano w tył głowy.

Ogólny nadzór nad egzekucjami sprawował naczelnik smoleńskiego NKWD Jemielian Kuprijanow. Według relacji strażnika więziennego Kiryła Borodenkowa z 1989 roku rozstrzeliwań w Katyniu dokonywali m.in. naczelnik więzienia wewnętrznego NKWD w Smoleńsku lejtnant bezpieczeństwa państwowego Iwan Iwanowicz Stelmach, komendant Wydziału Administracyjno-Gospodarczego smoleńskiego NKWD starszy lejtnant bezpieczeństwa państwowego Josif Iwanowicz Gribow, jego zastępca Nikołaj Afanasjewicz Gwozdowski i pracownik smoleńskiego NKWD I.M. Silczenkow.

Wymordowano ok. 3800 (3894) jeńców z obozu w Starobielsku. Konwoje z obozu były organizowane od 5 kwietnia do 12 maja. Zamordowani, w tym generałowie Leon Billewicz, Stanisław Haller, Aleksander Kowalewski, Kazimierz Orlik-Łukoski, Konstanty Plisowski, Franciszek Sikorski, Leonard Skierski i Piotr Skuratowicz, zostali pochowani w masowych grobach pod Charkowem, 1,5 km od wioski Piatichatki.

Konwoje docierały wagonami więziennymi na Dworzec Południowy w Charkowie, a stamtąd samochodami do wewnętrznego więzienia NKWD. Jeńców rozstrzeliwano nocami, stosując rewolwery Nagant kal. 7,62 mm.

Skazanym wiązano z tyłu ręce sznurkiem i wprowadzano do bezokiennego pomieszczenia w piwnicach więzienia NKWD, gdzie byli zabijani strzałem w kark. Ciała zamordowanych z zawiązanymi na głowach płaszczami były w nocy wywożone ciężarówkami i grzebane.

Egzekucjami, pod nadzorem grupy funkcjonariuszy przybyłych z Moskwy, kierowali naczelnik charkowskiego NKWD major bezpieczeństwa państwowego Piotr Safonow, jego zastępca kapitan bezpieczeństwa państwowego Paweł Tichonow i komendant Wydziału Administracyjno-Gospodarczego charkowskiego NKWD starszy lejtnant bezpieczeństwa państwowego Timofiej Fiodorowicz Kuprij.

Wymordowano ok. 6300 (6361) jeńców z obozu w Ostaszkowie, głównie policjantów i funkcjonariuszy KOP (w tym ponad 5,5 tys. szeregowych i podoficerów).

Konwoje z obozu były organizowane od 4 kwietnia do 16 maja. Zwłoki ofiar mordu zakopano pod Kalininem w miejscowości Miednoje w 23 masowych grobach.

Konwoje jeńców były transportowane koleją do Kalinina (Tweru), przewożone samochodami więziennymi do siedziby NKWD (obecnie Twerski Instytut Medyczny) i umieszczane w więzieniu wewnętrznym NKWD, znajdującym się w piwnicach budynku. Egzekucje odbywały się w nocy. Więźniów wprowadzano pojedynczo do obszernego pomieszczenia piwnicznego (tzw. pokój leninowski), gdzie każdy był pytany o nazwisko. Stamtąd skazany ze skutymi rękami przechodził do następnego, mniejszego pomieszczenia z drzwiami obitymi wojłokiem, gdzie strzelano mu w tył głowy z pistoletu Walther. Pierwszego dnia po nadejściu konwoju z ponad 300 jeńcami kaci musieli kończyć egzekucje za dnia i następne partie nie przekraczały 250 osób. Zwłoki wynoszono z piwnic i wywożono ciężarówkami do odległej o ok. 20 km miejscowości Miednoje nad rzeką Twercą. Tam, na terenie letniskowym kalinińskiego NKWD, na skraju lasu znajdowały się doły o głębokości kilku metrów, przygotowane wcześniej przez koparkę. W jednym dole mieściło się przeciętnie 250 zwłok. Zrzucone do dołów ciała były zasypywane przez koparkę. Terytorium to w czasie wojny ZSRS z III Rzeszą nie było pod okupacją niemiecką.

Według zeznań z 1991 roku byłego naczelnika kalinińskiego NKWD, gen. Dmitrija Tokariewa, egzekucje w Kalininie organizował jego zastępca, Wasilij Pawłow, a do przeprowadzenia zbrodni została przysłana z Moskwy grupa, w której skład weszli m.in. starszy major bezpieczeństwa państwowego Nikołaj Siniegubow, kombrig Michaił Kriwienko i major bezpieczeństwa państwowego Wasilij Błochin. Błochin, członek ochrony osobistej Stalina, został nazwany przez polskiego historyka Wojciecha Materskiego jednym z najkrwawszych katów, jakich zna historia.

Wymordowanie 3435 więźniów z Zachodniej Ukrainy z tzw. listy ukraińskiej, w tym 900 więźniów ze Lwowa, 500 z Łucka, 500 z Równego, 500 z Tarnopola, 400 ze Stanisławowa i 200 z Drohobycza. Ciała ofiar ukryto w różnych miejscach, w tym w Bykowni. Na liście ukraińskiej znajdowali się generałowie Kazimierz Dzierżanowski, Franciszek Paulik i Rudolf Prich, co stało się wiadome dopiero w 1994 roku, po przekazaniu przez władze ukraińskie listy ukraińskiej.

Ze znaczną zwłoką, bo dopiero 26 stycznia 1944 roku sowiecki dziennik „Prawda” zamieścił na swoich łamach „Komunikat Komisji Specjalnej do ustalenia i zbadania okoliczności rozstrzelania przez niemieckich najeźdźców faszystowskich w lesie Katyńskim oficerów polskich”.

Zbrodni ludobójstwa na oficerach, polskich jeńcach wojennych, NKWD dokonała na polecenie Józefa Stalina jeszcze w marcu 1940 roku. Skąd ta zwłoka w publikacji komunikatu?

Masowe groby w Katyniu odkryli w październiku 1941 roku dwaj polscy robotnicy przymusowi pracujący w Organizacji Todt; w marcu 1942 roku odnaleźli je polscy robotnicy przymusowi z pociągu Bauzug nr 2005-M, również pracujący w Organizacji Todt. Odkryć tych dokonywano na podstawie informacji miejscowej ludności rosyjskiej (szczególnie znani stali się dwaj chłopi: Iwan Kriwoziercew i Parfien Kisielew). 17 lub 18 lutego 1943 roku Rosjanie mieszkający w pobliżu Katynia wskazali władzom niemieckim dokładne miejsce pochówku. Niemcy rozpoczęli prace ekshumacyjne i 11 kwietnia Agencja Transocean nadała komunikat o odnalezieniu w Lesie Katyńskim zwłok 10 tys. polskich oficerów. 13 kwietnia 1943 roku informacje te powtórzyło Radio Berlin.

Niemcy starali się wykorzystać ujawnione fakty propagandowo i 15 kwietnia zaprosili do badań Międzynarodowy Czerwony Krzyż (MCK). 17 kwietnia rząd gen. Sikorskiego niezależnie zwrócił się do MCK o zbadanie sprawy. MCK po sześciu dniach oświadczył, że gotowy jest uczestniczyć w ekshumacjach, jeśli poproszą o to wszystkie zainteresowane strony, a więc też ZSRS. Pozwoliło to Stalinowi zablokować działania MCK. Wobec tego władze niemieckie utworzyły Międzynarodową Komisję Lekarską (MKL) złożoną z 12 ekspertów z krajów zależnych od III Rzeszy i 1 eksperta ze Szwajcarii. Komisja przebywała w Katyniu od 28 do 30 kwietnia; wyniki jej badań opublikowano we wrześniu 1943 roku w Berlinie w sprawozdaniu  „Amtliches  Material zum Massenmord von Katyn” wraz z innymi materiałami dotyczącymi Katynia (m.in. spis zidentyfikowanych zwłok).

Ponadto Niemcy zażądali od Polskiego Czerwonego Krzyża wysłania na miejsce zbrodni oficjalnej delegacji PCK. Decyzją Zarządu Głównego PCK, w porozumieniu z Armią Krajową, powołano Komisję Techniczną pod kierownictwem sekretarza generalnego PCK Kazimierza Skarżyńskiego z udziałem dr. Mariana Wodzińskiego z PCK i Rady Głównej Opiekuńczej.

Zadania Komisji dotyczyły głównie ekshumacji i identyfikacji zwłok. Chodziło o uniemożliwienie okupantowi niemieckiemu wykorzystania orzeczeń PCK do celów propagandowych, a jednocześnie wypełnienie ważnej roli Biura Informacyjnego PCK polegającej na informowaniu bliskich poległych żołnierzy o zaginionych członkach rodzin. Za wiedzą i zgodą rządu emigracyjnego oraz polskich władz podziemnych na miejsce zbrodni udało się też kilkunastu Polaków, m.in. pisarze Ferdynand Goetel i Józef Mackiewicz oraz ks. Stanisław Jasiński jako wysłannik abp. Adama Sapiehy.

Do Katynia przywiezieni zostali również Leon Kozłowski i Jan Emil Skiwski (bez zgody rządu), delegacje społeczeństwa polskiego z okupowanego Generalnego Gubernatorstwa, dziennikarze i jeńcy z niemieckich oflagów – oficerowie brytyjscy, amerykańscy i polscy.

W trakcie ekshumacji ośmiu masowych grobów odnaleziono ciała dwóch generałów – Bohatyrewicza i Smorawińskiego – pochowane następnie w oddzielnych mogiłach. Do 7 czerwca 1943 roku wydobyto 4243 ciała i zidentyfikowano 2730 z nich; w identyfikacjach uczestniczył dr Wodziński z PCK. Prace dokumentowano, określając m.in. sposób dokonania zabójstw i rodzaj używanej broni. Stwierdzono stosowanie amunicji niemieckiej kal. 7,65 mm firmy Geco, masowo eksportowanej do ZSRS; przy zwłokach zamordowanych odnaleziono korespondencję z bliskimi kończącą się wiosną 1940 roku. Czas dokonania zbrodni ustalono również na podstawie wieku korzeni sosen rosnących na mogiłach (w celu zatarcia śladów masowe groby zostały obsadzone przez NKWD sosnami).

7 czerwca 1943 roku na polecenie Niemców Komisja Techniczna PCK przerwała prace przed zakończeniem ekshumacji ostatniego, ósmego grobu, z którego nie wydobyto ok. 200 zwłok. Niemcy zajęli się w tym czasie ekshumacjami ofiar mordu w Winnicy. We wrześniu 1943 roku teren Katynia opanowała Armia Czerwona.

Dokumentacja badań w czasie wojny znalazła się w Instytucie Medycyny Sądowej w Krakowie. Pod koniec wojny zaginęła (zachowały się jej kopie, tzw. Archiwum Robla, odnalezione wiosną 1991 roku w skrytce w Instytucie Ekspertyz Sądowych w Krakowie). Niemieckie protokoły badań podające liczbę 4143 ekshumowanych zwłok zostały podpisane przez członków Międzynarodowej Komisji Lekarskiej (MKL) złożonej z przedstawicieli medycyny sądowej i kryminologii uniwersytetów europejskich.

Byli to: dr Reimond Speleers z Belgii, dr Marko Markow z Bułgarii, dr Helge Tramsen z Danii, dr Arno Saxén z Finlandii, dr Vincenzo Mario Palmieri z Włoch (po wojnie atakowany przez Włoską Partię Komunistyczną na polecenie ZSRS, dr Herman Maximilien de Burlet z Holandii, dr François Naville ze Szwajcarii, dr František Hájek z Czech, dr Alexandru Birkle z Rumunii, dr František Šubik ze Słowacji, dr Ferenc Orsós z Węgier i dr Eduard Miloslavić z Chorwacji. Dwóch z nich – prof. Hájek z Czech i prof. Markow z Bułgarii – po wojnie zostało zmuszonych do złożenia oświadczenia odwołującego swoje podpisy.

Żaden inny członek komisji, jak np. prof. F. Naville ze Szwajcarii, znajdujący się poza radziecką sferą wpływu, nie złożył podobnego oświadczenia. Na podstawie prac komisji pod przewodnictwem dr. Mariana Wodzińskiego został przez Kazimierza Skarżyńskiego przygotowany poufny raport PCK (opublikowany w 1955 roku w Paryżu, a w 1989 roku w Polsce) podający liczbę 4243 ekshumowanych zwłok. PCK ustalił, że w grobach katyńskich znajdują się ciała ok. 4400 oficerów, a nie 10–12 tys., jak podawała propaganda niemiecka, lub 11 tys., jak podawała propaganda radziecka.

Gdy w  kwietniu 1943 roku radio berlińskie podało wiadomość  o odkryciu przez Niemców grobów 12 tys. oficerów polskich, jeńców wojennych wymordowanych przez bolszewickie NKWD, dopiero wówczas powstała „Komisja Specjalna” której komunikat zamieściła moskiewska „Prawda”.

 Komunikat ów  zredagowany, jako odpowiedź na relacje niemieckie, historycznie nazwano „kłamstwem katyńskim”. 

Komunikat na wstępie powołuje się na materiał, który został przedłożony komisji przez członka akademii nauk ZSRR H. Burdenkę, jego współpracowników i biegłych sądowo-lekarskich, którzy przybyli do Smoleńska 26 września 1943 roku natychmiast po wyzwoleniu tego miasta i przeprowadzili wstępne śledztwo i badanie  okoliczności wszystkich dokonanych przez Niemców zbrodni.

Pomijając merytoryczne, łatwe do rozszyfrowania, naiwne i prymitywne „odkrycia” komisji zwanej „Komisją Burdenki” cytuję zasadnicze ustalenia:

„…komisja specjalna sprawdziła i ustaliła na miejscu… że w miejscowości „Kozie Głowy”…znajdują się groby, w których zakopani są jeńcy wojenni Polacy - rozstrzelani przez okupantów niemieckich… Biegli sądowo-lekarscy dokonali szczegółowego zbadania wydobytych zwłok oraz dokumentów i dowodów rzeczowych, które znaleziono przy trupach i w grobach…”.

Komunikat podaje datę mordu na sierpień - wrzesień 1941 roku. Tekst komunikatu zamieścił również krakowski „Dziennik Polski” 5 marca 1953 roku, równocześnie informując:

Moskwa (PAP). Dziennik „Prawda” zamieścił „Komunikat Komisji Specjalnej do ustalenia i zbadania okoliczności rozstrzelania przez niemieckich najeźdźców faszystowskich w lesie Katyńskim jeńców wojennych - oficerów polskich”, który opublikowany był już w prasie  radzieckiej 26 stycznia 1944 roku.

Komunikat podpisany został przez:

- Przewodniczącego  Komisji Specjalnej, członka  Nadzwyczajnej Komisji Państwowej, członka Akademii Nauk H.BURDENKĘ ,

członków:

- członek  Nadzwyczajnej Komisji Państwowej, członek Akademii Nauk

ALEKSY TOŁSTOJ,

- MIKOŁAJ  członek Nadzwyczajnej Komisji Państwowej METROPOLITA,

- Przewodniczący Komitetu Wszechsłowiańskiego generał - lejtnant A. GUNDOROW

- Przewodniczący Komitetu Wykonawczego Związku Towarzystw Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca S. Kolesnikow,

- Ludowy Komisarz Oświaty RFSRR W. POTIOMKIN,

- Szef Służby Sanitarnej Czerwonej Armii, generał - pułk. B. SMIRNOW,

- Przewodniczący Smoleńskiego Obwodowego Komitetu Wykonawczego R. MIELNIKOW

                                                                                                        Smoleńsk, 24 stycznia 1944r

Alianci II Wojny Światowej Stany Zjednoczone i Wielka Brytania zbrodnię katyńską pominęli milczeniem. W PRL mówienie o Katyniu, lub rozpowszechnianie ulotek i innych wydawnictw piętnujących tę stalinowską  zbrodnię  było zakazane i groziło pozbawieniem wolności.

Dopiero 23 czerwca 2000 roku Senat USA podjął rezolucję „Pamięć o Katyniu”. Rezolucję tę opublikował  krakowski „Dziennik Polski”:

PAMIĘĆ O KATYNIU

„Senat USA jednomyślnie uchwalił w piątek rezolucję o uczczeniu pamięci polskich oficerów i cywilów zamordowanych w Katyniu i miejscach masowych morderstw stalinowskich dokonanych  na Polakach w kwietniu i maju 1940 roku.

Rezolucję z inicjatywy republikańskich senatorów: Jesse Helmsa i Williama Rotha oraz demokratów: Barbary Mikulski i Josepha Bidena.

-Wiosną 1940 roku tysiące polskich jeńców wojennych zostały zamordowane w lesie katyńskim przez wojska sowieckie. Ci dzielni ludzie zginęli za wolność i niepodległość Polski. Ich zabójstwo było częścią akcji Stalina w celu zniszczenia narodu polskiego poprzez zamordowanie jego przywódców – powiedziała senator Mikulski  z okazji uchwalenia rezolucji.

Barbara Mikulski przez wiele lat domagała się od ZSRR ujawnienia prawdy o Katyniu – pisała m.in. listy w tej sprawie do ostatniego przywódcy ZSRR Michaiła Gorbaczowa. Moskwa przyznała się do zbrodni w 1990 roku.

Kongres oddaje cześć polskim oficerom, urzędnikom rządu i cywilom, którzy zostali zamordowani w kwietniu i maju 1940 roku przez NKWD(…). Kongres wzywa wszystkich aby pamiętali i czcili ofiary tego mordu i inne ofiary komunizmu,  aby takie zbrodnie nigdy się nie powtórzyły. – stwierdza m.in. uchwała Senatu.

-W czasie swej tegorocznej wizyty w USA marszałek Senatu Maciej Płażyński podziękował w Kongresie inicjatorom i sponsorom uchwały katyńskiej.

                                                                                               (PAP)  

 INSTYTUT KATYŃSKI C.D.

„(…)Od dłuższego czasu chciałem coś zrobić w sprawie zbrodni katyńskiej. Przede wszystkim należało zbierać dokumentację na ten temat. Bałem się, że uprzedzą Polaków Niemcy. Polacy robili w tej sprawie za mało. Nawet ci na emigracji.

Szukałem w różnych środowiskach ludzi, którzy chcieliby zorganizować się w sprawie zbierania dokumentów i ujawniania prawdy. Nikt nie chciał. Miałem znajomych księży, czy dawnych ziemian – wszyscy odmawiali. Pamiętam gdy w Poznaniu byłem na koncercie Studia Folk - Songu i spotkałem człowieka, który związany był z pismem „Droga”. Namawiałem go. A on mi odpowiedział – ja mam córki na wydaniu, nie mogę ryzykować.

Nie wiedziałem co robić. Pewnego razu spotkałem Stanisława Tora. Chyba w duszpasterstwie akademickim na jakimś wykładzie, albo może przez Kazimierza Świtonia… Było to w 1978 roku.

Wyczułem, że to jest człowiek pewny, szlachetny. Powiedziałem mu o moim pomyśle. On się ze mną zgodził i powiedział mi, że zna jeszcze jednego człowieka, który ma podobne do naszych zamiary. Umówiliśmy się na spotkanie u tego człowieka.

W dniu spotkania, w marcu 1978 roku wyszedłem z domu wcześnie, kilka godzin przed umówioną godziną.

Poszedłem do przychodni, a potem kluczyłem po mieście, odwiedzałem kościoły, wskakiwałem w ostatniej chwili do tramwaju, aby zgubić ew. „ogon”. Wieczorem dotarłem do Andrzeja Kostrzewskiego na ulicę Smoleńsk w Krakowie. Andrzej Kostrzewski i Staszek Tor już na mnie czekali. W jeden wieczór i noc przygotowaliśmy całą strategię – co chcemy osiągnąć i jakimi metodami. Ustaliliśmy, że będziemy wydawać pismo „Biuletyn Katyński” (to był pomysł Andrzeja).

Ustaliliśmy jakimi materiałami będziemy dysponować i opracowaliśmy tekst statutu, oświadczenia, oraz apelu do społeczeństwa o zbieranie materiałów. Andrzej przejął całą redakcję. Miał masę dokumentów i redagował cały biuletyn. Stanisław Tor podał mi swój adres i powiedział, że w razie potrzeby mogę też u niego nocować. Spotykaliśmy się jednak z Torem głównie w kościołach. Umawialiśmy się z góry na spotkanie w umówiony dzień w umówionym kościele.

Potem dołączył do nas Leszek Martini. On dobrze znał niemiecki i tłumaczył dla nas teksty z języka niemieckiego o Katyniu.

Po nim dołączył Kazik Godłowski – mój kolega jeszcze ze studiów. On przywiózł z Niemiec czasopismo „Sieben Tage”, gdzie był sfotografowany raport oficera NKWD o likwidacji trzech obozów. Potem Kazik był w Mińsku na sympozjum i się „urwał” z tego sympozjum. Jego ojciec leżał w Katyniu. Nie golił się kilka dni, przebrał za mużyka i pojechał do Katynia, dotarł do lasu. Przywiózł stamtąd grudkę ziemi. Później jego relacje zamieściliśmy w „Biuletynie Katyńskim”.

Przez pierwszy rok (1978) zdecydowaliśmy, że nie będziemy się ujawniać. Przez ten czas zgromadzimy potrzebne materiały, wydrukujemy ulotki i kilkanaście numerów „Biuletynu”. Ujawniliśmy się w kwietniu 1979 roku i wtedy rozdawaliśmy te materiały i ogłosiliśmy o istnieniu Instytutu Katyńskiego. Ujawniliśmy wtedy tylko jedno nazwisko – moje. Na „Biuletynie” podawaliśmy jako miejsce wydania: Warszawa – Kraków -Wrocław – Lublin. To był mój pomysł. Liczyłem, że SB zanim mnie aresztuje będzie chciało rozpracować moje kontakty w innych miastach i w ten sposób zyskamy trochę czasu. Ta strategia okazała się skuteczna.

Być może pomogło nam to, że sprawa zbrodni katyńskiej jest dla Polaków tak bolesna, iż nawet SB zbyt gorliwie mnie nie ścigała. Tak myślę.

 CHRZEŚCIJAŃSKA WSPÓLNOTA LUDZI PRACY (1979) I DEMONSTRACJA POD KRZYŻEM (1980)

W kwietniu 1979 roku, w 19 rocznicę Obrony Krzyża w Nowej Hucie, utworzyliśmy „Chrześcijańską Wspólnotę Ludzi Pracy”, do której poza mną należeli: Franciszek Grabczyk, Jan Franczyk, Wojtek Sukiennik, Henryk Pach, ks. Tadeusz Isakowicz – Zaleski i Stanisław Tor. Ja byłem jednym z inicjatorów tej akcji. Uważałem, że to mój obowiązek. W Nowej Hucie szalała demoralizacja, pijaństwo, przestępczość, a nasza „Wspólnota….” miała z walczyć z tymi patologiami.

 Drukowaliśmy ulotki, które rozrzucaliśmy na ławkach w parku przy alejach, albo rozdawaliśmy pod kościołami w Nowej Hucie. Wydawaliśmy też miesięcznik „Krzyż nowohucki”. Pomagali nam różni znajomi księża (np. ksiądz Tadeusz Isakowicz - Zaleski, ksiądz Andrzej Zwoliński, ksiądz Palmowski i ksiądz Gorzelany – proboszcz w Bieńczycach).

Ale kuria krakowska nie chciała z nami mieć nic wspólnego.  Chodziliśmy wielokrotnie do kardynała Franciszka Macharskiego, ale zawsze był nieobecny.

W roku 1980, w 20 rocznice Obrony Krzyża zdecydowaliśmy, że w miejscu, gdzie stał krzyż zorganizujemy demonstrację. Ksiądz Gorzelany pozwolił nam schować w kościele przygotowany wcześniej transparent, a po mszy świętej jeden mikrofon miał pozostawić włączony. Ja miałem podejść do tego mikrofonu i zapowiedzieć procesje pod krzyż.

Aby się to udało,  postanowiłem zniknąć z domu na kilka dni, przed planowaną demonstracją. Spodziewałem się, że będą chcieli mnie aresztować, bo pod moim domem stały cywilne auta z tajniakami i byłem obserwowany.

Dachami przeszedłem do innej klatki, stamtąd dostałem się do sklepu spożywczego, który miał przejście na drugą stronę budynku. Gdy już wyszedłem na podwórze,  zobaczyłem, że jedzie ubecki samochód w moim kierunku. Szybko dobiegłem do akademika na Bydgoskiej.

Poszedłem do Wojtka Bellona, którego dobrze znałem. Krótko z nim porozmawiałem i wyskoczyłem przez okno z drugiej strony budynku, ale tam za mną zaczął iść wysoki, dobrze ubrany mężczyzna.  Biegiem przedostałem się na drugą stronę ulicy Czarnowiejskiej, na teren AGH, gdzie wtedy były głębokie wykopy pod fundamenty pod budowę nowych budynków.  Wskoczyłem do tych wykopów. A ten ubek się zatrzymał.  Byłem w wykopie 20 metrów od niego i zacząłem rzucać w jego stronę gliną. I wówczas odszedł.

Dostałem się do ul. Miechowskiej, na końcu której były domki z ogródkami. Tymi ogródkami przeszedłem do Błoń. Stamtąd doszedłem pod kino „Kijów” i autobusem dojechałem na Dębniki, gdzie spędziłem parę nocy.

Potem pojechałem do Nowej Huty i tam spałem u Zbyszka Suflity, mojego kolegi. 28 kwietnia 1980 roku byliśmy umówieni po mszy w Bieńczycach. Przebrałem się za starego robotnika. Mżyło. Miałem parasol. Bez przeszkód dotarłem do kościoła w Bieńczycach.

W zakrystii spotkałem się z Janem Franczykiem (Franciszka Grabczyka aresztowano wcześniej). Był ksiądz Gorzelany. Trochę się bał, ale chciał, aby ta demonstracja się odbyła. W czasie mszy staliśmy przed ołtarzem z wieńcem i z transparentem, na którym był napis:

„Nie można oddzielić krzyża od ludzkiej pracy. Jan Paweł II”. W czasie kazania ksiądz Gorzelany powiedział coś na ten temat. Po mszy ja podszedłem do mikrofonu, przypomniałem rocznicę i zapowiedziałem, że idziemy ze śpiewem pod krzyż i że prosimy wszystkich, aby uczestniczyli w tej procesji.

Wyszliśmy. Kościół był obstawiony przez milicję i ubecję. Było aż niebiesko. Zacząłem śpiewać „Boże, coś Polskę”, a potem „Serdeczna matko”. Za nami początkowo szło niedużo ludzi. Dużo więcej ludzi szło po drugiej stronie ulicy. Doszliśmy do świateł. Tam podeszło do mnie dwóch cywilów i mówią:

„Panie Macedoński! Niech pan tu zakończy pochód, bo dalej nie dojdziecie!” Zapaliło się zielone światło i my poszliśmy dalej. Zauważyłem, że niedaleko po tej stronie ulicy, przy której był chodnik, którym szliśmy, stały dwa samochody, a za nimi dużo milicji. Mówię do kolegów – „Tam nas zaatakują”. Wtedy myśmy błyskawicznie przeszli na drugą stronę ulicy, gdzie było więcej ludzi.

A ci, co stali za tymi samochodami zrobili to samo. A na przeciw nam szedł facet, który chciał nam wyrwać transparent.

Ale wtedy dopadły go kobiety, które szły za nami i on przed nimi uciekł.

Idziemy dalej. Nagle zajechały dwa cywilne samochody. Wyskoczyło kilku dobrze zbudowanych mężczyzn, porwali mnie pod ramiona i upchnęli mnie do auta.

Ja zdążyłem tylko krzyknąć: „Idźcie dalej!” Ale znowu kobiety otoczyły auto i wyciągnęły mnie z niego. „My pana nie damy! My pana nie damy!” – krzyczały.

Ponownie stanąłem na czele pochodu. Zauważyłem, że gdy ludzie zobaczyli, że nas atakują, to do pochodu dołączyło się wiele nowych osób. Potem napisano w prasie podziemnej, że było 1500 osób!

Przy skrzyżowaniu ulic ubecy krzyczeli - panie redaktorze! Proszę zakończyć!” – Nie! Idziemy pod krzyż! Doszliśmy pod sam krzyż. Odmówiliśmy modlitwę.

Potem prosiłem, aby ten krzyż był otoczony modlitwą i opieką i aby był poświęcony wszystkim Obrońcom krzyża – tych z Nowej Huty sprzed 20 lat i wszystkich innych, na całym świecie.

Do kościoła odprowadziło nas około 100 osób. Jeszcze raz nas zaatakowali, ale znowu obroniły mnie kobiety. W kościele ksiądz Gorzelany dał nam kanapki (byliśmy zmęczeni i głodni, a  była to pora obiadowa).

Nikogo z nas nie aresztowano. Przeciwnie, to myśmy zaskarżyli milicję, która nas atakowała. W czerwcu 1980 roku wezwano nas na przesłuchanie do prokuratury. Ale prokurator powiedział, że jak nie mamy zapisanych numerów rejestracyjnych samochodów, z których wysiedli milicjanci, którzy nas atakowali, to nic nie może zrobić. Na drugi raz prokurator kazał mi zapisać numery samochodu. I sprawę umorzono.

KOR, ROPCiO, KPN – ROZCZAROWANIE „WIELKĄ POLITYKĄ”

Dzięki Folk Songowi znałem masę młodzieży , która uczestniczyła w duszpasterstwie akademickim na terenie Krakowa, czy to u dominikanów (dobrze znałem ojca Tomasza), czy to w kościele św. Anny, czy u Jezuitów przy ul. Kopernika. W ten sposób poznałem Józka Ruszara, Bogusia Sonika, Bronka Wildsteina, Wojtka Sikorę, Jagę Dziedzic (moją obecną żonę), Mariana Banasia, Ludwika Stasika, Józka Śreniowskiego. Przez nich nawiązałem kontakt z KOR i z ROPCiO a potem także z Leszkiem Moczulskim (którego poznałem dopiero w 1979 roku). Byłem też przy powstaniu Studenckiego Komitetu Solidarności –(SKS).

W 1976 roku zbierałem podpisy pod protestem przeciwko zamknięciu młodych członków KOR, którzy pomagali w Radomiu prześladowanym robotnikom. W związku z tym SB usiłowała straszyć mnie. Chodziłem po akademikach za podpisami pod tym protestem. Poszedłem też do Ewy Demarczyk, ale ona nie podpisała. Jak dzisiaj na to patrzę, to ona trafnie oceniła sytuację – im (członkom KOR) chodzi głównie o władzę. Odmówił też pisarz Tadeusz Nowak, oraz poeta Jerzy Harasymowicz. Do kolegów z „Przekroju” nie poszedłem – mieli przeze mnie dość kłopotów. Natomiast chętnie podpisywali studenci. W końcu ktoś na mnie doniósł. Byłem wzywany na SB, a lista wpadła w ręce esbecji.

Śreniowski zaproponował mi, abym wstąpił do KOR-u. Obiecywał mi, że dostane stypendium. Nie pamiętam, czy mu odmówiłem, czy też mu powiedziałem, że się zastanowię. W każdym razie do KOR nie wstąpiłem.

W październiku 1980 roku Wanda Chylicka (autorka bajek i poezji dla dzieci, która była też założycielką KPN) napisała bardzo ciekawy list do Jacka Kuronia, który był publikowany w piśmie „Interpel.

W międzyczasie poznałem środowisko ROPCiO.  Stanisława Palczewskiego i Krzysztofa Gąsiorowskiego znałem od początku lat 60, kiedy poznałem się z nimi w Bieszczadach na przełomie 1961 i 1962 roku. Gąsiorowski drażnił mnie, gdyż chodził zwykle w mundurze, używanym przez komandosów, z bagnetem, a ja nie znoszę demonstrowania. To kłóci się z zasadami konspiracji.

Poznałem też Stanisława Tora. Pochodzi z rodziny niemieckich osadników. Nazwisko jego ojca było jeszcze pisane po niemiecku, jako „Thor”. Stanisław Tor pochodził z Wołynia.

Miał wykształcenie  rolnicze. Jego brat był w AK w Złoczowie. Brał udział w kampanii wrześniowej. Potem przez Karpaty przedostał się do Rumunii, a stąd na Bliskich Wschód. Został Karpatczykiem. Walczył w Tobruku. Potem w II Korpusie walczył pod Monte Cassino. Po wojnie mieszkał w Wielkiej Brytanii, potem w USA a w połowie lat 60 wrócił do Polski.

Przy ulicy księcia Józefa miał małe gospodarstwo rolne. Jego dom był położony w dogodnym miejscu, dlatego tam odbywały się później zebrania SKS, WZZ, a potem KPN. Jego brat mi opowiadał, jak w latach 60 Stanisław Tor sporządził tablicę z napisem „Precz z kłamstwem”, pojechał z nią na Rynek Główny w Krakowie i chodził po Rynku. Po pewnym czasie zatrzymała go milicja. Ale musieli go zwolnić, gdyż nie mogli mu niczego udowodnić. Stanisław Tor bronił się, że protestuje przeciwko kłamstwu w ogóle i że nie ma na myśli żadnego politycznego kontekstu.

To Stanisław Tor zaprowadził mnie do Andrzeja Kostrzewskiego, z którym założyliśmy Instytut Katyński.

Współpracowałem z ROPCiO, a potem zostałem członkiem – założycielem KPN. Ale do KPN się rozczarowałem. Nie podobało mi się to, że nie przestrzegano podstawowych zasad konspiracji. Na przykład pewnego razu przyjeżdżam z żoną i dzieckiem do domu, a pod moim blokiem stoją Leszerk Moczulski, Szeremietiew, Stański, Jandziszak i Krzysztof Gąsiorowski. Mówią głośno - Adam, czekamy na ciebie. Na Śląsku jest zjazd. Hasło jest takie a takie. A ludzie wkoło wszystko słyszą! Na zjeździe w Częstochowie wiosną 1980/81 powiedziałem Leszkowi Moczulskiemu, że nie mogę już brać udziału w tych zebraniach, bo odpowiadam za Instytut Katyński.

W kwietniu 1979 roku, gdy ogłosiliśmy powstanie Instytutu Katyńskiego  pojechałem do Warszawy z Biuletynami Katyńskimi i z przetłumaczonym raportem O`Malleya do KORu i do ROPCiO z prośbą, aby to wydrukować.

Leszek Moczulski obiecał, że wydrukuje i gdzieś to schował. Potem powiedział , że zaraz po mojej wizycie przyszła SB, zrobili mu rewizję i wszystko zabrali. I nie wydrukował  nigdy niczego.

W KOR ks. Zieja powiedział, że Katyń to ważne i że trzeba to organizować i wydrukować, bo obowiązuje przykazanie - nie zabijaj. Potem poszedłem do Lityńskiego, ale on powiedział, że jest przeciwny drukowaniu tych raportów, bo to skłóci Polaków z Rosjanami. W ogóle w środowisku KOR był straszny kult Rosjan i rosyjskiej kultury, na półkach u nich w domu stały rosyjskie książki, leżały rosyjskie płyty …

Z kolei Adam Michnik powiedział, że przeszłością nie będziemy się zajmować i nie miał czasu o tym rozmawiać.

Innym razem byłem u Jacka Kuronia, który był kompletnie pijany i opowiadał swoje przeżycia więzienne. Zostawiłem tekst o Katyniu jego żonie i wyszedłem, żeby nie pić. Bo to było pijaństwo.

W Warszawie spałem u Marka Skuzy z ROPCiO i KPN-u, redaktora „Drogi”  Moczulskiego. On cały czas opowiadał mi o swoich sukcesach seksualnych A potem się okazało się, że  był agentem SB.

Gdy SB mnie przesłuchiwała, to pytali mnie o osoby, które znałem (a ja znałem wiele osób). Mówiłem, że chętnie odpowiem, ale – ponieważ jestem dobrze wychowany – to muszę zapytać te osoby o zgodę, czy mogę o nich mówić osobom trzecim. Esbecy się śmiali i dali mi spokój.

Byłem dość znany i to dawało mi pewien parasol bezpieczeństwa. Tym bardziej, że niektórych esbeków znałem z widzenia jeszcze z czasów studenckich.

Gdy ogłosiłem powstanie Instytutu Katyńskiego, SB wezwała mnie na Plac Wolności i byłem przesłuchiwany od 9-ej rano do 9-ej wieczorem.

Przesłuchiwał mnie płk. Zakrzewski albo Zaleski (bo raz się przedstawił tym, a innym razem innym nazwiskiem). Przekonywał mnie, że na razie nie trzeba o Katyniu mówić, że trzeba ten temat schować pod sukno, aż przyjdzie na to czas. Koło południa on przerwał przesłuchanie i wyszedł na godzinę. Wtedy wszedł inny facet i mówi – „Poznajesz mnie? Graliśmy razem w piłkę nożną dawniej na Placu Wolnica. Nie bądź frajer.

Możesz żądać obiadu, możesz wezwać lekarza. A jak masz przy sobie coś trefnego, to daj mi to, a ja ci potem oddam i sam sobie poczytam. Ja miałem przy sobie ulotki to mu dałem, ale mówiłem mu, żeby mi już nie oddawał. Zdarzały się też u ubeków ludzkie odruchy. Na przykład jeden z nich, gdy mnie aresztował, to mnie pytał, gdzie chcę siedzieć. A ja mówię, że w Nowej Hucie, bo tam areszt był relatywnie czysty. I on mnie zawiózł do Nowej Huty do aresztu.

A jak inny ubek w czasie przeszukania u mnie w domu, przy mojej żonie i dziecku zapytał, otwierając okno na balkonik (a mieszkaliśmy na VIII pietrze) – nie boi się pan, panie redaktorze, że pan stąd wypadnie? To jego kolega go zganił – co ty mówisz? Nie wolno tak mówić! (…)”.  http://www.bibula.com  Mirosław Lewandowski- administrator strony)

WYBITNI POLACY KUSTOSZAMI PAMIĘCI NARODOWEJ

Adam Macedoński został uhonorowany tytułem  „Kustosz Pamięci Narodowej” nadanym przez prezesa Instytutu Pamięci Narodowej. Uroczystość wręczenia nagrody odbyła 14 czerwca 2011 roku się w Sali koncertowej Zamku Królewskiego. W gronie laureatów w tym dniu znaleźli się m.in. Ewa Siemaszko, Władysław Siemaszko, Związek Sybiraków.

W poprzednich latach laureatami zostali m.in. Janusz Kurtyka, Komisja Historii Kobiet w Walce o Niepodległość, Zakon oo. Paulinów, Paweł Jasienica (pośmiertnie), Instytut Józefa Piłsudskiego w Londynie, Instytut Józefa Piłsudskiego w Nowym Jorku, Zofia i Zbigniew Romaszewscy, Studium Polski Podziemnej, Muzeum Sługi Bożego  ks. Jerzego Popiełuszki, Komitet Katyński, Niezależny Komitet Historyczny Badania Zbrodni Katyńskiej, Związek Polaków na Białorusi, ks. Tadeusz Isakowicz – Zaleski.

Kustosz Pamięci Narodowej – nagroda przyznawana za szczególnie aktywny udział w upamiętnianiu historii Narodu Polskiego w latach 1939–1989, a także za działalność publiczną zbieżną z ustawowymi celami Instytutu Pamięci Narodowej; ustanowiona w lipcu 2002 przez Prezesa Instytutu Pamięci Narodowej prof. Leona Kieresa. Inicjatorem wyróżnienia był prof. Janusz Kurtyka, ówczesny dyrektor Oddziału IPN w Krakowie.

Kandydatów do Nagrody mogą wysuwać instytucje, organizacje społeczne i naukowe, oraz osoby fizyczne. Ma charakter honorowy, a jej laureaci otrzymują tytuł Kustosza Pamięci Narodowej. Nagroda ma przywrócić szacunek dla narodowej przeszłości, chronić wartości, dzięki którym Polska przetrwała przez lata zniewolenia.

W roku 2011 nagrody otrzymali:

- Ewa Siemaszko i Władysław Siemaszko

- Adam Macedoński

- Adam Borowski

- Społeczny Komitet Pamięci Górników

- KWK „Wujek” Poległych 16 grudnia 1981 r.

- Związek Sybiraków.

Laureatami nagrody Kustosza Pamięci Narodowej w 2010 roku byli:

 Janusz Kurtyka

 Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski

 Jan Łopuski

 Muzeum Sługi Bożego ks. Jerzego Popiełuszki

 Niezależny Komitet Historyczny Badania Zbrodni Katyńskiej

  Komitet Katyński.

Władysław Siemaszko i Ewa Siemaszko - ojciec i córka – dokumentaliści ludobójstwa dokonanego przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów – Ukraińską Powstańczą Armię na ludności polskiej Kresów Południowo – Wschodnich podczas uroczystości zaapelowali do władz państwowych i samorządowych o nieprzemilczanie tych tragicznych wydarzeń, jak to miało miejsce w czasach PRL w odniesieniu do zbrodni katyńskiej.

Termin "ludobójstwo" (a dokładnie genocidum atrox (ludobójstwo okrutne), który później został przetłumaczony na ludobójstwo) wprowadził polski prawnik Rafał Lemkin (1900–1959; po emigracji do USA używający imienia Raphaël) w swojej pracy "Axis Rule in Occupied Europe" ("Rządy Osi w okupowanej Europie") wydanej w 1944 roku w USA. Użyto go w akcie oskarżenia w procesie norymberskim (choć Karta Międzynarodowego Trybunału Wojskowego w Norymberdze nie wymieniała expressis verbis ludobójstwa, lecz jedynie zbrodnie przeciwko ludzkości, których kwalifikowaną postacią jest właśnie ludobójstwo). Do języka prawnego termin ludobójstwo wszedł za sprawą Konwencji ONZ w sprawie Zapobiegania i Karania Zbrodni Ludobójstwa podpisanej 9 grudnia 1948 roku, której wstępny projekt był współtworzony przez Lemkina. Istnieje jednak różnica w wykładni prawnej ludobójstwa i np. zbrodni wojennej, która ulega przedawnieniu, podczas gdy przedawnienie nie dotyczy ludobójstwa.

Tragiczne zjawisko, jakim były masowe zbrodnie dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej na wschodzie Rzeczypospolitej, a następnie opuszczenie przez setki tysięcy naszych obywateli swych kresowych siedzib, w wyniku przymusowej, zatwierdzonej traktatami ekspatriacji do Polski o nowych granicach, wywarły długoletni traumatyczny wpływ na dużą część naszego społeczeństwa. Dla większości z nich jest to do dzisiaj boląca i nie gojąca się przez dziesięciolecia rana, bo w grę wchodzą dziesiątki, być może nawet setki tysięcy polskich ofiar.

Przez lata wiedza o tych faktach była ukrywana, lub fałszowana zarówno za czasów komunistycznych ze względów „klasowych”, internacjonalistycznych”, jak i obecnie z nieszczęsnej dla współczesnej historii Polski „poprawności politycznej” polskiego establishmentu. Polacy, jakby zapomnieli o dramacie Golgoty Wschodu, lub zostali przekonani w przeciągu zaledwie jednego pokolenia, o jakiejś wojnie   polsko – ukraińskiej, wbrew oczywistym faktom, tak przedstawianych przez  niektórych auto wykreowanych historyków. Podręczniki historyczne omijają tę „drażliwą kwestię”, a na fali „przepraszania” rozpoczęliśmy naszą masową ekspiację wobec mniejszości narodowych. Ta narodowa „pokuta” mająca na celu hipokrytyczne „zbliżenie” narodu do Pana Boga, niejednokrotnie staje się szyderczym kłamstwem politykierów, zapewne nie polityków, wobec własnego narodu.  Przykłady można mnożyć, jak choćby pogromy - kielecki, czy krakowski, będące udowodnioną prowokacją Służb Bezpieczeństwa PRL na melodię „polskie dzieci na macę”.

Doczekaliśmy się w końcu efektów – zaczęto mordercom budować obeliski chwały, nie tylko w „Swobodnej”  Ukrainie. Świadków wydarzeń dokonywanych okrutnych mordów nie tylko na Polakach, ale i na mniejszościach narodowych wtłoczono do zamkniętego kubła obwołując ich nikczemnikami i kłamcami występującymi przeciwko polskiej racji stanu.

Taki stan rzeczy wygodny jest oczywiście dla odradzającego się nacjonalizmu – faszyzmu w „bratniej” Ukrainie grożącej „w piątek – świątek” „śmierć Lachom”, „na pohybel Lachom”, „Lachy za San” i uściskami „braterskimi” politykierów z Janukowiczem, Kućmą, czy ober - neokatem nacjonalistycznym Juszczenką, niestety doktorem honoris causa polskiego uniwersytetu. Temu „braterstwu” towarzyszy „bratnia pomoc Rosji” w odkrywaniu przyczyn katastrofy, TRAGEDII NARODOWEJ w Smoleńsku i „dokonana już” lustracja i dekomunizacja w Polsce, dla „śmichu – chichu” razwiedki w Polsze, czemu zapewne nie zaprzeczy  niedoceniany przez establishment red. Stanisław Michalkiewicz.

Dr Lucyna Kulińska twierdzi od lat:

 „…ŚWIADOMOŚĆ HISTORYCZNA WŁASNEGO NARODU NIE MOŻE BYĆ PRZEZ LATA BUDOWANA NA ZAKŁAMANIU. PRAWDA NAWET PO DŁUGIM CZASIE WYCHODZI NA JAW I MOŻE ZBURZYĆ NAJMISTERNIEJ  SKONSTRUOWANE BUDOWLE POROZUMIENIA I WSPÓŁPRACY. KTO ZAPOMINA HISTORIĘ POWTARZA JĄ…”.

Ks. Tadeusz Isakowicz – Zaleski swoją nową książkę „Nie zapomnij o Kresach” rozpoczyna mottem z pamiętnika polskiego filologa, kresowianina, Jana Zaleskiego: „Śmierć przez przemilczenie jest gorsza od śmierci fizycznej”.

Adam Macedoński:

P R Z E B A C Z E N I E

PRZEBACZENIE  nie jest  ODPUSZCZENIEM

PRZEBACZENIE  nie jest  ZAPOMNIENIEM

PRZEBACZENIE  nie jest  BEZKARNOSCIĄ

PRZEBACZENIE  nie jest  DAROWANIEM

PRZEBACZENIE  nie jest  AKCEPTACJĄ

PRZEBACZENIE  nie jest  ZMAZANIEM

PRZEBACZENIE  nie jest  ZGODĄ   na jakiekolwiek ZŁO

 na jakiekolwiek ZŁO

 na jakiekolwiek ZŁO

 N I E  J E S T !!!!!!!!

 

Gdyż inaczej   stało by się  PRZYZWOLENIEM

stało by się  PRZYZWOLENIEM

stało by się  PRZYZWOLENIEM

stało by się  PRZYZWOLENIEM

na następne   ZŁO  może jeszcze gorsze

może jeszcze gorsze

BARDZO CIENKA GRANICA

Bardzo cienka granica  oddziela   PRZEZORNOŚĆ od  OSTROŻNOŚCI

bardzo cienka granica  oddziela    OSTROŻNOŚĆ  od  TCHÓRZLIWOŚCI

bardzo cienka granica  oddziela   TCHÓRZLIWOŚĆ  OD KONFORMIZMU

KONFORMIZM nie ma już prawie żadnej granicy ze ZDRADĄ

I oto

jak łatwo

będąc tylko Przezornym stać się   zwykłym  ZDRAJCĄ

zwykłym  ZDRAJCĄ

zwykłym  ZDRAJCĄ

Dla mnie najbardziej porażające są nie tyle liczby pomordowanych przez OUN – UPA Polaków i mniejszości narodowych z terenów wschodnich II Rzeczypospolitej, dochodzące zapewne do 200 tysięcy zakatowanych ofiar, choć mord ten widzę ogromny. Porażające, otwierające usta w okrzyku przerażenia są sposoby dokonanych mordów. Czy ci mordercy posiadali swoich protoplastów znanych z takich metod mordowania?

ZE SZCZEGÓLNYM OKRUCIEŃSTWEM MORDOWALI NACJONALIŚCI UPA – OUN DZIECI:

- rozdzierali nóżki z morderczym hasłem – „tyś polski orzeł”,

- rozdzierali usta z hasłem „Polska od morza do morza”,

- żywym dzieciom wyrywali kończyny, języki, wykłuwali oczy, tak umęczone wbijali na widły.

- rąbali siekierami,

- przecinali na pół piłami, rozpruwali brzuchy, wydłubywali oczy, wrzucali je studzien, bili aż do zabicia, krzyżowali na otwartych drzwiach, gwałcili i obcinali genitalia, nie mówiąc o masowych rabunkach. Dzieci patrzyły na kaźń rodziców, rodzice na mękę swoich dzieci.

 

– LIST STASI STEFANIAK:

KOLONIA KATERYNÓWKA GMINA BOŻYSZCZE  POW ŁUCK.

POMÓŻCIE 5 letniej STASI STEFANIAK!!!

(Nie dajcie jej umrzeć po raz drugi!!!)

Nazywała się STASIA STEFANIAK. Miała 5 lat, kiedy ją brutalnie zamordowano rozpruwając brzuch i łamiąc ręce i nogi.

Tylko za to, że była Polką.

Pozwólmy jej, aby o tym opowiedziała:

„Miałam 5 latek, kiedy w nocy 8 maja młody Ukrainiec w czapce z ”tryzubem”,

pchnął mnie bagnetem w brzuszek i mój malutki dziecięcy świat nagle się zawalił.

Zastanawiam się, dlaczego to uczynił, ale nie znajduję odpowiedzi…

Może nie umiem jej znaleźć w końcu mam tylko 5 lat…

Przebywam od tamtego dnia w „ZACISZU” razem z dwoma moimi chłopczykami, towarzyszami zabaw z podwórka.

Nie wiemy, dlaczego nas zabili.

Żołnierze bandy o nazwie Ukraińska Powstańcza Armia najpierw zabili chłopczyków.

Dwóch miłych roześmianych, blondynków, na zawsze zamykając im buzie…

Potem zaatakowali mnie – małą bezbronną dziewczynkę.

Jeden z nich mocno mnie chwycił za moje małe rączki po czym wyłamał mi je. Jak bardzo mnie to bolało. Krzyczałam i płakałam. Drugi chwycił mnie za nóżki i połamał je.

Mój rozpaczliwy dziecięcy płacz nie przeszkadzał im, śmiali się….

Trzeci, chyba ten najodważniejszy, wbił bagnet w mój mały brzuszek i rozpruł go.

To co był moim w n ę t r z e m  znalazło się  na  z e w n ą t r z.

Ofiary napadu UPA na kolonię Katerynówka w nocy z 7 na 8 maja 1943 gmina Bożyszcze. Powiat Łuck:

dwóch synków Piotra Mękali i Anieli z Gwiazdowskich, między nimi Stasia Stefaniak lat ok. 5,

której rozpruto brzuch i powyłamywano ręce i nogi (córka Polaka i Ukrainki).

Mój wygląd musiał ich chyba bardzo śmieszyć, bo zaczęli rechotać wołając jednocześnie: „Tak treba robyty z Lachami !”

A ja umierałam w cierpieniu…

Zawsze lubiłam żołnierzy i czułam się przy nich bezpiecznie, ale choć byłam taka mała, to przecież wiedziałam, że żołnierze walczą z żołnierzami, ale nigdy z DZIEĆMI.

Dlaczego w takim razie zrobili mi to?

Dlaczego „walczyli” ze mną – dzieckiem, przecież ja nie byłam żołnierzem?

Czy to byli naprawdę żołnierze?

Patrzę na to, co się dzieje na ziemi, po której już nie stąpam, i płaczę ( w „ZACISZU” się nie śmiejemy – nie nasze roczniki).

Bo tym „bohaterom”, „rycerzom” stawia się pomniki, moja kochana ojczyzna pielęgnuje ich pamięć.

NIE MOJĄ, zamordowanego bezbronnego dziecka, - a ICH - MORDERCÓW.

Mnie nikt nie postawi pomnika (na ogół dzieciom się nie stawia, bo jeszcze nic wielkiego nie zrobiły- ja tylko umarłam w męczarniach).

Mój Boże, co ja takiego zrobiłam, że tak strasznie i okrutnie mnie zabili?

Czy dlatego to zrobili bo moja Mamusia wyszła za Tatusia, który przecież był dobry i mocno mnie kochał. Tatuś mówił inaczej niż Mamusia, po polsku – Mamusia mówiła po ukraińsku.

A poza tym, dlaczego wywlekli moje wnętrzności?

Do dziś się wstydzę tego wyglądu choć, jak to przyjęte w „ZACISZU”, nikt nie zwraca na to uwagi.

Ze mną jeszcze nie było najgorzej, bo mogę patrzeć i mówić, a co z tymi dziećmi, którym odrąbano siekierami głowy? Poćwiartowano? Spalono żywcem?

Ani nie widzą, ani nie porozmawiają, a i poznać ich nie można.

Najlepiej jeszcze wyglądają wśród nas ci, których zakopano żywcem, uduszono, lub wrzucono do studni, do lodowatej wody.

Patrzę z góry, i martwię się, bo w Polsce wszyscy o nas zapomnieli. Nie chcą pamiętać tysięcy nas, którzy tu jesteśmy w „ZACISZU”, i nie śmiejemy się. Od lat cisi i martwi.

Zginęliśmy w wyniku, jak to mówią w naszym dawnym kraju – „wojny bratobójczej”. To znaczy że ja 5 letnia dziewczynka, moi chłopcy z podwórka i tysiące innych dzieci walczyliśmy z Ukraińską Powstańczą Armią.

I trzeba było nas spalić, poćwiartować, zakopać, udusić, zatłuc, utopić.

I to była ta „walka”.

A 140 tysięcy przesiedlonych Ukraińców, w dużej części rodzin tych „żołnierzy”, dla naszych polskich przywódców, to ofiary LUDOBÓJSTWA. A ja?

NIE JESTEM OFIARĄ tego słowa na „L”, którego tak się boją używać w stosunku do nas?

 Boże! Ile bym dała żeby być przesiedlona w tym ich „ludobójstwie”, ludobójstwie o nazwie akcja „Wisła”. Żyłabym. I pewnie teraz bym dobrze się miała, bo ci wszyscy przesiedleni mają się dobrze. Państwo polskie i rząd o nich pamięta. TO może i o mnie, małej 5 letniej dziewczynce, też by pamiętali.

Zbliża się kolejna 65 rocznica mojej śmierci.

Jest mi smutno i płakać mi się chce. Bo może znów SEJM naszej ukochanej Ojczyzny

zdradzi pamięć o mnie i moich kolegach z podwórka i tysiącach, dziesiątkach tysięcy innych,

zakatowanych w tamtych latach – i odrzuci lub zniekształci PRAWDĘ.

 I wtedy ja mała 5-letnia dziewczynka, która nie żyła za długo i nie nacieszyła się słoneczkiem, trawką, i innymi miłymi rzeczami na świecie,

JA STASIA STEFANIAK lat 5 - u m r ę  p o  r a z  d r u g i .

A może pan Prezydent i jego żona wstawią się za mną? Przecież też mają córeczkę

Może ich córka zaopiekuje się mną?

Byłoby mi znacznie lżej.

Tu w „ZACISZU” wiemy, że już niedługo umrą ostatni świadkowie i wtedy będzie łatwiej kłamać nacjonalistom ukraińskim w Polsce i na Ukrainie.

I nikt już o mnie nie będzie pamiętał; bo nikt nie chce.

I będzie to najnikczemniejsza rzecz, jaka się może przytrafić nam w „ZACISZU”.

Już nikt w Polsce nie chce być Polakiem, każdy za to chce mieć dużo pieniędzy.

Pieniędzy i to jest dla Was najważniejsze? Dla Waszych dzieci?

Nie wiem, czy ja się już przez te 65 lat w swoich myślach zatraciłam.

Ja już chyba tylko na cud mogę liczyć.

Naprawdę, nie wiem.

Mój adres obecny:

„ZACISZE”, ulica Dzieci Wołyńskich,

 Stasia Stefaniak

 Kolonia Katerynówka

 gmina Bożyszcze,

 powiat Łuck WOŁYŃ

 2008- Rok Pamięć

POMÓŻCIE 5 LETNIEJ STASI STEFANIAK !!!

NIE DAJCIE JEJ UMRZEĆ PO RAZ DRUGI !!!

ZE ZBIORÓW W.E. SIEMASZKO / DAR W. ROMANIOWSKIEGO I A. BIELSKIEGO /.

Aleksander Szumański:

Pragnę na ten list odpisać

Ale nie mogę

Coś mi gardło ściska

Może dzwon na trwogę?

 

MOJE LWOWSKIE UTRACONE DZIECIŃSTWO

ALEKSANDER SZUMAŃSKI

Urodziłem się 12 listopada 1931 roku we Lwowie. Ojciec, Maurycy Scheps, praktykę lekarską ginekologa - położnika rozpoczął we Lwowie przy ul. Krakowskiej 4, gdzie prowadził swój gabinet. Po uzyskaniu docentury i habilitacji lekarskiej został asystentem  profesora Adama Sołowija  w jego katedrze na lwowskim Uniwersytecie im. Jana Kazimierza.  Matka, Franciszka  Rabinowicz z wykształcenia  filolog polski, po ukończeniu studiów uniwersyteckich na Uniwersytecie im. Jana Kazimierza uczyła historii Polski w szkołach podstawowych i  średnich. Pochodziła z Przemyśla i tam też mieszkała do czasu zamążpójścia. Rodzice poznali się w Przemyślu, kiedy Mama przechodziła przez ulicę ze swoją matką.

Ojciec przystąpił do pań zachwycony niecodzienną urodą Mamy, przedstawił się, podając powód przyjazdu ze Lwowa do Przemyśla, do swojej pacjentki. Należał do ludzi odważnych i sam się zaprosił na brydża do moich przyszłych dziadków Eugenii i Jakuba Rabinowiczów . Został z przyjemnością przyjęty, lecz  mama nie była zadowolona z tej wizyty, bo i tata  się jej nie podobał, (starszy od niej o 13 lat) i nos, według niej,  miał jak Tadeusz Kościuszko, a w ogóle to miała w tym dniu randkę. Niemniej spotkanie się odbyło, Tata się spodobał i mamie i jej rodzicom. Wkrótce odbyły się zaręczyny i ślub. Mama przeniosła się po ślubie do Lwowa, miała wówczas 23 lata, a tata 36. zamieszkali przy ul. Legionów 45 vis - a vis Teatru Wielkiego przy pasażu Hellerów , w pięknym lwowskim czteropokojowym mieszkaniu z pomieszczeniem na ordynację, z poczekalnią dla pacjentek, z dużym balkonem z widokiem na Teatr Wielki. Dziadkowie Rabinowicze byli dobrze sytuowani, dziadek był dyrektorem przemyskiego banku.

Ojciec pochodził z lwowskiej dzielnicy Zamarstynów, mieszkał przy ul. Zamarstynowskiej 45 i tam też się urodziłem. Należał do tzw. kinderów, popularnie batiarów lwowskich, którzy zarysowali swoje piętno w kulturze Lwowa i dlatego nie sposób wyobrazić sobie Lwowa bez tej nacji.

Tata zapewne hołdował zasadzie  pewnego Antka przechwalającego  się Anielci:

"Ja jestym kinder z Kliparowa"

 "Anielciu, gdy słońce  zejdzi i księżyc si nam odmieni

Spotkajmy się na Kajzerwaldzie, z tej strony dzie jest Zniesieni...

Przyhulał ja do nij przez płotek i dawaj ją klawo trajlować

 Bo ona jest lwowska kubita, a ja jestym kinder zy Lwowa"

Zobacz Anielka złota jak si świci latarnia

To dla nowego kindera świecąca furdygarnia

Jak kto na ciebi zaświeci to morde ubiję bez słowa

Bo z Kliparowa ja kinder, a ty Anielka zy Lwowa".

Dziadek Jakub Scheps, z babcią Różą prowadzili na Zamarstynowskiej 45 w suterenie bar popularnie zwany "Knajpą u Schepsa". Klientela była rozmaita, jak to bywało na Zamarstynowie, dzielnicy raczej ubogiej, pierwotnej wsi, która została założona na prawie niemieckim w 1423 roku, prawo lokacji otrzymał Andreas Sommerstein. Wybudował tam dwór, który nazwał Sommersteinshof. Nazwa ta została z czasem spolszczona z fonetycznego „Zamersztejnof” na Zamarstynów. We wrześniu 1939 roku lotnictwo niemieckie zbombardowało Zamarstynów, spłonęła m.in. słynna fabryka wódek Baczewskiego.

Po wkroczeniu do Lwowa Armia Czerwona zamieniła polski zakład karny na więzienie polityczne NKWD. W 1941 roku po rozpoczęciu wojny sowiecko - niemieckiej i wkroczeniu wojsk niemieckich, więźniowie zostali zamordowani i pochowani w zbiorowych mogiłach na Cmentarzu Zamarstynowskim. Gestapo zamknęło znaczną część dzielnicy i zorganizowało getto żydowskie liczące 136 tysięcy zatrzymanych.

Większość ludności żydowskiej została transportami wywieziona do obozu zagłady w Bełżcu, część zginęła z głodu lub podczas egzekucji na miejscu.

W czasie pierwszej okupacji sowieckiej na Zamarstynowie istniało więzienie śledcze KGB , opisane w artykule "Represje ZSRR wobec Polaków i obywateli polskich 1939-1946".

Po 1945 roku znaczna część zabudowy została zburzona, wybudowano od podstaw osiedle mieszkaniowe, miejski szpital kliniczny i doprowadzono linię trollejbusową. W 1967 roku zniwelowano część cmentarza, w miejscu mogił wybudowano szkołę i boiska sportowe. Na wzniesieniach znajdujących się w północnej części Zamarstynowa powstał w latach 70. XX wieku Park Zamarstynowski, obejmujący  swoim terenem część cmentarza katolickiego i cmentarz jeńców niemieckich.

Po wkroczeniu Sowietów do Lwowa, po 17 września 1939 roku został zamordowany w nocy przez przechodzący patrol NKWD mój dziadek Jakub  Scheps, wywleczony z prowadzonej przez niego restauracji, pobity do nieprzytomności i porzucony w zgarniętą z ulicy Zamastynowskiej bryłę śniegu. Przeleżał tam całą noc i rano odnaleźli go przechodnie. Gdy konał, powiedział do mojego ojca: "Oj Muniu, jaki z ciebie dochtor, jak nie możesz uratować własnego ojca". W roku 1937 rodzice moi przyjęli ze mną chrzest rzymsko - katolicki w katedrze lwowskiej, a potem we trójkę przyjęliśmy w tej katedrze sakrament bierzmowania. Przyjąłem wówczas drugie imię  Zbigniew, tata Marian, mama zaś Janina.

Równolegle notarialnie zmieniliśmy nazwisko na Szumańscy i na takie nazwisko opiewają nasze metryki chrztu, jak również metryki Urzędu Stanu Cywilnego. Matka zmieniła nazwisko de domo na Babinowicz.

Dopiero 13 sierpnia 2012 roku otrzymałem z Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie im. Emanuela Ringelbluma dokument.

Oto kopia:

ZAŚWIADCZENIE Warszawa 13.08. 2012

Żydowski Instytut Historyczny im. Emanuela Ringelbluma na podstawie dokumentacji znajdującej się w tutejszym Archiwum sygn. 3088 oraz w oparciu o następujące dokumenty:

 - ustawy norymberskie z 15.IX. 1935 r. z późniejszymi uzupełnieniami

- tekst przemówienia w Reichstagu kanclerza Rzeszy A. Hitlera z 30. I.1939 r.

- dyrektywy R. Heydrycha dla szefów grup operacyjnych (Einsaztgruppen) z 21. IX. 1939 r.

- rozporządzenia gen. gub. H. Franka z 15. X. 1941 r.- postanowienia o "ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej" (Endlosung) z 20. I. 1942 r.

Ustala, że Szumański Aleksander syn Maurycego Mariana i Franciszki z domu Babinowicz urodzony 12 listopada 1931 roku we Lwowie od lipca 1941 roku do stycznia 1945 roku był ofiarą Holocaustu ściganą i skazaną na śmierć. W czasie prześladowania Żydów we Lwowie w 1941 roku, ojciec Aleksandra został zamordowany. Matka z synem postanowiła uciec do Przemyśla do swojej rodziny znajdującej się w getcie w Przemyślu. Aleksander z matką przebywał w getcie przemyskim od 1942 roku do 1943 roku. W czasie likwidacji getta udało im się uciec do Krakowa gdzie ukrywali się na aryjskich papierach do stycznia 1945 roku.

                Pieczęć okrągła Żydowski Instytut Historyczny im. Emanuela Ringelbluma

 Sekretarz Stowarzyszenia ŻIH                    Specjalista ds. Dokumentacji Ofiar Holocaustu

 Jan Jagielski                                                            Halina Grubowska

 Mój ojciec działał od 1939 roku w konspiracji. Nie znana  jest mi nazwa tej organizacji konspiracyjnej, wiadomo tylko, że w latach 1939 - 1945 działało Polsce wiele ugrupowań niepodległościowych.

Przedwojenny polski wywiad, legendarna "Dwójka" (Oddział II Sztabu Głównego WP, ogólnopaństwowa służba wywiadu i kontrwywiadu), uchodził za najlepszy na świecie. Jego gry operacyjne prowadzone w ostatnich latach przed wybuchem II Wojny Światowej były tak misterne, że prawdopodobnie dały się na nie nabrać nawet współczesne służby wywiadowcze Rosji. I z tym polskim wywiadem prawdopodobnie współpracował mój ojciec. Dawały temu wyraz  w naszym lwowskim mieszkaniu, później przy ul. Jagiellońskiej 4   wizyty ciekawych ludzi, którzy najczęściej przynosili kwiaty mojej Mamie, występując jako jej adoratorzy. Mój ojciec jedynie pozornie nie był zadowolony z owych wizyt, chmurząc czoło, ale w przedpokoju zmieniał nastrój, uśmiechając się do mnie w drodze do ordynacji, ponieważ zwykle w kitlu lekarskim przyjmował "mało pożądanych" gości przybywających do Mamy. Zapamiętałem nazwiska tych gości, którzy mieli później odegrać wielką rolę w ratowaniu naszego życia. To byli wielcy Polacy z legendarnej "Dwójki".. Zapamiętałem ich nazwiska. Byli to panowie: Gzylewski, Lurie', Marian Erchardt, lub Erchard, późniejszy, o paradoksie, komendant policji granatowej na District of Galizien  General Government, zastępca Hansa Franka, członek AK.

Hans Michael Frank generalny gubernator – niemiecki funkcjonariusz narodowosocjalistyczny, z wykształcenia prawnik, zbrodniarz wojenny.

Uczestnik nieudanego puczu monachijskiego w 1923 roku, członek NSDAP od 1927 roku. W procesie norymberskim skazany na karę śmierci. Wyrok został wykonany.

W sprawie osób, odwiedzających nas w naszym lwowskim mieszkaniu, których nazwiska podałem, łącznie z nazwiskiem mojego Ojca zwróciłem się do Dyrektora Archiwów Państwowych i członka Kolegium IPN dr Sławomira Radonia z prośbą o udostępnienie dokumentacji związanej z ich działalnością konspiracyjną. Wniosek napisałem pod koniec 2010 roku. Niestety dr Sławomir Radon zmarł przedwcześnie w lutym 2011 roku.

Dnia 22 czerwca 1941 roku Niemcy hitlerowskie napadły na Związek Sowiecki bez wypowiadania wojny, jak leżało to w zwyczaju tych "sojuszników". Kilka dni trwała we Lwowie anarchia, przed opuszczeniem Lwowa NKWD wymordowała więźniów osadzonych w Brygidkach, na Łąckiego, na Zamarstynowie, przy ul. Jachowicza, w siedzibie NKWD przy ul. Pełczyńskiej. Gdy Niemcy nie wkroczyli do Lwowa, komando NKWD powróciło i wymordowało pozostałych więźniów. W słynnych lwowskich Brygidkach przy ul. Kazimierzowskiej brama więzienia pozostała otwarta i oczom moim ukazał się widok krwi zmieszanej z ludzkimi mózgami na murach dużego podworca więziennego. Można więc mówić o trzech sowieckich okupacjach.

Listy proskrypcyjne dotyczące mordów profesorów lwowskich wyższych uczelni przygotowali studenci ukraińscy z lwowskiej książki telefonicznej. Nie udało się Niemcom 4 lipca 1941 roku wymordować wszystkich profesorów lwowskich wyższych uczelni na Wzgórzach Wuleckich w tzw. Akcji Nachtigall. Zginęło wówczas 45 profesorów lwowskich wyższych uczelni wraz z rodzinami. Zamordowany został wówczas m.in. pięciokrotny premier II RP prof. Kazimierz Bartel oraz światowej sławy profesor Adam Sołowij, najstarsza 82 - letnia ofiara, którego, jak wspomniałem, mój ojciec był asystentem na UJK. Powstała więc następna akcja, której ofiarami było ponad 2 tysiące ciał inteligencji polskiej spalonych w lesie Krzywczyńskim, być może z moim ojcem.

Ojciec został aresztowany 4 listopada 1941 roku przez Gestapo w naszym mieszkaniu przy ul. Jagiellońskiej 4. Zginął w więzieniu lwowskim przy ul. Łąckiego, wydany przez konfidentów współpracujących z Gestapo, jako element niebezpieczny dla III Rzeszy Niemieckiej w Intelligenzaktion (Akcja Inteligencja) – niemiecki akt ludobójstwa skierowany przeciwko polskiej elicie, głównie inteligencji na terenie ziem polskich włączonych do III Rzeszy Niemieckiej, w trakcie której zaplanowano i metodycznie zrealizowano rozstrzelanie około 50 tys. nauczycieli, księży, przedstawicieli ziemiaństwa, wolnych zawodów, działaczy społecznych i politycznych oraz emerytowanych wojskowych. Kolejnych 50 tys. deportowano do obozów koncentracyjnych, gdzie przeżył tylko znikomy procent. Egzekucje wykonywano od września 1939 roku  w różnych regionach Polski.

Odpowiednikiem tej akcji na terenie Generalnego Gubernatorstwa była "Akcja AB" (Ausserordentliche Befriedungsaktion - Nadzwyczajna Akcja Pacyfikacyjna).

Opuściliśmy z Matką Lwów, poszukiwani przez Gestapo, udając się do dziadków do Przemyśla. Dziadkowie mieszkali przy ul. Dworskiego 45 w Przemyślu, tam też zamieszkaliśmy, lecz wkrótce dostaliśmy się do getta przemyskiego.

Matka otrzymała tzw. czerwoną kartę, arbeitskarte  która upoważniała ją do opuszczania getta przemyskiego w określonych godzinach. Czerwoną kartę otrzymywali z Judenratu ( "gminy żydowskiej") ci mieszkańcy, którzy wykonywali pracę poza obszarem getta. Niestety radość mojej Matki była przedwczesna, bowiem karta upoważniała ją do opuszczenia getta w określonych godzinach, jako pracownika, z dziećmi do lat ośmiu, a ja liczyłem 11 lat. W getcie przemyskim przebywaliśmy w latach 1942 - 1943 wspólnie z Matką, babcią Eugenią Rabinowicz,  dziadkiem Jakubem Rabinowiczem, siostrą mamy Ludwiką Reichmann. Według relacji świadków, którzy przeżyli likwidację przemyskiego szpitala, lekarze , wiedząc o trwającej akcji likwidacji getta truli systematycznie pacjentów, chcąc ich uchronić przed Zagładą. Babcia  chorowała na przerzuty nowotworowe z sztjki macicy m. in. do kości. Dziadek odwiózł babcię jakimiś zdobytymi taczkami do szpitala, miała połamane nogi - rak z przerzutami do kości powiedzieli lekarze, po czym otruli babcię.

Niebezpieczną grupę  dla osadzonych w getcie stanowiła policja żydowska podległa Judenratowi.  Jüdischer Ordnungsdienst (dosł. Żydowska Służba Porządkowa, potocznie policja żydowska albo tzw. odmani), to w okresie II Wojny Światowej podległe częściowo Judenratom, kolaborujące z nazistowskimi Niemcami, żydowskie jednostki policyjne wewnątrz gett, obozów pracy oraz obozów koncentracyjnych. Wykorzystywano je do rekwizycji, łapanek, eskortowania przesiedleńców oraz akcji deportacyjnych.

Żydowski ekonomista, badacz historii Galicji Wschodniej oraz społeczności żydowskiej na Zachodniej Ukrainie Jakub Honigsman opisuje sytuację w getcie lwowskim:

"Za przyzwoleniem Niemców przekazano Judenratowi "autonomiczną" władzę nad żydowskimi mieszkańcami. W rzeczywistości  Judenrat stał się "organem wykonawczym hitlerowskiego aparatu zarządzania Żydami na podbitym terytorium" podporządkowanym niemieckiej policji i SS. Judenrat posiadał rozbudowaną strukturę zarządu. Składał się z około dwudziestu trzech wydziałów, sekcji i podwydziałów. Były to m.in. wydziały: Finansów, Opodatkowania, Socjalny, Zaopatrzenia , Pracy, Gospodarczy, Ochrony Zdrowia, Sanitarny, Prawniczy, Mieszkaniowy, Pogrzebowy i podwydział Rozdzielania Mebli (Möbelausteilungen). Przy przysiedlaniu  Żydów do "odrębnej żydowskiej dzielnicy mieszkaniowej", czyli getta, najintensywniej pracował podwydział Rozdzielania Mebli i Wydział Zaopatrzenia z komisją Oszczędności i Podarunków tzw. Sachleistungskommission, którą Żydzi nazywali Raubkomission (komisja rabunku). Członkowie tej komisji rekwirowali z żydowskich mieszkań drogie meble, dywany, lustra oraz inne wartościowe przedmioty, a następnie wszystko przekazywali  jako daniny hitlerowcom. Rabowali też pracownicy wydziałów gospodarczych Judenratu".

POGROM  ŻYDÓW ZWANY DNIEM PETLURY

"Pogrom Żydów, nazywany też dniami Petlury, rozpoczął się rankiem 25 lipca 1941 roku z inspiracji hitlerowców, którzy ustanowili święto atamana ukraińskiego Symona Petlury. zabitego przez żydowskiego emigranta w 1926 roku. Policja ukraińska i jej pomocnicy wdzierali się do mieszkań żydowskich, okradali i zabijali niewinnych, przerażonych Żydów. Pogrom trwał do 28 lipca 1941 roku, ale najwięcej ofiar przyniosły pierwsze dwa dni.

W  pogromie zamordowano prawie 2 tysiące Żydów. Wielu zostało aresztowanych i osadzonych w lwowskich więzieniach, przede wszystkim w więzieniu przy ul. Łąckiego, skąd znaczną część wywieziono wkrótce na Piaski znajdujące się za Cmentarzem Żydowskim przy ul. Janowskiej i tam ich rozstrzelano. Wśród zamordowanych liczną grupę stanowili  przesiedleńcy przybyli do Lwowa z różnych miejsc, w tym grupa chasydów z Galicji Zachodniej, chasydzi z Bobowej oraz rodzina Halberstama". 

I nagle moja Mama otrzymała w miejscu pracy wiadomość, iż tzw. neofici (Żydzi, którzy przyjęli wiarę chrześcijańską) mogą powrócić do "aryjskiego" Przemyśla i tam zamieszkać. Skwapliwie skorzystaliśmy z tej informacji, przenosząc się  z powrotem do Przemyśla. Niestety informacja była fałszywa i powróciliśmy na powrót do getta. Informacji udzielił mojej matce Niemiec Gustaw Hemmerling, u którego była zatrudniona jako służąca, niezależnie od tego myła kasarnie wojskowe.

W getcie przemyskim nie oglądałem leżących na chodnikach wygłodniałych, zmuzułmanionych dzieci, jakie ogląda się na fotografiach. Nikt z mieszkańców getta nie lękał się, ludzie żyli w całkowitej niewiedzy o grożącym niebezpieczeństwie obozów koncentracyjnych i niechybnej śmierci. Obawiano się natomiast  żydowskich policjantów, odmanów, uzbrojonych w pałki gumowe, którymi prali nawet  po głowach, również dzieci. Sam taką pałką oberwałem boleśnie w czasie podawania koledze kawałka chleba. Raz oglądaliśmy z mamą scenę na wiadukcie kolejowym. Przed nami szła kobieta z pierzyną na plecach. Za rękę trzymała kilkuletnią dziewczynkę. Na początku wiaduktu stał żołnierz Wehrmachtu, lub schutzpolizei, który nagle wystrzelił w stronę kobiety z pierzyną na plecach. Kobieta padła na ziemię, na wierzchu pierzyny ukazała sie stróżka krwi, rosnąca szybko do wielkiej krwistej plamy. Żołnierz podszedł do nas i powiedział: "hau ab" po niemiecku "spierdalaj" http://pl.bab.la/slownik/polski-niemiecki/spierdalaj.  Po naszym powrocie do getta rozpoczęła się nocna akcja likwidacji getta. W dzień było spokojnie, w nocy słychać było warkot motorów i jęki prawdopodobnie bitych ludzi. Z Mamą siedzieliśmy w nocy na strychu, lub w piwnicy. Pamiętam, jak gryzły nas wszy lub pchły.  Rano dziadek Jakub  wyszedł po chleb, wrócił pobity, z krwawą raną na głowie.

Pewnego ranka odwiedził nas Tadeusz Szymanowski, prawdopodobnie członek AK, a już na pewno Żegoty, zamieszkały w Przemyślu na Zasaniu, na Winnej Górze, chcący nas ratować. Z Mamą poszło łatwo, gdyż posiadała jeszcze ważną czerwoną kartę, ze mną było gorzej, miałem jedenaście lat. Na drugi dzień mama pożegnała dziadka  i siostrę Ludwikę (Wisię). Przypuszczała, iż może uda się nam przejść przez bramę. Wzięła mnie za rękę i szliśmy długim szeregiem w stronę wyjścia. Co kilkanaście metrów niemiecka policja (schutzpolizei) sprawdzała kartę pracy (arbeitzkarte) mamy i pytali o mój wiek. Do ósmego roku życia dzieci mogły wychodzić z pracującymi rodzicami poza getto. Policjant, któryś tam z rzędu zorientował się, że mam ponad 8 lat i nie przepuścił mnie. Mama błagała, mój syn ma 8 lat - nie pomogło. Mamo - powiedziałem - nie martw się - oni dzieciom nie robią krzywdy. Pozostałem w getcie z dziadkiem i siostrą mamy Ludwiką.

Nic nie pomogło, iż mama miała z tatą ślub kościelny, a ja byłem ochrzczony. Postanowiłem więc uciekać z getta. W jaki sposób, tego jeszcze nie wiedziałem.

Dziadkowi nie powiedziałem w jakim celu wychodzę z domu. Byłem już na podeście naszego piętra, a dziadek stał pochylony opierając się o balustradę. Gdy schodziłem po schodach spojrzałem w górę i widziałem dziadka w tej samej pozycji. Nie powiedział mi do widzenia, tylko stał milcząc, pochylony na poręczy, aż zniknął mi z oczu.

Tego samego dnia stanąłem przed metalową bramą z furtką. Brama była zamknięta na kłódkę lub zamek, natomiast furtka szerokości ok. 1,2 - 1, 5 m. była otwarta na rozcież. Przy furtce stał granatowy policjant obrócony do mnie i do bramy  bokiem, w odległości ok.2,0 -  2,5 m przy końcu furtki, a zarazem przy końcu bramy. Przy jej końcu stała drewniana budka, w której siedział drzemiący schutzpolizei z opuszczonym hełmem na piersiach. Nie zastanawiając się, puściłem się biegiem przez furtkę; po chwili usłyszałem "stój, stój". Żaden strzał nie padł, zniknąłem za rogiem. Biegłem, do kiedy  starczyło mi sił, ale zapewne nikt mnie nie gonił. Znałem w Przemyślu dwa adresy" pp. Romaszewskich i pp. Szymanowskich. Pan Romaszewski przerażony moją historią skierował mnie na Zasanie na Winną Górę do pp. Szymanowskich i zapowiedział, jak się nie uda, wracaj do mnie, coś wymyślimy. Bądź dzielny, nie damy ci zginąć. Mamy tutaj jeszcze wspaniałych księży, którzy wielu Żydów już  uratowali. Możesz liczyć na ich pomoc, metrykę chrztu im pokaż, może zmienią nazwisko i datę chrztu. A tu niespodzianka! Tadeusz Szymanowski ze swoją rodziną i moją Mamą oraz "cała" Winna Góra czekali na mnie. Wierzyli, że się wydostanę z getta, liczyli na to. Jakiś kolega przyniósł grę w "milionera", inni zaproponowali mi lwowską grę w "krepcie", a jeszcze inni w "Zośkę". Mama robiła sweterki na drutach ze ściegiem "norweskim", wszyscy dorośli i młodzież znali naszą historię, wiedzieli kim jesteśmy, wypytywali tylko o mojego tatę i prawdę o Wzgórzach Wuleckich. Ale to już dalszy ciąg mojej - naszej historii.

Moja babcia po kądzieli Eugenia Rabinowicz miała przerzuty nowotworowe do kości, bardzo cierpiała. Dziadek Jakub Scheps zawiózł ją na taczkach do szpitala. Gdy zapowiadano likwidację getta przemyskiego żydowscy lekarze postanowili wszystkich chorych uśmiercić przez podanie im dożylnie trucizny, aby uchronić pacjentów od dramatów śmierci w obozach zagłady. Po wojnie dowiedzieliśmy się z mamą, iż babcia wytrzymała podanie trucizny, takie miała silne serce. Zapewne podano jej truciznę po raz następny, gdyż zmarła w szpitalu.

 

 ARTYKUŁ - MÓJ - WYWIAD W "GAZECIE KRAKOWSKIEJ" 12. X. 2003 r.

 AUTOR MAGDA HUZARSKA - SZUMIEC "GAZETA KRAKOWSKA" 12. X. 2003 r.

 'STROFY Z ŻONĄ I MIASTEM W TLE"

  Aleksander Szumański przynajmniej raz w roku przyjeżdża do Lwowa. Spacer po mieście zaczyna od ul. Jagiellońskiej, gdzie w kamienicy nr 4 mieszkał z rodzicami. 

  "Niezależnie jak toczyło się życie Aleksandra Szumańskiego, zawsze, gdy tylko może, wraca do Lwowa - miejsca swojego urodzenia. Aleksander Szumański przynajmniej raz w roku przyjeżdża do Lwowa. Spacer po mieście zaczyna od ulicy Jagiellońskiej, gdzie w kamienicy nr 4 mieszkał z rodzicami. Potem idzie niegdysiejszą ulicą 3 Maja, przy której było kino Muza wyświetlające filmy ze Szczepciem i Tońciem. Stamtąd udaje się na ulicę Legionów. Mieszkał tam z rodzicami, mieszkała tam jego niańka, która kiedyś tak zapatrzyła się na jednego ze swoich chłopaków, że zagubiła 3 - letniego Alka. Do domu odprowadził go policjant, któremu 3 - letni chłopak umiał podać adres. Potem przychodzi czas na spacer do Parku Kościuszki, czy też Ogrodu Jezuickiego, bo takie nazwy ma ów piękny lwowski park. Jako dziecko zjeżdżał w parku Główną Aleją na sankach i gdzie uciekał przed fryzjerem, który zdołał mu przystrzyc tylko pół głowy. Byłem histerykiem, wydawało mi się, że zaraz umrę, dlatego uciekłem. Przerażona Mama zawiadomiła Ojca, który był docentem nauk medycznych na Uniwersytecie im. Jana Kazimierza, a także praktykującym lekarzem. Zebrało się konsylium, ale nikt nie wpadł na to co mi może być - wspomina Aleksander Szumański. Za to wszyscy oprócz niego wiedzieli co się może wydarzyć gdy do Lwowa wkroczyli Rosjanie. Jednak rodzice nie wyrażali swoich obaw przy dziecku, które mogło się z czymś zdradzić w szkole...

OPOWIADA ADAM MACEDOŃSKI

- Rosjanie rozłożyli się pod Teatrem Wielkim. Chodziłem ich tam oglądać, o czym rodzice nie wiedzieli. Pamiętam, iż potwornie śmierdzieli, pili wódkę z manierek aluminiowych. Jakie to jest szkodliwe, aluminium ze spirytusem. Lwów jest pięknie położonym miastem, trochę zbliżonym stylem życia do śródziemnomorskiego; wszędzie parki, ogrody, pełno kwiatów, krzewy bzu, kasztany jadalne. I nagle nadciągnął ten odór, taki potworny smród. Bo ci bolszewicy, gdy weszli, nie wyglądali jak armia; to była horda biedaków i żebraków, a do tego dzikusów, wiecznie pijanych. Płaszcze mieli postrzępione, niektórzy nosili takie długie, że wlokły się za nimi po ziemi. I wszyscy byli niscy Moja matka patrząc przez okno - bo strzegła dzień i noc domu, spozierając przez firankę - wykrzyknęła: "O Boże, to oni dzieci do wojska biorą!" Bo ci bolszewicy wszyscy byli tacy mali. To była pijana, wygłodzona horda skośnookich, chorych zwyrodnialców. Niejednemu brakowało oka, albo nos miał całkiem zniekształcony, bo wśród nich panował syfilis. Nie mieli co jeść, tylko pili, więc z głodu zabierali dzieciom kanapki. Pierwsze ich słowa, których my, dzieci nauczyłyśmy się, to "dawaj kuszać", czyli dawaj jeść. Ta cała hałastra to nie byli żołnierze, to dzicz wiecznie pijana. W każdej chwili gotowi zabić, co chwilę strzelali w powietrze, żeby wzbudzić strach. Nienawidzili nas, bo to był dla nich inny świat, inni ludzie, bogate miasto. Obrabowali wszystko. To prawda, że jedli lepy na muchy; bo lepy na muchy były przed wojną zrobione z miodu, więc ktoś im powiedział, że to lizaki dla dzieci i oni te lepy rozwijali i lizali(...)

 (...) Pisała o tym Karolina Lanckorońska, którą wybuch wojny zastał we Lwowie. Zapamiętała ziemiste twarze żołnierzy, ogromny portret Stalina w pierwszym dniu roku akademickiego na Uniwersytecie im. Jana Kazimierza i wrażenie, że nadeszła obca kultura, z obcą dla lwowian mentalnością(...). Zanotowała "We wspomnieniach wojennych": "Z głośników radiowych dowiedzieliśmy się, iż Lwów jest stolicą Zapadnej (Zachodniej) Ukrainy, która nareszcie wchodzi jako nowy członek do wielkiej rodziny szczęśliwych narodów Sowieckiego Sojuszu. "Proletariusze wszystkich krajów łączcie się!" dudniło nam zewsząd. Równocześnie radio nadawało obrzydliwe tyrady "o pańskiej Polsce" i jej "byłej armii".

I dalej "Strofy z żoną i miastem w tle"

 "Owych bolszewickich żołnierzy nazywaliśmy "frajerskie ułany z cyckami na głowie". Kiedyś nudząc się na lekcji matematyki, zacząłem z elementarza wydłubywać oczy Stalinowi, Marksowi i Engelsowi. Zobaczył to nauczyciel, ale na szczęście był przyzwoitym człowiekiem i nic mi nie zrobił, tylko pokazał książkę moim rodzicom. Wtedy pierwszy i ostatni raz w życiu dostałem lanie. Może to ono miało wpływ na fakt, że napisałem wówczas mój debiutancki wiersz, odczytany później w rozgłośni Radia Lwów przez znanego aktora. Miałem wówczas 10 lat - opowiada poeta. Kiedy w czerwcu 1941 roku Rosjanie opuścili Lwów do którego właśnie wkraczali Niemcy, wybrałem się na spacer. Doszedłem do Brygidek na ul. Kazimierzowskiej. Brama więzienia była otwarta; wszedłem na podworzec i zobaczyłem w                        przerażeniu na murach  spływającą świeżą krew i białą pochodzącą z ludzkich mózgów maź. Wycofujący się Rosjanie pomordowali wszystkich więźniów, ciała już wywieźli - opowiada ze zgrozą w głosie Aleksander Szumański.

Z okropieństwami tego świata spotkał się ponownie, kiedy do jego mieszkania we Lwowie przy ul. Jagiellońskiej 4 weszło Gestapo, pytając się o ojca. Jednak rodziców nie było w domu. Gestapowcy rozsiedli się w poczekalni taty i zajęli rozmową. Żaden z nich nie zauważył kiedy udało mi się wymknąć z mieszkania. Chciałem oczywiście ostrzec rodziców, a na pewno uratowałem swoje życie. Wiedziałem, że matka jest u swojego brata, natomiast nie wiedziałem gdzie jest ojciec. Mamę zdążyłem ostrzec, ojca nie odnaleźliśmy. Zamordowali go w gestapowskim więzieniu przy ul. Łąckiego, pomimo, że niemiecki adwokat Schalay wziął od mamy pokaźny majątek za wyciągnięcie go z rąk hitlerowców - mówi poeta. Z mamą pojechał wówczas do Przemyśla, gdzie mieszkali jego dziadkowie. Byli Żydami, co wiązało się z koniecznością przeniesienia całej rodziny do getta. Nic nie pomogło, iż mama z tata mieli ślub kościelny, a ja byłem ochrzczony. Jednak moja mądra mama nie załamała się i załatwiła sobie czerwoną kartę, która pozwalała jej wychodzić na zewnątrz do pracy. Spotkała tam pana Tadeusza Szymanowskiego, który nam pomagał. On wiedząc, iż niebawem getto będzie likwidowane kazał jej przyjść do siebie na Winną Górę. Ja dostałem sygnał, że mam natychmiast uciekać z getta. Znalazłem się przed furtką przy której stał granatowy policjant i zacząłem biec. Nie strzelił za mną, krzyczał tylko "stój" - opowiada Aleksander Szumański. Kiedy wraz z mamą musieli opuścić Winną Górę wsiedli do pociągu jadącego do Warszawy. Tadeusz Szymanowski zadbał o opiekę i wyznaczył do naszej podróży pana Winogrodzkiego. Przejeżdżając przez Kraków, Aleksander intuicyjnie poczuł, że właśnie tu powinni wysiąść. Miał rację, bo pewnie nie dojechali by do stolicy, tym bardziej, że nie mieli żadnych dokumentów. Włóczyli się więc po Krakowie, nocowali w noclegowniach, a dnie spędzali w kościołach, kryjąc się przed szmalcownikami, którzy już zdążyli ściągnąć z pani Franciszki futro.

- I wtedy Mama dowiedziała się, że komendantem granatowej policji jest nasz przyjaciel ze Lwowa, major Marian Erchardt. To był niezwykły człowiek, który równocześnie był szefem siatki AK w Krakowie. Poszliśmy do niego do domu przy ul. św. Gertrudy 2. Jak dziś pamiętam, że służąca powiedziała do nas "proszę dalej", a ja nie zrozumiałem, bo we Lwowie mówiło się "proszę bliżej"- wspomina pan Aleksander. Major Erchardt umieścił ich w mieszkaniu przy ul. Zyblikiewicza 5 (IV klatka schodowa) gospodarze pp. Dziadzicowie. Tam szczęśliwie dotrwali do końca wojny, po której pani Franciszka wyszła za mąż za historyka Tadeusza Nowaka. Ja ukończyłem studia na Politechnice Krakowskiej i zostałem ekspertem budowlanym i mykologicznym. Dlatego jeszcze większy ból sprawiają mi wizyty we Lwowie. Widzę jak to miasto umiera. Zżerają je grzyby i owady techniczne szkodniki drewna. Stan techniczny budynków mieszkalnych, użyteczności publicznej i licznych sakralnych jest bardzo zły. Niektóre budynki zagrażają bezpieczeństwu publicznemu ze względu na ich stan techniczny. Niby te w centrum są odnowione, pomalowane, ale to tylko pozorna renowacja.

Tak naprawdę to one wyglądają jak stara panna, która nałożyła na siebie dużą ilość makijażu - twierdzi Aleksander Szumański piszący całe życie wiersze o swoim ukochanym Lwowie.

Odkąd jednak poznał żonę Alinę de Croncos Borkowską  - Szumańską stała się ona drugą obok miasta Lwowa jego muzą. - Podszedłem do niej na ulicy i powiedziałem, że mi się bardzo podoba. Zaczęła się śmiać i oczywiście nie umówiła się na randkę. Ale znalazłem jej adres w książce telefonicznej i codziennie wysyłałem do niej jeden wiersz. Gdy kiedyś tego nie zrobiłem, sama do mnie zatelefonowała i zapytała - co się dzieje? Odtąd jesteśmy już razem - wyznaje pan Aleksander, który swoją poezję miłosna czytuje więźniom osadzonym w areszcie śledczym na Montelupich. - Może moje słowa o miłości uratują tych ludzi, dadzą im choć trochę nadziei.

PASJE ALEKSANDRA SZUMAŃSKIEGO 

 Aleksandra Szumańskiego interesują różne formy sztuk pięknych, astronomia i motoryzacja. Ta ostatnia pasja przejawia się miłością do dobrych samochodów., szczególnie nabytego niedawno BMW.

KARTOTEKA

 Urodził się 12 listopada 1931 roku we Lwowie. W 1957 roku ukończył Wydział Budownictwa Lądowego na Politechnice Krakowskiej zostając ekspertem budowlanym i mykologicznym. Napisał ok. 4 tysiące utworów poetyckich, których część ukazała się w tomach "Odlatujące ptaki", "Fotografie polskie". "Wiersze i ballady miłosne" oraz "Amerykańsko - lwowskie wyznania miłosne oraz inne niespełnienia". W 2001 roku odbył tournee po Ameryce Północnej Jego wiersze tłumaczone były m.in. na angielski i japoński.

 POSŁOWIE ADAMA MACEDOŃSKIEGO - ARTYSTY MALARZA

REFERENCJE

 "Twórczość Aleksandra Szumańskiego cenię za szczerość i wręcz młodzieńczą naiwność, która w tym wieku rzadko się zdarza. Nie wstydzi się on korzystać z klasycznych wzorców polskiej poezji romantycznej, co jest cenne, gdyż ludzie mają już dość eksperymentów".

                                                     Magda Huzarska - Szumiec

 

 WSPOMNIENIA

 Major Marian Erchardt był przyjacielem naszego lwowskiego domu. W Krakowie, dzięki Żegocie wyrobił nam aryjskie dokumenty. Matka otrzymała kenkartę na nazwisko Franciszka Pierowska. Ja otrzymałem dokument tożsamości na nazwisko Ryszard Wardyń, jako siostrzeniec pracownika podległego majorowi Marianowi Erchardtowi. Prawdopodobnie jego działalność konspiracyjna była związana z AK. Był od dłuższego czasu śledzony przez Gestapo o czym poinformował moją Matkę. Zginął tragicznie zastrzelony na jakimś dworcu kolejowym, mając przy sobie teczkę z tzw. "bibułą" - (tajne wydawnictwa niepodległościowe).

Przy ul. św. Gertrudy 2 w Krakowie gdzie mieszkał odbywały się tajne spotkania, m.in. z udziałem p. Gzylewskiego pracownika przedwojennej legendarnej "Dwójki", również przyjaciela naszego lwowskiego domu. Jaki był udział w pracach  konspiracyjnych mojego ojca oraz Lurie' tego nie wiem. Osobą, która otworzyła nam drzwi przy ul. św. Gertrudy 2 była p. Korpakowa ( nie służąca) gospodyni tego mieszkania. Mieszkaliśmy tam kilka miesięcy przed otrzymaniem mieszkania przy ul. Zyblikiewicza 5. Wiadomo mi, że p. Korpakowa i jej syn współpracowali z Żegotą.

W KRAKOWIE

Gmach PKO w Krakowie przy ul. Zyblikiewicza 5, gdzie mieszkaliśmy do zakończenia wojny to zespół 11 budynków w zabudowie zwartej. Do każdego budynku prowadzi wejście zwane klatką schodową. Nasze mieszkanie położone było w klatce schodowej numer 4 na pierwszym piętrze, gdzie zajmowaliśmy jeden pokój z dostępem do toalety i łazienki. Gospodarzami  mieszkania byli państwo Dziadzicowie. Pan Dziadzic był dozorcą tego zespołu budynków, jego żona prowadziła gospodarstwo domowe, mieszkali tam również ich syn Kazimierz i córka Lusia, osoby dorosłe. Mieszkaliśmy tam z rekomendacji Mariana Erchardta, nie płaciliśmy czynszu i byliśmy otoczeni przez tę rodzinę opieką. Znali całą naszą historię, jak również pozostali dwaj dozorcy panowie Wrona i Kucharczyk. Wiadomo mi, iż wszyscy trzej panowie dozorcy byli członkami organizacji konspiracyjnej. Kazimierz Dziadzic brał udział w zamachu na dostojnika hitlerowskiego, który miał miejsce w Krakowie na ulicy Kopernika, którego byłem świadkiem. Po zamachu poszukiwany przez Gestapo ukrywał się na strychu naszego budynku, a opiekowała się nim moja Matka. Nasi liczni sąsiedzi i młodzież z która brałem udział w różnych grach i zabawach podwórkowych, również znali naszą historię. Nie uczęszczałem do szkoły, Matka nie pracowała, nikt nas nie wydał. Tak przetrwaliśmy okupację. W styczniu 1945 roku przeprowadziliśmy się z matką na ulicę Sienkiewicza 6 w Krakowie i stamtąd wyjechałem w roku 1950 do Izraela, przebywając również w Newark  w stanie New Jersey w Stanach Zjednoczonych oraz we Francji w Valence, gdzie ukończyłem szkołę zegarmistrzowską, a potem podjąłem pracę zegarmistrza w Paryżu. W Izraelu  początkowo pracowałem w kibucu "Newe Jam" pod Haifą, później w kibucu "Kiriat Anawim" pod Jerozolimą i ubiegałem się o zamieszkanie w "Domu Polskim" w Jerozolimie, prowadzonym przez siostry zakonne Augustynę i Blankę. W domu była kaplica, w której msze święte odprawiał ksiądz ojciec Semkowski, podobnie jak ja pochodzenia żydowskiego, przyjął chrzest i ukończył seminarium duchowne. Dom Polski został wybudowany przez armię generała Władysława Andersa. Siostry przyjęły mnie do domu, ale prosiły o metrykę chrztu, a ja chciałem służyć do mszy świętej. Ministranturę po łacinie znałem na pamięć. W celu uzyskania wiarygodnego świadectwo, iż jestem wyznania rzymsko - katolickiego, zwróciłem się Patriarchatu Jerozolimskiego i otrzymałem odpowiednie świadectwo w języku angielskim:

Oryginał w moim posiadaniu.

 Oto ów dokument:

 Latin Patriarchal Vicar  Terra Santa College Jerusalem

 TO WHOM IT MAY CONCERN:

 This is  to certify that I have seen documents of November 3, 1950 from Krakow which give me such information so that I can testify that Alexander Szumanski is a Roman Catholic, born November 12, 1931.

 (Very Rev.) Terence W. Kuehn, O.F.M.

 Pieczęć okrągła VICARIUS PATRIARCHAL

 Tłumaczenie

 Wikariusz patriarchalny Łacińskiej Szkoły  Jerozolima w Santa Terra

 KOGO TO DOTYCZY:

 Niniejszym zaświadcza się, że widziałem dokumenty z 03 listopada 1950 z Krakowa, które dają mi taką informację, że mogę zaświadczyć, że Aleksander Szumański jest wyznania rzymsko-katolickiego  urodzony 12 listopada 1931.

 (Ks) Terence W. Kuehn, O.F.M.

 Pieczęć okrągła Vicarius patriarchalny

                       Jerozolima 30 listopada 1950

 W Paryżu ubiegałem się o powrót do Polski kontaktując sie w tym czasie z ambasadorem Polski w Paryżu Jerzym Putramentem. Rozmowa była krótka i treściwa. Otrzymałem odmowę wydania mi wizy wjazdowej do Polski. Putrament zapytał, czy jestem członkiem Związku Młodzieży Polskiej (ZMP). Nie oczekując odpowiedzi wyraził zdziwienie, iż wyjeżdżając z Polski nie zapytałem o zdanie swojego przewodniczącego ZMP. Sekretarka w ambasadzie była mi życzliwa i zaproponowała rozmowę z Czesławem Miłoszem, ówczesnym attache' kulturalnym ambasady polskiej w Paryżu. Powiedziała, abym poczekał, a ona skontaktuje się z Miłoszem, aby mnie przyjął. Miłosz jednak odmówił. Dzięki staraniom mojego ojczyma, historyka dr Tadeusza Nowaka powróciłem do Krakowa i zamieszkałem samotnie przy ul. Kościuszki 88. W roku 1954 rozpocząłem studia na Politechnice Krakowskiej Wydział Budownictwa Lądowego, które ukończyłem w 1959 roku uzyskując dyplom inżyniera budownictwa lądowego. Będąc na drugim roku studiów zostałem wielokrotnie przesłuchiwany przez Urząd Bezpieczeństwa Publicznego. Tematem mojej inwigilacji był pobyt za granicą i moje rzekome kontakty szpiegowskie w Valance na południu Francji, gdzie miałem chodzić do szkoły szpiegowskiej i dlatego Jerzy Putrament odmówił mi wydania wizy polskiej. Spotkania z UB odbywały się wielokrotnie w różnych krakowskich mieszkaniach. Przeważnie było dwóch ubeków, z tym, że jeden stał za oparciem krzesła na którym siedziałem i brzęczał mi do ucha kluczami, drugi rozmawiał ze mną. Spotkania były wielogodzinne, tylko panowie się zmieniali i zaczynali od początku rozmowę. Niekiedy puszczali na pełny regulator odbiornik radiowy. Poza szpiegowskimi, stawiano mi zarzuty kontaktów z Kazimierzem Pileckim, bardzo bogatym moim kolegą, chemikiem po ukończeniu studiów na UJ.Kazimierz Pilecki był inwigilowany; nie mogli wyjaśnić jego źródeł dochodów i sposobu finansowania stadniny koni. Po wielu przesłuchaniach, które mnie ogromnie wyczerpywały esbecy zaproponowali mi współpracę, jak to określili na zasadach koleżeńskich z dodatkami za deputat węglowy i umundurowanie. Nie działałem w  żadnej opozycji studenckiej, nie chodziłem do szkoły szpiegowskiej w Valance, bo taka nie istniała, przyjaźniłem się z Kazimierzem Pileckim, ale nie znalem jego sytuacji materialnej, ani źródeł dochodów. Poza tym brzydziłem się donosicielstwem, czułem się Polakiem. Po wielu rozmowach na temat współpracy z UB, raz prowadzonych sympatycznie, innym razem z wrzaskami i pogróżkami, że nie wyjdę z kryminału za szpiegostwo, wreszcie spotkania się urwały po prawie roku ich trwania. Z niemałym trudem ukończyłem drugi rok studiów. UB odczepiło się ode mnie. Pozornie. Na dwadzieścia trzy lata. Środowiska z którymi prowadziłem życie towarzyskie to w większości aktorzy, lekarze, adwokaci, inżynierowie. Nierzadko też znani muzycy i kompozytorzy oraz dziennikarze. Nie działałem w żadnych strukturach opozycji niepodległościowej, ale osoby z którymi współżyłem towarzysko znali moje poglądy niepodległościowe i społeczno - polityczne. I właśnie mój kontakt z tak wpływowymi środowiskami stał się przyczyną mojego aresztowania w 1978 roku pod zarzutem wieloletniego wyłudzania znacznych sum podczas sprawowania prywatnych nadzorów w zakresie budownictwa powszechnego. Oskarżycielami były m.in. urzędy gmin w Skale i Wolbromiu. Zostało wobec mnie wszczęte postępowanie przygotowawcze i zastosowanie aresztu tymczasowego. Dzisiaj już wiem komu "zawdzięczam" dochodzenia. Byli to, już nie żyjący, co najmniej trzej moi koledzy ze studiów i kontaktów towarzyskich. Jeden z nich Wojciech Kajder dziennikarz "Echa Krakowa" tajny współpracownik SB zginął zastrzelony przez swoich mocodawców. Odnoszę wrażenie, iż w tej nagonce na mnie wziął udział Bruno Miecugow, któremu architekt Wiesław Zgrzebnicki, mój kolega, zarzucił działanie sygnatariusza rezolucji 53 literatów w sprawie biskupa Kaczmarka. Zajście miało miejsce w Klubie Dziennikarzy "Pod Gruszką" w Krakowie.  Stanąłem wówczas w obronie Zgrzebnickiego.

 W czasie mojego procesu prokurator Józef Skwierawski zażądał ośmiu lat więzienia, sędzia Korbiel skazał mnie na trzy lata. Powołani przeze mnie biegli sądowi orzekli całkowity brak podstaw do zarzutu wyłudzenia.

 CUD ŚW. JANA PAWŁA II

 Mój ojczym dr Tadeusz Nowak zwrócił się o pomoc do św. Jana Pawła II:

  Dr Tadeusz Nowak Kraków ul. Pawlikowskiego 3/9         Kraków, dnia 8 czerwca 1979 r.

  "Umiłowany Ojcze Święty !

  Pozwól, że przy okazji Twej wizyty pielgrzymki w Ojczyźnie zakomunikuję Ci o szczęśliwym dla naszej rodziny wyniku Twojego wstawiennictwa u Boga w naszym wielkim strapieniu.-Przypomnę pokrótce, że w skierowanym osobiście do Ciebie w Watykanie - liście mojej żony Franciszki z daty 6 grudnia 1978 roku błagała Cię ona o modlitwę i pociechę w nieszczęściu, jakie dotknęło jedynego jej syna - a mojego pasierba - inż. Aleksandra Szumańskiego, osadzonego w areszcie śledczym w związku z posądzeniem go o uzyskanie nadmiernych - rzekomo - zarobków za sprawowanie nadzoru budowlanego nad szeregiem obiektów w województwie krakowskim. Do listu tego dołączyłem w darze dla Ciebie, jako szczególnego Czciciela Matki Bożej Częstochowskiej, egzemplarz mojej pracy historycznej o obronie klasztoru jasnogórskiego przed Szwedami w roku 1655.

Bardzo długo nie mieliśmy odpowiedzi i już nawet przypuszczałem, że  przesyłka nasza zaginęła, gdy wtem 6 kwietnia b. r. doręczono nam pismo Sekretariatu Stanu Waszej Świątobliwości, datowane z Watykanu dnia 23 marca 1979 roku i podpisane przez Mons. G. Coppę, a zawierające podziękowanie za moją pracę, wyrażenie serdecznego współczucia w naszym cierpieniu i udzielenie nam Błogosławieństwa Apostolskiego.

 Nasza radość była tym większa, że już od 2 tygodni mieliśmy z powrotem  w naszym domu naszego drogiego syna, a wypuszczono go na wolność właśnie 23 marca, którego datę nosiła  Twoja - Ojcze Święty - odpowiedź na nasz błagalny list ! Wolno nam chyba wierzyć, iż ten cudowny fakt zbieżności dat Błogosławieństwa Apostolskiego i uwolnienia naszego syna z aresztu nie był tylko przypadkiem, ale dowodem szczególnego zrządzenia Opatrzności Bożej i wysłuchania przez Najwyższego Twojego wstawiennictwa za nami !

Donosząc Ci o tym, składamy Ci Ojcze Święty, wszyscy troje najserdeczniejsze i najpokorniejsze dzięki za Twą wielką dobroć i cudowną pomoc, jakiej nam zechciałeś udzielić w tak wielkiej potrzebie !

Oby Bóg Wszechmogący wspomagał Cię przez długie lata w rządach nad Kościołem i zachowywał stale w dobrym zdrowiu i pomyślności!

 Twoi wierni poddani

 Tadeuszowie Nowakowie z synem Aleksandrem Szumańskim.

 PISMO Z WATYKANU

 SEKRETERIA DI STATO                              DAL VATICANO 23 MARCA 1979.

 

 Państwo Franciszka i Tadeusz NOWAKOWIE

 Pawlikowskiego 3/9

 31-127 Kraków     

 Szanowni Państwo,

 Jego Świątobliwość Jan Paweł II dziękuje za przesłany dar świąteczny w postaci własnej pracy historycznej pt. "Obrona klasztoru jasnogórskiego w r. 1655" i za wyrażone w ten sposób uczucia życzliwości.

 Równocześnie dziękuje za list, w którym Państwo przedstawiają swoje problemy rodzinne, cierpienia i udręki. Jego Świątobliwość współczuje Państwu w tym cierpieniu, ogarnia modlitwą całą rodzinę i udziela Błogosławieństwa Apostolskiego.

                   Z wyrazami szacunku

                                Asesor Mons. G. Copp

 

Opracował Aleksander Szumański , świadek historii - dziennikarz niezależny, korespondent światowej prasy polonijnej, akredytowany (USA) w Polsce w latach 2005 - 2014, ścigany i skazany na śmierć przez okupantów niemieckich.

Kombatant - Osoba Represjonowana - zaświadczenie o uprawnieniach Kombatantów i Osób Represjonowanych nr B 18668/KT3621

Stowarzyszenie Żydów Kombatantów i Poszkodowanych w II Wojnie Światowej - legitymacja członkowska nr 122 - pieczątka Stowarzyszenia.

 

 

 

 

Dokumenty, źródła, cytaty:

 

 

 

Magda Huzarska - Szumiec "Strofy z żoną i miastem w tle" "Gazeta Krakowska" 12.X.2003 r

 

 

 

http://kehilalinks.jewishgen.org/Lviv/LetterS.htm

 

 

 

https://pl.wikipedia.org/wiki/Aleksander_Szuma%C5%84ski

 

 

 "Represje ZSRR wobec Polaków i obywateli polskich 1939-1946".

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dokumenty, źródła, cytaty:

- DR.LUCYNA KULIŃSKA – „CO SIĘ ZDARZYŁO NA KRESACH RP W LATACH 1943 – 1944”,

- DR HAB. WIKTOR POLISZCZUK – „GORZKA PRAWDA – CIEŃ BANDERY NAD ZBRODNIĄ

  LUDOBÓJSTWA”,

- DR HAB. WIKTOR POLISZCZUK – „LUDOBÓJSTWO NAGRODZONE”,

- IPN – INTERNET http://ipn.gov.pl/portal/pl/845/16627/Adam_Macedonski.html 

- EWA SIEMASZKO – „KRESOWY SERWIS INFORMACYJNY” 15 08 2011,

- POLONUS http://www.bibula.com/docs/Wspomnienia%20Adama%20Macedonskiego.pdf

- BIBULA.COM http://www.bibula.com/?p=8571 MIROSŁAW LEWANDOWSKI – ADMINISTRATOR STRONY,

- ANNA ZECHENTER – „ZAPAMIĘTANIE” Z ADAMEM MACEDOŃSKIM ROZMAWIA ANNA ZECHENTER,

- SOWIECKA APOKALIPSA   PORTAL ARCANA     Sowiecka apokalipsa, czyli Adama Macedońskiego wspomnienia z pierwszej sowieckiej okupacji   http://www.portal.arcana.pl/Sowiecka-apokalipsa-czyli-adama-macedonskiego-wspomnienia-z-pierwszej-sowieckiej-okupacji,1326.html

- WIKIPEDIA,

- http://prawica.net/node/16295  http:// 66 ROCZNICA UJAWNIENIA ZBRODNI KATYŃSKIEJ,

- „ALEKSANDER SZUMAŃSKI „LWÓW DOLE I NIEDOLE” „KURIER CODZIENNY” CHICAGO

- ALEKSANDER SZUMAŃSKI „KRESOWY SERWIS INFORMACYJNY” „ADAMA MACEDOŃSKIEGO NIE TYLKO LWOWSKIE PRZYPADKI”

78u- http://www.aleksanderszumanski.pl,

- dr Mieczysław Orłowski „ILUSTROWANY PRZEWODNIK PO LWOWIE” LWÓW-WARSZAWA 1925,

- JERZY HABELA ZOFIA KURZOWA „LWOWSKIE PIOSENKI ULICZNE, KABARETOWE I OKOLICZNOŚCIOWE DO 1939 ROKU”,

- BARTŁOMIEJ KOZŁOWSKI http://kalendarium.polska.pl/wydarzenia/article.htm?id=36572  ZBRODNIA W KATYNIU,

-„GŁOS POLSKI” TORONTO,

- „KURIER” CHICAGO,

-INFORMACJE WŁASNE OD JAGI, LILKI, WANDY, ADAMA MACEDOŃSKICH

 OKŁADKA OPIS

Aleksander Zbigniew Szumański (ur. 12 listopada 1931 we Lwowie) – polski poeta, krytyk literacki, niezależny publicysta, korespondent polonijnej prasy amerykańskiej, redaktor „Kresowego Serwisu Informacyjnego”, członek Związku Literatów Polskich, członek Związku Piłsudczyków oddział małopolski.

Pochodzi z lwowskiej, inteligenckiej rodziny – jego ojciec, zamordowany przez hitlerowców w 1941, był docentem medycyny na Uniwersytecie im. Jana Kazimierza, matka uczyła historii Polski w lwowskich szkołach powszechnych i średnich.

Z wykształcenia inżynier  – w 1959 roku ukończył Wydział Budownictwa Lądowego Politechniki Krakowskiej.

Pełny biogram znajduje się w „Who is Who w Polsce” encyklopedii biograficznej z życiorysami znanych Polek i Polaków (Hubners blaues Who is Who Schweitz wyd. I 2002).

Od wyjazdu z rodzinnego Lwowa w 1941 mieszka w Krakowie. Żonaty z lwowianką radcą prawnym Aliną de Croncos Borkowska – Szumańską herbu „.Łabędź”.

Jako poeta debiutował w 1941 roku wierszem odczytanym w rozgłośni Radia Lwów. Ma w swoim dorobku ok. 4000 wierszy, publikowanych w książkach poetyckich  oraz drukowanych w prasie krajowej i zagranicznej. Swoje wiersze prezentował na licznych spotkaniach autorskich w kraju i za granicą, również w rodzinnym Lwowie.

Najważniejsze publikacje:

     „Odlatujące ptaki” poemat miłosny (1997)

    „Fotografie polskie” poemat martyrologiczno-niepodległościowy (2000)

    „Przeżycie” – proza (2000)

    „Wiersze” wybór (2000)

    „Kraków i Żydzi” proza (2001).

    „Wiersze” wybór (2001)

    „Wiersze” wybór (2002)

    „Wiersze i ballady miłosne” cz. I (2003)

    „Wiersze i ballady miłosne” cz. II (2004)

    „Wiersze i ballady miłosne” cz. III (2004)

    „Amerykańsko-lwowskie wyznania miłosne oraz inne niespełnienia” poemat miłosny (2004)

    Odznaczenia:

    Medal Komisji Edukacji Narodowej – nadany przez ministra Edukacji Narodowej (2006).

    Odznaka Zasłużony Działacz Kultury – nadana przez ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

    (2000).

    Medal „W Hołdzie Komendantowi” – nadany przez Towarzystwo Pamięci Narodowej im.   

    Pierwszego Marszałka Polski Józefa Piłsudskiego (2010).

    Symbolicznie - przez Związek Byłych Więźniów Politycznych Hitlerowskich Więzień i Obozów 

    Koncentracyjnych(2007).

 http://www.aleksanderszumanski.pl