Jesteś tutaj: Start
KOMOROWSKI Z MAFIĄ "PRO CIVILI", LEPPER, MAKSYNIUK, TAJEMNICZE SAMOBÓJSTWA Z TAJNYM ANEKSEM W TLE
ROZMOWA TELEWIZJI REPUBLIKA Z WOJCIECHEM SUMLIŃSKIM
TAJEMNICA ŚMIERCI BŁ. JERZEGO POPIEŁUSZKI
Sumliński o "Pro Civili", Komorowskim, Lepperze, Maksymiuku, tajemniczych "samobójstwach" i o tym dlaczego Aneks z likwidacji WSI wciąż jest tajny
Specjalnie dla portalu Telewizjarepublika.pl, dziennikarz śledczy, autor książek m. in. o śmierci ks. Jerzego Popiełuszki, "Niebezpiecznych Związków Bronisława Komorowskiego", a także "Niebezpiecznych związków Andrzeja Leppera", której premiera już 23 listopada – Wojciech Sumliński – o tym, czym naprawdę było "Pro Civili", jaki związek z fundacją miał Bronisław Komorowski i Janusz Maksymiuk, o tajemniczej śmierci Andrzeja Leppera, serii tajemniczych "samobójstw" ludzi, którzy mieli wiedzę o przestępczych działaniach "Pro Civili", dlaczego o fundacji bał się mówić nawet Masa i o tym, dlaczego wciąż nie znamy prawdy o morderstwie ks. Jerzego Popiełuszki oraz Aneksu z likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych. Zapraszamy do lektury!
TELEWIZJA REPUBLIKA.PL: CZYM BYŁA FUNDACJA "PRO CIVILI"?
WOJCIECH SUMLIŃSKI: Po raz pierwszy to, czym naprawdę jest „Pro Civili”, ujawniłem w 2006 roku, w programie „30 Minut”, to był program śledczy TVP. Dotarłem do pewnych materiałów i na ich podstawie ujawniłem, że nie jest to żadna fundacja, tylko działająca pod przykrywką fundacji, międzynarodowa organizacja przestępcza, we współpracy z którą, prowadząc działania osłonowe, ważną rolę odgrywał Bronisław Komorowski, wcześniejszy minister obrony narodowej, a późniejszy prezydent Polski. Ta fundacja, a tak naprawdę międzynarodowa organizacja przestępcza, współpracowała z bardzo niebezpiecznymi rosyjskimi przestępcami, miała swoje agendy, kontakty w Europie Zachodniej, a także Stanach Zjednoczonych. Wydrenowała na skutek rozmaitych działań, od działalności para bankowej, poprzez wyłudzenia VAT i wiele innych działań, które bardzo szczegółowo opisałem w książce „Niebezpieczne związki Bronisław Komorowskiego”, w której dokładnie pokazałem, na czym polegała działalność tej fundacji. W paru zdaniach przypomnę to, co napisałem w tej książce: ta fundacja nie mogłaby działać, nie miałaby szans działać tak szeroko, gdyby nie działania osłonowe prowadzone przez ministra obrony Bronisława Komorowskiego.
TR: Na czym polegały te działania osłonowe Bronisława Komorowskiego wobec „Pro Civili”?
W.S: Te działania polegały na tym, że jeśli ktokolwiek zwracał się do niego, jako do ministra obrony narodowej, z informacją o tym, że na Wojskowej Akademii Technicznej działa taka fundacja - ta fundacja założyła tam „spółkę córkę” o nazwie CUP WAT, która z kolei weszła w rozmaite przestępcze interesy, a które skutkowały tym, że WAT tracił straszne pieniądze, liczone w setkach milionów złotych, bo w wyniku umów i powiązań to na tę uczelnię spadały zobowiązania, które zawierała spółka CUP WAT - i kiedy oficerowie zgłaszali się do Komorowskiego, mówili mu o tym, źle kończyli. Ich kariery były łamane.
TR: Dlaczego kariery oficerów, którzy informowali o przestępczej działalności tej fundacji były łamane?
WS: Jedną z takich osób był Krzysztof Borowiak, dyrektor departamentu szkolnictwa wyższego MON, który osobiście informował Komorowskiego, że taka działalność przestępcza ma miejsce. On z ramienia służby cywilnej był odpowiedzialny za szkolnictwo wojskowe, to był cywilny nadzór nad armią, zaniepokojony tym, co dzieje się na WAT, poszedł do ministra obrony narodowej (Bronisława Komorowskiego). Minister obrony narodowej przyjął go bardzo chłodno. W krótkim czasie, to była kwestia kilku tygodni, kariera Borowiaka została złamana, później niszczono go na wiele innych sposobów, co w szczegółach opisałem w książce „Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego”. Było jeszcze kilka innych osób, które zaniepokojone informowały Komorowskiego m.in. o tym, że na WAT pojawia się Rosjanin o nazwisku Kopylow, który ma pełnomocnictwa od pana ministra, że może zapoznawać się z badaniami naukowymi, które de facto, stanowią tajemnicę państwową, o co tu chodzi? Komorowski takich ludzi zbywał, udawał, że nie widzi problemu. Oficerowie CBŚ, z którymi ja potem rozmawiałem twierdzili, że to były działania osłonowe, że bez tych działań fundacja już dawno przestałaby działać na taką skalę. Były plany, żeby Komorowskiego przesłuchać w tej sprawie, ale to była bardzo poważna sprawa, przesłuchać obecnego ministra obrony narodowej. I kiedy już te plany zbliżały się do realizacji…
TR: … śledztwo przejęło WSI?
WS: WSI zażądały, konkretnie zażądał pan generał Tadeusz Rusak, znajomy Komorowskiego jeszcze z bardzo dawnych lat, jeszcze z lat 80-tych, żeby śledztwo prowadziło WSI – de facto – śledztwo w swojej sprawie. Jeżeli ktokolwiek prowadzi śledztwo w swojej sprawie, to wiadomo czym to się skończy - i tak się skończyło w tej sprawie. W sprawie, w której z Polski wydrenowano za pośrednictwem rozmaitych spółek miliardy złotych. Te środki transferowano na Cypr, część szła kanałami ukraińskimi, prawie zawsze trafiały one do Rosji, do spółki wysokiego rangą, urzędnika ministerstwa obrony Federacji Rosyjskiej. Te pieniądze nie wróciły do Polski, a przypominam - mówimy tu o miliardach złotych. To jest jedna część działalności – kradzieże i grabieże. Ale jest też druga część, jeszcze bardziej mroczna. W działalności tej fundacji pojawiają się nazwiska takie jak Krzysztof Sutor, dyrektor IV oddziału banku PKO BP w Warszawie, który w jakiejś mierze, do pewnego momentu, współdziałał z tą fundacją, dopóki nie przestraszył się skali i tego, jak może być to dla niego groźne, mówił o tym wielu osobom. I pewnego razu „popełnił samobójstwo”, w zdumiewający sposób.
TR: Tych samobójstw było chyba 16?
WS: Tak jest. W tej chwili kończę książkę pod bardzo podobnym tytułem, mianowicie „Niebezpieczne związki Andrzeja Leppera”. Wynika z niej, że generalnie rzecz biorąc, jeżeli ktoś ma wiedzę niebezpieczną dla złych i wpływowych ludzi, to wiedza ta często jest zagrożeniem nie tylko dla tych ludzi, ale też dla tych, którzy ją mają. Takim człowiekiem był Krzysztof Sutor, który do pewnego momentu „firmował” te kredyty, które były udzielane bez żadnego zabezpieczenia - przychodził człowiek z ulicy i dostawał milion albo dwa. Krzysztof Sutor nie przewidział jednak, że skala tego procederu będzie tak wielka i jakie to może przynieść dla niego konsekwencje. Osoby, które miały bardzo dużą wiedzę, częstokroć ginęły. Przestraszone tym, co się dzieje, mogły być słabym ogniwem, a takie ogniwo mogło doprowadzić do ujawnienia wielu przestępczych, bandyckich, morderczych działań.
Przypomnę tylko – żeby pokazać skalę i niebezpieczeństwo działań tej fundacji, która miał jakoby pomagać żołnierzom, których spotkał smutny los – że Jarosław Sokołowski ps. „Masa” rok temu, chyba pierwszy raz powiedział prawdę, bo w swoich książkach generalnie opowiada bajki - wiem o tym dobrze, bo czytałem jego akta, ściśle tajne akta, już w roku 2003, więc wiem, co zeznawał prokuratorom, wiem co opowiadał w swoich książkach, a to są dwie totalnie różne rzeczywistości. No więc Sokołowski rok temu powiedział dla Onetu, że „my byliśmy harcerzami, tak naprawdę, prawdziwa mafią byli ci, którzy działali na styku WSI, wielkiego biznesu, wielkiej polityki”. „My przy nich to byliśmy mali chłopcy”. I tak rzeczywiście było. Media wykreowały „Pruszków”, jako wielką organizację, a oni tak naprawdę byli pionkami na tej szachownicy. Rolę hetmanów odgrywali właśnie tacy, którzy działali w „Pro Civili” i tu właśnie Sokołowskiemu udało się powiedzieć prawdę. Prawdę zeznawał też prokuratorom, Mierzewskiemu i Gorzkiewicz, czyli tym, którzy odbierali od niego zeznania w sprawie. tzw. mafii pruszkowskiej - mówię „tak zwanej”, bo w porównaniu do „Pro Civili” to nie była żadna mafia, „Pro Civili”, to była dopiero prawdziwa mafia. Gdy więc prokuratorzy zapytali go o tę fundację, powiedział: „mogę mówić o Słowikach, o Wańkach, o Danielakach, o kim chcecie, ale nie pytajcie o tę fundację, bo nie ma takiej ochrony, która ocaliłaby mi życie. Prokuratorzy przystali na to. To pokazuje różnicę między „mafią” pruszkowską”, a prawdziwą mafią, o której Sokołowski mówić nie chciał w ogóle, ani słowa.
TR: Dzisiaj TVP Info poinformowało, że Piotr P. został skazany na 5 lat pozbawienia wolności (były oficer WSI, który w latach 90-tych rozpracowywał partie prawicowe). Co to oznacza, czy będzie przełom ws. „Pro Civili”?
WS: To jest wierzchołek wierzchołka góry lodowej. To jest pierwszy kamień, który powinien uruchomić lawinę. Teraz, jak bumerang, powinny wrócić pytania o rolę Bronisław Komorowskiego, o rolę wielu innych osób, ale jest tu problem – przez wiele lat w tej sprawie nic się nie działo.
Tu mieliśmy do czynienia z doskonale zorganizowaną machiną, w której ginęli ludzie, w której transferowano miliardy złotych, które nigdy nie wróciły do Polski. CBŚ chciało tę sprawę wyjaśnić do samego końca, ale najpierw im tę sprawę odebrano i zaraz potem, bardzo szybko, ludzie z WSI zaczęli ich inwigilować – do takiego stopnia to było doprowadzone. Nigdy nie dowiedzieliśmy się, dokąd, dokładnie trafiły te środki pieniężne, kto odpowiada za te tzw. „samobójstwa”. I Piotr P. jest tutaj „kamieniem”, który powinien uruchomić lawinę. Potrzeba wielkiej woli i wielkiej determinacji, żeby wyjaśnianie tej historii nie skończyło się na Piotrze P., bo jeśli by się skończyło tzn., że ktoś został rzucony na żer. Wyjaśnienie tej sprawy pokaże do końca – bo w jakiejś mierze pokazuje to już wyrok na Piotrze P. - że to, co mówiłem w programach TVP, to, co napisałem w książce „Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego” jest stuprocentową prawdą. Przecież P. nie działał w tej sprawie sam. Oczywiście, jego rola była bardzo ważna, to był ktoś znacznie ważniejszy od stopnia, który posiadał (kapitan). To był człowiek, który miał dostęp do bardzo wielu bardzo ważnych, wpływowych osób, miał wstęp na salony, przez cały okres III RP był nietykalny, ale to tylko pierwszy element tej przestępczej piramidy. Pytanie, czy starczy woli, by wrócić do tych „samobójstw”, do tych wytransferowanych za granicę miliardów. To wszystko jest podane na tacy w mojej książce. Nie napisałem tam ani jednego słowa, ani jednego faktu, którego nie zweryfikowaliby oficerowie CBŚ, którego nie zweryfikowałbym ja na miarę swoich skromnych środków i możliwości i które nie byłoby prawdą. Ta książka powstała w środku kampanii wyborczej, w kwietniu 2015 roku. Gdybym tam skłamał jednym zdaniem, to Komorowski w ciągu jednego dnia rozszarpałby mnie na strzępy. To książka, która – wiele osób to podkreśla – była ważna w tych wyborach, ale tak naprawdę chodziło mi o to, by pokazać kim naprawdę jest Bronisław Komorowski.. Dla ludzi było to pewnego rodzaju otwarcie oczu, Komorowski nigdy w tej sprawie nie podał mnie do sądu, bo on wiedział, że ja wiem o pewnych rzeczach, o których jeszcze nie napisałem, ale też wie, że to, czego dotknąłem w tej książce jest wierzchołkiem wierzchołka góry lodowej. Bo rzeczywistość o byłym prezydencie jest dużo bardziej mroczna, niż się wielu dotąd wydaje. Ten jego spolegliwy wygląd, miłe słówka, sympatyczna aparycja, to jest coś, na co nabrało się miliony osób. Wierzyli w to, że ten człowiek – wyglądający w miarę sympatycznie, w miarę niegroźnie takim właśnie jest – a nie jest. Ta myląca ludzi powierzchowność, to jest jakiś szatański dar, który otrzymał i na który nabiera ludzi.
TR: W zarządzie tej „fundacji” zasiadał też były poseł Samoobrony Janusz Maksymiuk. Jaką rolę odgrywał w „Pro Civili”?
WS: Bardzo ważna, bardzo ciekawa postać, którą szeroko opisałem w książce „Niebezpieczne związki Andrzeja Leppera”. (Premiera książki już 23 listopada! – red.). Napisałem ją po tym, jak po siedmiu latach przerwy odzyskałem kontakt z szefem delegatury ABW w Lublinie, majorem Tomaszem Budzyńskim, który zapłacił wysoką cenę za to, że próbował mnie ostrzec przed niebezpieczeństwem, jakie mi groziło ze strony służb specjalnych i Komorowskiego. Nie mogę powiedzieć jeszcze wszystkiego, bo „spaliłbym” książkę, ale tej Delegaturze ABW podlegała kontrola granicy ukraińskiej i białoruskiej. Delegatura miała taką wiedzę o działalności Andrzeja Leppera i Janusza Maksymiuka na Ukrainie i Białorusi, ale zwłaszcza na Ukrainie, jakiej nie miał nikt.
Odpowiadając na pani pytanie wprost – tak, pan Maksymiuk odegrał bardzo ważną rolę w historii tej Fundacji, bo przez Ukrainę przechodził jeden z kanałów przerzutowych, szły transfery pieniędzy z fundacji „Pro Civili” – i tu się na razie zatrzymam. Było to to miejsce, gdzie często jeździł Andrzej Lepper, Janusz Maksymiuk i wiele innych osób. Zadawali się tam z bardzo niebezpiecznymi ludźmi i prowadzili interesy, które – jak pokazał czas - stanowiły zagrożenie także dla nich samych.
Pan Maksymiuk był jednym z założycieli „Pro Civili”, to był człowiek, który doskonale poruszał się wśród handlarzy bronią, wśród oficerów WSI, „pływał” tam, jak ryba w wodzie. Fundacja „Pro Civili”, to temat rzeka. Mam nadzieję, że nie będzie tak, że media przez jeden dzień „powałkują” sprawę Piotra P. i koniec. Jeżeli mamy być normalnym krajem, to powinien być dopiero początek tej historii.
TL: Pytanie trochę z innej beczki – jak Pan uważa – dlaczego do tej pory, nawet przy tej władzy, jaką mamy, raport z likwidacji WSI – nie został odtajniony?
WS: To jest bardzo dobre pytanie.
Mam takich pytań więcej – jak mantrę powtarzam choćby pytanie o wyjaśnienie sprawy śmierci księdza Jerzego Popiełuszki, gdzie niektórzy mówią, że to „historia”, że to „było, minęło”. A ja podkreślam – nie minęło, to wciąż trwa i wielu się ze mną zgadza. Na bazie tej zbrodni zawierano bardzo wiele paktów, układów: Komorowski, Mazowiecki, Geremek, Kiszczak, Jaruzelski, Zoll, Ćwiąkalsli,Stępień, Rzepliński Tusk, Lewandowski. Budka, Szejnfeld i inni, To trwało przez tych kilkadziesiąt lat – ośmieszanie, wykpiwanie, niszczenie ludzi. Im bardziej ktoś był bliżej prawdy, tym bardziej go niszczono. Im ktoś był bliżej prawdy, tym większą cenę płacił. To wszystko trwało ćwierć wieku i w jakiejś mierze wciąż trwa. Pytanie – dlaczego takie sprawy, jak sprawa aneksu WSI, sprawa śmierci ks. Jerzego Popiełuszki, czy wiele innych – nie zostały dotąd pokazane opinii publicznej w całości? To jest pytanie, które ja sobie zadaję, bo co tu dużo kryć – rok temu sądziłem, że o tej porze będziemy już po publikacji Aneksu i po wyjaśnieniu sprawy śmierci ks. Jerzego Popiełuszki. Minął rok, a my wciąż nie wiemy, kiedy to nastąpi, ani nawet czy w ogóle to nastąpi. To są te pytania, które ja sobie zadaję, na które wciąż nie ma odpowiedzi. Kolega, który jest blisko sfer rządzących, tłumaczy mi, że nie wolno być w gorącej wodzie kąpanym, bo jak się otworzy pięć frontów jednocześnie, to na każdym poniesie się klęskę, że to musi być robione z głową”. Nie jestem politykiem, staram się jednak przyjmować to do wiadomości i spokojnie czekać. Jako dziennikarz, dokopałem się do prawdy i zapłaciłem za to wysoką cenę, bo 8,5 roku chodziłem po sądach, wielokrotnie oskarżany w różnych sprawach, których „matką” była afera marszałkowa, dotycząca tak naprawdę „Pro Civili”. Zaczęło się od mojej rozmowy z Komorowskim, gdzie on tak naprawdę nie chciał mówić. Później nastąpił cały tok wydarzeń, które wydrenowały mi dramatyczną sytuację, łącznie z moją próbą samobójczą, potem 8,5 roku chodzenia po sądach, tłumaczenia, że nie jestem wielbłądem, wielu skazało mnie zaocznie. Gdy widziałem te cyniczne uśmiechy tzw. przyjaciół, którzy uśmiechali się gdzieś tam na zasadzie „tak, tak, każdy jest niewinny”. Przeszedłem przez to wszystko, przez te cyniczne uśmiechy, przez tych tzw. „przyjaciół”, o których Winston Churchill mówił „jak masz takich przyjaciół, to już nie musisz mieć wrogów”, to wszystko już za mną, ale to była bezcenna wiedza, na bazie której wiele zrozumiałem, wiele się nauczyłem i mam naprawdę do wielu spraw inny stosunek niż kiedyś. Już nie patrzę na to – partia taka, czy inna – ale trzymam się tego, w co wierzę, tak, jak nauczał ks. Jerzy Popiełuszko, mój mentor, na którego Msze chodziłem jako 15-latek, gdy mieszkałem przy tym kościele. Mówił zawsze: „trzeba po prostu dociekać prawdy i tej prawdy bronić, bez względu na konsekwencje”. Więc ja zadaję to pytanie, które pani zadała – co ze sprawą ks. Popiełuszki, co z Aneksem, co się dzieje z obietnicami, które nie zostały spełnione? Może trzeba być cierpliwym, mnie tej cierpliwości brakuje, może gdybyśmy porozmawiali za rok albo dwa to się okaże, że wszystko poszło dobrym torem i wszyscy wszystko wiedzą. Może tak będzie. Oby tak było.
Rozmawiała: Lidia Lemaniak
Źródło: telewizjarepublika.pl
BRONISŁAW KOMOROWSKI TO ZŁODZIEJ I HANDLARZ BRONIĄ?
Z tajnych materiałów komisji weryfikacyjnej ds. rozwiązania Wojskowych Służb Informacyjnych ma wynikać, że Bronisław Komorowski patronował fundacji
wyłudzającej pieniądze od Wojskowej Akademii Technicznej.
W rękach redakcji „Wprost” są również dokumenty mające świadczyć o używaniu przez
Bronisława Komorowskiego WSI do niszczenia podwładnych i kontaktach z
międzynarodowymi handlarzami bronią o fatalnej reputacji.
Jak podają dziennikarze, są oni w posiadaniu 47 stron z adnotacjami
„ściśle tajne”. Dokumenty mają dotyczyć pracy komisji weryfikacyjnej WSI. Miały posłużyć też do sporządzenia – utajnionego przez Lecha Kaczyńskiego – aneksu do raportu z rozwiązania WSI. Dokument powinien cały czas znajdować się w Kancelarii Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego. W przypisach do dokumentów, które
ma „Wprost”, przywoływane są konkretne nazwy teczek, m.in. „Firmy polskie”, „Handlarze”, „Rynki”, „Indie”, „Sprawa problemowa Pestka”.
– To są wszystko teczki z oddziału szóstego. Takie właśnie były ich tytuły.
Nazwy, nazwiska, daty, okoliczności są prawdziwe. Fakty się zgadzają. To są
poważne sprawy i nie ma tu lipy. Mówię o faktach, a nie o interpretacjach, które również znajdują się w papierach, które mi pokazujecie. W jednym z przypisów znajdują się
nawet słowa z mojej notatki – usłyszała redakcja od byłego oficera kontrwywiadu.
Z dokumentów ma wynikać, że obecny prezydent Bronisław Komorowski patronował podejrzanej fundacji, która wyłudzała pieniądze Wojskowej Akademii Technicznej, używał
materiałów WSI do niszczenia podwładnych. Wreszcie, miał kontakty z międzynarodowymi handlarzami bronią o fatalnej reputacji. Fragment z dokumentu:
„Wojskowe Służby Informacyjne, które odpowiedzialne były za kontrwywiadowczą osłonę technologii rozwijanych w ramach projektów badawczych na WAT, same przekazały je
w obce ręce. Odpowiedzialność za to ponosi nie tylko ówczesny szef WSI, ale także były szef MON. Bronisław Komorowski w sposób szczególny traktował wszystkie kwestie związane z Wojskową Akademią Techniczną i interesami tej uczelni. Działo się tak
zwłaszcza w okresie, gdy kierownictwo w WSI sprawował gen. Tadeusz Rusak”.
"Głos Polski" Toronto nr 34; 20 - 26. sierpnia 2014
BILL CLINTON PO TRUPACH DO CELU
CZY ŻYCIE DONALDA TRUMPA OBECNEGO PREZYDENTA USA MOŻE BYĆ ZAGROŻONE?
Lawina śmiertelnych wypadków ma miejsce wówczas, gdy ktoś wchodzi w drogę rodzinie Clintonów. Czy życie Donalda Trumpa obecnego prezydenta USA również może że być w niebezpieczeństwie?
DZIWNE ZGONY W OTOCZENIU CLINTONÓW!
- Suzanna Coleman.
Miała romans z Clintonem. 15 stycznia 1977 r. rzekomo popełniła samobójstwo.
- Monika Lewinsky.
Młoda asystentka z Białego Domu, to tylko kolejna z wielu afer związanych z tym, że Bill Clinton był szczególnie wrażliwy na wdzięki niewieście. Niestety nie dla wszystkich, dziewczyn, które uwiódł Clinton, ich nieszczęśliwa miłość zakończyła się tak, jak dla pani Lewinsky, a wcześniej dla Sally Perdue.
- Mary Mahoney.
Była asystentką Clintona w Białym Domu, która zgodziła zeznawać w sprawie molestowania seksualnego przy 1600 Pensylwania. Została zamordowana przez nieznanych napastników w kawiarni w Georgetown.
- Kathy Ferguson.
"Popełniła samobójstwo" kilka dni po tym, gdy powiedziała przyjaciołom, że Clinton ją molestował w taki sposób, jak opisała to w mediach Paula Jones.
- Donald Rogers.
Ręka "nagłej a niespodziewanej" śmierci dotknęła również dentystę Donalda Rogersa.
Dr Rogers uległ śmiertelnemu wypadkowi drogowemu. Jego samochód rozbił się na drodze niedaleko Lawton. Była fatalna pogoda. Być może to ona, plus nieostrożna jazda, stały się przyczyną wypadku. Należy jednak zauważyć, że Rogers jechał wówczas na spotkanie z Ambrose Evans-Pritchardem, reporterem "London Sunday Telegrapf", aby ujawnić kilka ciemnych sprawek z życia Clintonów.
O trupach Clintona zaczęło być głośno w 1994 roku, gdy były senator republikanów William Dennemeyer w liście do przywódcy kongresu USA wymienił nazwiska 24 osób, a które zmarły z innych "niż naturalne przyczyn".
John Wilson.
Radny miasta Waszyngton, który miał wiele do powiedzenia na temat brudnych interesów Hilary i Billa Clintonów i chętnie podzielił by się tą wiedzą z mediami. Samobójcza śmierć przeszkodziła mu w przeprowadzeniu wywiadów medialnych.
Luther Parks.
Szef ochrony gubernatora Arkansas, Parks, zebrał bogate dossier na temat nielegalnych działań Clintona, które zostało mu ukradzione podczas włamania do jego domu, gdzie poniósł śmierć.
Czterech agentów federalnych.
Pod koniec lutego 1993 roku w czasie szturmu na siedzibę sekty religijnej "Gałąź Dawida" w Waco w stanie Teksas zginęło czterech agentów federalnych. Cała czwórka należała w przeszłości do ochrony Clintona, jeszcze w czasach gdy był gubernatorem Arkansas. Według Lindy Thompson podczas szturmu żaden z nich nie zginął od kul broniących się sekciarzy, tylko od bratobójczych strzałów innych agentów biorących udział w szturmie.
Bill Clinton zapewniał, że jego prezydentura będzie najbardziej etyczne w całej historii Stanów Zjednoczonych. Jednak bardzo wielu Amerykanów sądzi, że była to deklaracja znacznie na wyrost, bowiem Clinton nie sprostał ambitnym celom, które ogłosił u progu swoich ośmioletnich rządów w Białym Domu. Zresztą były to tylko słowa, którym nie zamierzał sprostać. Tak sądziła Linda Thompson. U zarania prezydentury Clintona prawniczka z Indianapolis zebrała 34 nazwiska osób, które według niej zmarły w "wysoce podejrzanych okolicznościach". Jeszcze jedno łączyło te osoby - były powiązane z rodziną Clintonów: Billem i jego żoną Hilary. Część tych osób została zamordowana, inni zginęli w wypadkach lub popełnili samobójstwo. , ale przebieg tych wszystkich wydarzeń mógł sugerować udział osób trzecich. Dotyczy to zwłaszcza tragedii mających miejsce w stanie Arkansas, gdzie lekarze sądowi mają jakoby skłonność do traktowania zabójstw jako wypadków lub samobójstw, jeżeli jest takie polityczne zapotrzebowanie. Amerykanie nawet ukuli określenie na tego rodzaju "samobójstwa" - "Arkancide". A właśnie w tym stanie oboje Clintonowie rozpoczynali swoją karierę. Bill w 1976 r. został prokuratorem generalnym Arkansas, a w dwa lata później - gubernatorem. Z tego stanowiska przeniósł się do Waszyngtonu, gdy decyzją Amerykanów został wybrany na 42 prezydenta Stanów Zjednoczonych. Urząd głowy najpotężniejszego na świecie państwa sprawował przez dwie kadencje od 1993 do 2001 roku.
WAMPIR Z LITLE ROCK
Sally Perdue została miss Arkansas w 1958 roku. Tego samego roku znalazła się w dziesiątce finalistek miss piękności Ameryki. Z innych wydarzeń z jej życia należy odnotować, że w 1983 r. molestował ją Bill Clinton, będący wówczas gubernatorem stanu Arkansas. Kiedy kilka lat później piękna, choć już nie tak młoda jak w 1958 r. pani Perdue przypomniała sobie o love affair, postanowiła na ten temat co nieco poopowiadać mediom. Wówczas, jak sama przyznała, Ron Tucker, działacz partii Demokratycznej poradził jej, aby była dobrą małą dziewczynką i przyjęła ofertę pracy w urzędzie federalnym za 60 tysięcy dolarów rocznie. Sally Perdue opisała to jako propozycję nie do odrzucenia: on nie może dać mi gwarancji, że pewnego dnia ludzie Clontona nie wpadną na pomysł, aby połamać mi moje śliczne małe nóżki . Sally mówiła też, że była zastraszana nie tylko przez Trucka, ale też przez Hilary Clinton oraz przez byłego kochanka. Nasyłane przez nich zbiry dzwoniły do niej z pogróżkami oraz wysyłały listy pełne gróźb. Sally miała szczęście, ponieważ jej rewelacje niespecjalnie zainteresowały amerykańską prasę. Nie było więc powodu aby "zbiry Clintonów" musiały robić to, do czego nadawały się najbardziej.
Znana wszystkim sprawa romansu Clintona z Moniką Lewinsky, młodą asystentką z Białego Domu, to tylko kolejna z wielu afer związanych z tym, że Bill Clinton był szczególnie wrażliwy na wdzięki niewieście. Niestety nie dla wszystkich dziewczyn, które uwiódł Clinton ich nieszczęśliwa miłość zakończyła się tak jak dla pani Lewinsky, a wcześniej dla Sally Perdue, a ściślej mówiąc dla jej "ślicznych małych nóżek".
15 stycznie 1977 roku znaleziono martwą Suzanne Coleman, która miała romans z Clintonem, będącym w tym czasie prokuratorem generalnym Arkansas. Przypuszcza się, że kobieta była w ósmym miesiącu ciąży z dzieckiem prokuratora generalnego. Być właśnie to mogłoby wyjaśnić dość zadziwiający fakt, że Coleman postanowiła zakończyć życie, strzelając sobie...w tył głowy. Mimo to coroner stanowczo stwierdził, że było to samobójstwo.
W 1994 roku wybuchł skandal z powodu Pauli Jones, pracownicy rządu stanowego Arkansas, która oskarżyła Clintona o molestowanie seksualne w 1991 roku, gdy ten był gubernatorem. Sprawa ta spowodowała, że dziennikarze zaczęli szukać innych przykładów na, mówiąc oględnie, „nieuczciwość małżeńską” prezydenta USA. A osoby, które zgodziły się zeznawać w tej sprawie, głównie pokrzywdzone dziewczęta, spotykał podobny los jak Suzanne Coleman.
Mary Mahoney, była asystenta Clintona w Białym Domu, która zgodziła się zeznawać w sprawie molestowania seksualnego przy 1600 Pennsylvania, została zabita przez nieznanych napastników w kawiarni w Georgetown. Kathy Ferguson „popełniła samobójstwo” kilka dni po tym, jak powiedziała przyjaciołom, że Clinton molestował ją w taki sposób, jak opisała to Paula Jones. Kathy znaleziono martwą z raną w głowie tuż koło lewego ucha. Rzecz w tym, że pani Ferguson była praworęczna. Zwrócił na to uwagę Bill Shelton, oficer policji w Arkansas, prywatnie narzeczony „samobójczyni”. Niestety, swych wątpliwości nie zatrzymał dla siebie, ale dzielił się z nimi obficie, również na radiowej antenie. Znaleziono go nieżywego z raną postrzałową w tyle głowy. Miejsce rany wskazywało jednoznacznie na egzekucję. Ginęli, lub byli zastraszani ludzie, którzy chcieli opowiadać o „zabawach” Clintona z damami do towarzystwa „z miasta”.
ŚMIERĆ NA DOBRY POCZĄTEK PREZYDENTURY
Pod koniec lutego 1993 r. w czasie szturmu na siedzibę sekty religijnej „Gałąź Dawida” w Waco w stanie Teksas, zginęło czterech agentów federalnych. Cała czwórka należała w przeszłości do ochrony Clintona, jeszcze w czasach gdy był gubernatorem Arkansas. Według Lindy Thompson, podczas szturmu żaden z nich nie zginął od kul broniących się sekciarzy, tylko od bratobójczych strzałów innych agentów biorących udział w szturmie. W ten sposób usunięto z drogi ludzi, którzy mogliby świadczyć przeciw byłemu szefowi w ewentualnych procesach dotyczących spraw i sprawek z czasów Arkansas. Swoją wersję
wydarzeń Linda Thompson przedstawiła w filmie „Waco II. The big lie continues”.
W ciągu dziewięciu miesięcy tego samego roku zginęło jeszcze kilkanaście osób, w tym ochroniarze, którzy mogliby coś powiedzieć na temat Clintona. Serię „nieszczęśliwych wypadków”, jaka zaczęła dotykać pracowników świeżo upieczonego prezydenta USA, zakończyła na ten rok, we wrześniu, śmierć Luthera Parksa, szefa ochrony gubernatora Arkansas. Parks zebrał bogate dossier na temat nielegalnych działań Clintona, które zostało mu ukradzione podczas wcześniejszego włamania do domu.
Rok 1994 również nie był szczęśliwy dla wielu z tych, którzy mogli źle życzyć Clintonowi. W styczniu wyskoczył przez okno wysokościowca Gandy Baugh, prawnik reprezentujący Dana Lassatera w sprawie jego domniemanych nadużyć finansowych. Lassatera, który był bliskim współpracownikiem gubernatora Clintona, oskarżano też o sprawę handlu narkotykami. Miesiąc później Lassater również popełnił „samobójstwo”. Uważa się, że zeznania składane podczas procesu Lassatera mogły być bardzo niewygodne dla prezydenta Clintona, zwłaszcza w kwestii narkotykowej. I nie chodziło tu o rozstrzygnięcie: czy palił, ale się nie zaciągał, czy jednak – wciągał, ale o znacznie, znacznie poważniejsze łamanie prawa.
Ręka „nagłej a niespodziewanej” śmierci dotknęła również dentystę Donalda Rogersa. Dr Rogers uległ śmiertelnemu wypadkowi drogowemu 3 marca. Jego samochód rozbił się na drodze niedaleko Lawton. Była fatalna pogoda. Być może to ona plus nieostrożna jazda stały się przyczyną wypadku. Należy jednak zauważyć, że Rogers jechał wówczas na spotkanie z Ambrose Evans-Pritchardem, reporterem „London Sunday Telegraph”, aby ujawnić kilka ciemnych sprawek z życia Billa Clintona. Wspomnijmy jeszcze Johna Wilsona, radnego miasta Waszyngton, który miał podobno wiele do powiedzenia na temat brudnych interesów aktualnego prezydenta i chętnie podzieliłby się swą wiedzą z mediami. Niestety, samobójcza śmierć przez powieszenie pokrzyżowała zamiary waszyngtońskiego rajcy.
KILL - BILL
Było swoistą normą to, że ludzie związani interesami biznesowymi bądź politycznymi z Billem i Hillary Clinton, jak też ludzie pragnący dochodzić swych praw byli przez nich zastraszani, a nawet narażali się na przemoc – pisał w czerwcu 1994 dziennik „The Arizona Republic”.
O trupach Clintona zaczęło być głośno w 1994 r., gdy były senator republikanów William Dannemeyer, w liście do przywódcy kongresu USA wymienił nazwiska 24 osób, które związane były z Clintonem, a które zmarły „z innych niż naturalne przyczyn”. Były senator z Kalifornii miał korzystać z listy nazwisk Lindy Thompson. Nie była to lista ostateczna – zarówno jego, jak i jej. Bowiem ludzie z otoczenia Clintona nie przestali ginąć po 1994 r. Nieszczęścia chodziły po niewygodnych dla Clintonów ludziach również wtedy, gdy Bill nie był już prezydentem: wszak apetyt na prezydenturę ma jego żona, natomiast konkurencja jest niemała, a zawistników, mogących pokrzyżować plany pani Clinton, zatrzęsienie. Jak na razie, doliczono się 60 zgonów w związku z tym, że oboje państwo Clintonowie mają ambicje polityczne. Z tego też powodu sądzi się, że sprawa zejść jest jak najbardziej rozwojowa.
Pod koniec 1994 w kongresie większość zdobyli republikanie. Wtedy też izba reprezentantów rozpoczęła serię śledztw w poszukiwaniu nieprawidłowości i przestępstw Clintona i jego najbliższych współpracowników, popełnionych w trakcie jego prezydentury i wcześniej w Arkansas, gdy był prokuratorem, a następnie gubernatorem stanu. Śledztwa w tych sprawach prowadził już od dawna departament sprawiedliwości. Główną rolę odgrywała tu tzw. afera Whitewater, od Whitewater Development Corporation, zbankrutowanej spółki, w której rodzina Clintonów miała udziały. Kierownicy spółki zostali postawieni przed sądem pod zarzutem przestępstw finansowych. Istniały podejrzenia, że Clinton i jego żona również popełnili przestępstwa, choć ostatecznie nie udało się tego udowodnić. Według „USA Today” z 8 listopada 1996 r., gazety o zasięgu ogólnokrajowym, Bill Clinton miał się wśród swoich zwolenników odgrażać, że poświęci wiele czasu, żeby odnaleźć tych, którzy oczerniali go w sprawie Whitewater i innych sprawach moralno-obyczajowych.
Jeśli słowo „odnaleźć” oznaczało tyle co „dopaść i nie darować” to możemy powiedzieć, że Bill Clinton akurat tę, złożoną przed częścią swego elektoratu, obietnicę spełnił. Jon Walker, Johnny Franklin Laughton, Vincent Foster Jr., James McDougal – wszyscy oni byliby cennymi świadkami w sprawie powiązań rodziny Clintonów z aferą Whitewater, gdyby nie śmierć, która zabrała ich w najbardziej dogodnym dla małżonków Clinton momencie, tzn. wtedy kiedy chcieli zeznawać lub zachodziła obawa, że zechcą. W tej chwili oczywiście mniejsza z tym, czy była ona uzasadniona, czy też – nie.
Clinton miał też kłopoty związane ze sprawą przemytu narkotyków. Centrum przemytu mieściło się w niewielkim mieście Mena, położonym na odludnym terenie pokrytym sosnowymi i liściastymi lasami, niecałe dwieście kilometrów od Little Rock, siedziby gubernatora stanu. Clinton zdawał się być nieczuły na fakt, że pod nosem wyrastała mu stolica narkobiznesu oraz handlu bronią. Zaczęło to skłaniać dziennikarzy do przypuszczeń, że czerpał on niemałe dochody z „działalności gospodarczej”, mającej miejsce w miasteczku Mena. Mainstream medialny wyśmiewał to podejrzenie jako „spiskowe”, a artykuł dziennikarzy Sally Denton i Rogera Morrisa, obnażający udział Clintona w procederze, początkowo przyjęty do druku w „The Washington Post”, za sprawą Boba Kaislera, redaktora naczelnego gazety, ostatecznie nie ukazał się. Teoria spiskowa teorią spiskową, ale sprawa narkotyków też pociągnęła za sobą śmierć kilkunastu osób. Jedną z nich był wspomniany Dan Lassater. Nawiasem mówiąc, Kaisler był członkiem tajnej organizacji „Skull & Bones”, uważanej za jedną z filii rządu światowego. W każdym razie Sally Denton i Roger Morris są co do tego najzupełniej przekonani.
Podczas swojej prezydentury Bill Clinton borykał się z szeregiem skandali, z których kilka zostało przedstawionych wyżej. Badania prowadzone przez kongres i departament sprawiedliwości ciągnęły się przez cały okres jego urzędowania i ostatecznie doprowadziły do głosowania za jego impeachmentem (czyli usunięciem z urzędu) przez Izbę Reprezentantów 19 grudnia 1998. Był to drugi taki przypadek w historii Stanów Zjednoczonych. Próba usunięcia nie udała się, gdyż Clinton został uniewinniony przez głosowanie Senatu z 12 lutego 1999, stosunkiem 55 do 45 głosów.
GRUNT TO RODZINKA
Bill został prokuratorem generalnym stanu Arkansas w wieku 30 lat. W wieku 32 lat został gubernatorem. Mając lat 47 stanął na czele najpotężniejszego mocarstwa na kuli ziemskiej. Zupełnie nieźle. Zwłaszcza jak na chłopaka z biednej rodziny, którego ojciec zginął w wypadku samochodowym, a ojczym to, według wspomnień Clintona, hazardzista i alkoholik, który często bił żonę. Ktoś powie – toż to Ameryka, a nie Polska, w której młody człowiek bez koneksji i bez przypodchlebiania się pachanowi takiej czy innej sitwy, zwanej dla niepoznaki zawodową korporacją, może jedynie trafić na kasę w Biedronce albo na zmywak do Dublina. To Ameryka, tam spełniają się „amerykańskie sny” – od czyścibuta do milionera!
Nic bardziej mylnego – powiedziałby zapewne Kent Daniel Bentkowski, odnosząc się do treści zawartej w ostatnim zdaniu akapitu. Uważa się, że Bentkowski to, zaraz po takich ludziach jak Alex Jones i David Icke, najsłynniejszy teoretyk spisku. Kent Bentkowski ma polskie korzenie: Jestem w 100 proc. Polakiem, w moich żyłach płynie krew Bentkowskich, Kowalskich i Wróblewskich. Urodziłem się z hemofilią, co wskazuje na królewskie początki mojej rodziny. A skoro tak, to należałoby jeszcze dodać przynajmniej: Jagiellonów i Piastów. Fakt, że Bentkowskiego wydał królewski szczep piastowy, pewnie ma się nijak do tematu zawartego w tytule, ale warto o nim wspomnieć. W końcu nie każdemu Polakowi, i to w dodatku stuprocentowemu, Amerykanie wciskają na konto grube tysiączki (a może i milionki?) dolarów, z powodu głoszonych przezeń poglądów na to, co dzieje się w ich kraju.
Na pytanie dziennikarza prowadzącego wywiad, czy naprawdę uważa, że władza w Ameryce należy do kilkunastu osób, Kent Bentkowski odpowiedział: – Tak, w USA około 100 tysięcy ludzi kontroluje życie ponad 300 milionów. Dla wygody nazywam ich iluminatami, ale oni tak na siebie nie mówią. Istnieje wśród nich wiele grup i organizacji, funkcjonujących pod wieloma nazwami. Wierzą oni, że ich świętym prawem jest władza, bo mają więcej pieniędzy. – Bentkowski wierzy też, że ta supersiuchta kręcąca całą Ameryką planuje zredukować populację o jakieś 95 proc. Jednym z narzędzi służących temu celowi jest wirus HIV. Skąd ta wiedza, dociekał dziennikarz: – W 1986 r. moja kuzynka wyszła za członka iluminatów, który powiązany jest z przestępczymi klanami Bushów i Rothschildów-Rockefellerów (tak, to ta sama rodzina!). Przez następne lata miałem więc sporo kontaktów z iluminatami i dowiedziałem się od nich wielu rzeczy.
I najważniejsza dla nas sprawa: Bill Clinton jest nieślubnym synem Johna D. Rockefellera. Elita często tak robi, aby zapewnić tzw. pochodzenie ze średniej klasy swoim dzieciom. Dzięki temu nie można ich połączyć oficjalnie z ich rodziną, a z zewnątrz wygląda to na to, że każdy może zostać prezydentem. W tym tkwiła tajemnica błyskotliwej kariery biednej półsieroty z małej mieściny w stanie Arkansas, dorastającej w atmosferze stałego zagrożenia ze strony agresywnego ojczyma pijaka-hazardzisty. Ale również teflonowość tego polityka, do którego, mimo ciągłych ostrzeliwań zarzutami, nic na stałe nie mogło przylgnąć.
Jak już było wspominane wyżej, nie tylko znajomość z Billem może być niebezpieczna dla zdrowie lub życia. Również Hillary Clinton jest „pod kryszą” Elity. Bo to w gruncie rzeczy ona, a nie Clintonostwo, posyła zawalidrogi do piachu. Nasz rodak we wspomnianym wywiadzie mówił: Roberta Kennedy’ego także zamordowała Elita, aby wysłać wiadomość jego rodzinie. Trzecie zabójstwo, JFK Juniora, miało miejsce, bo zwrócił się on do Hilary Clinton o radę, czy ma startować w wyborach na senatora stanu Nowy Jork, a później na prezydenta – na pokładzie jego samolotu podłożyli bombę. Prawie sto osób poniosło śmierć, bo nadepnęło na odcisk Clintonom albo robiło z nimi interesy. JFK Jr. był tylko jedną z nich. Ci ludzie lubią wysyłać takie wiadomości, które oznaczają: „Oto co się stanie, jeśli z nami zadrzesz!”.
Dlatego, nie wiem jak Państwo, ale ja z nimi zadzierać nie będę.
ANTYPOLSKIE WYPOWIEDZI CLINTONÓW
Możemy być szczęśliwi, że Hilary Clinton przegrała wybory prezydenckie z Donaldem Trumpem. Podczas gdy obecny prezydent Stanów Zjednoczonych jest przyjacielem Polski, Polaków i polskości (co nie podoba się opozycji totalnej), to prezydentura Hilary Clinton była by wroga Polsce. Zwiastowały to zresztą nie dawne antypolskie wypowiedzi publiczne tej zbójeckiej pary.
Dokumenty, źródła, cytaty:
"Po trupach do celu" "Tajna historia świata finansów i polityki" nr 3 czerwiec - lipiec 2016
LIST OTWARTY DO ADAMA BODNARA - RZECZNIKA PRAW OBYWATELSKICH
Słuchaj Synu!
Przez uprzejmość nie będę już precyzował – jaki Synu – chociaż nie zamierzam ukrywać, że ta intytulacja wynika nie tylko z różnicy wieku między nami, ale również, a może nawet przede wszystkim – z intencji okazania Ci pogardy z powodu wypowiedzi, iż „musimy pamiętać, że wiele narodów współuczestniczyło w realizowaniu Holokaustu. W tym także naród polski.” Wypowiedź ta dowodzi, że nie wiesz, co to jest naród.
Wprawdzie z Twego życiorysu wynika, że jesteś wypustnikiem (celowo nie używam słowa „absolwent”, tylko jego rosyjskiego odpowiednika: „wypustnik”, które, jak sądzę, znacznie lepiej Cię charakteryzuje) rozmaitych uczelni, ale najwyraźniej nie przykładałeś się do nauki. Tacy niedoukowie są plagą naszego nieszczęśliwego
kraju, zwłaszcza gdy są osadzani na różnych, nawet operetkowych posadach, jak Twoja. Tedy kierując się chrześcijańskim obowiązkiem, nakazującym „nieumiejętnych nauczać” (zob. Katechizm Kościoła katolickiego – uczynki miłosierne co do duszy), uprzejmie Ci wyjaśniam, że naród to wspólnota etniczna, która zorganizowała się politycznie. Tym właśnie różni się on od narodowości, która ma wprawdzie wspólny język, historię, obyczaje, religię – ale nie zorganizowała się politycznie, to znaczy – nie wytworzyła hierarchii, czyli szlachty, dzięki której staje się narodem. Taka ewolucja wynika z rozwoju dziejowego, ale zdarzają się też przypadki uwstecznienia narodu do poziomu narodowości – jak to stało się w przypadku Czechów po bitwie pod Białą Górą w 1620 roku – i dopiero w wieku XIX doszło do odrodzenia narodowości czeskiej, jako narodu.
W świetle tego wyjaśnienia widoczna jest w całej rozciągłości fałszywość Twego twierdzenia, jakoby w realizowaniu Holokaustu uczestniczył także „naród polski”. Naród Polski w okresie okupacji niemieckiej i sowieckiej był politycznie zorganizowany w państwo, które w żaden sposób, nie uczestniczyło w Holokauście. Nawet polskie instytucje pozarządowe, które oficjalnie działały w Generalnym Gubernatorstwie w postaci Polskiego Czerwonego Krzyża i Rady Głównej Opiekuńczej również w jakiejkolwiek formie nie uczestniczyły w realizowaniu niemieckiego programu „ostatecznego rozwiązania”. Przeciwnie - gdybyś przeczytał wspomnienia Adama hr. Ronikiera (ale co tam marzyć o tym!), będącego w okresie okupacji
niemieckiej prezesem RGO, to wiedziałbyś, że RGO współpracowała w niesieniu pomocy humanitarnej z przedstawicielami społeczności żydowskiej w Polsce, a nawet z delegacjami Żydów amerykańskich –oczywiście do czasu wypowiedzenia przez Rzeszę Niemiecką wojny Stanom Zjednoczonym. Ale Ty o tym wszystkim najwyraźniej nie wiedziałeś i dlatego wygłosiłeś opinię, wpisującą się w skoordynowane polityki historyczne: niemiecką, której celem jest stopniowe zdejmowanie z Niemiec odpowiedzialności za II Wojnę Światową, a przynajmniej – rozmywanie tej odpowiedzialności – oraz żydowską, które celem jest przerzucanie tej odpowiedzialności na winowajcę zastępczego, by podtrzymać możliwość materialnego eksploatowania Holokaustu. Podobne opinie wygłaszają przedstawiciele piątej kolumny w Polsce;
rozmaici folksdojcze i skorumpowani łajdacy, uczestniczący w realizowaniu w Polsce tzw. „pedagogiki wstydu”, której celem jest wzbudzenie w Polakach poczucia winy wobec Żydów, by w ten sposób doprowadzić nasz naród do stanu bezbronności. Uprzejmie zakładam, że Twoja opinia nie wynikała z podłości, tylko z ignorancji – ale w takim razie nie ulega wątpliwości, że jesteś głupszy, niż nawet przewiduje ustawa określająca warunki na zajmowaną przez Ciebie, operetkową posadę. W tej sytuacji chyba sam rozumiesz, że żadne „przeprosiny” nie wystarczą, że powinieneś niezwłocznie podać się do dymisji, a ze swoim życiem postąpić, jak przystało na człowieka honoru. Oczekuję tego od Ciebie jako obywatel polski – a myślę, że nie jestem w tym oczekiwaniu odosobniony – który ma interes prawny w tym, by ktoś taki, jak Ty, ani go nigdzie nie reprezentował, ani też nie był rzecznikiem jego praw. Łączę stosowne wyrazy
Stanisław Michalkiewicz
"Głos" Toronto; 27.06. - 04.07.2017
Podał do druku Aleksander Szumański
RÓŻA ZMIENIONA W HIENĘ - HERBU PLATER
Zjawisko paranormalne - Poltergeist – złośliwa bezcielesna moc mająca dokonywać zniszczeń wokół określonej osoby, osób, w określonym miejscu. Zachodzi tu dodatkowe zjawisko paranormalne - róża zamiast pachnieć, śmierdziała i to nie z grządki, a z telewizora "Bez Retuszu" w programie red. Michała Adamczyka w niedzielę 25 czerwca 2017 roku.
AMBER GOLD TO LIPA, CZY RÓŻA THUN TO C.PA?
Prowadzący program "Bez Retuszu" zaprosił do studia w tym dniu m.in. europosłankę PO Różę Marię Gräfin von Thun und Hohenstein, herbu Plater.
Róża Thun z domu Woźniakowska, właśc. Róża Maria Barbara Gräfin von Thun und Hohenstein[a] (ur. 13 kwietnia 1954 w Krakowie) – polska działaczka organizacji pozarządowych, publicystka; była szefowa Przedstawicielstwa Komisji Europejskiej w Polsce, posłanka do Parlamentu Europejskiego VII i VIII kadencji.
Prawnuczka Jana Gwalberta Pawlikowskiego. Córka hrabianki Marii Karoliny Plater-Zyberk z Wabolu herbu Plater i profesora Jacka Woźniakowskiego, inicjatora wydawnictwa „Znak” i byłego prezydenta Krakowa, siostra Henryka Wożniakowskiego dyrektora wydawnictwa "Znak". Od 1981 r. żona Franza Grafa von Thun und Hohenstein (ur. 1948). Matka trzech córek i syna. Siostra Henryka Woźniakowskiego.
Róża Thun w programie "Bez Retuszu" nie była w stanie podjąć merytorycznej dyskusji. Za to z ogromną pewnością siebie obrażała dobre obyczaje i odnosiła się wyniośle do obecnych w studiu.
Na początku programu powiedziała wytwornie, iż zastawiała się czy przyjść do tych pisiorów, w końcu się zdecydowała. Zabierając głos nie mówiła, lecz po chamsku wrzeszczała, dodatkowo obrażając kogo sie tylko dało. Swoimi wystąpieniami nie merytorycznymi dała pokaz braku elementarza kultury, przemieniając go w zwykłe chamskie zachowanie rodem z targowisk.
Zamiast być naszymi wysłannikami do Europarlamentu i reprezentować polskie interesy, stają się karbowymi Brukseli w „ten kraju”. Przywożą nam światłe wytyczne. Do tej kategorii z pewnością zalicza się pani posłanka. Trudno powiedzieć czy rzeczywiście wierzy w to co mówi czy tylko klepie przekazy dnia, bo takie są partyjne wymogi, ale robi to z taką cyniczną ostentacją i takim niepohamowanym tupetem, że chyba nawet jej polityczni zwolennicy czują zażenowanie.
Nie warto wdawać się jakiekolwiek polemiki z tym, co mówiła w niedzielny wieczór w programie "Bez Retuszu", bo są to te same wyświechtane platformerskie zagrywki, które stosują wszyscy wysłannicy tego ugrupowania do telewizji. Odzew na hasło Amber Gold to afera Skoku Wołomin. Komisja śledcza to atak na przewodniczącego Rady Europejskiej Donalda Tuska, przesłuchanie jego syna to zemsta tej ohydnej komisji z tą całą Wassermann i cała reszta w tym stylu. Dochodzi do tego modne obecnie wśród działaczy PO obrażanie i poniżanie dziennikarzy.
Co jest najbardziej zasmucające, osoba publiczna jaką jest pani europosłanka nie ma za grosz poszanowania dla widza. Bezczelnie przerywa innym rozmówcom, do prowadzącego odnosi się z zupełną nonszalancją i trudno określić z czego wynikającą wyższością. Mamy do czynienia ze zwykłą pyskówką pasującą do słynnych przekupek z bazaru, a nie do kogoś kto reprezentuje Rzeczpospolitą na salonach Europy.
Poza tym, co jest może mało uchwytne, ale jednak emanuje w niektórych spojrzeniach pani posłanki, to zjadliwa nienawiść do tych, którzy ośmielają się mieć inne poglądy. Przecież jest zestaw jedynie słusznych pojęć wypracowanych w Berlinie, czy Paryżu i jak można się nie podporządkować rozkazom możnych Europy. Jaka dyskusja? Unia rozkazuje i tyle. Ja tu przybyłam, jako osoba zdecydowanie mądrzejsza, wręcz oświecona i wszelkie uwagi tubylczej gawiedzi są nie na miejscu.
Pani Róża Thun najwyraźniej jest w tej ekipie, która by miała satysfakcję gdybyśmy zostali ukarani sankcjami albo spotkały nas represje którejkolwiek z instytucji unijnych.
Flagowymi zachowaniami PO jest atakowanie PiS za wszelką cenę. I jest to może jakaś taktyka. Niestety w wykonaniu członków partii opozycyjnej wypada siermiężnie, knajacko i tromtadracko. A europosłanka Thun jest w czołówce tych, którzy uważają, że brak argumentów wystarczy zastąpić epitetami wyrażanymi z butną miną i ludzie to kupią.
Niestety nie kupią. Odbiorca oczekuje jednak od gościa w telewizji minimalnej kultury, a przede wszystkim mądrości. W przypadku wystąpienia Róży Thun w "Bez Retuszu", ani tego, ani tego nie było. Widziałem na twarzach publiczności, w większości młodych ludzi, grymasy niechęci, niekiedy śmiechu, ale też i przerażenia.
Niestety takie programy nie mają zupełnie sensu. Zamiast rzeczowego komentarza trzeba się zetknąć z platformerską arogancją.
Telewizja publiczna powinna rozważyć, by dla totalnej opozycji robić osobne programy. Niech ujadają na siebie, bo narażanie porządnych ludzi na kontakt w studiu z takimi indywiduami jest zupełnie niecelowy.
Występy Róży Thun, czy też jej zmiennika w tym programie też europosła, człowieka ohydy Adama Szejnfelda, mają w sobie coś upiornego. Adam Szejnfeld już "wsławił się" malując na swoim profilu potwora z napisem Polska. Ci ludzie niedbający o bezpieczeństwo Rzeczypospolitej, wygadujący zwykłe głupoty, zadufani w sobie do granic, opływają w luksusy i wiodą na nasz koszt dostatnie życie.
Czy to jest właśnie ten sens Unii Europejskiej?
A przy najbliższych wyborach, warto się lepiej przyglądać kandydatom, by potem nie mieć zwykłego poczucia wstydu i nie zastanawiać się kogo ci ludzie reprezentują.
Każda wypowiedź Róży Marii Gräfin von Thun und Hohenstein skłania nas, żeby zastanowić się nad tym, w jakim świecie i wymiarze żyje. Na antenie TOK FM z całą powagą stwierdziła, że mieszanie uchodźców w zamachy to koszmarny grzech, a słowa pani premier Beaty Szydło w Sejmie to dyrdymały.
Pani premier chyba nie zdaje sobie sprawy z tego, że jest szefową rządu, że zasiada w Radzie Europejskiej i ma niesamowicie dużo do powiedzenia w UE. Ona mówi o jakichś abstrakcyjnych elitach w UE i Europie, która ma powstawać z kolan, kiedy za chwilę będziemy w wielkiej piątce. Wygląda to tak, jakby nie zdawała sobie sprawy, jaka jest jej funkcja w całej tej organizacji— mówiła Róża Thun.
Stwierdziła, że słowa premier Szydło to czysty populizm zarzucając jej jednocześnie, że uciekała od tematu odwołania ministra Macierewicza, który niszczy polskie
bezpieczeństwo na świecie
Jej obowiązkiem nie jest jakieś głupie gadanie o powstawaniu z kolan Europy, tylko zadbanie o to, żeby do hot spotów - które sprawdzają, kim są ci ludzie, którzy przyjeżdżają na teren europejski i mają być rozparcelowani do różnych państw - przyjeżdżali Polacy, jako te osoby, te służby, które sprawdzają „who is who”. Zamiast dbać o bezpieczeństwo Polski i Unii Europejskiej, to ona opowiada jakieś dyrdymały, jakbyśmy w ogóle nie byli w UE — rozpaczała Róża Maria Gräfin von Thun und Hohenstein.
Ona mówi takim językiem, jakbyśmy byli już w tej chwili poza UE i nawoływała by do jakiegoś ciała obcego, na które nie ma wpływu. Zupełnie, jakby nie wiedziała kim jest, jaką ma funkcję i odpowiedzialność nie tylko za wszystkich Polaków, ale w znacznym stopniu za całą UE — stwierdziła Thun.
W całym swoim amoku doszła do wniosku, że nie wolno łączyć zamachów w Europie z uchodźcami.
Mieszanie uchodźców w to wszystko to jest koszmarny grzech. Mówimy tak naprawdę o azylantach, o ludziach, którzy są relokowani z obozów. Jeżeli wziąć wszystkie zamachy, które miały miejsce w krajach unijnych, nigdzie nikt, kto był relokowany nie został namierzony, aby miał jakikolwiek związek z zamachami — zapewniała Róża Thun dodając, że słowa premier były nieprawdopodobne.
Ciągle jesteśmy w UE. Pani premier z urzędu jest jednym z premierów, którzy mają najwięcej do powiedzenia, bo mamy ogromną siłę głosu i tego nie wykorzystuje po to, żeby współrządzić UE. To jest nieprawdopodobne — powiedziała na antenie TOK FM Róża Maria Gräfin von Thun und Hohenstein.
Sprawa Amber Gold według Róży Thun: „O co chodzi komisji i Wassermann? Żeby skompromitować nazwisko Tusk przy okazji kompromitując nas w UE”
Trochę tak jest, że każdy sądzi innych według siebie i tam są jacyś ludzie, którzy uważają, że jeżeli młody człowiek Michał Tusk gdzieś podjął jakąś pracę, to oczywiście ten ojciec o wszystkim wie, skierował go – to jest absurd. Gdyby premier chciał gdzieś skierować swojego syna, to nie na taką posadę. To jest bardzo charakterystycznego dla rządów PiS
— stwierdziła na antenie TOK FM europosłanka PO Róża Maria Gräfin von Thun und Hohenstein.
Dodała, że komisja śledcza ds. Amber Gold to farsa, mająca na celu ośmieszyć nazwisko Donalda Tuska, który jest ostatnią osobą broniącą nas w Europie.
Obawiam się, że PiS będzie wybierać sobie takie rodzynki, żeby pasowały mu do całej układanki jaką jest nazwisko Tusk. Co będzie na końcu? Nic z tej komisji nie wyniknie, bo Donald Tusk nie miał z tym nic do czynienia. O co chodzi komisji i Wassermann? Żeby skompromitować nazwisko Tusk przy okazji kompromitując nas w Unii Europejskiej. Donald Tusk cieszy się kolosalnym respektem i poparciem. To nazwisko broni resztek naszego wizerunku w UE, a pani Wassermann szaleje, żeby je skompromitować. Tam nie ma woli, żeby wyjaśnić tę sprawę — podkreśliła Róża Thun.
Odniosła się również do komentarza prezydenta Francji Emmanuela Macrona. W jej opinii Macron jasno zwerbalizował swoje zdanie.
To nastawienie do Polski i Węgier jest odczuwalne od dłuższego czasu. Dopóki nie naprawimy sytuacji z Trybunałem Konstytucyjnym to nie ma o czym mówić. Od tego się wszystko zaczyna i w dalszym ciągu się psuje— powiedziała Thun.
Stwierdziła, że w Polsce mamy tylko jeden porządek, w tym przypadku jest to porządek bezprawny, a porządek prawny sędziowie jeszcze usiłują ratować, ale sytuacja jest dramatyczna. Przytoczyła także wypowiedź sędziego Morawskiego. Jej zdaniem pokazuje to w Europie, co się dzieje z polskim sądownictwem.
Po to mamy chociażby Komisję Wenecką, żeby tego pilnowała w poszczególnych krajach. Polska jej nie słucha. Mamy też traktaty europejskie, na których straży stoi Komisja Europejska, której polski rząd też nie słucha. Skutek jest taki, że nie tylko Macron wyraźnie powiedział o tym supermarkecie i Polska ma i będzie miała coraz trudniejszą sytuację, żeby bronić własnych interesów, żeby wpływać porządnie na prawo europejskie, bo jesteśmy w tej chwili krajem tak zmarginalizowanym, że właściwie nikt z polskim rządem nie chce rozmawiać — histeryzowała Róża Thun, dla mnie Palikot - bis.
Gdzie pani była, kiedy rządziła Platforma Obywatelska, a TVP nie transmitowała przesłuchania prezydenta Bronisława Komorowskiego? – pytał wczoraj Różę Thun gospodarz programu "Bez Retuszu". To reakcja na kolejny atak posłanki PO na telewizję publiczną.
Kiedy w ferworze dyskusji, Róża Thun nie dała dojść do głosu gospodarzowi programu Michałowi Adamczykowi, ten zwrócił się do niej słowami: "Halo, halo. Tu ziemia, chciałbym zadać pytanie". – Bardzo bym się cieszyła, gdyby pan redaktor wylądował na ziemi, podszedł do lustra i popatrzył sobie w twarz.
To by mnie bardzo ucieszyło – odparła posłanka. Dziennikarz nie dał się jednak wyprowadzić z równowagi, ale Róża Thun podjęła kolejną próbę.
Posłanka mówiła o tym, że TVP manipuluje przekazem dotyczącym uchodźców. Nazwała też publicznego nadawcę TVPiS.
– Dlaczego pani obraża telewizję? To jest Telewizja Polska. Może ja pani przypomnę tylko jedną rzecz. Gdzie pani była, kiedy rządziła Platforma Obywatelska, a TVP nie transmitowała przesłuchania prezydenta Bronisława Komorowskiego? Ta informacja w ogóle się nie przebiła. Czy wyobraża sobie pani, że jeśli byłby przesłuchiwany w jakiejkolwiek sprawie prezydent Andrzej Duda, ta informacja by się nie pojawiła? Te informacje były pomijane, ale wcześniej, 2-3 lata temu – odparł Adamczyk.
Ostatni występ europosłanki Róży Thun w programie „Bez Retuszu” w TVP, to jak zauważył publicysta Ryszard Makowski „potwierdzenie bezbrzeżnej arogancji i głupoty tzw. elit brukselskich”, i trudno się z nim nie zgodzić.
Głównym tematem programu było przesłuchanie Michała Tuska przed Komisją ds. Amber Gold.
Europosłanka Platformy Obywatelskiej zrzekła się jednak prawa do możliwości prowadzenia merytorycznej dyskusji i postanowiła skupić się na obrażaniu wszystkich osób, które śmią myśleć, że Donald Tusk mógł być za cokolwiek odpowiedzialny przy aferze Amber Gold. Pani Thun zaczęła od obrażania telewizji, do której przyszła.
Takiego określenia często się używa. Wiele osób dzisiaj do mnie dzwoniło i mówiło mi „nie idź do tego TV PiS, bo to straszna lipa”, a ja mimo wszystko przyszłam do tego lipnego programu, do tej potwornej i lipnej telewizji. Może robię ten sam błąd co młody pan Tusk, bo w tej chwili o nic innego nie chodzi, niż o niszczenie autorytetu - co i tak się nie uda – przewodniczącego Rady Europejskiej. (…) Lipa to jest wiele rzeczy, ale naprawdę lipą jest to, co odstawiacie z tymi atakami na młodego Tuska, że aż w głowie się nie mieści —powiedziała Thun zapytana, czy nie zaskoczyły jej słowa Michała Tuska, który podczas przesłuchania przyznał, że wraz z ojcem Donaldem Tuskiem wiedzieli, że OLT Express to „lipa”.
W ogóle tutaj nie chodzi o Michała Tuska, tylko o przewodniczącego Rady Europejskiej. (…) To jest taka lipa, że to się w głowie nie mieści. Tusk z tą sprawą nie ma nic do czynienia. To jest taka lipa, jak ten program jest lipą —dodała.
Thun próbowała przez cały program dezawuować Komisję ds. Amber Gold, mówiąc o obsesji „otwierania spraw, w których wszyscy zostali już ukarani”.
Cała Komisja, przy super nieuczciwym zachowaniu pani Wassermann, która wyciąga niby jakieś dawanie łapówki, gdzie wiadomo było, że to było nie możliwe, bo człowiek, który miał rzekomo tę łapówkę dawać siedział w więzieniu. Z tego tak samo nic nie wyniknie, jak z tego, że w Smoleńsku był tam niby jakiś wybuch w powietrzu. Robi się to po to, aby ludziom mącić w głowach. To jest niepoważne — tłumaczyła.
Na te słowa Róży Thun zareagował obecny w studio red. Michał Karnowski.
Rozumiem panią poseł. Pani nie jest zainteresowana polską rzeczywistością, bo pani mówi żeby nie mącić ludziom w głowach. Mówi Pani o „jakiś komisjach”, jest pani cudowną parlamentarzystką, która nie jest w ogóle zainteresowana losem tubylczej ludności, której nie należy mącić w głowie — powiedział w stronę Thun Karnowski.
Klasyczny język Karnowskiego. (…) Łżecie w tych swoich pisemkach w sposób ohydny, to jest łgarstwo — odpowiedziała Thun.
Do tej pory Róża Thun obraziła dwie osoby, ale to nie był koniec. Trzeba było jeszcze obrazić prowadzącego. Kiedy goście programu wdali się w żywą dyskusję, a Michał Adamczyk nie mógł się przebić z kolejnym pytaniem do Róży Thun zaangażowaną w słowną utarczkę z Zbigniewem Kuźmiukiem.
To jest pisowska telewizja —powiedział Thun..
Na koniec programu pojawił się również wątek uchodźców, a konkretnie deklaracji Grzegorza Schetyny, który razem z samorządowcami chce sprowadzić do Polski uchodźców. Adamczyk spytał gości na widowni, co sądzą o pomyśle lidera PO. Odpowiedź była jednoznaczna, z kilkunastu spytanych osób, nikt nie chce uchodźców w Polsce. Jak to tłumaczy Thun?
Nie jestem zdziwiona, że ta młodzież odpowiada tak jak odpowiada, dlatego że są oglądaczami tejże telewizji i ta telewizja daje taki obraz uchodźców. Telewizja publiczna sieje strach i nienawiść — tłumaczyła Thun.
Udział europosłanki Róży Thun w programie "Bez Retuszu" potwierdził bezbrzeżną arogancję i głupotę tzw. elit brukselskich.
Oglądanie Róży Thun było o tyle przykre, że reprezentuje ona Polskę na arenie międzynarodowej. Czy osoba obrażająca innych za ich poglądy jest tego godna?
Festiwal podłości i nikczemności w wykonaniu tzw. totalnej opozycji trwa.
Kaskada kłamstw i oszczerstw zda się nie mieć końca i tym wstyd jest coraz większy, poniżenie dominujące, upokorzenie coraz większe. I ta przerażająca konstatacja i ta przeraźliwa konkluzja, jak mogliśmy na 8 lat takim zbirom oddać Polskę?
26.06.2017 Opracował Aleksander Szumański - dziennikarz niezależny