Fotografie polskie (Aleksander Szumański) książka w księgarni  TaniaKsiazka.pl

CZY TYLKO WE LWOWIE? FOTOGRAFIE POLSKIE

 Aleksander Szumański 

Kresowy Serwis Informacyjny "Barwy Kresów"

Jerzy Janicki żalił się w swoich słynnych „Krakidałach”, iż bałak umiera, a szmonces już nie żyje. Z  Jerzym Janickim„ Lwowskie Spotkania”  przeprowadziły na ten temat długą rozmowę tytułując ją „Krakidały” w której redaktor naczelna Bożena Rafalska pocieszała jak mogła rozżalonego autora „Polskich dróg”.  W tym miejscu należy przypomnieć czym jest bałak, a czym szmonces.

Bałak to gwara lwowska – gwara regionalna języka polskiego używana przez mieszkańców Lwowa. Współcześnie często mylona z tzw. bałakiem lwowskich batiarów, czyli gwarą uliczną, bardzo jednak do niej zbliżoną.

Gwara lwowska powstała w połowie XIX wieku, kiedy polski substrat językowy został wzbogacony licznymi zapożyczeniami (głównie leksykalnymi) z języka niemieckiego, jidysz, ukraińskiego i czeskiego. Wyraźny jest bliski związek z innymi gwarami Małopolski, zwłaszcza z gwarą krakowską. Dość wyraźne są także ślady mowy dziecięcej i zwykłych przekręceń słów obcych.

Oprócz specyficznego zasobu słów wyróżniała się charakterystyczną wymową, a także licznymi zdrobnieniami i wtrącaniem „ta" na początku zdania. Medialnie, zapewne też i historycznie owa gwara, popularnie przez lwowian zwana ”bałakiem” zaistniała dzięki autorstwu Wiktora Budzyńskiego, twórcy „Wesołej Lwowskiej Fali” cyklicznej audycji „Radia Lwów”. Pierwszą stałą, cotygodniową półgodzinną audycję rozrywkową lwowska rozgłośnia Polskiego Radia nadała w dniu 16 lipca 1933 r. Gwarą lwowską w tej audycji posługiwali się prawie wszyscy wykonawcy, według tekstów pisanych wyłącznie dla nich.

Do głównych wykonawców tej audycji należeli: Henryk Vogelfänger („Tońcio”) i Kazimierz Wajda („Szczepcio”), tworząc klasyczny duet dialogowy.

Wiele słów pochodzących z gwary lwowskiej i bałaku weszło na stałe do literackiej polszczyzny (besztać, durszlak (druszlak), sztyblety), a także do grypsery i wielu gwar regionalnych. Bałak - jedno z dwóch podstawowych źródeł galicyzmów w języku polskim. Dla przykładu:

Tońcio: Swoi baby kocham!!!

Szczepcio: I w swoi Polscy kity zawalisz.

 Piosenki

„Choć ojca nie znał, matki tyż,

Wychował si byz troski,

Żył, boć najmniejsza żyji wesz,

Nikt go ni pytał: Jak si zwiesz?

Na Łyczakoskij”.

 

„ Na ulicy Kupyrnika

  Stoi panna bez bucika,

  Bez bucika stoi

  I martwi si.

  Ja si pytam: dzie jest bucik?

  Ona mówi: bucik ucik,

  Może pan poszukać

  Zechcy mi „.

Bogactwo języka bałaku odnajdziemy w „ Słowniku bałaku lwowskiego „.

Oto przykłady:

 absztyfikant – adorator

 bałak – rozmowa, gadka

 bajbus – niemowlę

 bandzioch – duży brzuch

 chatrak – konfident

 chirus – pijak

 cwajer – dwója

 ćmaga – wódka

 drybcia – stara kobieta

 dziunia klawa – ładna dziewczyna

 powozić dziunię – reszta jest milczeniem

 fafuły – pełne policzki

 funio – zarozumialec

 galanty – elegancki

 graba – ręka

hajda – wynocha

handełes – handlarz

hołodryga -  oberwaniec

jadaczka – gęba

juszka – rzadka zupa

jucha z kinola – krew z nosa

kacap – głupiec

pedały – nogi

pinda – niedorosła dziewczyna

potyrcze – pomietło

szantrapa – niechlujna kobieta

ścierka – ladacznica

śledź – krawat

krawatka – krawat / dostojnie /.

 Bałakiem porozumiewali się nie tylko batiarzy. W moim lwowskim „pomieszkaniu” słyszałem nierzadko elementy bałaku. Bałakał mój ojciec – lekarz, bałakała mama – pedagog.

Niedawno jedna z moich lwowskich koleżanek na telefoniczną propozycję by przyjechała z mężem na kilka dni do Krakowa, odpowiedziała mi : „ ta ty jestyś durnuwaty pomidur”.

Przeciwieństwem bałaku był tzw. szmonces, inny duet dialogowy „Wesołej Lwowskiej Fali”w mistrzowskim wykonaniu Aprikozenkranza i Untenbauma, czyli Mieczysława Monderera i Adolfa Fleischena. Mistrzem szmoncesu był również „Lopek” (Kazimierz Krukowski), łodzianin. Szmonces zaginął bezpowrotnie! Czy na pewno?

Szmonces, dzisiaj rzadko używany potoczny termin oznaczający zły towar, bubel, coś niesmacznego, nie jadalnego, albo najczęściej określenie czegoś po lwowsku „ nie „fajnego”, nie „klawego”. To jedna wykładnia.

Natomiast przed 1939 rokiem szmonces był gwarą, używaną nie tylko przez Żydów, ale również przez osoby posiadające inne rodowody i nawet przez liczne mniejszości narodowe we Lwowie i praktycznie w całej Polsce. Niejednokrotnie – paradoksalnie, nie był oryginałem gwary szmoncesowej, zresztą nie mającej ze szmoncesem nic wspólnego, lecz zwykłym nieudolnym naśladownictwem z „przyszywanym” akcentem żydowskim, niejednokrotnie używanym przez osoby z ograniczoną wiedzą szmoncesową, całkowicie nie trafnie nazywany „żydłaczeniem”. Dla Gołdy Tencer aktorki, piosenkarki i reżysera (rocznik 1949) termin żydłaczenie jest niedopuszczalny. Dlaczego? - Bo to jest przedrzeźnianie mówienia złą polszczyzną, co się zdarzało i zapewne się zdarzy, ale co nie  jest żadna gwarą, ani też językiem ... Pogląd ten podzielam z własnych lwowskich obserwacji szczególnie wysłuchanych na „Paryżu” czyli „Krakidałach”- lwowskim placu targowym.

Niektórzy obywatele polscy pochodzenia żydowskiego mówili szmoncesem, językiem jidysz, ale posługiwanie się językiem hebrajskim w słowie i piśmie należało do rzadkości.  

Szmonces jest gwarą ze specyficznym akcentem, rzadko brzmiącą w niej poprawną polszczyzną, najczęściej nie stylistyczną, posługującą się wydumaną metaforą, dziwnymi przenośniami i często pytaniami skierowanymi do siebie i odpowiedziami w tym samym układzie, jak również pytaniami odpowiadającymi na pytania. Szmonces posługuje się polszczyzną jako podstawowym elementem mowy, jednakże zniekształconą terminami z języka jidysz, z języka niemieckiego i neologizmami polskimi.

Dla słuchacza autentycznych dialogów, czy monologów szmoncesowych język ten wydaje się śmieszny i niejednokrotnie stanowił punkt wyjścia do znakomitych szmoncesowych tekstów takich jak „Sęk” Konrada Toma, który przeszedł do chlubnej historii polskiego kabaretu w wykonaniu Wiesława Michnikowskiego i Edwarda Dziewońskiego.

TYLKO WE LWOWIE

W sali „Młodzieżowego Domu Kultury” kościoła św. Jadwigi w Krakowie 3 marca 2021 roku  odbył  się koncert  „Tylko we Lwowie” rozpoczynający "III Festiwal Piosenki Lwowskiej i Bałaku Lwowskiego”. Koncert zorganizowała jak  każdego roku w marcu „Fundacja Ocalenia Kultury Kresowej „Chawira”.

Nazwa „Chawira” pochodzi z gwary południowo-wschodnich Kresów i oznacza ciepły, rodzinny dom.

Zespół „Chawira" powstał w Krakowie, jesienią 2003 roku założony przez Karola Wróblewskiego -akordeonistę i wokalistę z zamiarem popularyzowania piosenek polskich z okresu międzywojennego, kresowych, patriotycznych, a także piosenek światowych z okresu pierwszej połowy XX wieku, w tym również  jazzowych. Skład zespołu zmieniał się kilkakrotnie, jednakże przez  wszystkie lata niezmienna pozostała jego baza w osobach Karola Wróblewskiego i Stefana Czyża  - saksofonisty, klarnecisty i wokalisty.

Pierwszy koncert zespołu odbył się 12 marca 2004 roku w Śródmiejskim Ośrodku Kultury w Krakowie i poświęcony był w całości piosenkom lwowskim. Występ bardzo spodobał się publiczności, wśród której powstała inicjatywa cyklicznych spotkań z zespołem "Chawira".  Po wielu takich spotkaniach zawiązało się Towarzystwo Kresowe "Chawira", wybrano prezesa, Czesławę Karlińską „Ciotkę Bańdziuchowę”.

Towarzystwo Kresowe „Chawira”  zorganizowało dotychczas ponad 250 cyklicznych spotkań z zespołem w różnych lokalizacjach krakowskich.

Odbyło się też wiele koncertów w domach kultury i innych ośrodkach kulturalnych w całym kraju, w tym w Warszawie, a także za granicą (Wiedeń, Linz, Budapeszt, Norymberga). Pierwszą historyczną już wokalistką zespołu była Ilona Gawlik.

Karol Wróblewski reżyser i scenarzysta koncertów, a równocześnie wokalista i akordeonista, każdego roku stawia na młodzież. Powstała pod jego kierownictwem „Fundacja Ocalenia Kultury Kresowej”. Aż dziw bierze, iż dzisiaj przy całkowitym braku jakiejkolwiek  edukacji artystycznej związanej z Kresami II RP młodzież licznie bierze udział nie tylko w koncertach z piosenką lwowską, ale również staje w szranki w konkursach dla najlepszych wykonawców tych pięknych kresowych piosenek. Z roku na rok oczywiście laureatów przybywa i to naturalnie jest podstawowym celem  fundacji Karola Wróblewskiego.

„Piosenka jest dobra na wszystko" - twierdzą Jerzy Habela i Zofia Kurzowa w  słynnej książce "Lwowskie piosenki uliczne, kabaretowe, koncertowe i okolicznościowe, do 1039 roku". Właśnie. Szczególnie lwowska. Lwowskie piosenki wybitnych autorów (Marian Hemar, Jerzy Petersburski, Henryk Wars, Emanuel Szlechter, Witold Szolginia, Feliks Konarski, Jerzy Michotek, Jerzy Janicki, Kazimierz Krukowskie "Lopek" ), jak i te anonimowe, uliczne, stanowią dokument polskiej kultury obyczajowej i muzycznej, a także języka przełomu XIX wieku, oraz dwudziestolecia międzywojennego, w regionie, gdzie współżyły różne narodowości, krzyżowały się różne prądy obyczajowe i kulturowe, a kultura i język polski, mające zdolność asymilowania elementów obcych, rozwijały się potężnie i dumnie. Młodzi Polacy, ale nawet i ci średniego pokolenia pozbawieni są dzisiaj słuchania tych lwowskich melodii i piosenek. Nikt bowiem, może za wyjątkiem Radia Katowice, w coniedzielnej audycji Danuty Skalskiej nie przypomina w Polsce chlubnych tradycji przedwojennego „Radia Lwów” i jego "Wesołej Lwowskiej Fali”.

LWÓW

Lwów, stołeczne miasto Galicji, stanowił wybitny ośrodek naukowego życia polskiego. Przede wszystkim Uniwersytet Lwowski od 1910 roku noszący imię Jana Kazimierza - skupiał uczonych - twórców wielu szkół naukowych, liczących się w ówczesnej Europie, a utrzymujących swoją pozycję także w dwudziestoleciu międzywojennym. Życie kulturalne Lwowa XIX i XX wieku pomimo narzekań krytyków na parweniuszostwo, kosmopolityzm i wiedeński stempel na wszystkim, rozwijało się intensywnie, prężnie i systematycznie, osiągając rozmach i wysoki poziom w dziedzinie teatru, literatury, krytyki, dziennikarstwa i sztuk pięknych. Wystarczy wskazać choćby niektóre nazwiska urodzonych, lub działających we Lwowie twórców; ludzi teatru - Witold Bogusławski, Stanisław Skarbek ; pisarzy i krytyków - Wincenty Pol, Seweryn Goszczyński, Aleksander Fredro, Władysław Bełza, Kornel Ujejski, Gabriela Zapolska, Maria Konopnicka, Kornel Makuszyński, Jan Kasprowicz, Maryla Wolska, Beata Obertyńska Jerzy Balicki, Jan Parandowski; malarzy, rzeźbiarzy i architektów - Artur Grottger, Kazimierz Sichulski, Maria Dulębianka, Zbigniew Gorgolewski, L. Marconi.

Doniosłą rolę w dziejach piśmiennictwa i kultury polskiej odegrały lwowskie firmy księgarsko - wydawnicze. Życie codzienne XIX i XX - wiecznego Lwowa toczyło się barwnie na jego licznych przedmieściach, okalających miasto ze wszystkich stron. Od północy rozciągało się jeszcze w średniowieczu ogromne przedmieście Żółkiewskie (najstarsza część miasta), stanowiące wylot z miasta ku Żółkwi, zamknięte od zachodu ul. Szpitalną i Źródlaną, od wschodu Górą Zamkową i wertepami (po lwowsku - debrami) pod Piaskową Górą i Drogą do Kisielki, od południa placami Krakowskim, Gołuchowskich i Strzeleckim.

Gromadziła się tu głównie ludność żydowska, osiadła w tym miejscu jeszcze w średniowieczu za książąt ruskich. Zajmowała się ona głównie handlem starzyzną. Ulice Żółkiewska i Smocza pokryte były kramami z tanią, znoszoną odzieżą skupowaną przez t.zw.” handełesów” po domach miasta i przedmieści. Zaopatrywał się tu plebs miejski. Z czasem to niezwykłe centrum handlowe przeniosło się bardziej na południe, t. j. na plac Krakowski, oraz przyległe ulice. Miejsce to nazwano z żydowska „Krakidałami”, lub żartobliwie „Paryżem”.

Miejsce owo barwnie opisał Jerzy Janicki w swojej książce „Krakidały”, również pod tym samym tytułem w obszernych wywiadach  - "Lwowskie Spotkania" nr.4 i 5 z 2007 r, „Kurier Codzienny” Chicago nr 16 i 17 z 2004 r.

"Czego mi naprawdę żal - to lwowskiego bałaku. Bo co tu dużo ukrywać, bo szkoda gadać, czyli właśnie po naszemu szkoden - goden, ale niestety skazany jest ten nasz bałak na zagładę i tylko patrzeć, a umrze i nie pozostanie po nim nawet wspomnienie" - żalił się w „Krakidałach” Jerzy Janicki, wspominając jeszcze o ...australijskiej tęsknocie za bałakiem. Bo jakże inaczej nazwać książki wydane w Melbeurne - "W krainie wielkiego bałaku", "Ziemia księżycowa", "Pamiętnik poetycki", autorstwa Andrzeja Chciuka. Aby przeczytać piękną inwokację do bałaku, dziewięciozgłoskowym wierszem rozpoczynającą się: "Lwowski bałaku, uliczna mowo.." należy sięgnąć do "Krakidałów" Jerzego Janickiego, wspomnień drukowanych w "Lwowskich Spotkaniach" i „Kurierze” chicagowskim, o czym powyżej.

Drogi Panie Jerzy! Niech się Pan nie smuci. Bałak nie zaginie i nie umrze. Utrzymamy go przy życiu piosenką lwowską, która bez bałaku by nie istniała. Lwowska piosenka żyje, czy to na deskach teatru „Groteska” w Krakowie w wykonaniu zespołu „Chawira”, czy też w czasie prezentacji Haliny Kunickiej, lwowianki przecież, a jakże!

Bałak z piosenką lwowską ocalimy od zapomnienia! W Chicago, przeszło milionowym skupisku Polaków istnieje „Koło Lwowian” (gdzie nas nie ma?). Redaktor naczelny "Kuriera Codziennego" Chicago z którym współpracuję, p. Marek Bober udostępnił swoje łamy i Radio "Kuriera Codziennego" do nawiązania łączności medialnej z Radiem Lwów i lwowską, polskojęzyczną prasą, kierując do Pani  prezes Radia Lwów Teresy Pakosz odpowiednie propozycje.

Zaowocuje to ściślejszymi więzami Polaków mieszkających we Lwowie z Polonią amerykańską, niestety zaniedbywaną przez media macierzyste. Nie należy zapominać, iż emigracja polska to ok. 20 milionów Polaków rozsianych po całym świecie. "A to Polska właśnie", druga Polska! Z iloma lwowiakami? Na pewno z wieloma. I do nich należy dotrzeć, nawet do RPA, gdzie ukazuje się m.in „Dwukropek” i „Wiadomości polinijne” z którymi od lat współpracuję po bałaku.

To nasze zadanie:  ”Kresowego Serwisu Informacyjnego”.

Powróćmy do koncertu. Poza młodzieżą w koncercie wzięli udział artyści renomowani jak Wojciech Habela aktor polskich teatrów, Franciszek Makuch solista krakowskiej „Opery i Operetki”, Adam Żurawski i Andrzej Jaworski „Tyligentne batiary” – duet, Adam – Jędrek.

W popisowej gali szmoncesowej Franciszek Makuch i Wojciech Habela tym razem wystąpili „po cywilnemu”, nie przebierali się za talmudystów, a więc bez tradycyjnych strojów rabinackich, czy też ortodoksyjnych, ale znowu z nowymi tekstami jako „absztyfikanci” z „Wesołej Lwowskiej Fali” – Aprikonenkranz i Untenbaum. Tym razem poszło o  pożyczkę w wysokości 800 zł jakiej nieopatrznie udzielił jeden drugiemu. Usłyszeliśmy „Mistyfikację finansów”:

- Panie Fiszman kiedy mi pan wreszcie pójdzie oddać te 800 złoty. Ja jestem panu bardzo iść na ręce i nie zaweksluję też panu żadnych procentów czy innych rzekomych nie płaceń.

- Panie Beniek Szpilfogel o jakie panu idzie iść 800 złoty. Czy te które panu szedł pożyczyć ten hycel Cukierman, czy o te 800 złoty co pożyczyła panu na kredyt pańska narzeczona Kundzia Rypsztajn? Czy może o te nie jedne osiemset złoty co pan sprzedawał zegarków bez werków cuzamen do kupy z cyferblatami wyłącznie jako okazja firmy Omega ruskim na Krakidałach? I czy to tez te osiemset złoty co pan wytykał ruskim do ucha „tik, tak”, że niby same cyferblaty mają iść chodzić?

- To jak pan dzisiaj panie Beniek może chcieć ode mnie 800 złoty. To po to. żeby pan miał trzy razy po 800 złoty, co daje razem dwa tysiące czterysta złoty panie Beniek, bez cyferblatów.

- Panie Fiszman, po pierwsze Kundzia Rypsztajn nie idzie być moja narzeczona, tylko przyjaciółka na czarną godzinę, broń mnie Panie Boże, po drugie nie znam żadnego hycla Cukiermana, znam Cukiermana dostawce szlafmycek. Po trzecie oni wcale nie szli mi pożyczać osiemset złotych tylko dali je do mojego banku na swoją czarną godzinę, broń ich Panie Boże. Po czwarte mogły ruskie nie kupować. Po piąte panie Fiszman kiedy mi pan pójdzie oddać te moje osiemset złoty.

-To ja panie Szpilfogel idę panu powiedzieć, że Kuperwajs  Szpicblagiel mówi po całym mieście, że Kundzia Rypsztajn spała z panem całą noc w jednym łóżku jak pańska żona była w bóżnicy. Co można robić całą noc w bóżnicy, tfu, w łóżku!. Ja si pitam co?

-U wa też mi miasto, pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców, ale panie Fiszman co pana idzie obchodzić czy moja żona chodzi do bóżnicy?  Ja się tylko zapytowywuję, czy panu te moje 800 złoty stoi w gardle, zresztą popatrz pan wokół siebie na drugą stronę chodnika jaka ładna kundzia idzie. Ja z nią tej nocy spałem i przestań pan liczyć pieniądzów.

-U wa panie Beniek jak bym chciał to bym z nią spał codziennie, to jest moja żona.

-To ja się idę nagle zapytowywować pana Fiszmana na imię Szyjka i pana Szplifogela na imię Beniek, czy na pewno szmonces zaginął?

Gdy na scenie pojawił się bałakowy duet Adaśku – Jędruś  „Tyligentne batiary”to panie wpatrywały się w ich urodę, ali przede wszystkim patrzyły na ich piękne  baniaczki które mieli na kiepełach, czyli na łepetach. Gdy ja si śmiałem z tańców Adaśka, to moja żona si pytała swojego sąsiada z prawej strony gdzie mieszka Jędruś czy on nie wie. A sąsiad nie wiedział tylko przy sposobności powidział gdzie on sam mieszka.

Gdy Jędruś przegrywał sztajerka, Adaśku śpiwał taki różny kawałki kinderskie, a publiczność frygała bajgle. Wszystki piosenki które śpiwał  Adaśku były klawe, ali jedna o „Balu u ciotki Bańdziuchowej” najklawsza . Ani razu Adaśkowi nie spadł z łepety baniaczek gdy tańczył, tak że nie wiemy jak wygląda jego kiepełe. Tańczy to on jak śpiwa ta to  fajno jest. My si z żonom poderwali na estrady do Adaśka i Jędrka do tańczenia, ali jakiś galanty szpic brudka, no ni, zaczął z nami hałaburde. Ta moja żona krzyczy Adaśku! A jak Adaśku miał tych wszystkich  brusowatych i chirnych hadiugów zbesztać jak śpiwał? To prawda mógł bandziochem ich przesunąć aby puspodali, mógł im fecy z kulasów pozdejmować, a on nic i śpiwa i śpiwa ta joj.

Agata Łabno, młodziutka jeszcze, rozpoczęła koncert piosenką klasyczną  Emanuela Schlechtera i Henryka Warsa:

TYLKO WE LWOWIE

Niech inni sy jadu, dzie mogu, dzie chcu,

Do Widnia, Paryża, Lundynu,

A ja si zy Lwowa ni ruszam za próg!

Ta mamciu, ta skaż mni Bóg!

Bo dzie jeszcze ludziom tak dobrzy, jak tu?

Tylko we Lwowi!

Gdzie budzi piusenka i tuli do snu?

Tylko we Lwowi!

Czy bogacz czy dziad tu so za „pan brat”

I kużdyn ma uśmich na twarzy

A panny to ma, słodziutki ten gród,

Jak sok, czykulada i mniód!

 

Wienc gdybym si kiedyś urodzić miał znów

Tylko we Lwowi!

Bu szkoda gadania i co chcysz, to mów

Ni ma jak Lwów!

Mużliwy, że wincy ładniejszych jest miast,

Lecz Lwów jest jedyny na świeci!

I z niego wyjechać, ta dzież ja bym móg?

Ta mamciu, ta skarz mni Bóg !

Bo gdzie jeszcze ludziom ...,

a potem zaśpiwała piosenkę szmoncesową, a jakże, „Placmuzyka”z akompaniamentem szmoncesowym  Małgorzaty Boruch:

PLACMUZYKA

„…placmuzyka kiedy gra,

wszysku śmieji się ha,ha,

durny Jasiu naprzód tam

z chłupakami pendzi sam.

Za nim jakiś stary Żyd

śpiwa sobi „aj sy git,

aj sy git, aj sy git,

aj sy, aj sy, aj sy git.

Dżija, dżija, dżija, ra,

jak ta banda pienkni gra,

pikulinu, bumbardon

i ten duży helikon,

mały bembyn, duży bas

i czyneli jeszcze raz,

ta banda, ta banda

wy Lwowi pienkni gra,

ta banda, ta banda

wy Lwowi pienkni gra.

 

W pensjonaci żeńskim tam,

dzie panienki sam na sam,

cichu w ławkach siedzu już,

a wytrzymać ani rusz.

A w tym jedna: „ha, ha, ha,

proszy pani, banda gra”

i du okna póki czas

biegnu wszyski wraz.

Dżija, dżija, dżija ra…

 

Naprzód jedna fik, fik, fik,

za niu druga myk, myk , myk,

za niu trzecia fajt, fajt, fajt,

a ta stara, majt, majt, majt.

Prufysorka szu, szu, szu,

biegni takży co ma tchu,

a profesur póki czas

miendzy baby takży wlaz.

Dżija, dżija, dżija, ra…

 

Z egzercyki kiedy już,

wojsko nam powraca tuż

wszysko cieszy się ha, ha

że to nasza banda gra.

Durny Jasiu naprzód tam

z chłupakami pendzi  tam,

za nim chyca stary Żyd,

krzyczy: aj sy, aj sy git,

tatele, mamele, bubele haj,

wszysko krzyczy: banda gra,

Mojsi, Leibe, Aronsohn

in die szejne Ryfke Kohn,

wszysko krzyczy: aj waj mir,

die grojse bandzi hier,

die bandzi, die bandzi

die bandzi szpilt zoj git…”

Paweł Paprocki najmłodszy uczestnik koncertu przy akompaniamencie swojej mamy Ireny Paprockiej zaśpiewał brawurowo kilka piosenek, a brawom końca nie było.

Dominika Pater wystąpiła z piosenką Wiktora Budzyńskiego „Preclarka z Pohulanki” z akompaniamentem Ireny Paprockiej,  Wojciech Habela jak zwykle wzruszająco zaśpiewał „Pamiętaj o tym wnuku” (….ze dziadzio był w Tobruku…).

Franciszek Makuch zaprosił wszystkich do Lwowa z piosenką „Moje serce zostało we Lwowie”

Mariana Hemara:

„Stryjski park tonął cały w jaśminach,

Zapach bzów po ogrodach się snuł,

Jeden tramwaj pod górę się wspinał,

Drugi z góry katulał się w dół.

Rój gołębi wiecował na Rynku,

Król Jan III z pomnika się śmiał,

Fiakry stały przed Georgem w ordynku,

Batiar nocą sztajerka mi grał...

 

Moje serce zostało we Lwowie,

W moim mieście zieleni i wzgórz,

A ja chodzę po świecie i ten żal ciągle mam,

I zapomnieć nie mogę, że kiedyś, że tam...

 

Moje serce zostało ze Lwowie,

Dzieli nas tysiąc lądów i mórz,

Zatrzymałem się w drogi połowie,

Chciałbym iść, a tu dojść ani rusz.

Jeszcze dziś, jeszcze wciąż mi się zdaje,

Chociaż obcy pod stopą mam bruk,

Że to wczoraj jechałem tramwajem,

Który wolno pod górę się wlókł...

Że to wczoraj w pasażu Hausmana

Za dwie szóstki kupiłem kiść bzu,

Że to wczoraj w gałęziach kasztana

Lwowski słowik mi śpiewał do snu...

 

Moje serce zostało we Lwowie,

W moim mieście kasztanów i bzów,

A ja chodzę wśród ludzi samotny przez świat,

Tyle dni i tygodni, miesięcy i lat.

 

Zatrzymałem się w drogi połowie,

Okradziony z mych marzeń i snów,

Ale czekam na dzień, gdy we Lwowie

Ze swym sercem połączę się znów”.

Ewa Rudnik stwierdziwszy, iż panna Marianna jest strasznie muzykalna, zagrała z panną Manią na mandolinie do słów Marian Hemara:

PANNA MANIA

Panna Marianna jest strasznie muzykalna

Wszystko, co słyszy od razu gra, jak z nut

Jest to, rozumie się, przyjemność kolosalna

Jak mówią inni, po prostu istny cud.

 

Panna Mania cudnie gra na mandolinie

Łudi bidi bindia, łudi bidi bindia, łudi bidi bu

 

I codziennie wszyscy cieszą się w rodzinie

Że córeczka talent ma, co usłyszy wszystko gra

Mandolina, mandolina, mandola.

 

Kółko muzyczne stworzyła panna Mania

Dla uprawiania przebojów z Qui Pro Quo

Rano w niedzielę jest przyjemności wiele

Kiedy wokoło rozbrzmiewa piosnek sto.

 

Może to nawet się dziwne wydać komuś

Ale są ludzie bez zrozumienia gry

Czterech sąsiadów uciekło przez nią z domu

Piąty owdowiał, bo taki był już zły.

 

Panna Mania cudnie gra na mandolinie

Mandolina, mandolina, mandola.

 

W „Śliczną gwiazdę” wcieliła się Aleksandra Rojek, a Zespół „Chawira” w składzie: Karol Wróblewski, Ewa Rudnik, Jerzy Skrejko  zaśpiwał trzy piosenki:

 

„Ta joj ta Lwów”,

„Ostatnie imieniny we Lwowie”

„Urodzeni we Lwowie”

 

W „Ostatnich imieninach we Lwowie” usłyszeliśmy

, że … inżynier S. podpalił trzy firanki… ale przekonuję Państwa, że ta to ni ja. Ta joj.

 

WARSZAWSKA GAZETA

Co ma wspólnego Warszawa z piosenką lwowską? Nic ni ma, czy ma? A co ma Lwów z warszawką piosenką? Ciśną si taki pytania do buźki!

A ma !!!

Udowodnili to Marcin Hałaś i Alek Szumański. Alek w Warszawie, a Marcin w "Warszawskiej Gazecie". I jeszcze do parady wizerunkowej dołączył na łamach "Warszawskiej Gazety" Andrzej Leja w polecankach.

Ale po kolei.

"Siekiera, motyka

Piłka, szklanka,

W nocy nalot,

W dzień łapanka.

 

Siekiera, motyka

Szklanka piła,

Hitlerowcom

Dupa zgniła.

 

Siekiera, motyka

Pędzel, alasz,

Przegrał wojnę

Głupi malarz.

 

Siekiera, motyka

Wokół swąd,

Kiedy oni

Pójdą stąd?

I tak to warszawska piosenka wygrała wojnę z niemieckim okupantem !!!

A lwowska piosenka?

Bawiła nie tylko lwowian, wznosiła polskość też warszawiakom!!! Podtrzymywała ducha!!! A Polskie Podziemie Niepodległościowe II Wojnę Światową wygrało !!!

Ale wróćmy do Marcina Hałasia w "Warszawskiej Gazecie". W "Fotografiach polskich" napisał:

"Być może Aleksander Szumański ma pecha. Gdyby urodził się 30 lub 50 lat wcześniej mógłby konkurować z Marianem Hemarem lub z Henrykiem Zbierzchowskim. A dzisiaj - po Sebyle, Herbercie i Różewiczu, może zostać uznany za anachronicznego poetę

Aleksander Szumański urodził się w 1931 roku we Lwowie i chociaż od tamtej chwili minęło prawie 90 lat, Lwów wcale nie wywietrzał mu z głowy (o czym za chwilę). Aleksander Szumański to poeta, publicysta i dziennikarz - w tym zawodzie pracował m.in. dla polonijnej prasy ze Stanów Zjednoczonych, publikował również w "Warszawskiej Gazecie". Ale teksty dziennikarskie często "ulatują", mówi się że żyją krótko - do następnego wydania gazety (choć oczywiście zdarzają się autorzy, którzy zbiory swoich reportaży, albo felietonów wydają w formie książkowej). Jeżeli coś pozostaje - to poezja, ona bywa trwalsza od spiżu. A Aleksander Szumański jest przede wszystkim poetą.

Właśnie ukazało się jego poetyckie opus vitae, czyli zbiór wierszy zatytułowany "Fotografie polskie". Książka ta miała swoje pierwsze wydanie w roku 2000, teraz edycją rozszerzoną i uaktualnioną autor postanowił uczcić setną rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości.

A tak na marginesie: wśród pomysłów na uczczenie tegorocznej rocznicy nie znalazłem żadnego sensownego przedsięwzięcia literackiego. A przecież aż by się prosiło o opracowanie i wydanie np. antologii 100 wierszy na 100 lat niepodległości, będącej próbą pokazania stu najważniejszych dla polskiej tożsamości, kultury i literatury (w takiej właśnie kolejności) tekstów poetyckich, które zostały napisane w latach 1918 - 2018. Ale cóż, rządzący z obozu "dobrej zmiany" o literaturze nie myślą, zawsze lepiej próbować "przehuśtać" 100 milionów złotych na rejs jakiegoś współczesnego Pana Maluśkiewicza na łódeczką dookoła świata.

Od razu zaznaczmy: Szumański to poeta przywiązany do klasycznej formy wiersza, rym i rytm musi być. Być może znajdą się osoby skłonne w niektórych rymach dopatrzeć się wręcz "częstochowszczyzny". Ale nawet z takiej prostej archaizującej formy wydobyć można ekspresję:

Znów podeptano wolność

w smoleńskim czarnym lesie,

W nieludzkiej wrogiej ziemi

staranowano kwiecień.

To fragment tekstu poświęconego oczywiście katastrofie smoleńskiej z 2010 roku.

Proponuję jednak aby "Fotografii polskich" nie czytać jako ciągu następujących po sobie wierszy, ale jako pewną opowieść. Opowieść o losach: kraju, miasta i człowieka. W takiej perspektywie Aleksander Szumański opowiada nam o Polsce, Lwowie i o sobie. To narracja wielowątkowa, jest tutaj miejsce na uchwycenie najważniejszych momentów dziejów - w niektórych przypadkach nie tylko Polski, ale całego świata, jak w teście "Cios", który powstał w rocznicę śmierci św. Jana Pawła II:

Coś nagle się stało

I nikt już nie mieszka,

Błysnęło zagrzmiało

I odszedł nam wszechświat

Ale jest też w końcowej części książki coś z poety biografii intymnej: wiersze miłosne, dedykowane żonie - Alinie de Croncos - Borkowskiej - Szumańskiej. Jest w tych erotykach Szumański uroczo archaiczny i młodopolski - zapewne konsekwentnie nie chce być poetą współczesnym i ten wybór pozostaje nam uszanować.

Moja żona urodziła się we mnie

Z mgieł powiewnych powstała jej postać

I utkała swe życie miłością

By już we mnie i ze mną pozostać.

Co zwraca uwagę, to fakt, że Aleksander Szumański wpisuje się w poczet poetów -piewców Lwowa, nie jednym wierszem, nie kilkoma, ale całymi cyklami - przypomina tym Witolda Szolginię, który swoje "Kwiaty lwowskie" składał bałakiem, czyli gwarą tego miasta. Szumański również do bałaku sięga. Jest w tym niewspółczesny, anachroniczny - lepiej czułby się w epoce Hemara albo Zbierzchowskiego, niż w czasach współczesnych. Poza tym walczą w Szumańskim dwie natury, dwa powołania: liryka oraz trefnisia, bo chwilami widać, że odnalazłby się z powodzeniem jako autor wierszy żartobliwo - ironicznych, mógłby równie dobrze tworzyć wiersze dla kabaretów, a nawet piosenki. Ale czy to dziwne? Przecież tak również pracowali zarówno Zbierzchowski jak i Hemar - dwóch bardów Lwowa - poetów najbardziej lwowskich pod słońcem.

Znajduję tutaj jednak wiersz w którym Aleksander Szumański delikatnie wychyla się ku edycji bardziej współczesnej, choć pozostawia rym, to wersy nieco łamie i skraca. I myślę, że gdyby tylko chciał - mógłby być poetą bardziej nowoczesnym. A oto ten tekst - w gruncie rzeczy o rozstaniu, zabraniu i poczuciu bałaku?:

Wysmuca twa powaga

i kształty dnia,

Jest wietrznie, nie pada,

Lecz mgła.

Napis na parasolu

Lwiw,

Przy stoliku w Bristolu

Ja i ty.

Obok Wały Hetmańskie

I pieśni peruwiańskie.

Wielki Teatr spoziera

Zdobny nowym tynkiem,

Wczoraj była niedziela,

A dzisiaj łzy,

Jakiś Lwiw

I ja i ty.

Upał lecz wiatr

Na Pohulance  

Ktoś na czymś gra,

Wezmę cię na tańce

Wieczorem,

Nie pójdziesz?

Wolisz w Bristolu

Przy stoliku pod parasolem

I piwo jasne.

Oj, ty moje sokolica,

Sama nie wiesz co pijesz,

Wiadomo cyrylica.

Wiem, że wolisz bukwy jasne

I duże jasne.

Na Kleparowie

We Lwowie.

Opadają mgły,

Daremne łzy,

Smutne dni,

Jakiś Lwiw,

Ale ja i ty.

Fotografie polskie - jak to fotografie, dokumentują los. Są świadectwem i relacją spisanymi językiem poezji.

Ze względu na osobę Autora - nestora środowiska literackiego dwóch miast Małopolski: Krakowa i Lwowa (na wygnaniu) warto odnotować tę książkę.

 

POLECANKA ANDRZEJA LEJI "Warszawska Gazeta" 4-10 maja 2018 r.

 

LEJA POLECA...

Piękny poemat mądrego, szlachetnego człowieka pełen prostoty i refleksyjności. Martyrologiczno - niepodległościowy, jak trafnie określił go sam Autor - lwowiak, patriota, członek Związku Piłsudczyków, poeta, dziennikarz, krytyk literacki, reportażysta, publicysta, korespondent zagraniczny (USA) akredytowany w Polsce w latach 2005 - 2012, wreszcie publicysta "Warszawskiej Gazety" w latach 2012 - 2014, słowem współczesny człowiek renesansu. Aleksander Szumański - wybitna postać obozu patriotycznego w Polsce, rocznik 1931. Od wielu lat prowadzi Krakowski Festiwal Piosenki Lwowskiej i "Bałaku Lwowskiego".

Jego poemat "Fotografie polskie" niczym dekalog składa się z 10 części (11 nie stanowi jego integralnej części). A każda z nich ważna dla całości, niczym pojedyncze przykazanie dla katechizmu. Razem daje niezwykle świadectwo moralne podmiotu lirycznego, żadnej fałszywej nuty. Mamy tu: Świadectwo dać prawdzie, Fotografie lwowskie, Gdzież podziałaś się Ojczyzno, Jest takie miejsce polskiej ziemi, Wiersze nie tylko lwowskie, Maluję wiersze i piszę kwiaty, Spotkania teatralne, Moja Muza, Gdyś stukłosami wyścielała i Epilog jako zwieńczenie (...a dzisiaj tylko istnienia męka...).Nie tylko tytułem nawiązuje do "Kwiatów polskich" Juliana Tuwima, wszak maluje wiersze i pisze kwiaty. Więc dobrze, piszę znów o kwiatach ( Tym razem pięknem w ich purpurze ) i nie o bratkach w rząd rabatach (Ale o makach w krwi na wzgórzu...). Mamy więc poemat przepełniony miłością do Ojczyzny, Polski i do kraju lat dzieciństwa Lwowa, pełen dumy z polskiej historii ( Mówią już Tobą pokolenia...) i głębokiej troski o jej przyszłość: Do szczęścia zmierzam ciernistą drogą (Gdzież zagubiłaś się Ojczyzno...). Tak może pisać poeta, który poezję ma w trzewiach,a w sercu najważniejsze wartości, w tym Polskę, Ojczyznę naszą.

Wybaczcie Szanowni, prywatny akcent na koniec, jeden z wierszy Autor zadedykował także  mojej Żonie Elżbiecie: A w mej miłości zapomnienie...I będziesz trwała ponad czasem...I znów spoglądasz - pachnie lasem...

Autor poematu odbywa właśnie cykl spotkań z czytelnikami w różnych miastach Polski. Mieszkańcy Bytomia i okolic mogą się spotkać z Autorem na promocji "Fotografii polskich" organizowanej przez znanego działacza niepodległościowego Zygmunta Korusa w siedzibie Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo - Wschodnich w Bytomiu, ul Moniuszki 13, 7 czerwca 2018 r. o godz. 16.00. Gorąco polecam książkę, jak i udział w spotkaniu z Autorem. Autograf murowany...

(Aleksander Szumański. "Fotografie polskie" Wydawnictwo Penelopa, Warszawa 2018 str. 424).