AGENTURA ROSYJSKA W POLSCE - mPolska24

ROSYJSKA AGENTURA W POLSCE

W systemie sowieckim agenturalność jest dziedziczna, a w postkomunizmie zapewnia karierę.

Czy ktokolwiek z polskiego rządu miał informacje o planach podpisania polsko-rosyjskiego memorandum dotyczącego budowy drugiej nitki gazociągu Jamalskiego? Jak to możliwe, iż kluczowe dla polskiego bezpieczeństwa energetycznego porozumienia zostały zawarte bez wiedzy polskiego rządu? O czym to świadczy?  Czy znajdujemy się w pełnym władaniu sowieckich służb ? Czy istnieją polskie niezależne służby bezpieczeństwa wewnętrznego?

Powszechnie znane graniczące z ludobójstwem sowieckie próby aneksji sąsiadów, „wykrywany” czeczeński, czy gruziński „terroryzm”, „nielegalni” szpiedzy „razwiedki”, sowieccy, czy rosyjscy, wcielający się w tożsamość obywateli krajów zachodnich, zresztą traktowani przez administracje Zachodu, jako zbiór sensacyjnych wymysłów. Są dokonywane przez służby rosyjskie mordy „niewygodnych”  dziennikarzy, polityków, czy też byłych członków KGB. Czy również w Polsce, poprzez „samobójstwa”? Co uczyniły polskie (?) służby przed 10 kwietnia 2010 roku dla zapobieżenia i tuż po tej dacie dla ustalenia przyczyn „katastrofy” smoleńskiej?

Do Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie trafiło zawiadomienie posłów Prawa i Sprawiedliwości dotyczące nieprawidłowości w Służbie Kontrwywiadu Wojskowego (SKW). Pod koniec maja 2013 roku zawiadomienie dotyczące m.in. ukrywania przez szefa SKW  gen. Janusza Noska współpracy z rosyjską Federalną Służbą Bezpieczeństwa (FSB) skierowali do prokuratora generalnego posłowie PIS Antoni Macierewicz i Marek Opioła. 13 czerwca ich wniosek został przekazany przez Prokuraturę Generalną do Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie. Tam zapadła decyzja, że ostatecznie jego rozpatrzeniem zajmie się Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie.

„Uznaliśmy, że to zadanie dla prokuratury wojskowej, a nie powszechnej. Zawiadomienie zostanie jej przekazane w najbliższych dniach – powiedział „Dziennikowi Polskiemu” 19 czerwca 2013 r.prok. Zbigniew Jaskulski z Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie”.

We wniosku stwierdzono m.in. że SKW bez wiedzy rządu zacieśnia współpracę z Rosjanami, co skutkowało m.in. niezapewnieniem osłony kontrwywiadowczej remontowi TU-154M w Rosji, czy brakiem działań weryfikujących autentyczność  przekazanych SKW przez współpracowników rosyjskich służb materiałów dotyczących katastrofy smoleńskiej. Posłowie zwracają również uwagę m.in. na możliwość dostępu  FSB  do tajemnic państwowych (zaakceptowanie przez kontrwywiad rosyjskich satelitów do przesyłania danych w Afganistanie, budowa niejawnego kanału łączności z rosyjskim służbami i t.p.).

„Jacek Przybylski „Szpiegowski spektakl Kremla” „Do Rzeczy” (27 maja 2013 r. ):

Władze Rosji pierwszy raz od dekady wydaliły z kraju amerykańskiego dyplomatę, publicznie oskarżając go o szpiegostwo. Kilka dni temu rosyjski generał chwalił się też ujęciem agentów z Polski i Wielkiej Brytanii.

Wyrzucenie z kraju szpiegów obcego wywiadu to rutynowa działalność służb. Najczęściej wrogi agent najpierw długo śledzony jest przez „cienie” z kontrwywiadu, a następnie w dogodnym dla władz momencie oficjalnie zatrzymywany i wzywany do opuszczenia kraju. Nakryty szpieg pakuje wówczas manatki i znika, a media o całej sprawie nie maja bladego pojęcia. Jednak gdy w połowie maja amerykański dyplomata niskiej rangi próbował zwerbować człowieka rosyjskich służb, Kreml rozpoczął głośny medialny spektakl.

Władze ujawniły mediom zarówno wiadomość o schwytaniu agenta jak i jego tożsamość. Według funkcjonariuszy FSB (następców KGB) to Ryan Christopher Fogle, trzeci sekretarz w sekcji politycznej ambasady USA w Moskwie.  Dziennikarze otrzymali też film z zatrzymania (wyglądający jak amatorski zwiastun szpiegowskiego filmu), a także wiele zdjęć domniemanego szpiega ( np. gdy w blond peruce obezwładniony leży na ulicy). Rosjanie pokazali też światu fotografie podmiotów , które rzekomy agent CIA miał ponoć przy sobie, gdy wpadł w pułapkę kontrwywiadu. Te ostatnie bardzo rozczarowały jednak wszystkich, chcących podejrzeć ultranowoczesne zabawki agentów największego mocarstwa świata w XXI w.

BOND W WERSJI RETRO

Wśród sfotografowanych gadżetów agenta Fogle’a znalazły się m.in. dwie peruki, zestaw do makijażu, papierowa mapa Moskwy, latarka, kompas, notatnik, bardzo stary telefon komórkowy, kilka par okularów przeciwsłonecznych, dwa noże, zapalniczka, baterie, dokumenty oraz plik banknotów o łącznej wartości 130 tysięcy dolarów amerykańskich. 

„To zaliczka od kogoś, kto jest pod ogromnym wrażeniem twojego profesjonalizmu i kto bardzo ceniłby współpracę z tobą w przyszłości. Twoje bezpieczeństwo jest dla nas ważne. Właśnie dlatego wybraliśmy tę formę skontaktowania się z tobą” – czytamy w liście, który według FSB znaleziono przy rzekomym szpiegu. List do potencjalnego informatora zawiera też konkretną ofertę: 100 tys. dolarów za rozmowę ( więcej, jeśli informator zgodzi się odpowiedzieć na konkretne pytania). „Dodatkowo możemy zaoferować do miliona dolarów rocznie za długoterminową współpracę plus extra premie, jeśli otrzymalibyśmy jakieś przydatne informacje” – czytamy. List zawiera także szczegółową instrukcję dla potencjonalnego pracownika, gdzie i jak stworzyć anonimowe konto na Gmail. Com, które służyłoby do przyszłych kontaktów, wraz z ostrzeżeniem, aby przy rejestracji nowej skrzynki pocztowej nie podawać prawdziwych danych ( np. numeru telefonu komórkowego czy innych adresów poczty elektronicznej)., a także by do rejestracji konta użyć najlepiej zupełnie nowego urządzenia (np. netbooka, czy tabletu) kupionego oczywiście za gotówkę. „Kiedy zarejestrujesz już nowe konto, prześlij wiadomość na adres: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.  . Dokładnie tydzień  później sprawdź skrzynkę, aby, aby odebrać naszą odpowiedź”. Instrukcja konmczy się słowami: „Czekamy z niecierpliwością na współpracę z tobą w najbliższej przyszłości. Twoi przyjaciele”.

Po krótkim zatrzymaniu w siedzibie FSB rzekomy szpieg został odwieziony do ambasady USA. Władze w Moskwie uznały go za persona non grata i zakazały opuszczenia Rosji. Amerykański ambasador został zaś wezwany na dywanik do moskiewskiego MSZ.

Amerykanie nie skomentowali oficjalnie rewelacji rosyjskich służb. Rzecznik Departamentu Stanu Patrick Ventrell potwierdził jedynie, że pracownik ambasady USA został na krótko zatrzymany i wypuszczony. Taki komunikat nie dziwi. Analitycy nie mogą jednak zrozumieć, po co Amerykanie dysponujący technologią, która pozwala likwidować wrogów za pomocą dronów na odludnych terenach Pakistanu, mieliby wysyłać na moskiewską misję agenta z kompasem w ręku i peruką na głowie.

ZAWSTYDZIĆ CIA

- Prezydent Putin może wykorzystać skandal szpiegowski do celów politycznych. Dzięki niemu może przekonywać, że bezpieczeństwo Rosji nadal zagrożone jest przez agentów z USA i z innych zachodnich krajów, ale rząd działa skutecznie i wszelkich wrogów wykrywa – mówi „Do Rzeczy” Piotr Kościński, analityk z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Władimir Putin już wcześniej oskarżał USA o wtrącanie się w wewnętrzne sprawy Rosji. Władze na Kremlu wielokrotnie przedstawiały tez członków opozycji jako marionetki w rękach USA, a kilka miesięcy temu zaostrzyły działania wobec organizacji pozarządowych otrzymujących pomoc z zagranicy. Według „Izwiestii” rosyjscy prokuratorzy uznali nawet ostatnio Centrum Lewady – niezależną pracownię badania opinii publicznej – za „zagranicznego agenta”. 

Fiodor Łukianow redaktor naczelny pisma „Rosja w Polityce Globalnej” wątpi jednak, jakoby za nowym skandalem szpiegowskim stał ukryty cel ogrania czegoś przez Kreml na krajowej scenie politycznej.

- Nie sądzę, by Putin potrzebował dodatkowego argumentu do przekonania opinii publicznej w Rosji o zagrożeniu ze strony Ameryki. Po prostu  w styczniu nasze służby złapały i wyrzuciły z Rosji amerykańskiego szpiega bez żadnego szumu w mediach. Ponieważ Amerykanie szybko znów spróbowali zwerbować rosyjskiego informatora, członkowie kontrwywiadu naprawdę się wściekli i nagłośnili sprawę, aby wzmocnić presje na Stany Zjednoczone – tłumaczy „Do Rzeczy” Łukianow, dodając, że władze skorzystały z okazji, by nieco sarkastycznie ukazać Rosjanom przestarzałe amerykańskie technologie szpiegowskie.

Zdaniem analityka waszyngtońskiej Heritage Foundation niezadowolenie  z aktywności wywiadu USA na terenie Rosji władze w Moskwie wykorzystały sprawę Fogle’a  do zawstydzenia CIA. – Przypuszczam, że po wyrzuceniu pierwszego domniemanego agenta nadal próbowaliśmy rekrutować oficerów rosyjskiego wywiadu. Pełna teatralnych gestów relacja z zatrzymana była więc formą powiedzenia „już wystarczy”- tłumaczył Brookes. Coś może być na rzeczy. Jeden z członków rosyjskich służb żalił się bowiem ostatnio  dziennikarzom „Russia Today” na „bezczelne” zachowanie agentów CIA, którzy przekroczyli wszelkie granice przyzwoitości w szpiegowskim fachu.

Oficer FSB zdradził też dziennikarzom, że Fogle był śledzony od początku pobytu w Moskwie, czyli od 2011 roku.

Gdyby jednak ludzie z FSB naprawdę uważali 29-latka z USA za poważne zagrożenie, to nie aresztowaliby go tak szybko, tylko pozwoliliby  mu uwierzyć, iż naprawdę zwerbował podwójnego agenta, przez lata inkasowaliby sowite amerykańskie honoraria i skrupulatnie korzystaliby z informacji o tym, o co pyta CIA. A kogo chciała pytać? Według Rosjan Fogle próbował skusić do współpracy oficera FSB , specjalizującego się w sprawach Kaukazu Północnego – regionu, którym, zwłaszcza po przeprowadzonych przez dwóch Czeczenów zamachach w Bostonie, USA szczególnie się interesują. 

Początkowo nie mogliśmy uwierzyć, że takie zachowanie w ogóle może mieć miejsce, ponieważ, jak dobrze wiecie, ostatnio FSB  bardzo aktywnie pomagało w śledztwie dotyczącym zamachów bombowych w Bostonie – tymi słowami  strofował po rosyjsku amerykańskich przełożonych Fogle’a , którzy zostali wezwani do złapanego kolegi. Czy macie jakieś pytania dotyczące tego, co wam pokazaliśmy? – pyta nauczycielskim tonem Rosjanin, kończąc kilkuminutową karcącą mowę, a zmieszani Amerykanie nerwowo zerkając na siebie, tylko kręcą głowami. Taki obrazek  musiał w Rosji spodobać się wielu przeciwnikom imperialistycznego reżimu i przysporzyć  zwolenników Putinowi, którego ludzie utarli nosa Amerykanom.

Analitycy ds. bezpieczeństwa, z którymi rozmawialiśmy, podkreślają jednak, że skandal nie jest niczym specjalnym. Mimo zakończenia zimnej wojny agenci z Rosji i USA wciąż aktywnie prowadzą operacje przeciwko sobie.

Amerykanie szacują, że Moskwa ma obecnie w Waszyngtonie tylu szpiegów, ilu za czasów zimnej wojny. – Wielkie mocarstwa od dawna wzajemnie się szpiegowały, szpiegują i szpiegować będą. Wątpię więc, by skandal związany ze złapaniem i deportowaniem pana Fogle’a wpłynął w poważniejszy sposób na wzajemne stosunki między Moskwą a Waszyngtonem – przekonuje Fiodor Łukianow. Jego opinię zdaje się potwierdzać przebieg niedawnego spotkania szefów dyplomacji USA i Rosji. Ani John Kerry, ani Sergiej Ławrow nie podnieśli wówczas tematu wydalonego szpiega. Ławrow powiedział zaś reporterom, że wracanie do tej sprawy nie ma sensu, bo wszystkie informacje zostały już upublicznione.

AGENCI, KTÓRYCH NIE BYŁO

 Dużo dziwniej wygląda sprawa rzekomego zatrzymania polskiego i brytyjskiego szpiega w prorosyjskiej , samozwańczej Naddniestrzańskiej Republice Mołdawskiej.

 Złapaniem agentów , którzy mieli działać pod płaszczykiem misji OBWE, pochwalił się w zeszłym tygodniu w Dumie gen. Walerij Jewniewicz, doradca rosyjskiego ministra obrony, dodając, że zatrzymani są znani Rosjanom, bo  „w 2008 roku zbierali informacje wojskowe w Osetii Południowej”. Rzecznicy OBWE i polskiego MZS zaprzeczyli jednak tym informacjom.

To bardzo zagadkowa historia. Nie wiadomo, czy rzeczywiście kogoś zatrzymano, a jeśli tak to kogo. Trudno mi sobie jednak wyobrazić szpiegów z Polski i Wielkiej Brytanii oglądających w Naddniestrzu składy wojskowe, które można wygodnie i dokładnie obejrzeć z dowolnego satelity. Zresztą co Polsce, a zwłaszcza Wielkiej Brytanii do Naddniestrza? – zauważa Kościński. – Cała sprawa brzmi więc absurdalnie. To nagłe poszukiwanie szpiegów może zaś potwierdzać tezę, że ostatnie afery szpiegowskie służą do wewnętrznej rozgrywki politycznej w Rosji – dodaje analityk PISM.

SŁAWNI SZPIEDZY OSTATNICH LAT

ANNA CHAPMAN

Bond w spódnicy. Seksowna Rosjanka, która wraz z dziewięciorgiem innych „uśpionych agentów” w 2010 roku trafiła za kratki za szpiegostwo na rzecz Rosji. W ramach wymiany więźniów świetnie wyszkolona agentka szybko wróciła jednak do Moskwy, gdzie spotkała się z samym Putinem. Światową sławę jakiej przyniosło jej wykonywanie drugiego najstarszego zawodu świata wykorzystał m.in. do zawarcia kontraktu na rodzinną sesję dla magazynu „Maxim”.

ROBERT HANSSEN

Były agent FBI, który jako „Roman Garcia” współpracował z radzieckim wywiadem zagranicznym, a po zmianie ustroju ze Służbą Wywiadu Zagranicznego Federacji Rosyjskiej. Aresztowany w 2011 roku. Nie został skazany na śmierć tylko dlatego, że opowiedział szczegółowo jakie informacje zdradzał Rosjanom. Odsiaduję karę dożywotniego więzienia, spędzając w izolatce 23 godziny na dobę.

Są i dzieje ostatnich polskich „leśnych” w latach 40. i 50., Józefa Franczaka „Lalka”, zastrzelonego przez bezpiekę dopiero w 1963 roku oraz Zdzisława Brońskiego „Uskoka”. Jest historia współpracy zachodnioniemieckich socjaldemokratów z Sowietami, którzy kupowali deputowanych do Bundestagu jak najbardziej dosłownie, co znajduje potwierdzenie w dokumentach. A poza tym ciągłe wypady komunistów ze wschodu na terytorium II Rzeczpospolitej już po podpisaniu pokoju ryskiego kończącego wojnę polsko-bolszewicką;  zdrada zachodnich aliantów wobec tych, którym obiecali bezpieczeństwo: jeńców rosyjskich, ukraińskich, także „białych”, wydanych siłą Stalinowi. To historia.

W jakim stopniu obce służby zinfiltrowały polski aparat państwowy i wojskowy? To pytanie szybko padło w ramach rozliczeń i poszukiwań winnych  klęski wrześniowej w 1939 roku, a później i przegranej całej wojny. O ile udało się niemal w całości odtworzyć siatki niemieckie (i tak zresztą w znacznej mierze ujawnione), o tyle kierunek wschodni - z oczywistych powodów - pozostał „terra incognito”.

Świetnie uplasowane i zakamuflowane pokolenia postsowieckiej agentury działają w Polsce także obecnie.

„Prezydent Putin może wykorzystać skandal szpiegowski do celów politycznych. Dzięki niej może przekonywać, że bezpieczeństwo Rosji nadal zagrożone jest przez agentów z USA i z innych zachodnich krajów, ale rząd działa skutecznie i wszelkich wrogów wykrywa” – powiedział 27 maja 2013 r. tygodnikowi „Do Rzeczy” Piotr Kościński   publicysta „Rzeczpospolitej”.

Polska, zapora w drodze na Zachód, stanowiła od momentu swego odrodzenia w 1918 roku obszar ekspansji sowieckich agencji szpiegowskich, zarówno podległych Kominternowi, NKWD, jak i sztabowi Armii Czerwonej. Truizmem będzie twierdzenie, że od lat 20. XX wieku tworzyły one najskuteczniejszy i najsprawniejszy wywiad świata. Jego atutami były relatywnie wysokie środki finansowe, najbardziej brutalne, pozbawione jakichkolwiek hamulców metody działania oraz nieograniczone możliwości selekcji i zaciągu wśród zwolenników i sympatyków ruchu komunistycznego. Dodatkowym ułatwieniem dla Sowietów była obecność na obszarze II RP stosunkowo licznej kolonii rosyjskiej, z oczywistych względów szczególnie podatnej na werbunek. Do współpracy z Sowietami skłonni byli także liczni przedstawiciele żydowskiej mniejszości narodowej, nie tylko członkowie KPP, traktujący polską państwowość obojętnie lub wręcz wrogo, pospołu z mordercami z OUN – UPA, Banderą, czy Szuszkiewiczem, których potomkowie spacerują dzisiaj „swobodnie” (faszystowska ukraińska partia „Swoboda”)  po Lwowie z publicznymi okrzykami: „Smert Lachom”, „Lachy za San”. Agenci, oficjalnie zarządzający Polską, solidaryzują się z antypolskimi atakami niektórych naukowców z Polskiej Akademii Nauk, czy też z UJ, na ujawnianą, zakazaną przez agenturę historyczną prawdę – sól tej ziemi, Polskę, Polaków i polskość.

Wy jesteście solą ziemi. Wy jesteście światłem dla całego świata.

Tak też światło wasze niech jaśnieje na oczach wszystkich ludzi po to, żeby widzieli wasze dobre uczynki i wielbili za nie Ojca waszego, który jest w niebie (Mt 5,13-16).

„[…]Bo nie jest światło, by pod korcem stało,

Ani sól ziemi do przypraw kuchennych,

Bo piękno na to jest, by zachwycało

Do pracy — praca, by się zmartwychwstało[…]”.

Cyprian Kamil Norwid ( 1821-1883 ), Promethidion

Polska, uznawana początkowo (nie tylko w Berlinie, ale i w Moskwie) za państwo sezonowe, stanowiła nie tylko obiekt infiltracji wywiadowczej, ale także teren akcji dywersyjnych i terrorystycznych, podejmowanych na wielką skalę z pomocą agenturalnej Komunistycznej Partii Polski. Nie mniejszym zagrożeniem stała się koronkowa operacja dezinformacyjna "Trust", mająca doprowadzić do opanowania rosyjskich organizacji emigracyjnych i zyskania przez nie wpływu na tajne służby głównych państw europejskich.

W jakim stopniu obce służby zinfiltrowały polski aparat państwowy i wojskowy? To pytanie szybko padło w ramach rozliczeń i poszukiwań winnych tzw. klęski wrześniowej w 1939 r., a później i przegranej całej wojny. O ile udało się niemal w całości odtworzyć siatki niemieckie (i tak zresztą w znacznej mierze ujawnione), o tyle kierunek wschodni - z oczywistych powodów - pozostał terra incognita. Dzieje się tak dlatego, że wobec niedostępności najważniejszych postsowieckich archiwów jesteśmy zdani w pierwszej kolejności na obszerną i na ogół rzetelną twórczość rosyjskich autorów. Co prawda, polskie wątki w ich pracach są zwykle przedstawiane marginalnie, ale zsumowane przynoszą wręcz zatrważający, choć na razie zaledwie naszkicowany obraz agentury, głęboko zakorzenionej w administracji państwowej i armii II RP, a potem i w polskich władzach na uchodźstwie.

Polska, zapora w drodze na Zachód, stanowiła od momentu swego odrodzenia obszar ekspansji sowieckich agencji szpiegowskich, zarówno podległych Kominternowi, NKWD, jak i sztabowi Armii Czerwonej. Truizmem będzie twierdzenie, że od lat 20. XX wieku tworzyły one najskuteczniejszy i najsprawniejszy wywiad świata. Jego atutami były relatywnie wysokie środki finansowe, najbardziej brutalne, pozbawione jakichkolwiek hamulców metody działania oraz nieograniczone możliwości selekcji i zaciągu wśród zwolenników i sympatyków ruchu komunistycznego. Dodatkowym ułatwieniem dla Sowietów była obecność na obszarze II RP stosunkowo licznej kolonii rosyjskiej, z oczywistych względów szczególnie podatnej na werbunek. Do współpracy z Sowietami skłonni byli także liczni przedstawiciele mniejszości narodowych, traktujący polską państwowość obojętnie lub wręcz wrogo.
Polska, uznawana początkowo (nie tylko w Berlinie, ale i w Moskwie) za państwo sezonowe, stanowiła nie tylko obiekt infiltracji wywiadowczej, ale także teren akcji dywersyjnych i terrorystycznych, podejmowanych na wielką skalę z pomocą nielegalnej agenturalnej Komunistycznej Partii Polski, pragnącej wcielenia Polski do ZSRS.  Nie mniejszym zagrożeniem stała się koronkowa operacja dezinformacyjna "Trust", mająca doprowadzić do opanowania rosyjskich organizacji emigracyjnych i zyskania przez nie wpływu na tajne służby głównych państw europejskich.

Po maju 1926 roku sygnały uzyskane kanałami wywiadowczymi przekonały Stalina o stabilizacji wewnętrznej w Polsce, a radykalne posunięcia marszałka Piłsudskiego - które zneutralizowały na polskim gruncie działania "Trustu" - zmusiły sowiecki wywiad do zmiany metod działania. W efekcie zaczęto budować w II RP długofalową agenturę, której centra stanowiło kilka dobrze zakonspirowanych ośrodków w Wolnym Mieście Gdańsku, Krakowie i Warszawie. Gdy po dojściu Hitlera do władzy stosunki z Berlinem zaczęły się komplikować, a sowieckie kierownictwo zaniepokoiło się możliwością zbliżenia Rzeszy i Rzeczypospolitej, utworzono niezwykle sprawną siatkę wywiadowczą w niemieckiej ambasadzie w Warszawie. Dawała ona najlepszy wgląd w inicjatywy obu potencjalnych partnerów. Jakie rozeznanie w tych działaniach miały władze polskie i jak próbowały się im przeciwstawiać? Zgodnie z abecadłem kontrwywiadu, szpiegów starano się przede wszystkim rozpoznawać, a dopiero później - i to nie wszystkich - unieszkodliwiać.
O działalność na rzecz sowieckiego wywiadu podejrzewano na przykład Eugenię Arciszewską, żonę ambasadora w Bukareszcie, tzw. białą Rosjankę. Spowodowało to nagły zwrot w karierze jej męża: odwołany z placówki w maju 1938 roku, po złożeniu obietnicy rozwodu lub separacji (jak się miało później okazać gołosłownej), otrzymał nominację na nieformalnego podsekretarza stanu w MSZ, gdzie mógł byś poddany wnikliwszej kontroli. Innymi agentami w MSZ byli wyższy urzędnik Departamentu Administracyjnego Stanisław Próchnicki (zdemaskowany, w 1933 r. popełnił samobójstwo) i osławiony później dziennikarz i publicysta Stefan Litauer, podówczas zatrudniony w Wydziale Prasowym.  Sowiecki wywiad  starał się o pozyskanie radcy Ambasady RP w Moskwie, a następnie kierownika Referatu Sowieckiego w Wydziale Wschodnim - Stanisława Zabiełły. Niedawno dzięki studiom rosyjskich historyków Aleksandra Papczinskiego i Michaiła Tumszysa wypłynęło nazwisko jeszcze jednego agenta z tego kręgu. Miałby nim byś ppłk dypl. Tadeusz Kobylański, polski attache wojskowy w Moskwie, a następnie radca ambasady w Bukareszcie, od 1935 roku naczelnik Wydziału Wschodniego i wicedyrektor Departamentu Politycznego. Zwabiono go - jak twierdzą obaj autorzy - wielkimi pieniędzmi i możliwością realizacji homoseksualnych skłonności.
Sowiecki wywiad miał ponoś swego człowieka i w drugim newralgicznym organie państwa - w MSW. O kontakty z Sowietami podejrzewano długoletniego szefa policji politycznej, a następnie wiceministra spraw wewnętrznych Henryka Kaweckiego, odpowiedzialnego przez wiele lat m.in. za zwalczanie komunizmu i Komunistycznej Partii Polski jako sowieckiej agentury.

W latach II Wojny Światowej Sowieci dysponowali - oprócz dobrze zorganizowanej i silnej agentury pod okupacją, jaką były PPR, GL/AL - także mocną siatką w polskim Londynie. Szanse na zatrudnienie na wysokich stanowiskach w gabinecie Sikorskiego mieli wszyscy "pokrzywdzeni przez sanację", więc zgodnie z tym na przykład kluczowe stanowisko dyrektora Departamentu Politycznego MSZ dostał Arciszewski, a korespondentem Polskiej Agencji Telegraficznej mianowano... Litauera. Stanowili oni jednak co najwyżej wierzchołek góry lodowej. Od pewnego czasu wiadomo, że informatorami sowieckiego wywiadu byli dwaj ministrowie rządu RP - "Gienrich" i "Sadownik". Z braku dalszych danych można tylko spekulować, kto krył się za tymi pseudonimami - Henryk Strasburger, Jan Stańczyk, Stanisław Kot czy może jeszcze ktoś inny? Czytając opublikowane ostatnio stenogramy posiedzeń rządu RP na uchodźstwie, nie można mieś natomiast wątpliwości, że zakres pozyskanej z ich pomocą przez Moskwę wiedzy był olbrzymi i umożliwiał paraliżowanie wszelkich polskich inicjatyw politycznych.
Znacznie gorzej szło NKWD i GRU rozpoznanie struktur Komendy Głównej AK. Informacje głównie kanałami PPR i GL/AL, były fragmentaryczne. Potwierdziło się to i w czasie powstania warszawskiego, gdy sowieckie dowództwo (a nawet sam Stalin) długo nie miało rozeznania, co naprawdę dzieje się w mieście. Inaczej było na terenach "wyzwolonych", bowiem meldunki lokalnej agentury, opartej na jaczejkach PPR i zrzucanych przed nadejściem frontu specjalnych grupach wywiadowczych, których jednym z naczelnych zadań było rozpoznanie polityczne terenu, pozwalały na skuteczne i szybkie zdekonspirowanie i wyniszczenie struktur podziemnego państwa.
Kadry owych grup rekrutowały się spośród 150 polskich oficerów, którzy - jak Berling i kilku jego totumfackich - w ankiecie przeprowadzanej w Kozielsku, Ostaszkowie i Starobielsku wypowiedzieli się za przejściem na sowiecką służbę. Byli jednak i inni - generałowie Władysław Anders, Michał Karaszewicz-Tokarzewski, Mieczysław Boruta-Spiechowicz - którzy odsiedzieli swoje na Łubiance. Czy naprawdę żaden z nich w obliczu pewnej - wydawałoby się - śmierci nie zdecydował się podpisać dokumentów o współpracy z NKWD?

Dekryptaż operacji "Venona" ujawnił niedawno sowiecką siatkę działającą w środowisku Polonii amerykańskiej, w tym Stefana Arskiego, Bronisława Geberta i Oskara Langego. Dopiero w tym kontekście przestaje dziwiś niezrozumiałe w innych okolicznościach znaczenie, jakie Langemu, traktowanemu jako jeden z najpoważniejszych kandydatów do objęcia kluczowych stanowisk w Polsce, nadawał sam Stalin.

Sowieci, którzy uważali pomyślne rozstrzygnięcie kwestii polskiej za jeden z priorytetów swej polityki, asekurowali się dodatkowo, umieszczając informatorów i agentów w newralgicznych punktach wojennej machiny alianckiej, zwłaszcza brytyjskiej. Tacy ludzie jak osławiony Kim Philby mogli w istotny sposób wpływać (i wpływali) na losy Polski, zarówno przekazując do Moskwy informacje o zamierzeniach Brytyjczyków w tej kwestii, jak też dezinformując ich i jednocześnie inspirując. 
Sowieckie służby działały na jeszcze szerszym froncie także w PRL. Mimo niemal pełnej kontroli całego państwa, zwłaszcza do roku 1956, tworzono mniej czy bardziej zakonspirowane siatki pełniące funkcje nadzorcze, a zarazem dublujące agenturę jawną i półjawną. Pouczająca jest tu lektura rozmów Teresy Torańskiej, zwłaszcza wywiadu z Edwardem Ochabem, który nawet po latach różnicuje swych współtowarzyszy w politbiurze i KC na "naszych" i "ich". Podobne uwagi można znaleźć w odniesieniu do późniejszego okresu w dziennikach Mieczysława Rakowskiego. 

MATECZNIK TAJNYCH SŁUŻB

W 1989 r. wróciliśmy do punktu wyjścia. Znowu Rzeczpospolita, tylko tym razem trzecia, stała się matecznikiem i bazą wypadową rosyjskich tajnych służb. Dziwna kariera Mieczysława Wachowskiego, sprawa Olina, dalsze powiązania jej bohatera Ałganowa, afery paliwowe z interesami Kremla w tle, polityczne meandry Włodzimierza Cimoszewicza - wszystko to skłania do wniosku, że kolejne, świetnie uplasowane i zakamuflowane pokolenia postsowieckiej agentury działają w Polsce i kto wie, czy nie odgrywają nadal w jej życiu pierwszoplanowej roli. 
Tym pilniejsze jest podjęcie badań nad prehistorią i historią sowieckiej agentury w naszym kraju. Wpływ sowieckich tajnych służb na kształtowanie polskiej polityki był bowiem fundamentalny. Liberalny w istocie stosunek do KPP, którą w pewnych formach wręcz tolerowano, mógł byś skutkiem dyrektyw Kaweckiego, od którego zależał sposób jej traktowania. Tragiczny błąd ministra Becka - zlekceważenie możliwości sojuszu Stalina z Hitlerem - co trudno wytłumaczyć nawet jego najzagorzalszym orędownikom, był zapewne skutkiem intoksykacji prowadzonej systematycznie przez Kobylańskiego. Zważywszy, że politykę wschodnią współkształtowali wówczas oprócz niego ambasador w Moskwie Wacław Grzybowski oraz wspomniani już Zabiełło i Arciszewski, Sowieci znaleźli się w komfortowej sytuacji, kontrolując byś może nawet trzech z czterech członków tego zespołu. Notoryczna niemoc Sikorskiego, a zwłaszcza Mikołajczyka wobec ZSRR miała niewątpliwie źródło nie tylko w działalności Kima Phliby`ego i spółki, ale i ich polskich "towarzyszy broni" - "Gienricha", "Sadownika" i innych. Wiedząc wszystko, nawet o planach naczelnych władz RP, Moskwa potrafiła jednocześnie znakomicie grać przed Zachodem marionetkami w rodzaju Berlinga czy Langego, nadając im pozór "polskich patriotów". 
Pamiętajmy, choć to maksyma mocno już wytarta - historia magistra vitae est! Marszałek Piłsudski przestrzegał w 1927 r., że ludzie, którzy zhańbili się szpiegostwem w stosunku do Polski i Polaków, ubierają się także w szaty Katonów, a przynajmniej Cyceronów walczących z Katylinami.

TEKST UKAZAŁ SIĘ W „WARSZAWSKIEJ GAZECIE” 26 CZERWCA 2013 r.

Dokumenty, źródła, cytaty

- Piotr Subik „Stosunki z Rosjanami sprawdzą mundurowi„ „Dziennik Polski” 20 czerwca 2013 r.

- Jacek Przybylski – „Szpiegowski spektakl Kremla” „Do Rzeczy”  27 maja 2013 r.

http://www.wprost.pl/ar/84100/Polscy-agenci-Kremla/

http://pl.wikipedia.org/wiki/Robert_Hanssen

http://pl.wikipedia.org/wiki/Anna_Chapman

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W związku z podjętą na Litwie decyzją o ujawnieniu dokumentacji KGB z lat 1960-1990, o działaniach agentury, jej wpływie na sprawy wewnętrzne kraju, a także o katastrofie smoleńskiej, lustracji i elitach dla Portalu ARCANA mówi Jerzy Włodzimierz Targalski (ps. Józef Darski) – historyk, politolog, orientalista, działacz opozycyjny i publicysta, specjalista w temacie przemian ustrojowych w Europie Środkowej i Wschodniej.

 

przeczytaj także:

„Rządy pół-inteligentów” - Profesora Krzyżanowskiego rozprawa z komunizmem

Litwa ujawni dokumenty KGB

Zechenter: Komunizm zbyt głęboko przeorał nasze społeczeństwo

Portal ARCANA: Litwa postanowiła ujawnić dokumenty dotyczące KGB z lat 1960-1990. Jakie wpływy miało KGB na Litwie. Jakie wpływy zdołali zachować agenci służby po 1990 roku?

Jerzy Targalski: Wpływ KGB na Litwie przed 1990 rokiem był większy niż w republikach „spokojniejszych”, w tym sensie, że dawał więcej możliwości gier operacyjnych, których warunkiem jest pewien liberalizm. KGB nie tylko całkowicie kontrolowało inteligencję, ale również jej kontakty z emigracją. Wystarczy wymienić sprawę domniemanego (ostrożność procesowa wobec sądów KGB) zwerbowania Algisa Klimaitisa – prawdopodobnie w połowie lat 1980-tych, czy Valdasa Adamkusa (patrz dalej).

W 1991 roku w litewskim KGB pracowało około 1200 osób, a sieć agenturalna liczyła wtedy około 6 tys. aktywnych współpracowników. Liczba mieszkańców Litwy wynosiła ok. 3,6 mln., czyli była 10 krotnie mniejsza niż w Polsce. W naszych warunkach dawałoby to 12 tys. pracowników bezpieczeństwa (mieliśmy 24 tys. funkcjonariuszy SB) i 60 tys. TW (mieliśmy ok. 80 tys. TW SB, w tym część nie była już aktywna). Pamiętajmy jednak, że opozycja litewska była absolutnym marginesem i inteligencja do niej nie należała. Byli to w większości ludzie prości, związani z Kościołem.

Dla porównania na Łotwie KGB liczyło 564 pracowników. Natomiast aktywa agentura wynosiła przeciętnie 10 TW na jednego pracownika operacyjnego, czyli 4300 osób przy łącznej liczbie ludności ok. 2,7 mln. (w tym ok. 1,4 mln. Łotyszy). Dawało to takie same proporcje, jak na Litwie (ok. 3 mln. Litwinów).

Takie porównanie oczywiście nie obejmuje wszystkich pracowników i agentów organów bezpieczeństwa w Polsce i na Litwie. By go dokonać, należałoby znacznie przekroczyć ramy obecnej wypowiedzi.

W okresie po 1991 roku, podobnie jak w Polsce, agentura byłego KGB (teraz FSB, SWR i GRU) zachowała pełną kontrolę nad kluczowymi litewskimi organami państwowymi. Przejawem tego może być fakt, iż byli oficerowie rezerwy KGB pełnili takie stanowiska, jak minister spraw zagranicznych - Valionis (u nas 6 ministrów spraw zagranicznych było TW SB), czy szef Departamentu Bezpieczeństwa Państwa (odpowiednik ABW) – Poczius i nikomu to nie przeszkadzało, a wręcz było powodem do dumy. Jeśli zauważymy, iż obecna prezydent Grybauskaite była związana z tzw. platformistami (komuniści chcący zachować Związek Sowiecki), zauważymy, iż po 20 latach Litwa, podobnie jak Polska, są w punkcie wyjścia, tylko że teraz niepodległość i wolność jest wrogiem publicznych naszych społeczeństw.

Portal ARANA: W ubiegłym roku jeden z wysoko postawionych polityków zajmujących się polityką bezpieczeństwa stwierdził, że na Litwie obecnie działa 3 tysiące agentów rosyjskich. Jaki mogłoby to mieć wpływ na relacje litewsko-polskie?

  1. T.: Oświadczenie Meczysa Laurinkusa było elementem gry wewnątrzlitewskiej, stąd jego nieprecyzyjność. Laurinkus mógł mieć na myśli oficerów rezerwy KGB, którzy zajmują/zajmowali wysokie stanowiska państwowe i nikt, a zawłaszcza organy władzy, nie widziały w tym nic nagannego.

Litewski Oddział Organizacyjno-Mobilizacyjny kierowany był bezpośrednio przez Wydział Mobilizacyjny KGB ZSRS, którym kierował mjr A. B. Supłatow. Podwydziałowi Mobilizacyjnemu, który stanowił część wspomnianego Oddziału, podlegała specjalna rezerwa agenturalna KGB, tworzona z niepowołanych do wojska agentów KGB. Na dzień 1 stycznia 1981 roku tworzyło ją 11 rezydentów, 1118 kandydatów na członków specjalnej rezerwy agenturalnej, 1527 agentów „zarchiwizowanych“, 84 właścicieli mieszkań. W tymże roku wykreślono z rezerwy 259, a na ich miejsce wprowadzono 332 nowych agentów. Taka wymiana miała miejsce co roku.

27 grudnia 1990 roku było 420 wojskowych rezerwistów KGB, z których 25 marca 1991 roku w rezerwie pozostało 370 – w 1990 roku z własnej woli wycofało się 32, zaś między styczniem i marcem 1991 roku dalszych 39. Zadaniem Oddziału było przygotowanie kadr do pracy w „szczególnym okresie” tj. na wypadek wojny lub zagrożenia jej wybuchem.

Jak z tego widać rezerwa agenturalna KGB była przygotowywana do tworzenia siatki konspiracyjnej na wypadek utraty kontroli nad Litwą. Podobna tajna sieć istniała w Estonii i na Łotwie.

W operacji zaostrzania stosunków litewsko-polskich używana jest zwykła agentura, ale nie można zapominać, że karta antypolska daje głosy wyborcze. Nie trzeba więc być agentem by jej używać. Znaczną rolę odgrywają też „pożyteczni idioci”.

Ostatnią operacją jest rozpowszechnianie w Internecie filmików o tym jak Polska w którymś tam roku w przyszłości zajmuje Ukrainę, Białoruś i Litwę, ale tylko tę część, która przed 1939 rokiem wchodziła w skład II RP. Oczywiście reszta należy do Rosji. Z drugiej strony produkowane są filmiki jak Ukraina zajmuje Rzeszowszczyznę i Chełmszczyznę. Filmiki owe w różnych wersjach terytorialnych są następnie używane do propagandy antypolskiej na Litwie. Oprócz agentury znaczną rolę odgrywają tu jednak idioci i politycy, którzy dostrzegli możliwość wypłynięcia i zebrania dodatkowych głosów.

Portal ARCANA: Sprawa Rolandasa Paksasa – jaki był udział Rosjan w odsunięciu tego prezydenta Litwy?

  1. T.: Było to raczej wspólne przedsięwzięcie Rosji i USA, zaś główną rolę na Litwie odegrał wspomniany Meczys Laurinkus, niegdyś dyrektor Departamentu Bezpieczeństwa Państwa.

Była to klasyczna operacja poświęcenia pionka celem ułatwienia politycznego startu ważnemu agentowi. Mam na myśli Uspaskicha, założyciela Darbo Partija (Partii Pracy).

Paksas już jako sportowiec musiał mieć bliskie kontakty z KGB. Następnie brał udział w tworzeniu oddziałów ochotników dla obrony Litwy w latach 1990-1991, a po odzyskaniu niepodległości został merem Wilna. Jego kariera premiera z ramienia Związku Ojczyźnianego zakończyła się, kiedy wszedł w konflikt z Landsbergisem, kiedy to chciał sprzedać Możejki Yukosowi, nie był więc związany w KGB z grupą Putina. Oficjalnie stracił prezydenturę za złamanie procedury nadania obywatelstwa Litwy swemu dobroczyńcy Borisowowi. Przedsiębiorca ten miał dwa zakłady – jeden na Litwie, drugi w Petersburgu – gdzie remontował helikoptery armii rosyjskiej. Jak wiadomo nie ma to absolutnie nic wspólnego z GRU, gdyż w Rosji panuje kapitalizm i gospodarka rynkowa… Boris finansował kampanię wyboczą Paksasa, a dodatkowo agencja PR, z której korzystał Paksas, była przykrywką dla FSB.

Ostatecznie, w kolejnych wyborach parlamentarnych agenturalna Partia Pracy zdobyła 34 mandaty na 140 i Uspaskich został ministrem gospodarki. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie pokłócił się z ówczesnym premierem Brazauskasem w kwestii tego, kto przejmie Możejki. W konsekwencji Upaskich, ścigany listem gończym, musiał uciekać do Moskwy, ale już wrócił i wszystko jest w normie.

Portal ARCANA: Czy ujawnienie akt KGB na Litwie ma szansę rozpocząć na nowo proces lustracji elit w krajach UBL?

  1. T.: Nie sądzę. Akta są systematycznie publikowane w Internecie. W sensie personalnym nie wnoszą one wiele wiedzy, a gdy rzeczywiście coś zostaje ujawnione, mamy do czynienia ze zmową milczenia, jeśli jest to wygodne. Klasycznym przykładem było ujawnienie raportu napisanego przez TW „Fermerisa” dla I Wydziału KGB Litwy (odpowiednik I Zarządu Głównego KGB w Centrum). Fermeris został natychmiast zidentyfikowany jako prezydent Valdas Adamkus. Ujawniono tylko jeden raport – prawdopodobnie uczyniła to rosyjska agentura by ukarać/zdyscyplinować Adamusa za jego proatlantycką postawę. Dziennikarz, który napisał o sprawie, został ukarany grzywną przez litewski odpowiednik Rady Etyki Mediów. I na tym sprawę zakończono. Wszyscy wiedzą i wszyscy milczą. Jedni, bo to nie wygodne, inni bo już Adamkusa zwalczać nie trzeba, a agenturze przypomniano, że papier nie płonie i wszystko jest zachowane.

Potral ARCANA: Czy można porównać wieloletnie zmagania Litwy z przeszłością do znanych nam doświadczeń polskich?

  1. T.: Można porównywać, by ukazać na różnice i podobieństwa. Wolność i niepodległość większości mieszkańców Litwy i Polski jest zupełnie niepotrzebna. Wystarczy przypomnieć, iż w Polsce większość wyborców głosuje na partię rosyjską, gwarantującą wasalny status naszego kraju, bo wtedy będziemy bezpieczni przed Rosją i Putin nam nic nie zrobi, a gdybyśmy bronili naszych interesów, to dopiero napytalibyśmy sobie biedy. Na Litwie 47 procent wyborców głosowało na agentkę KGB „Szatriję” czyli Kazimierę Prunskiene. Jaki sens miała walka o niepodległość Litwy, skoro połowa mieszkańców kraju widzi jako pożądane posiadanie prezydenta – agenta sowieckiego?

A czy różni się to od postawy wyborców polskich głosujących na prezydenta, który gwarantuje, iż sprawa smoleńska nie zostanie wyjaśniona i dzięki temu nie narazimy się na gniew Moskwy? Przecież 96 osób nic nie wskrzesi, a spokój 38 mln. Polaków jest ważniejszy od prawdy o śmierci tej setki, więc wybieramy kłamstwo. Kłamstwo jest najpotężniejszym fundamentem, na którym można budować najtrwalsze systemy.

Portal ARCANA: Czy lustracja w Polsce ma jeszcze sens i szanse powodzenia? Czy jest to możliwe w kontekście słów J. Kaczyńskiego o zakończeniu nazywania przez niego pewnych polityków postkomunistami (była to deklaracja wypowiedziana w czasie kampani prezydenckiej)?

  1. T.: Lustracja zawsze ma sens w państwie wasalnym i rządzonym przez postkolonialne elity, upatrujące swoje bezpieczeństwo w lojalnej służbie wobec dawnego i obecnego Centrum. Dzieje się tak z dwu powodów: agenturalność jest dziedziczna w systemie sowieckim, a w postkomunizmie zapewnia karierę. Innymi słowy, aby należeć do elity rządzącej, medialnej czy uniwersyteckiej trzeba albo pochodzić z rodziny bezpieczniackiej lub agenturalnej, albo uznawać, iż jest to słuszne kryterium selekcji i dawać tego dowód czynem.

W tej sytuacji lustracja stanowi instrument sprzyjający (aczkolwiek nic nie gwarantujący) wymianie elity postsowieckiej na nową, autentyczną. Przeszkodą natomiast stawiającą pod znakiem zapytania powodzenie lustracji jest nie tylko agenturalne pochodzenie elit, lecz przede wszystkim pochwała agentury powszechna wśród Nowych Ludzi wyhodowanych w ciągu 20 lat istnienia Ubekistanu.

Obecnie większości mieszańców Polski jest absolutnie obojętne czy ktoś był czy nie donosicielem lub funkcjonariuszem organów bezpieczeństwa zaborcy. To pokłosie relatywizmu moralnego zaszczepionego już przez Michnika i Kiszczaka. Polska stała się do niczego nie potrzebna, a nawet jest jedynie balastem przypominającym o przeszłości. Przeszłość, jak wiemy, nie istnieje. Jest tylko teraźniejszość i przyszłość.

W klasycznej sytuacji ludzie aspirujący do stania się elitą powinni zakwestionować legitymację genezy i selekcji elity kolaboranckiej i postkolonialnej. Byłoby to działanie uzasadnione i korzystne dla kraju. W sytuacji gdy pozbawione przeszłości, przywódców i wspólnych wartości masy, wychodząc z komunizmu zderzyły się w postkomunizmie z popkulturą wyposażoną w nowoczesne narzędzia medialne (dodatkowo sterowaną przez ludzi, dla których tradycja, przeszłość i wspólne wartości konstytuujące naród, stanowią śmiertelne zagrożenie), zapanowała całkowita amnezja, brak zasad moralnych i potrzeby posiadania własnego państwa. Ludzie ci byliby bardzo nieszczęśliwi, gdyby przyszło im żyć bez manipulacji. Oni potrzebują jej jak powietrza, gdyż tłumaczy świat i pozwala żyć spokojnie. Prawda, wiedza o rzeczywistości jest największym zagrożeniem dla Nowego Człowieka.

Młodzież widzi swoją szansę jedynie w pełzaniu i demonstrowaniu: będę większą kanalią od innych, aby zrobić karierę. Dla niej dołączę do najgorszych. Śmiertelnymi wrogami dla młodzieży są ci, którzy chcą zmienić status quo.

Dlatego w skali masowej nie widzę szans by ujawnianie starej agentury, nie mówiąc już o otoczonej powszechną miłością i szacunkiem nowej agenturze, dało pożądany rezultat, ale ważne jest dla nas, epigonów narodu polskiego i społeczeństwa ludzi wolnych.