Szanowni Państwo, bardzo serdecznie witam, równocześnie dziękując pani Grażynie Potoczek za zaproszenie i zaufanie. Dziękuję moim partnerom Redaktorowi Zbigniewowi Ringerowi i Adamowi Macedońskiemu, który umili nam dzisiejsza promocję piosenka lwowską. Dziękuję wydawcy książki panu red. Janowi Rogóżowi.

Roboczy tytuł tej książki brzmiał:

„O dwóch takich, którym zabrano Lwów”.

 

Ale jednak „Adam Macedoński i Aleksander Szumański z siedmiu pagórków fiesolskich”.

 

Tytuł książki  oparłem na „strofach lwowskich” Mariana Hemara. Przypomnę ten fragment :

…MY JESTEŚMY Z POLSKIEJ  FLORENCJI

Z MIASTA SIEDMIU

PAGÓRKÓW FIESOLSKICH,

Z MIASTA MUZYKI,INTELIGENCJI

I NAJPIĘKNIEJSZYCH KOBIET POLSKICH.

Z MIASTA TALENTÓW, IDEAŁÓW,

TEMPERAMENTÓW I BŁYSKAWIC

I TEATRU I GWIAZD I ZAPAŁÓW

I TEJ „PANORAMY RACŁAWIC” –

O, ŚLICZNY OLEODRUKU!

MY JESTEŚMY Z MIASTA POEZJI

CO SIĘ U NAS RODZIŁA NA BRUKU,

JAKBY KAMIEŃ SIĘ ZMIENIAŁ

W NATCHNIENIE,

A NATCHNIENIE WSIĄKAŁO W KAMIENIE

I POMNIKIEM

W SERCU MIASTA STOI.

MY JESTEŚMY Z TEJ JEDYNEJ TROI

Z TEJ JEDYNEJ NA CAŁY ŚWIAT,

KTÓRĄ KIEDYŚ, W ŚMIERTELNEJ POTRZEBIE,

HEKTOR  ZDOŁAŁ PRZED WROGIEM OBRONIĆ

A MIAŁ WTEDY PIĘTNAŚCIE LAT…

                                                 MARIAN HEMAR „STROFY LWOWSKIE”

 

Fiesole, górzysta miejscowość położona ok. 15 km obok Florencji.

 

Tytuł książki obrazuję „siedmioma pagórkami fiesolskimi”, jako, że Lwów położony jest na siedmiu wzgórzach, stąd alegoria Mariana Hemara do siedmiu pagórków fiesolskich ( polskiej Florencji).

 

Punktem wyjścia powstania tej książki stanowiły przeżycia Adama Macedońskiego w długim okresie niewoli komunistycznej. Jego postawę w tym okresie wplecioną w prześladowania postanowiłem upamiętnić. Pierwsza próba tej książki ukazała się w Kresowym Serwisie Informacyjnym w czterech odcinkach „Adama Macedońskiego nie tylko lwowskie przypadki”.

Faktycznie, poza naszym wspólnym sielsko – anielskim  lwowskim dzieciństwie do czasu tragicznego 17 września 1939 roku było przecież powstanie Instytutu Katyńskiego.

 

Instytut Katyński – polska organizacja pozarządowa stawiająca sobie za cel upamiętnienie ofiar zbrodni katyńskiej powołana w 1978 w Krakowie przez Andrzeja Kostrzewskiego, Adama Macedońskiego i Stanisława Tora. Latem 1978 dołączyli do nich: Leszek Martini i Kazimierz Godłowski.

 

Zanim ujawniono istnienie Instytutu, jego założyciele przygotowali 15 numerów pisma Biuletyn Katyński, które później było sukcesywnie wydawane i kolportowane. Przetłumaczono z angielskiego, niemieckiego i rosyjskiego oraz przygotowano do druku szereg dokumentów, w tym m.in. ,raport Komisji Specjalnej Kongresu Stanów Zjednoczonych do Zbadania Mordu w Katyniu, Raport Tartakowa o likwidacji trzech obozów (Kozielsk, Ostaszków, Starobielsk) opublikowany w 1957 roku w niemieckim piśmie. Oprócz Biuletynu i samodzielnych pozycji książkowych Instytut wydawał także okolicznościowe ulotki.

 

W kwietniu 1979 ujawniono istnienie Instytutu. Jedyną osobą, która ujawniła swoje nazwisko, był Macedoński, organizujący także prelekcje na temat zbrodni katyńskiej w różnych miastach Polski. W związku z działalnością opozycyjną Macedoński podlegał represjom ze strony Służby Bezpieczeństwa: rewizje w mieszkaniu, zatrzymania na 48 godzin, bezprawne groźby i zastraszanie.

 

Apogeum tych prześladowań przeżył Adam w swoim mieszkaniu na VIII piętrze gdy ubek zwrócił się do niego otwierając okno na balkon: nie boi się pan panie redaktorze, ze pan stąd wypadnie?

 

To były ubeckie metody opisane również przez Joannę Siedlecką w „Obławie”

„mości Zawieyski czas skakać”- usłyszał pisarz przy otwartym oknie w szpitalu. Zwłoki Jerzego Zawieyskiego znaleziono na chodniku pod szpitalem.

Instytut kontynuował swoją działalność (głównie poprzez wydawanie nowych numerów pisma oraz reedycję starych) w latach 80. oraz na początku lat 90. – w 1993 wydano 37 numer pisma.

 

Książka opowiada o naszych losach, losach  dwóch  10 letnich chłopców wplecionych w barwy swojego miasta Semper Fidelis – Zawsze wiernego Lwowa. Tam urodziliśmy się, tam wychowali i tam wspólnie spędzaliśmy czas niewinnego dzieciństwa. Nasze losy splatały się w igraszkach w Ogrodzie Jezuickim.

Ten piękny park położony nieopodal Uniwersytetu Jana Kazimierza na sporej powierzchni, w swojej historii gościł również ludzi niezwykłych, jak Józefa Ignacego Kraszewskiego, który zapewne nie jedną strofę swojej twórczości w tym parku zapisał. Ogród Jezuicki był ulubionym parkiem Artura Grottgera, który u wylotu parku na ul. Mickiewicza 22 miał swój dąb, niestety już usechł.

Prawdziwą atrakcją parku była jego aleja główna, szczególnie w zimie. Aleja na długości około 1 km stanowi równię pochyłą, o stosunkowo dużym kącie pochylenia. Ową aleją w zimie  zjeżdżaliśmy  na saneczkach i to była wspaniała zabawa.  Na licznych ławeczkach parku gromadzili się nasi rówieśnicy bawiąc się znakomicie, szczególnie wówczas gdy ich zabawiał „Warszawa-Wawa” młodzieniec w batiarskim kaszkieciku zapraszający na spacer do… Warszawy.

Jedno jest pewne: „biegaliśmy wspólnie z Adamem Macedońskim za Warszawą – Wawą. Było to zabawne, gdy młody mężczyzna w batiarskim kaszkieciku zapraszał nas na wycieczkę do Warszawy, a gdy zebrał się już  tłumek, wówczas „ruszał” naśladując lokomotywę parową, wykonując do taktu ruchy rękoma z rytmicznym zawołaniem – „warszawa – wawa – warszawa – wawa, a tłumek dzieciaków za nim z tym samym zawołaniem. Tych „myszygiene kopf” („zwariowanych głów”) we Lwowie było wielu”.

Barwne dzieciństwo przerwała wojna, a 17 dzień tragicznego września 1939 roku został w książce szeroko opisany, jako dokument przekazany po latach, widziany oczami dziesięcioletnich chłopców.

Książkę rozpoczyna opis spotkania w klubie „Gazety Polskiej” w Krakowie w dniu 17 września 2011 roku, gdy m.in. Adam Macedoński opowiadał o swoich losach związanych z tym dniem we Lwowie.

Oto fragment owego zapisu:

„(…) tamte wrażenia wryły mi się głęboko w pamięć. Kiedy Rosjanie weszli do Lwowa, najgorszy był ten smród, który ze sobą przynieśli – straszny. Lwów jest pięknie położonym miastem na siedmiu wzgórzach. Piękno tego polskiego grodu niejednokrotnie było opisywane. Logo Lwowa to Semper Fidelis – Zawsze wierny. To miasto „siedmiu pagórków fiesolskich i najpiękniejszych  kobiet polskich” jak Lwi Gród opisywał Marian Hemar.

Wszędzie ciągnęły się parki, ogrody, pełno kwiatów, krzewy bzu, kasztany jadalne. Miasto trochę zbliżone stylem życia do śródziemnomorskiego, bo codziennie było corso, wszyscy elegancko ubrani, spacerowali, spotykali się, kłaniali, poznawali, okazywali sobie wzajemny szacunek.

I nagle nadciągnął ten odór, taki straszny smród. Bo ci bolszewicy, którzy weszli, nie wyglądali jak armia – to była horda biedaków i żebraków, a do tego dzikusów. Płaszcze mieli postrzępione , niektórzy nosili takie długie, że po ziemi się za nimi wlokły. I wszyscy byli strasznie niscy. Moja matka patrząc przez okno, bo strzegła dzień i noc domu, spozierając przez firankę  wykrzykuje do nas: „O Boże, to oni dzieci do wojska biorą”!

Bo ci bolszewicy byli wszyscy tacy mali. To była wygłodzona horda skośnookich, chorych, zwyrodniałych. Niejednemu brakowało oka, albo nos miał całkiem zniekształcony, bo wśród nich panował syfilis. Śmierdzieli potem, rzygowinami – przecież pili wódkę z aluminiowych manierek. Jakie to jest szkodliwe – aluminium ze spirytusem. Nie mieli co jeść tylko pili, więc z głodu zabierali dzieciom kanapki. Pierwsze ich słowa, których my dzieci nauczyłyśmy się, to „dawaj kuszat”, czyli dawaj jeść. Ta cała hałastra to dzicz, to nie byli żołnierze, dzicz wiecznie pijana. W każdej chwili gotowi zabić, co chwilę strzelali w powietrze, żeby wzbudzić strach… Nienawidzili nas, bo to był dla nich inny świat, inni ludzie, bogate miasto. Obrabowali wszystko. To prawda, że jedli lepy na muchy - bo lepy przed wojna były zrobione z miodu, więc ktoś im  powiedział, że to lizaki dla dzieci i oni te lepy rozwijali i lizali (…).

(…)O tym pisała Karolina Lanckorońska, którą wybuch wojny zastał we Lwowie, zapamiętując ziemiste twarze żołnierzy, ogromny portret Stalina nad katedrą w pierwszym dniu roku akademickiego na Uniwersytecie Jana Kazimierza i wrażenie, że nadeszła obca kultura z obcą dla lwowian mentalnością(…)” – to przypomniała Anna Zechenter „Zapamiętane” z Adamem Macedońskim rozmawia Anna Zechenter .

Z głośników radiowych dowiedzieliśmy się, iż Lwów jest stolicą „zapadnej” (Zachodniej) Ukrainy, która nareszcie wchodzi jako nowy członek do wielkiej rodziny szczęśliwych narodów Sowieckiego „Sojuszu”. „Proletariusze wszystkich krajów łączcie się!” dudniło nam zewsząd. Równocześnie radio nadawało obrzydliwe tyrady „o pańskiej Polsce” i jej „byłej” armii – wspomina Karolina Lanckorońska we „Wspomnieniach wojennych”.

Osiedliliśmy się w Krakowie. Uzdolniony artystycznie Adam publikował na słynnej ostatniej stronie tygodnika „Przekrój” swoje wiersze i grafiki. Spotykamy się na licznych wernisażach Macedońskiego, przeplatając malarstwo poezją i muzyką, niejednokrotnie z udziałem lwowianina jazzmana Jerzego Bożyka.

 

W czerwcu 2012 roku na Zamku Królewskim w Warszawie Adam Macedoński został uhonorowany tytułem Kustosza Pamięci Narodowej.

 

Na owym spotkaniu w Klubie Gazety Polskiej  przypomniałem, jako naoczny świadek, o krwi zmieszanej z mózgami na ścianach  podwórka „Brygidek” przy ul. Kazimierzowskiej, oglądanego przeze mnie w czerwcu 1941 roku, gdy NKWD w panicznej ucieczce przed armią niemiecką wymordowała wszystkich lwowskich więźniów, również na Zamarstynowie i Łąckiego.

                                              

Łącznie zamordowano ok. trzydzieści pięć tysięcy uwięzionych. Np. w lwowskich Brygidkach, w więzieniu śledczym NKWD – na Zamarstynowie, w więzieniu przy ulicy Łąckiego we Lwowie, wymordowano  około  siedem tysięcy więźniów, w Łucku ofiarą masakry padło około  dwa tysiące  więźniów, w Wilnie około  dwa tysiące , w Złoczowie około siedemset, Dubnie około  tysiąc, Prowieniszkach pięćset więźniów, oprócz tych, zamordowano więźniów  w Drohobyczu, Borysławiu,  Czortkowie, Berezweczu, Samborze, Oleszycach, Nadwórnej, Brzeżanach.

 

W  książce „Fotografie polskie” opisałem ponurą, czerwoną noc okupacji Lwowa, który w dramatycznych okolicznościach po zamordowaniu ojca opuściłem wraz z matką:

 

„[…]KIEDY JECHAŁEM DO KRAKOWA

 

Kiedy jechałem do Krakowa                   

Gdy opuściłem miasto Lwów

Też trwała smutna noc wrześniowa

Czarcim się sznurem pociąg wlókł

Dudniący w czaszce stukot kół

Nade mną nieba czarny pył

                                              

Pode mną hebanowy dół

Stukotem tym ten pociąg wył

 

Młodzieńczych myśli moich lot

Splecionych z sobą w ciemną noc

Jak strzały odwróconej grot

Wzierała w duszę diabla moc

Ojciec zamglony już przeszłością

Ruiny życia ruin dom

I dzień wschodzący słońc ciemnością

I ja w pociągu ludzki złom

Matka w sweterku swym zwiotczałym

Z skrzywiona twarzą w kątku ust

Tylko chryzantem obraz szary

Listopadowy symbol snu

Snujące wkoło się koszmary

Nieludzkie przecież jakieś łzy

A pociąg wyje w deszcz szurszawy

Rozpacz rozpaczy w środku my

I nocą czarną nie majową

W tanatosowym widmie snów

Tak dojechałem do Krakowa

Gdy opuściłem miasto Lwów[…]”

 

 

 

 

We Lwowie istniał plac targowy zwany z  „Krakidały”, lub Paryż. Jerzy Janicki barwnie opisał ten plac, co jako niezapomniany folklor Lwowa odtworzyłem:

 

 „Co dusza zapragni, co oku zubaczy, co uchu usłyszy, co reńka dotkni – wszystku co tu na stoli leży, co sobie kto wybierzy, do wyboruuu, do kuloruuu – jedna cena! Tylku dżyszaj! Tylku dżyszaj! Babraj, babraj, wybiraj, szukaj i gmyraj. Wielga synzacja, bankrutacja! Fabrykant zbankrutrował, kupiec zwariował. Komu nie trza! Komu nie trza, komu nie trzaa! Baabraj, wybiraaj! Gwałtu, ludzi! Co sze dżeji? Z wszystkich kupców krew sze lei!

 

- Kamyczki…Zapalniczki… Kamyczki du zapalniczki…proszy, proszy.

 

- Słodka jak mniód, zimna jak lód! Taaaka halba za pińć groszy. Zimna, winna, dobra za pińć! Zimna ludownia cytrynowaaa!

 

- Cały komplit najnowszych piusenyk  kaberetowych, jaki słyszyci  przez radioaparaty i płyty gramufunowy – za jedny dwadzieścia groszy! :

 

„Czy ty mnie kochasz”?

„Już nigdy”!

„Dzie twoi sercy”?

„W malentkij cichyj tyj kawiarency…”

„Czy Anna je panna”?,

 „Dwanaści godzin i z innum codziń”,

„Mała kubitku czy wiesz”,

„Już taki jezdym zimny drań”,

„Czy Lucyna to dziewczyna”?,

 „Dla pani wszystku”… cały tyn komplit za jidyny dwadzieścia groszy! Tylko dwadzieścia groszy!!!

 

- Hyginiczna wata pana duchtora Brunsa ! Tylko dziesińć groszy ! Wazylina amerykańska, hyginiczna wata pana duchtora Brunsa – dziesińć groszy.

 

- Wiszadła, menski, damski i dziecinny !

 

- Najnowszy książki powieściowy do czytania ! Bajki ! Bajeczki dla syńcia, dla córeczki! Każda jedna sztuka tylko dziesińć groszy!

 

                                               

- Ludzi, ludzi! Hyginiczny trykut duktora Jegiera! Bankrucki towar!  Utwórzci oczy, ludzi! Łapaj! Łapaj za jedyn złoty! Hyginiczny trykut za jedyn złoty.

 

- Francuski pachnioncy kadzidłu paryski! Waniliowy paski du kadzenia pukoi i salony! Jednym paskim możesz kadzić cały pomieszkani! Za jedny pińć groszy!

 

- Chto ma życzeni nabyć nasz uniwersalny aparat? Państwu mogu zara si przykonać. Każdego udowodnim, każdemu przekonam! Nasz aparat oszczy noży, nużyczki, sikiery i dżagany, służy jako wykałaczka du zemby, du uszy, du nosy! Warszaska nowuść! Tylko dla reklamy – za jidyny jeden złoty! Służy jako aparat du manicury i du pedicury! Do lipieni pierogi tyż. Du bicia! I robi przyjemny zapach w pukoju! I sztuczny śnig! Ruzwysela kużdy jedno towarzystwu! Warszaska nowość! Uniwersalny aparacik! Dzieci – na buk! Tylku za jeden jidyny złoty”!

 

Według Jerzego Janickiego tekst ów nagrała na Krakidałach w latach trzydziestych  w oryginalnym wykonaniu audycja Radia Lwów „Wesoła Lwowska Fala”.

 

Nieco więc informacji historycznych o tej audycji Radia Lwów:

 

W posłowiu do reprintowego wydania radiowych dialogów Szczepka i Tońka Jerzy Janicki zapewniał:

 

„Żadna „Isaura”, żadni „Matysiakowie” i żaden „Dom” nie wymiatał tak ulic w niedzielne wieczory, jak udawało się to „Wesołej Lwowskiej Fali”. Co tydzień o dziewiątej wieczorem we wszystkie niedziele, ówczesne superheterodyny, wszystkie „Philipsy" i „Telefunkeny", i wszystkie grające jeszcze tu i ówdzie za pomocą akumulatorów i anodówek „Daimon" aparaty radiowe, nastawione były na falę średnią o długości 385,1 metra, którą arendowało w eterze „Polskie Radio Lwów".