foto1
Kraków - Sukiennice
foto1
Lwów - Wzgórza Wuleckie
foto1
Kraków - widok Wawelu od strony Wisły
foto1
Lwów - widok z Kopca Unii Lubelskiej
foto1
Lwów - panorama
Aleksander Szumański, rocznik 1931. Urodzony we Lwowie. Ojciec docent medycyny zamordowany przez hitlerowców w akcji Nachtigall we Lwowie, matka filolog polski. Debiut wierszem w 1941 roku w Radiu Lwów. Ukończony Wydział Budownictwa Lądowego Politechniki Krakowskiej. Dyplom mgr inż. budownictwa lądowego. Dziennikarz, publicysta światowej prasy polonijnej, zatrudniony w chicagowskim "Kurierze Codziennym". Czytaj więcej

Aleksander Szumanski

Lwowianin czasowo mieszkający w Krakowie

 janicka pwr - porównaj zanim kupisz

ELŻBIETA JANICKA Z POLSKIEJ AKADEMII NAUK  HAŃBĄ POLSKIEJ NAUKI HISTORYCZNEJ

Po wypowiedzi Elżbiety Janickiej z Instytutu Slawistyki Polskiej Akademii Nauk Polacy mogą być zdezorientowani. Zasugerowała ona bowiem, że "Rudego" i "Zośkę" łączyła… homoseksualna miłość". Ile w tym prawdy? – "Gdybyśmy w ten sposób na siłę doszukiwali się podtekstów, szybko doszlibyśmy do wniosku, że Ania z Zielonego Wzgórza była lesbijką" – odpowiada przewodnicząca Stowarzyszenia Polonistów.

"Kamienie na szaniec" Aleksandra Kamińskiego to jedna z najbardziej mitotwórczych książek w polskiej historii" – twierdzi Elżbieta Janicka z Instytutu Slawistyki Polskiej Akademii Nauk, autorka książki "Festung Warschau". Proponuje, byśmy krytycznym okiem spojrzeli na to, jakie postawy promuje książka, jak przedstawiana jest w niej śmierć, a jak relacje poszczególnych bohaterów: "Alka", "Rudego" i "Zośki". W tej ostatniej kwestii dochodzi do "rewolucyjnych" wręcz wniosków...

"COŚ WIĘCEJ NIŻ PRZYJAŹŃ" - TWIERDZI JANICKA

"Ponieważ rozmawiamy w kulturze homofobicznej, gdzie zakwestionowanie czyjejś heteroseksualnej orientacji nie jest konstatacją, lecz denuncjacją, porównałabym Zośkę i

Rudego do Achillesa i Patroklesa, pary legendarnych wojowników"  – mówi Janicka, wyraźnie sugerując, że "bohaterów "Kamieni na szaniec" łączyło coś więcej niż męska  przyjaźń".

Goryczy dolewa historyk Piotr Zychowicz z TV Republika, w bezczelnych antypolskich tytułach "Obłęd 44"(Powstanie Warszawskie) z rozdziałem "Sikorski, nieszczęście dla Polski" etc. czy też mityczny pseudohistoryczny "Pakt Ribbentrop - Beck" w rodzaju "co by było, gdyby było", uwłaczający bohaterskiej pamięci Józefa Becka ministra spraw zagranicznych II Rzeczypospolitej.

"SCHAMIENIE NA SZANIEC"  http://archiwum.rp.pl/artykul/1186740-Schamienie-na-szaniec.html  Piotr Kobalczyk "Rzeczpospolita" 20 kwietnia 2013 r.

"Elżbieta Janicka, dekonstruktorka powstańczych mitów, pisała, że oddychamy powietrzem, w którym czuje się nienawiść. Paradoksalnie – największa chmura nienawiści wisi nad jej własnym biurkiem.

Znany publicysta Jan Pospieszalski jeżdżąc po kraju pokusił się kiedyś o eksperyment – z czego zdał niedawno relację w tygodniku „wSieci" i na portalu wpolityce.pl.

Zadawał studentom i licealistom pytania o wydarzenia grudniowe. „Niemal w stu procentach przypadków odpowiedzią było wzruszenie ramion" – wskazuje Pospieszalski, dodając przy tym, że dla odmiany ponad połowa pytanych wiedziała, co to zbrodnia w Jedwabnem. Poznański czerwiec też większości nic nie mówił, w przeciwieństwie do pogromu kieleckiego, bo o nim wielu słyszało.

I wtedy publicysta zaproponował: „Zróbmy zamianę. Powiedzmy: masakra gdańska i jedwabnieński lipiec. Powiedzmy: zbrodnia poznańska i kielecki lipiec". – To robiło na ludziach wrażenie – skwitował, wskazując, jak za pomocą języka można manipulować pamięcią.

Pospieszalski nie ma wątpliwości, że to pokazuje, „jak w pewnych przypadkach ktoś zadbał, żeby ocena moralna wydarzeń była podkreślana takimi słowami jak zbrodnia czy pogrom, a w innych – żeby tragiczne wydarzenia eufemistycznie powiązać z nazwami miesięcy".

Ów proceder jest twórczo rozwijany przez postępowe środowiska naukowe, bo najwyraźniej nie ma takiej granicy, której nie mogłyby przekroczyć, żeby tylko rozprawić się z polskimi „antysemitami". Albo „homofobami". Albo katolikami. Albo patriotami i ich narodowymi mitami. A najlepiej ze wszystkimi naraz.

WOJSKIEGO FALLICZNA GRA NA ROGU

Chyba żadna z postępowych prowokacji nie wywołała takiej burzy, jak niedawna, do dziś gorąco komentowana, „genderowa" analiza postaw bohaterów „Kamieni na szaniec". Elżbieta Janicka, rocznik 70., doktor nauk humanistycznych, adiunkt w Instytucie Slawistyki PAN, za pośrednictwem depeszy PAP postanowiła zdemaskować obraz młodych powstańców warszawskich, bohaterów kilku pokoleń czytelników książki Aleksandra Kamińskiego, czyli "Alka", "Rudego" i "Zośki". Językoznawczyni z PAN wskazała, że przyjaźń „Rudego" i „Zośki", uznać trzeba za więź homoseksualną. Zasugerowała przy tym, że prawdziwym motywem, dla której oddział Szarych Szeregów zorganizował brawurową akcję odbicia 25 więźniów z rąk Gestapo, w tym „Rudego", było owo homoseksualne uczucie.

„Naukowy dowód" Janickiej wywołał – prócz głosów wielkiego oburzenia – także lawinę kpin z naukowego warsztatu pani adiunkt z PAN. 

Publicysta „Do Rzeczy" Marek Magierowski zaproponował badaczce z PAN listę bohaterów literackich do analizy. „Aż się prosi, by Elżbieta Janicka zinterpretowała także na nowo koncert Wojskiego na rogu tym razem w kontekście fallicznym".

"Natenczas Wojski chwycił na taśmie przypięty / Swój róg bawoli, długi, cętkowany, kręty / Jak wąż boa, oburącz do ust go przycisnął/. Mój Boże, jakżeż mogliśmy być tak ślepi!".

– "To jest bardzo niepojący trend" – martwi się prof. Ryszard Legutko, polityk PiS i były minister oświaty.

"– Bo namnożyły się te różne programy genderowe na uczelniach, na to płyną pieniądze państwowe i unijne. Sam Legutko już ze dwie dekady temu prorokował, że w „Dziadach" w końcu doczekamy się ks. Piotra w homoparze z Konradem: – Padło na „Kamienie na szaniec"... "Cóż. To jest taka zaraza, która niszczy humanistykę, tymczasem to nie jest żadna rewolucja. To kalki światopoglądowe. Ciekawe, że literaturoznawstwo jest szczególnie zdegenerowane, bo spolityzowane strasznie i to w wersji neomarksistowskiej.

Literatura, jak kiedyś, ma być słuszna. Spełniać wymogi politycznej poprawności.  Klucz marksistowski zawierał w sobie jeden element, czyli klasę, neomarksizm ma klasę, rasę i płeć, i tylko tym się różni. I u nas się to tym kluczem wyklucza – bo antysemityzm, patriarchat, homofobia. Kiedyś były masówki, dziś są akcje medialne – mówi dzisiaj.

I wskazuje na charakterystyczny rys warsztatu neomarksistów. – To się u nich przejawia poprzez żargon – język jest pokrętny, hermetyczny, a w gruncie rzeczy niesie prymitywny przekaz, a zasada jest taka, że im bardziej struktura mętna, tym myśl bardziej toporna.

Na szyderstwach jednak nie mogło się skończyć. Struny szarpnięte przez Janicką zagrały dla wielu zbyt perfidnie i zbyt boleśnie".

"– Zaświadczam, że byli to normalni, zdrowi, młodzi chłopcy z żelaznymi zasadami. I wielcy patrioci" – zareagowała na rewelacje Janickiej Katarzyna Nowakowska pseud. Kasia, odznaczona Krzyżem Walecznych, powstaniec warszawski z 3 batalionu pancernego „Golski". Nowakowska uznała "rewelacje Janickiej za krzywdzące, niesmaczne i insynuujące rzeczy nieprawdopodobne".

Odezwali się też inni koledzy z AK i Szarych Szeregów, zaapelowali: „My, żyjący jeszcze harcerze Szarych Szeregów i Armii Krajowej, zwracamy się do dziennikarzy, publicystów, historyków – także z PAN – o opieranie się w swoich wypowiedziach o nas na faktach, nie na piarowskich fantazjach".

Apel tym bardziej zasadny, że na homoetykietowaniu powstańców warszawskich Janicka nie kończy. "Autorowi „Kamieni na szaniec" zarzuca antysemityzm, bo gloryfikując powstańców warszawskich – pominął milczeniem powstanie w getcie, choć był łącznikiem AK z gettem (otrzymał medal "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata"). Tych zarzutów Janicka rzecz jasna też nie poparła dowodami".

POWIETRZE PEŁNE ANTYSEMITYZMU

Elżbieta Janicka to nie tylko językoznawca z PAN i Collegium Civitas. Także fotografik i wykładowca ASP w Łodzi. I może właśnie tam trzeba szukać źródeł jej nietuzinkowych metod badawczych. Tu siedem lat temu pierwszy raz udało się jej skupić na sobie uwagę – za sprawą wystawy pt. „Miejsca nieparzyste". Wśród prac puste kadry obramowane jedynie „ząbkami" kliszy fotograficznej z logo firmy AGFA (część IG Farben, firmy, która w czasie wojny wykorzystywała do pracy więźniów – w tym więźniów Aushwitz-Birkenau) i która produkowała cyklon B.

Miały one być artystyczną „rejestracją powietrza nad obozami zagłady" i zarazem symbolem „paradoksu niewyrażalności Shoah".

Zaś powietrzna metafora – odkrywać ukryte związki między antysemityzmem a Holokaustem. Ukryte, bo sedno metody sprowadza się do rozróżnienia pojęć „widzianego" i „widzialnego" -  widzialne to jest to, co może zostać zobaczone, bo to jej wizualny przejaw, zaś widziane – już od możliwości i ograniczeń postrzegającego. Jakiż potencjał interpretacyjny!

W przypadku artystycznego wyrazu trudno odmówić takiej metodzie  sensu, choć już opis autorski wystawy wskazuje, że na innych polach dostrzeganie ukrytych „w powietrzu" związków między antysemityzmem a Zagładą, może kusić niczym nieskrępowaną – nawet histeryczną – dowolnością. – W powietrzu krążą popioły, my tym powietrzem oddychamy – mówiła Janicka w wywiadzie publikowanym w katalogu. – A wiatr, chmury, deszcz? Popioły są w ziemi, w rzekach, na łąkach i w lasach, poddawane nieprzerwanemu recyklingowi, w którym uczestniczymy nie ruszając się z miejsca zamieszkania, kupując w osiedlowym spożywczym żółty ser ze spółdzielni mleczarskiej w Kosowie Lackim, miód z tamtych terenów czy sos tatarski z Wizny. Bo tam się pasą zwierzęta. W Treblince stoją przy drodze żółte, trójkątne znaki drogowe z krową. Znak z krową obok znaku „Treblinka".

Sprawa się komplikuje, a może należałoby powiedzieć, gdy przełożyć taką metodę postrzegania rzeczywistości na język nauki. Tymczasem już w eseju komentującym „Miejsca nieparzyste" pt. „Hortus Judeorum. Refleksje oddechowe i pokarmowo-trawienne na marginesie pracy "Miejsce nieparzyste", Janicka idzie na całość. Powietrze to nie tylko przestrzeń, w której krążą popioły z krematoriów, lecz przestrzeń „przesycona niewidzialnym antysemityzmem, nienawiścią wchłanianą tak łatwo, jakby się nią oddychało". I ukryta groźba ubrana w bezradność: nie da się zasymilować przemocy, jaką była Zagłada, gdyż jest ona obecna w stanie potencjalnym.

Metodę wyczuwania nienawiści w powietrzu wykpiła właśnie na łamach tygodnika „Do Rzeczy" Mariola Dopartowa, kulturoznawca z UJ i Akademii Ignatianum: „Od pamiętnej wystawy autorka na rozmaite sposoby miele, przesiewa i pompuje czyste powietrze. Ponieważ sianie sztucznego wiatru przyniosło jej prawdziwą medialną burzę, nastąpiła eksplozja tfffu-rczych pomysłów" – wytykała Janickiej Dopartowa. I dodawała: „To, broń Boże, nie obraźliwa kpina, tylko metafora odpowiednio wyczuwanego wiatru w nauce i sztuce".

DLACZEGO TRZEBIŃSKI NIE PISAŁ O ŻYDACH?

Czy to z przekonania, czy wyczucia kierunku wiatru, swoją metodę Janicka sprawnie wykorzystała, by wpisać się w dwa silne od początku lat 90. nurty: pierwszy związany z przekonaniem o dominacji racji lewicowych w myśleniu polskiej inteligencji i potrzebie zacierania, zakłamywania bądź obrzydzania śladów po wartościach narodowych oraz drugi – potrzebie konsekwentnej walki z narodowymi mitami, z mitem powstania warszawskiego na czele. Dysertacja doktorska Janickiej z 2006 r. – „Sztuka czy Naród? Monografia pisarska Andrzeja Trzebińskiego" – najwyraźniej realizowała cel pierwszy (esej nawet nagrodzono w 2008 r. przez Polskie Towarzystwo Wydawców Książek). Dylematy ideologiczne Trzebińskiego, poety, dramaturga i ideologa kultury, redaktora konspiracyjnego pisma „Sztuka i Naród" – u Janickiej wydają się raczej pretekstem do rozprawy z narodowcami niż rzetelną monografią (Trzebiński krótko przed śmiercią w 1943 r., gdy jako 21-latek został aresztowany i rozstrzelany na Nowym Świecie, należał do Konfederacji Narodu kierowanego przez Bolesława Piaseckiego) i koncepcją imperium słowiańskiego.

„Kierownictwu organizacji marzyło się imperium – totalitarne, rasistowskie, dowodzone przez polską elitę" – naukowo wywodziła badaczka w eseju.

Mało tu Trzebińskiego i jego dylematów, mnóstwo zaś o faszyzujących liderach: Ruchu Narodowo-Radykalego-Falangi, Onufrym Bronisławie Kopczyńskim czy Bolesławie Piaseckim, wówczas szefem Konfederacji Narodu. I passusów o ich faszystowskich i żydożerczych zakusach, od których  Trzebiński się dystansował.

Ale nie po to Janicka brała na tapetę Trzebińskiego, żeby pochylać się nad jego dylematami z empatią. W eseju pisze m.in. tak: „W tekstach Trzebińskiego słowo "Żyd" – tak zresztą jak jego derywaty – nie pada ani razu". Ale kończy dialektycznie, pozostawiając po wywodzie niepachnącą smugę: „Trudno dociec, jak to było możliwe, skoro znajdował się pod opieką Kopczyńskiego (...) Skoro spotykał się z Piaseckim".

Grubymi nićmi szyty ów esej, nic dziwnego, że przywoływana już  Mariola Dopartowa skwitowała go jednoznacznie: „Naukowiec, z lepszym lub gorszym skutkiem, szuka prawdy, bada ją za pomocą wiarygodnych metodologii i jest oryginalny w swej wizji. Jako autorka pracy o Trzebińskim pani Janicka zachowuje się raczej jak rasowy posthistoryczny reportażysta".

UPIORNY PARK ROZRYWKI

"Być Polakiem jest godnie i sprawiedliwie, słuszne i – co najważniejsze – zbawienne" – pisze Elżbieta Janicka w kolejnym swoim dziele pt. „Mroczny przedmiot pożądania. O "Kinderszenen" raz jeszcze – inaczej".

To bezwzględna i można by rzec – bezczelniejsza od poprzedniego dzieła – rozprawa z Jarosławem Markiem Rymkiewiczem i pielęgnowanym przez niego mitem Powstania Warszawskiego. Nienawiść czuje się w powietrzu, ale paradoksalnie – największa jej chmura wisi nad biurkiem autorki.

Warto zwrócić uwagę na dobór słów, który mówi chyba wszystko o rzeczywistej intencji autorki.

Janicka pisze z nieskrywaną niechęcią o polskości: 

„Liczy się [ona] tu w kategoriach nie prywatnych, indywidualnych, lecz jako przynależność do narodu. Ten naród jest instancją zbawiającą jednostkę. Naród jako odrębny, homogeniczny idealny byt, ulokowany poza historią, (...) wyposażony w nieśmiertelną duszę, która jest dana z góry (...). "Psychika narodowa" – budząca grozę nacjonalistyczna kategoria w "Kinderszenen" święci triumfy, mimo że w historii pozostawiła po sobie kupę gruzów, kupę trupów, wielkie szambo, wielką dziurę wypełnioną czarną krwią. Najwyższym wyrazem naszej psychiki narodowej jest Powstanie Warszawskie. Bez uzasadnień. Po prostu. Jest i koniec. Powstanie warszawskie – "wielki rok Polaków – 1944", "wielkie wydarzenie historyczne", "coś naprawdę wielkiego".

Jan Ołdakowski, dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego, nie chce mówić o Janickiej: – Obiecałem sobie kiedyś, że nigdy nie skomentuję jej słów.

Nie jest tajemnicą, dlaczego i od kiedy.  Odkąd Janicka w 2011 roku wydała swoją ostatnią książkę, „Festung Warschau. Raport z oblężonego miasta", wydaną przez Krytykę Polityczną. I dlatego, że Janicka o jego muzeum mówi: „upiorny park rozrywki".

Odkurzony nagle przez liberalne media – po dwóch latach od wydania – „Festung Warschau", to z pozoru naukowy, refleksyjny spacer autorki po miejscach pamięci – polskich i żydowskich, poświęconych ofiarom okupacji niemieckiej i sowieckiej:  wywózkom do obozów zagłady i na Sybir oraz powstania w getcie i powstania warszawskiego.

Janicka chodzi po stolicy, jej trasa wiedzie przez m.in. Chłodną, Stawki, Nalewki. I w sposób szczególny ocenia „adekwatność" owych upamiętnień – ile polskich, ile żydowskich, które schowane, które dumnie wyeksponowane. No i czy tworzą wspólną historię?

MANIFEST ZAMIAST SPACERU

Wychodzi Janickiej, że dwie odrębne, irytuje się, bo domaga się jednej – „historii Polski, nie historii Polaków". – "To książka o pamięci zbiorowej, która jest opowieścią wytwarzającą zbiorową tożsamość" – mówiła rok temu w wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego". – Chodzę po Warszawie i przyglądam się, w jaki sposób nowa wiedza jest przyswajana w taki sposób, by zasady dotychczasowej opowieści większościowej nie zostały naruszone.

Teraz, tuż przed 70. rocznicą powstania w getcie i otwarciem Muzeum Historii Żydów w Polsce, wyraża się dosadniej: –" Chodzi o to, by przewartościować przeszłość i opowiedzieć ją na nowo, czyniąc miejsce dla polskich obywateli poddawanych wcześniej przemocy i wykluczeniu przez polską kulturę większościową, którą do dzisiaj w niezmienionym niemal kształcie transmitują najważniejsze instytucje społeczne: dom, Kościół, szkoła.

Bo „Festung Warschau" to nie refleksyjny spacerek pracownika naukowego PAN, tylko zwieńczenie ideologicznych manifestów Janickiej. Zwrócony już nie tylko przeciwko homofobom i reprezentantom „polskiej kultury większościowej" (antysemickiej, rzecz jasna), ale hurtem – przeciwko mitom narodowym i krzyżowi.

"– Zwrócenie Holokaustu Żydom uruchomiło rywalizację w cierpieniu, którą podjęła polska kultura" – stwierdziła badaczka w jednym z wywiadów.

Tymczasem lektura „Festung Warschau" dowodzi raczej sytuacji odwrotnej – co pokazuje przez niezwykle cyniczny i konfrontacyjny, ideologicznie nacechowany język, jakim w książce się posługuje.

A jeśli przyjąć „powietrzną metodę badawczą" Janickiej, można by nawet rzec – nienawistny. Bo upraszczając – za dużo, zdaniem Janickiej, pamiątkowych kotwic Polski Walczącej, a za mało macew i gwiazd Dawida.

KRUCYFIKS - PIEKIELNA ANTENA

"Trzeba tu nieprzerwanie pilnować siebie, Warszawy, w Warszawie Warszawy w sobie" – podkreśla Janicka już na początku książki. I brzmi to jak apel o ciągłe pielęgnowanie, czy raczej strzeżenie swoich mniejszościowych warszawskich korzeni i historii, bo a nuż ktoś (w domyśle „polska większość kulturowa") będzie chciał ich tego pozbawić.

Tym bardziej że jak ostrzega autorka „trwa próba pacyfikacji miasta. Przez opieczętowanie i oflagowanie niekiedy newralgicznych szczątków. Wystawianie posterunków w miejscach strategicznych. Teren jest znakowany i pilnie strzeżony" – tak wyrażona myśl może sugerować, że Polacy uzbrojeni po zęby w symbole narodowe, siłą (np. instytucjonalną) zawłaszczają pamięć warszawską.

„20 kwietnia 1943 roku – dzień po wybuchu powstania w getcie – Niemcy zbombardowali i podpalili budynki na ul. Gęsiej 6/8. (...) Tego dnia rano, po śniadaniu Jurgen Stroop uczynił znak krzyża" – takie zestawienie cytatów ze źródeł szokuje skojarzeniem: morderca-katolik.

I na koniec: „Stoi tam jeszcze krucyfiks. Duży, na osi Białego Domu (...) frontem do miejsca, gdzie znajdowała się kładka (do getta – red.) (gromadzą się pod nim – i niejednokrotnie modlą – izraelskie i żydowskie wycieczki. Co bywa odbierane jako prowokacja (...) Krzyż, a na krzyżu słodki, aryjski Pan Jezus.

Od Żydów ukrzyżowany. W co wierzy dziś 15 proc. młodzieży. O połowę więcej niż dziesięć lat wcześniej (...) Krucyfiks. Nadajnik. Transformator". Piekielna antena" – ten fragment z  „Festung Warschau" nie wymaga już nawet komentarza.

CAŁKOWITY BRAK EDUKACJI

W obliczu całkowicie zaniechanej edukacji narodowej przez elity rządzące, Polacy nie znają historii własnego narodu. Zakłamywanie historii, jej wypaczanie i przemilczanie można nazwać współczesną intelektualną Targowicą. Współcześni rządzący mogą być porównywani do "Kariery Nikodema Dyzmy" Tadeusza Dołęgi Mostowicza, który tą książką wykazał do jakich paradoksów zmierzają nieprzemyślane nominacje nadawane przez mocno podejrzany establishment rządzący.

Profesor Andrzej Nowak w swojej książce "Uległość czy niepodległość" przypomniał stale aktualny tekst utworu poetyckiego  z poematu Jana Jurkowskiego  z Uniwersytetu Jagiellońskiego, opublikowany w roku 1606.

II WOJNA ŚWIATOWA

W wyniku działań wojennych w czasie przebiegu II Wojny Światowej i okupacjach niemieckiej i sowieckiej, naród polski poniósł ogromne straty w ludziach. Ogółem poniosło śmierć 6 020 000 obywateli polskich. Z tej liczby w wyniku zespołu środków terroru okupacyjnego zginęło 5 384 000 obywateli polskich, w tym połowę stanowili Żydzi. W samej tylko Warszawie zginęło więcej ludności niż w Wielkiej Brytanii i USA łącznie przez cały okres II Wojny Światowej. W niemieckim programie zagłady narodu polskiego szczególne miejsce przypada eksterminacji dzieci i młodzieży polskiej.

W bilansie strat poniesionych przez naród polski w ostatniej wojnie, 2 235 000 przypada na dzieci i młodzież, co stanowi 35 % strat globalnych. Niemieccy i sowieccy ludobójcy przekształcili nasz kraj w jeden wielki  poligon ludobójstwa.

To szczególne „uprzywilejowanie” narodu polskiego wynikało z niemieckich założeń, że w następnej kolejności po Żydach ich los podzielić mieli Polacy. Władcy Trzeciej Rzeszy bynajmniej nie ukrywali swoich zbrodniczych zamiarów, w przeciwieństwie do sowieckich ludobójców, którzy 17 września 1939 roku przyszli „wyzwolić” nasz kraj.

Na odprawach Wehrmachtu, Luftwaffe, Waffen - SS i policji owi władcy oświadczali dowódcom jasno i bez niedomówień, że celem wojny jest zdobycie przestrzeni życiowej (Lebensraum) dla wielkich Niemiec przez likwidację państwa i narodu polskiego.

 Plany kierownictwa politycznego i dowództwa wojskowego Trzeciej Rzeszy wprowadzano już od pierwszych dni wojny i realizowano aż do kapitulacji Niemiec.

 W planach wyniszczenia narodu polskiego wiele miejsca poświęcono eksterminacji dzieci i młodzieży polskiej przewidując w tym względzie dwie możliwości – zniemczyć lub zniszczyć.

 Do realizacji tych zbrodniczych zamierzeń wprzęgnięto cały okupacyjny aparat: wojsko, policję, SS, NSDAP i administrację cywilną. Już w pierwszych dniach września 1939 roku  pod salwami plutonów egzekucyjnych ginęły dzieci, w tym także niemowlęta.

Dekretem z 7 października 1939 roku Hitler mianował Reichsführera SS i szefa policji niemieckiej Heinricha Himmlera Komisarzem Rzeszy do Spraw Umacniania Niemczyzny. Umacnianie niemczyzny oznaczało w praktyce wyniszczenie narodu polskiego.

Jednym z głównych elementów tego programu był rabunek i germanizacja  dzieci polskich.

Powołano specjalny sztab Komisarza do Spraw Umacniania Niemczyzny, który opracował szczegółowe plany rabunku i germanizacji polskich dzieci.

Ofiarą tej bezprzykładnej zbrodni padło dwieście tysięcy polskich dzieci. Z tej liczby udało się odszukać i rewindykować zaledwie 20 %.

Dwustu tysiącom polskich dzieci kazano zapomnieć, że są Polakami, zakazano mówić i nawet myśleć po polsku. Rodziców zastąpili hitlerowscy „opiekunowie” ze znakiem trupiej czaszki. Natomiast dzieci uznane za „bezwartościowe rasowo” skazano na zagładę. Najdogodniejszym miejscem dokonywania eksterminacji dzieci były różnego rodzaju więzienia i obozy.

Dzieci polskie ginęły od pierwszych dni wojny razem z dorosłymi i ze swoimi rodzicami. Ginęły w komorach gazowych i w piecach krematoryjnych niemieckich obozów koncentracyjnych i ośrodkach masowej zagłady, ginęły w więzieniach i obozach jenieckich, podczas pacyfikacji, wysiedleń, deportacji, pod salwami plutonów egzekucyjnych, w wyniku pseudo lekarskich doświadczeń, ginęły na szubienicy. Dziesiątki tysięcy polskich dzieci i młodzieży polskiej zesłano w głąb Rzeszy do obozów pracy przymusowej przy fabrykach zbrojeniowych, jako „białych murzynów” do niewolniczej pracy u niemieckich „bauerów”. Dziesiątki tysięcy innych, ze względów rasowych, politycznych i ekonomicznych, w odwet za działalność polityczną rodziców – zesłano do obozów koncentracyjnych na śmierć, bez odwołania. Wojska sojusznicze na wschodzie i na zachodzie wyzwalając niemieckie obozy zagłady znajdowały na miejscach masowych kaźni stosy zwęglonych zwłok dziecięcych, których ogień nie zdążył zamienić w popiół.

Obok zamordowanych znajdowano za drutami kolczastymi tysiące wygłodniałych dzieci-widm – żywych jeszcze, ale już prawie umarłych kościotrupów, niezatarte świadectwo „Neuordung Europas” – nowego hitlerowskiego ładu.

W Ravensbrück uratowano od niechybnej śmierci 500 takich dzieci, w Bergen – Belsen – 500, w Buchenwaldzie – 1000, w Potulicach 660. W czasie ewakuacji obozu potulickiego eskorta esesmańska rozstrzelała w okolicy Więcborka 21 dzieci w wieku 8 – 12 lat. Przez obóz w Mysłowicach (Ersatz - Polizei - Gefändgnis in Myslowitz) przewinęło się kilkaset dzieci, w tym również niemowlęta.

Część z nich „dostarczono” do obozu w Potulicach (Cmentarz wojenny - zlokalizowany na terenie byłego obozu przesiedleńczego i pracy (podobóz Stutthofu), mieści pochówki ok. 30 tys. osób). W czasie okupacji niemieckiej w okresie II Wojny Światowej, Potulice znalazły się w granicach III Rzeszy. Nazwę wsi zmieniono na Potulitz, a później Lebrechsdorf. We wsi założono niemiecki obóz przesiedleńczy i obóz pracy Lebrechtsdorf.

 Obóz zaczął funkcjonować z dniem 1 lutego 1941 roku.

ODZYSKANIE NIEPODLEGŁOŚCI

W dniu11 listopada 1918 roku po 123 latach niewoli rozbiorowej Rzeczpospolita Polska odzyskała należne jej miejsce w Europie jako niepodległe i suwerenne państwo i w tym Dniu odzyskała niepodległość. Droga do odzyskania niepodległości była żmudna, trudna i długa. Przed Polską piętrzyły się niebywałe trudności, a przede wszystkim antypolskość przywódców światowych liczących się państw . Antypolskie działania po odzyskaniu przez Polskę niepodległości podjęły także ośrodki wewnętrzne, niektóre sterowane z zewnątrz, jak podległa Kominternowi, nielegalnie działające w Polsce Polska Partia Robotnicza, Komunistyczna Partia Zachodniej Ukrainy pragnące przyłączenia Polski do ZSRS.

Niebezpieczeństwo antypolskie stwarzał terroryzm wewnętrzny o czym pisze w swoich publikacjach polska historyk  dr Lucyna Kulińska:

"Działalność terrorystyczna ukraińskich organizacji nacjonalistycznych  w Polsce w okresie międzywojennym"  - zamieszczoną w niniejszym opracowaniu.

"Antypolską działalność terrorystyczną w II RP prowadziły przede wszystkim dwie nielegalne organizacje ukraińskie: Ukraińska Wojskowa Organizacja i Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów. Nie były to jedyne ugrupowania realizujące dywersję i sabotaż na polskim terytorium w latach 1918–1939. "Również organizacje o proweniencji komunistycznej (w tym także ukraińskie), szczególnie w latach dwudziestych XX wieku, miały tu swój udział "- pisze we wstępie dr Lucyna Kulińska.

Istniały i do dzisiaj istnieją inne jeszcze ośrodki działalności i propagandy antypolskiej, których głównym celem jest zniszczenie kraju i postawienie Polaków i polskości w negatywnej opinii światowej.

RZĄDY KOALICJI PO - PSL

Niestety poważną rolę w owej destrukcji odgrywa Ministerstwo Spraw Zagranicznych III RP zatrudniające na stanowiskach w polskiej dyplomacji 60 procent osób podlegających lustracji.

We Lwowie i w Łucku konsulowie polscy uprawiają sutenerstwo handlując wizami dla ukraińskich prostytutek.

Twierdząc, iż Polacy to naród szmalcowników, rabusiów i morderców, polskie placówki konsularne wydają antypolskie książki. Polacy to naród morderców skazanych na zagładę Żydów, szmalcowników i szantażystów, tak przedstawiają konsulowie Polaków za granicą w promowanych przez MSZ książkach – "monografii" – „Inferno of Choices – Poles and the Holocaust” („Piekło wyborów. Polacy i Holokaust”) polskojęzycznych tekstów antypolskich historyków.  Padają oskarżenia Polaków o współpracę z Niemcami w dokonywaniu eksterminacji ludności żydowskiej. We wszystkich tych publikacjach pomieszczana jest mantra o polskim antysemityzmie, bezwzględności i chciwości przy rabunkach Żydów przeznaczonych przez Niemców na śmierć. 

Polacy przedstawiani są jako złodzieje, bandyci, kolaboranci, donosiciele i napadający na Żydów, którym udało się uciec z gett i rabujących ich, przedstawiających się jako działacze Polski Podziemnej. 

W owych publikacjach istnieje zarzut, iż Polacy wykorzystując sytuację stworzoną przez Niemców dokonywali rabunków mienia ludności żydowskiej. Autorzy, w tym Grzegorz Berendt przedstawiają w złym świetle księży katolickich rzekomo okradających Żydów, którzy powierzali im na przechowanie swoje mienie, a nawet całe majątki, nie zwracając im depozytów.

Autorzy oskarżają nawet tych Polaków, którzy z narażeniem życia własnego i swych rodzin przechowywali Żydów po strychach, piwnicach czy kurnikach, pomawiając bohaterów o złe  warunki bytowe przechowywanych i rzekome głodzenie ich, czerpiąc przy tym niebotyczne zyski.

Autorzy pomawiają polskich chłopów o organizowanie się w celu „polowania” na Żydów, którym udało się zbiec z niemieckich gett lokalizowanych na terenie Polski.  „W niektórych wioskowych społecznościach, chłopi organizowali polowania na kryjących się po lasach Żydów. Czynili to z chciwości, gnani do zbrodni przez oczekiwanie łatwego zysku” – pisze autor. 

Tekst "Malowany ptak z czarnym ptasiorem w tle" mojego autorstwa pomieszczona w "Zakazanej historii" Warszawa, 1 września 2013 roku będzie przedmiotem następnej publikacji.

Ów tekst nawiązuje do tytułu książki Joanny Siedleckiej "Czarny ptasior", będący literacką odpowiedzią na antypolski paszkwil Jerzego Kosińskiego "Malowany ptak", który otworzył mu karierę literacką w Stanach Zjednoczonych, aby po dwudziestu latach przerodzić się w hańbę autora, usunięcia go z piastowanej funkcji prezesa amerykańskiego Pen Clubu w wyniku jego plagiatów literackich. Jerzy Kosiński "utytułowany" publicznie "Karierą Nikodema Dyzmy" Tadeusza Dołęgi Mostowicza popełnił samobójstwo.

W planowanych atakach na Polskę, Polaków i polskość tytuł "Malowany ptak" Jerzego Kosińskiego stanowi  punkt wyjścia tych działań i pomimo oczywistych kłamstw, oszczerstw, pomówień ludzi, którzy uratowali mu życie, stanowi współczesny "talmud" młodzieży izraelskiej , przybywającej do Polski dla uczczenia pamięci zamordowanych przez Niemców swoich przodków w Holokauście.

Kontynuatorami antypolskiej twórczości Jerzego Kosińskiego są m.in. Jan Tomasz Gross, Irena Grudzińska - Gross w wydanych książkach "Sąsiedzi", "Strach", "Złote żniwa", Barbara Engelking - Boni, żona TW "Znak" Michała Boniego, autorka "Jest taki piękny słoneczny dzień". Michał Boni mąż B. Engelking  donosił do SB na swojego przełożonego Tadeusza Mazowieckiego, dzisiejszy europoseł nadal donosi, tym razem na Polskę.

ZAPOMNIANY POLSKI HOLOKAUST

W przedmowie do "Zapomnianego Holokaustu" amerykańskiego historyka Richarda C. Lukasa, Norman Davies pisze:

"(...) Słowo "holocaust"  wywodzi się ze starożytnej greki, oznacza "palenisko", a także "ofiarę całopalną". Przez stulecia było używane jako metaforyczne określenie różnego rodzaju katastrof. W latach 50. XX wieku pojęcie "Holokaustu", pisanego wielką literą, ukuł pisarz i działacz polityczny Elie Wiesel, który chciał wykorzenić eufemistyczne "ostateczne rozwiązanie" i stworzyć mocną nazwę, podkreślającą wymiar tego konkretnego aktu ludobójstwa. Holokaust trafnie nawiązywał do zbudowanych przez Niemców - hitlerowców  komór gazowych i krematoriów, w których znaczna część ofiar zakończyła życie.

Dzięki temu termin się przyjął i w ciągu ostatnich 50 lat przyćmił niemal wszystkie inne określenia tamtej tragedii, która pochłonęła około sześciu milionów żydowskich istnień. Hebrajskie słowo Shoah, oznaczające "katastrofę", jako jedyne funkcjonuje na równych prawach...

...Amerykański historyk Richard C. Lucas zajął się tymi problemami w czasie, gdy wpływ zimnej wojny na historiografię pozostawał wciąż silny. "Zapomniany Holokaust", opublikowany po raz pierwszy w 1986 roku, był owocem zdecydowanej, odważnej strategii, która sprzeciwiała się umieszczaniu różnych kategorii ofiar wojennych w oddzielnych przegródkach. Połączył narracje żydowskie i nie żydowskie. Nie negował Holokaustu, ani go nie umniejszał. Pokazał jedynie, że pełna opowieść o ludzkim cierpieniu, które dotknęło Polskę, nie może się ograniczać do tego tematu. Skupił się na niemieckiej strefie okupacyjnej, nie wędrował daleko w głąb ciernistego pola zbrodni sowieckich. Mimo to, jego  podstawowe założenie - że okrucieństwa hitlerowców dotknęły całe spektrum ofiar - było doskonale uzasadnione(...)".

Słowa "palenisko", "ofiara całopalna", "całopalenie" zostały upamiętnione  jako symbol wyłącznie żydowskiej Zagłady i podniesione do tej rangi przez historyków  jako Holokaust.

Czy istnieje więc Holokaust Polaków?

Czy ów termin dotyczy wyłącznie pomordowanych Żydów, z wyłączeniem ofiar innych narodowości?

Jakim terminem należy określić mord polskich dzieci, nie Żydów, w samym sercu łódzkiego getta (Litzmannstadt Gettho), które Niemcy wymordowali nie w krematoriach, nie były one uśmiercane cyklonem B, lecz ginęły w okrutnych męczarniach, z głodu, torturowane bestialsko nie tylko w blokach dla dzieci bezwiednie oddających mocz, przy otwartych oknach przez całą zimę?

O tych dzieciach historia zapomniała, nikt nie pisze o polskim Holokauście, poza amerykańskim historykiem Richardem C. Lukasem w "Zapomnianym Holokauście" Polacy pod okupacją niemiecką 1939 - 1944.

Taka jest prawda. Holokaust jest uznanym ludobójstwem okrutnym  (genocidum atrox)). Dzieci żydowskie ginęły w ludobójstwie - Holokauście, a polskie dzieci przegrodzone jedynie trzy i półmetrowym murem od swoich żydowskich rówieśników w tym samym łódzkim getcie nie ginęły w ludobójstwie - Holokauście?

Wybrane przeze mnie publikacje nie stanowią lektury łatwej. Niektóre z nich są do bólu zrozumiałe i tak też odbierane. W niektórych razić może ich nadmierna objętość, ale nie mogłem tego uniknąć bez ukazania całokształtu dramatów, sporów politycznych, nierzadko zbrodni ludobójstwa, w tym ludobójstwa okrutnego.

W moim rozumieniu wyszedłem naprzeciw prawdzie, niekiedy dramatycznej, ale niezbędnej w edukacji. Będąc świadkiem historii, rodem ze Lwowa, czuję się upoważniony do takiego przekazu. Moją wiedzę z autopsji pogłębiło jeszcze czytelnictwo badań naukowych takich historyków, którzy na trwale wpisali się w prawdę o martyrologii narodowej, ale również  w zwycięstwa odniesione przez Polskę i Naród.

MORD POLSKICH DZIECI W ŁÓDZKIM GETCIE

Pod takim tytułem ukazała się w roku 2013 książka mojego autorstwa, opisującą zupełnie nieznane, zatajane skrzętnie przez całe lata, tragedie polskich dzieci w sercu łódzkiego getta - w obozie dla dzieci polskich w Litzmannstadt Ghetto ul. Przemysłowa - Gewerbestrasse.

"Warszawska Gazeta" podaje:

"Mord polskich dzieci w łódzkim getcie" Aleksander Szumański.

Aleksander Szumański wykonał tytaniczną pracę, by dotrzeć do nielicznych świadków tego bestialskiego mordu dokonanego na polskich nie żydowskich dzieciach na terenie obozu koncentracyjnego utworzonego przez niemieckich ludobójców na terenie łódzkiego getta. O tym, że takie miejsce istniało, nie wiedzieli nawet ówcześni mieszkańcy Łodzi, bowiem polskie getto  otoczone zostało  przez wysoki mur oraz teren żydowskiego getta.  Niemieccy oprawcy zwozili tam dzieci w wieku od 2 do 16 lat, zmuszali do wyczerpującej pracy, głodzili i katowali na rozliczne sposoby. Niewielu jest tych, którym udało się przeżyć. Podejmowane ucieczki nie miały szans na sukces, bo policja żydowska dostarczała uciekinierów w ręce  Niemców. Równie niewielu jest tych, którzy wiedzą, że ten obóz zagłady  w ogóle istniał. Autor zebrał skąpe świadectwa historyczne oraz wspomnienia żyjących jeszcze więźniów tego obozu.

Aleksander Szumański apeluje o pamięć o ofiarach tego nieludzkiego miejsca oraz o powstanie monografii łódzkiego  getta dla polskich dzieci - Polenjugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt".

 

Opracował Aleksander Szumański "Warszawska Gazeta" listopad 2014 r.

Bibliografia, dokumenty, źródła, cytaty:

Podręcznik akademicki - "Trzy powstania narodowe" Stefan Kieniewicz, Andrzej Zahorski, Władysław Zajewski wyd. Instytut Historii  Polska Akademia Nauk,

Roman Bratny "Kolumbowie Rocznik 20",

"Pamiętnik żołnierzy baonu "Zośka",

Aleksander Kamiński "Kamienie na szaniec".

"SCHAMIENIE NA SZANIEC"  http://archiwum.rp.pl/artykul/1186740-Schamienie-na-szaniec.html  Piotr Kobalczyk "Rzeczpospolita" 20 kwietnia 2013 r.

http://ispan.waw.pl/default/pl/pracownicy/asystenci/466-dr-e-janicka

 http://dzieje.pl/aktualnosci/dr-janicka-z-pan-mit-kamieni-na-szaniec-domaga-sie-analizy

https://www.google.pl/search?source=hp&q=dr+el%C5%BCbieta+janicka+pan&oq=elzbieta+janicka+pan&gs_l=psy-ab.1.1.0i22i30k1l2.1615.9521.0.15052.21.20.0.0.0.0.164.1890.15j5.20.0....0...1.1.64.psy-ab..1.20.1879.0..0j35i39k1j0i131k1.0.yr8WU_G9ZO8

- Wykłady prof. Andrzeja Nowaka http://solidarni2010.pl/33798-wezly-polskiej-pamieci---cykl-wykladow-prof-andrzeja-nowaka.html