WIERSZE NIE TYLKO LWOWSKIE

WYBÓR  TWÓRCZOŚCI ALEKSANDRA SZUMAŃSKIEGO

W 11 ROCZNICĘ ŚMIERCI ŚW. JANA PAWŁA II

PASTERZU BIAŁY

Pielgrzymie wszechczasów

I znów ucałowałeś swój czarnoziem złoty,

I znów się wsłuchiwałeś w poszum rodnych lasów,

Ustami rozdawałeś swe słowa klejnoty.

A wzrosłeś w swą ziemię tylko miłowaniem,

Wszak ukochałeś co nam było dane,

Krakowem wzrosłeś w swoje miłowanie

I oddałeś Kraków Ojczyzny wezwaniem.

Stanąłeś w zadumie przed jubilera sklepem,

Przekazałeś spragnionym to co najważniejsze,

Sprawiedliwą mądrość wielokrotnym echem

I stało się wielkie, pozorem najmniejsze.

Maluczkim przecie wystawiłeś trony,

Ubrałeś najskromniejszych w serc szaty królewskie,

I schyliły w pokorze swej kłosów zagony,

A lazurem jaśniały sklepienia niebieskie.

Ty słońce przecie wstrzymałeś w swym złocie,

A polską glebą poruszyłeś ziemię,

Orłu koronę ubrałeś w swym locie,

Bo Polską wzrosłeś w swego ludu plemię.

A imię twoje dwunastu przy Tobie,

A Imię Twoje Łaską Pańską dane,

Pasterzu Biały, w swej tiary ozdobie

Tak nam błogosławisz jak Ci było brane.

KATYŃ 2010

Znów podeptano wolność

W smoleńskim czarnym lesie

W nieludzkiej wrogiej ziemi

Staranowano kwiecień

Nie zezwolono  hołdu

Ranom zadanym skrycie

To miejsce to tył głowy

W krwawy wrzesień o świcie

 

 Mamo ty byłaś ze mną

Gdy padł zdradziecki strzał

I polską krwią urosił

Okrutnej ziemi zwał

 

 Mamo za polską ziemię

Wylała się ta krew

W oczach mi było ciemno

Mamo już czas na gniew

 

Znowu minęły lata

I znowu wróg u wrót

Rozpacz i gniew się splata

W następny „polski cud”.

 

Więc Polsko otwórz oczy

W zdrajców ojczyzny broń

Co na nieludzkiej ziemi

Strzelała w polską skroń

 

JEST TAKIE MIASTO POLSKIEJ ZIEMI

 

 Które w baraki zamieniono,

Jest takie miasto polskiej ziemi

W którym miliony zamodlono.

Najpierw ich w łaźniach wykąpano,

Potem orkiestry grały dęte,

Później ich znowu ubierano

W pasiaste stroje wniebowzięte.

Sługusy pana czesanego

W ząbek żłobiony swym wąsikiem

Się zabawiały w chowanego

Żywcem człowieka pasiastego.

Lecz dziwna była to zabawa,

Zwykle z udziałem B-cyklonu,

Który ulatniał z mocy prawa

Żywe istoty do Saronu.

Jak głaz milczący w swej zadumie,

Jak kłosy żniwne wykoszone

Trumny chowano w innej trumnie

Z dymem ich ciała przemodlone.

Najpierw ich piaskiem zasypano,

Później szkolone psy zawyły,

Potem ze śmiechu się skręcano,

iedy podludzie się smażyli.

Czasami była przeplatanka

Jednego goja z trzecim Żydem,

Ot taka sobie gra skakanka,

Ot taki sobie taniec z Juden.

Potem po wielu, wielu latach

Baraki stały tak jak stały,

Już nie myślały o swych katach,

W muzea się poprzemieniały.

I było wiele, wiele luda,

Jedni z gwiazdami, inni z krzyżem

I dziwowali się, że ruda

Dzieweczka była tu też krzyżem.

I tak na wszystko spozierali

W głupocie ludzkiej wymodleni,

Że gwiazdy w krzyże wymieniali,

Albo na odwrót, tak jak chcieli.

Najpierw je piaskiem posypano,

Potem je znowu przemodlono,

Później z baraków wysypano

I je w śmietniska zamieniono.

WIOSNA NATURĄ SWĄ SPOWOLNI

Pustyni piasku wirowanie

I może wtedy się uwolni

Tej polskiej drogi zapoznanie.

Nic nie pamiętasz, gdy nad tobą

Gad się panoszył i wytrwale

Ssał pijawkami polską drogę

I w grdyki wpijał się zuchwale.

Nic nie pamiętasz gdy dymienie

Orkiestra w marsze przemieniała,

Nic nie pamiętasz gdy sumienie

Inteligentna dzicz deptała.

Na skraju wspomnień swojej jaźni

Przekazywanej pokoleniom

Być może jakieś serca w kaźni

Są dzisiaj twoim zapomnieniem,

Być może jeszcze tylko w kinie

Ziewniesz znudzony niepokojem,

Ale w historii nie zaginie

Gdy krew się lała Polski znojem.

Gdy zbrązowiałe zbrązowieniem

Kaci łapskami ciała darły,

Gdy sczerwieniałe swą czerwienią

Katyńskie krzyże obumarły

I jak poeta przepowiedział,

Że Polska jeszcze nie umarła,

I jak poeta przepowiedział

Polska niewoli się wydarła.

Do grdyk wilczyce się wspinały,

Zemsty nie może nic powstrzymać,

I tak z Ojczyzny wydymały,

By tylko pludry w garściach trzymać.

I Wisła dumnie w swojej fali

Już zawsze płynie Niepodległa,

To Bóg z papieżem polskim sprawił,

Wrogości Polska nie uległa!

 

"CHMURY NAD NAMI ROZPAL W ŁUNĘ"

 

Poeta śpiewał hymn do Boga,

Bo tylko On ten Sprawiedliwy

Pomógł pognębić łunę wroga.

Pomógł Jedyny jak w Dzień Rodzaju

Stwórca Odwieczny, lecz nierychliwy.

Panie, jedynie Imię Twoje,

Co tak łaskawie nam zesłałeś,

Panie, co zawsze litościwie

Ojczyznę naszą nam wskrzeszałeś.

Panie, co męką Syna Swego

 

Miłość Miłości nam wpoiłeś

Bądź uwielbiony i dlatego,

Że Polskę śmierci oddaliłeś.

Wołamy zawsze do Cię wiernie

Przez Syna Twego Rany Ciernie

Niech nas nie dotknie nigdy wróg,

Tak nam dopomóż Bóg

 

WAWEL POGRĄŻYŁ ŁEZ HISTORIĘ... PANU PREZYDENTOWI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ LECHOWI KACZYŃSKIEMU W DNIU POGRZEBU NA WAWELU 18 KWIETNIA 2010 ROKU

 

ALEKSANDER SZUMAŃSKI

 

Wawel pogrążył łez historię

W te nasze serca upragnione

Miłości wezwał lud victorię

Gdy w Piłsudskiego patrzył stronę

I przyszedł by ukoić sobą

To co już zdało się prześnione

I przyszedł by nad waszym grobem

Lud już nie patrzył w inną stronę

Wierności i potęgi siła

Już wypełniła łez żałobę

Przy Tobie wszak Królowa była

Więc popatrz z Polska w Matki stronę

Bo Ona zawsze była z Tobą

Tak jak Twa ziemia niepojęta

Razem jesteście pod osłoną

Chleba i wina mocą świętą

 

PANU PREZYDENTOWI LECHOWI KACZYŃSKIEMU W DRUGĄ ROCZNICĘ JEGO ŚMIERCI 10 KWIETNIA 2012 ROKU

 

ALEKSANDER SZUMAŃSKI

 

Świadectwo dać prawdzie

Otóż me zadanie

Jeśli wybór snadnie

Przerasta podanie

Jaki owej prawdzie

Dać wyraz?

Uznanie?

Szukać jej wszędzie

Gdy ciemń dookoła

Przerasta możliwość

Ludzkiego poznania,

Boć czy prawdą będzie

Jasność mroku świata?

Wiernego ufania?

Jak ono się zowie

W kłamstwa życia dobie?

A prawda wylata

Nieprawdy naturą,

 

Światem zakłamania

Pochowana w grobach

Może tylko w ich cieniach

Dać świadectwo

Prawda dookoła

Staje się smutkiem

Dawnego chochoła

Jakże ją odnaleźć?

Cisza ci odpowie

I nikt nie usłyszy

Tylko ci podpowie

Umarły, zagasły

Testament człowieczy

 

NIEPODLEGŁA

 

Nam jest potrzebna ufność w Panu

I zapach powstań narodowych

W pamięci dymy nad Warszawą

Baczyński Gajcy swymi słowy

Nam jest potrzebna wrogów trwoga

Historii odzew i zwycięstwo

Czerwonych Maków nasza pamięć

I Orląt Lwowskich dzieci męstwo

Ten naród przecie sto pokoleń

Był ujarzmiany a swym męstwem

Łamał kajdany męki trwogę

Przemieniał w wolność szedł zwycięsko

I poprzez dole i niedole

Męskość podnosił wrogów klęski

Biało czerwoną kolorami

Ku Niepodległej szedł zwycięski

Wszak Polska jeszcze nie zginęła

I nie pomogą namiestnicy

Tęcza wolności lśni blaskami

Czas na pohybel Targowicy

 

O OBROŃCACH LWOWA

 

Oni trójkami młodej krwi

Wpatrzeni tylko w gród swój stary

Szli bez okopów w wolność dni

Bo zbrojni byli w łez sztandary.

 

A niebosiężna tylko moc

Zbroiła tuman młodych rot,

Szrapneli zmowę w Orlą Noc

Ramiony bronił tylko splot.

 

Oni trójkami w niebo szli,

Bo taki trwał Ojczyzny los,

Historię wbarwił ból tych dni

Wrażej potęgi czarci głos.

 

 

 

Szlakami ulic szli nieznani,

Nad nimi zaś granatów mowa,

Podle zbrojeni, ukochani,

Broniący piękna swego Lwowa.

 

W polskości grodu zadumani,

Nad nimi trwała wraża zmowa,

A byli chciani, choć niechciani

Orlęta, dzieci swego Lwowa.

 

I w chwale swej wkraczali dumnie

Pieśni nutami Kleparowa,

Gołymi pięśćmi walcząc szumnie

Szły Orły Dzieci swego Lwowa.

 

I sztandarami bój wygrały,

W dym już rozwiana siła wroga,

Bo to Orlęta tak śpiewały,

Orlęta, dzieci swego Lwowa.

 

I w łyczakowskim gruzu wale

Spoczęły ich dziecięce słowa

A w twardej ziemi, lwowskiej skale

Trwają do dziś Obrońcy Lwowa.

 

KIEDY JECHAŁEM DO KRAKOWA...

 

Gdy opuściłem miasto Lwów

Też trwała smutna noc wrześniowa

Czarcim się sznurem pociąg wlókł.

Dudniący w czaszce stukot kół,

Nade mną nieba czarny pył,

Pode mną hebanowy dół,

Stukotem tym ten pociąg wył.

Młodzieńczych myśli moich lot

Splecionych z sobą w ciemną noc

Jak strzały odwróconej grot

Wzierała w duszę diabla moc.

Ojciec zamglony już wiecznością,

Ruiny życia – ruin dom,

I dzień wschodzący  słońc ciemnością

I ja w pociągu ludzki złom.

Matka w sweterku swym zwiotczałym

Z skrzywioną twarzą w kątku ust,

Tylko chryzantem obraz szary

Listopadowy symbol snu.

Snujące w koło się koszmary

Nieludzkie przecież jakieś łzy,

A pociąg wyje w deszcz szurszawy

Rozpacz rozpaczy – w środku my.

I nocą czarną nie majową

W tanatosowym widmie snów

Tak dojechałem do Krakowa

Gdy opuściłem miasto Lwów.

 

 

 

GŁODUJĄCYM – SOLIDARNYM – W PODZIĘCE

 

Otwiera wieko jakby trumny skrycie

 

Spogląda natchnieniem tak jak życie w życie

 

Klawisze białe splątane z czarnymi

 

Zespolone w jedność milczą ukrytymi

 

Półtonami dźwięków dźwiękami rozpaczy

 

W palce aksamitu kompozycją znaczy

 

Jeszcze wciąż uśpioną budzącą się świtem

 

 A on wciąż zadumany kompozycji mitem

 

W zachwyt pragnie wprawić

 

Porażki nienawiść

 

Co jak gilotyna

 

Nagle się zacina

 

I klawiszy głowy już są ocalałe

 

Ręce wznosi w górę jeszcze są nieśmiałe

 

Jeszcze drżące aksamitu trwogą

 

Jeszcze z klawiszami zetknąć się nie mogą

 

Półkolem więc krążą jak przed pocałunkiem

 

Jakby jeszcze zgoła nie wypitym trunkiem

 

Purpurą więc wznoszą lęki klawikordu

 

Jakby oczekując pierwszego akordu

 

Jeszcze są spowite swej mgiełki zasłoną

 

Jeszcze niezbadane a już rozbudzone

 

Dźwięki co popłyną jak wartkie potoki

 

Dźwięki wrzeźbione niebieskimi loki

 

Dziewczyn niewinnych mirtowym zapachem

 

Melodia przesłania przed melodii strachem

 

I już niebosiężna wznosi się pokrywa

 

A nad nią palce jeszcze nie zagrywa

 

Jeszcze wstrzemięźliwie zapragnie zachwytu

 

Jeszcze przez sekundę pragnie niebobytu

 

Jeszcze przed zetknięciem szału z zapomnieniem

 

Jeszcze ostatnim łudzi się spojrzeniem

 

Na martwy instrument uśpiony martwotą

 

Marzy o diamencie oprawnym we złoto

 

Lub innym szlachetnym rodzi się kamieniem

 

To co kiedyś może zaistnie wspomnieniem

 

Zapisu nutami co już zakwitają

 

Lecz tylko w pamięci

 

Dźwięków nie wydają

 

I po dźwięk już sięga

 

Ostatnim wyrazem

 

Klawikordu struną

 

W rozognione twarze

 

Lecz co to? Nagle całą siłą runął

 

W czekający klawikord napięty swą struną

 

Już białe z czarnymi szaleją klawisze

 

Już tony z półtonami zespolone niszą

 

Mistrzowskim zwiastunem geniuszu uporem

 

Jak wichru gałęzie rozszalałym borem

 

Jak burzy odgromy strojne błyskawice

 

Ściemniają rozjaśniając kompozycji wicie

 

Sala nieruchoma zamarła zachwytem

 

Jeszcze jest zdumiona rozognionym trunkiem

 

Trwa w niepewności jak przed pocałunkiem

 

I tylko cisza ciszą się rozlega

 

Jak przed zawieruchą przerażone drzewa

 

Jak róże skrwawione wytrawną purpurą

 

Jak obręcz piasku zakryta przed chmurą

 

A dźwięk instrumentu melodia porywa

 

Aksamitu palce parzą jak pokrzywa

 

Sala zamieniona w porywu ujęcie

 

Jeszcze uciszona a już nieugięcie

 

W jedną się wielką wrzawę przemienia

 

W geniusza odkrycie pełna zrozumienia

 

Podnosi ręce podziwem ubrane

 

A klawikord szlocha swą łzą niezbadaną

 

I nagle głos wspólny podnosi się z sali

 

Bo zachwyt zachwytem już piękno utrwalił

 

I sala już w sali pięknem piękna tonie

 

Uchodźcie wszyscy

 

Przecie Wisła płonie!

 

 

KORNELOWI MAKUSZYŃSKIEMU NA PĘKSOWYM BEZYZKU W ZAKOPANEM 

 

Na litym kamieniu położyłem dłonie

 

Jakbym chciał do życia powołać minione.

 

Czoło pochyliłem w myśli swej zadumie

 

Jakbym chciał zapłakać, a tylko to umiem.

 

 Literkami ryte imienia Twe słowa

 

I w tej wiecznej ciszy z sobą ma rozmowa,

 

Góry ukochałeś i dziecięce wzloty

 

Słowem nakarmiłeś górne nasze loty.

 

Słowa wyrzeźbione w serc naszych rozumie,

 

Słowa które każdy na pamięć z nas umie.

 

Trwa po wszystkie lata piękno zapoznane

 

Tylko tym nielicznym co nie było dane.

 

LWOWSKIE NIEWINNE WSPOMNIENIA

 

Zapachniało ziemiochłodem

 

Pól wiankami  kwietnym płatkiem

 

Łanów pochyloną głową

 

I zerwanym wczesnym bratkiem

 

W poszum gaju chłodnym rankiem

 

Wkradły pierwsze się promienie

 

Jak dziecinna wycinanka

 

Przeszywają las strumieniem

 

Kora korze niepodobna

 

W swej żywicy zatopiona

 

Naturalną mapą zdobna

 

Śpi w zapachu swym utkwiona

 

Położyłem się pod krzakiem

 

Malinowo niedojrzałym

 

Tak przykryty polnym makiem

 

Że mi róże zapachniały

 

Kołysanka i skakanka

 

I gra w "Zośkę" tę dziecinną

 

Na przedmieściu Pohulanka

 

Lwowskie chwile me niewinne

 

 Zamek w słońcu ten Wysoki

 

I ulica Łyczakowska

 

Na Hetmańskich Wałach sroki

 

Kocie łby Zamarstynowskiej

 

Wielki teatr Diabla Góra

 

I gra w" gałę" w Stryjskim Parku

 

Pełna siana chłopska fura

 

I Paryża czar jarmarku

 

I chasydzkie stroje zdobne

 

Baby w chustach w kwiaty polne

 

Obciążone tobołami

 

I mlecznymi banieczkami

 

A ulica Kaźmierzowska

 

Z elżbietańskiej dziury wieżą

 

I Brygidki w kraty troskach

 

W martwych oknach zęby szczerzą

 

Na Sykstuskiej bomby dziura

 

Tak ulicę tę zmieniła

 

Że przejezdna chłopska fura

 

Na Floriańskiej mnie zbudziła

 

 

JUŻ PRZEPŁYNĄŁEM WSZYSTKIE MORZA

 

 Już  przepłynąłem wszystkie morza

 

I różne też zwiedziłem lądy

 

Wstęgą kraśniała złota zorza

 

I porywały wietrzne prądy

 

Słońce swym blaskiem sprzymierzało

 

Złotem świetliło niebne rzeźby

 

To śmiało się to znów płakało

 

Wtulone w zapach młodej wierzby

 

Biegłem od granic złotopola

 

Po łan pszeniczny dumny kłosem

 

Zielono-kwietny dywan pola

 

Ścielił się wkoło życia losem

 

I tak dotarłem w uroczysko

 

Przywędrowałem tu ze Lwowem

 

I ukochałem ponad wszystko

 

Dwa miasta - Lwów mój wraz z Krakowem

 

Dwa miasta otrzymałem w darze

 

A które piękniejsze

 

Czy Lwów katedrą marzeń

 

Czy groby królewskie?

 

Jedno miasto śpi skrwawione

 

Drugie w swym rozkwicie

 

Jedno miasto porzucone

 

Drugie w swym zenicie

 

A odległe te dwa miasta

 

Na milę przystani

 

Jedno już się nie rozrasta

 

I tęsknotą plami

 

Myślę że się kiedyś uda

 

Dwa miasta połączyć

 

Nie ma chyba nic prostszego

 

Jak dwa serca złączyć

 

I liryczną pieśnią nucę

 

Moją myśl o Lwowie

 

Ale nigdy nie porzucę

 

Cię piękny Krakowie

 

A kiedy wkroczę do wszechświata

 

To chór gwiazdami mi odpowie

 

Jak ptak podniebny niebo splata

 

Tak dłońmi splotę cię Krakowie

 

Nie będę pyłem złota blasku

 

Księżycem zmiennym w gwiazd ozdobie

 

A ukochaniem gdy o brzasku

 

Spleciesz mnie dłońmi mój Krakowie

 

W swej czapce będę niewidzialny

 

A serce duszą mi podpowie

 

Śpiewając hymn mój pożegnalny

 

To dłońmi splotę cię Krakowie

 

MATCE

 

Ty nic nie pamiętasz,

 

A tak bym chciał,

 

Nie możesz być piękniejsza,

 

A tak bym chciał.

 

Po co kwitną kasztany,

 

Po co słońce w swym złocie,

 

Po co słowo – kochany,

 

Po co ptaki w locie?

 

Po co jutrznie i zorze,

 

Po co ranków błękity,

 

Po co spienione morze,

 

Po co noce i świty?

 

Po co listopadowe dnie,

 

Po co trwam nadaremnie,

 

Po co piszę niezmiennie

 

Gdy nie tkwisz – tkwiąc we mnie.

 

MOJA ŻONA

 

Moja żona urodziła się we mnie

 

Z mgieł powiewnych powstała jej postać

 

I utkała miłością swe życie

 

By już we mnie i ze mną pozostać.

 

POŻEGNANIE

 

Lwów pożegnał nas siwą już mgłą

 

Za te lata spędzone wraz z nami

 

I z oddali już tylko się skrzą

 

Kamienice i Rynek nasz z lwami.

 

I te lata ziszczone wraz z Tobą

 

Na krakowskim już bruku przetarte,

 

Byłaś Lwowa swojego ozdobą

 

Bo bez ciebie cóż wszystko jest warte. 

 

BAL LWOWSKI

 

Przy lwowskiej ulicy

 

W okrągłej sali

 

W kątku zasypiał

 

Kwiatek konwalii

 

W rączce go miała

 

Dama spóźniona

 

Na poły smutna

 

Na wpół stęskniona

 

Gdy nie pojawił

 

Się ten z oddali

 

Umarł i zastygł

 

Kwiatek konwalii

 

Dama umarła

 

Z kwiatkiem uśpiona

 

Na poły smutna

 

Na wpół stęskniona

 

Bo nie wiedziała

 

Mgła konwaliowa

 

Że już nie każdy

 

Wraca do Lwowa.

 

NOLENS VOLENS

 

Piszę wiersze nolens volens

 

Patrząc w puste kartki swoje

 

Może zwykłym długopisem

 

Taki prosty wiersz napiszę

 

Może myśli mnie zawiodą

 

Nad płynącą suchą wodą

 

I zwyczajnym długopisem

 

O przerębli wiersz napiszę

 

 Może myśli nieskończone

 

Lekkomyślnie odwrócone

 

W wiersz się zmienią egzotyczny

 

Wpół mistyczny wpół liryczny

 

 I w poezji pierwszym rzędzie

 

Złotą nicią się uprzędzie

 

Czterolistną koniczyną

 

I pachnącą w niej maliną

 

 

 

A w niedzielę w kwietnej trawie

 

Wierszem pomnik ci postawię

 

I zwycięstwu na ochotę

 

Mą poezją cię oplotę

 

I kościelną główną nawą

 

Soku zieleń ścisnę trawą

 

W moje oczy wytęsknione

 

Kiedy wezmę cię za żonę

 

Wtedy znowu wiersz napiszę

 

Lecz już złotym długopisem

 

I zapełnię kartki swoje

 

Tylko tobą nolens volens

 

JANOWI PIETRZAKOWI

 

Panie Janie wspaniały

 

Panie Janie przejrzysty

 

Co to z Polską przychodzisz

 

I ochraniasz Jej twarz

 

Panie Janie jak trwały

 

Jest Jej pomnik wieczysty

 

Tak piosenka i wiersz Twój

 

Będą trwalsze nad głaz

 

Panie Janie co nosisz

 

W swoim sercu Królową

 

W Jasnogórskim Jej wzlocie

 

Wypatrujesz Jej próg

 

Panie Janie Ty kwiaty

 

I ciernistą Jej drogę

 

Wciąż przemieniasz piosenką

 

Na ojczyzny swej trud

 

Nielegalne wciąż kwiaty

 

Ułożone pod krzyżem

 

Na tej ziemi legalnej

 

Ale mokrej od łez

 

I powstaje już Twoje

 

Nielegalne Zadwórze

 

Z Obrońcami Ojczyzny

 

Co ginęli bez łez

 

Czy życzenie Twe Janie

 

Aby Polska Twym hymnem

 

Niepodległa miłośnie

 

Obroniła swój zew

 

Nie zginęła jak pragniesz

 

I w tysięcznej swej wiośnie

 

Zaśpiewała wraz Tobą

 

Swoim wrogom na gniew

 

/na Krakowskim Przedmieściu 2 maja 2012  roku w czasie koncertu Jana Pietrzaka/

 

SPLECIONY ŚWIAT

 

Nicią jedwabiu splotę świat

 

Jak sianokosów stóg

 

I tajemniczy wonny kwiat

 

Złożę u twoich stóp.

 

W tym splocie będę tylko ja

 

I nim przekroczę próg

 

W tych odrzwiach tylko ty i ja

 

Złożony u twych stóp.

 

 

 

Jak złotolistny barwny krzew,

 

Jak nenufary słodkich wód,

 

W mych żyłach krąży taka krew

 

Złożona u twych stóp.

 

Uprzędę również taką nić

 

Wyssany z kwiatów miód

 

By najpiękniejszy wzrosły kiść

 

Złożyć u twoich stóp.

 

I będę swoim życiem trwał

 

Wybrawszy jedną z dróg

 

Gdzie tajemniczy legł nasz świat

 

U twoich stóp.

 

DZIEWECZKA

 

Szła dzieweczka złotolica

 

Nad nią się pochylał wrzesień,

 

Miała lica z krasnolica

 

I wetkaną w kord swój jesień.

 

 Na nic tu frazeologia,

 

Gdy się perlą słowa piękne,

 

Może będzie demagogią,

 

Gdy przed dziewczem tym uklęknę.

 

Powiem wówczas – piękna damo,

 

Balast lat obciążył duszę,

 

Czy nie będzie więc to samo,

 

Gdy ci wyznam to co muszę.

 

Tyś młodości jest królową

 

A jam stary z siwą głową,

 

Gdym młodości dzierżył godło

 

Ciebie jeszcze być nie mogło.

 

 DLA CIEBIE

 

 Pachnąca róży poziomkami

 

Odwracam wzrok i widzę ciebie

 

Mieniącą tęczy się blaskami

 

Tęczy powstałej samej z siebie.

 

 

Przymykam oczy, widzę jasność,

 

Oczy otwieram nieboszczytem

 

I w tej poświacie chciałbym zasnąć

 

I zbudzić się twym jasnym świtem.

 

 

Śpiewnym odruchem twarz swą zmieniasz

 

Twym nagim szczytem obnażonym,

 

Jak księżyc złotem się odmieniasz,

 

Złotem twym, pięknem rozognionym.

 

 

 

Dla ciebie żniwne polne kłosy,

 

Dla mnie twa rozkosz uskrzydlona,

 

Dla ciebie ramion mych osłona,

 

Dla mnie kropelki rannej rosy.

 

DLACZEGO

 

Dlaczego właściwie

 

Cię kocham?

 

Sam nie wiem.

 

Może dlatego,

 

Że gwiazdy wstęgą na niebie,

 

A może jesteś łzą w oku

 

Gdy ciebie nie ma,

 

A może rankiem

 

Kiedy wychodzisz

 

Na do widzenia.

 

Może dlatego

 

Że jesteś sroga

 

Na powitanie,

 

Może dlatego

 

Że nasza droga

 

Niebnym posłaniem.

 

Dlaczego właściwie

 

Cię kocham?

 

Sam nie wiem.

 

Może dlatego

 

Że życie

 

Cierniem

 

Bez ciebie.

 

BYŁAŚ MI PANNĄ

 

Byłaś mi panną

 

Zielną dziewanną

 

Słońca purpurą

 

Żywą naturą.

 

Gdy się w topolę

 

Już wtopoliłaś

 

Smukłością swoją

 

Słońce zaćmiłaś.

 

A jak kwieciłaś się

 

Nadkwieciście

 

Na pozór w srebrze

 

W sensie złociście.

 

A jak śpiewałaś,

 

A jak szeptałaś

 

I jak płakałaś

 

To pokochałaś.

 

I złotem srebrzysz

 

I srebrem złocisz,

 

Stąpasz po ziemi

 

Pod niebo wznosisz.

 

 Strzeliście – modro,

 

Jawnie – błękitnie,

 

Ty jesteś dobro

 

Co nie przekwitnie.

 

TĘSKNOTA

 

Idę do ciebie razem,

 

Idę do ciebie przestrzennie

 

Smutek przemieniam w dumanie

 

Bezbrzeźnie mi i bezdennie.

 

 

Już Nowy Rok nam przyświeca

 

Za nami lata zmęczone

 

Tu wicher zaśpiewa na chwilę

 

Zapraży słoneczko prześnione.

 

 

 

A tyle miast jest w oddali

 

Ile mych spojrzeń w twa stronę

 

Czy branką mi byłaś w bezmiarze

 

Kochanką, miłością i żoną.

 

 

 

Już księżyc się zmienia złociście

 

Wciąż jesteś przede mną i we mnie

 

Czy nie jest to już wszystko jedno

 

Bezbrzeźnie mi i bezdennie.

 

 

 

Miłością są tylko słowa

 

I snują się nadaremnie

 

Gdy nasza miłość do Lwowa…

 

Bezbrzeźnie mi i bezdennie.

 

 

 

TWÓJ WIATR

 

Kiedy spostrzegłem cię przelotem

 

To nuta grała mi radosna,

 

Więc pomyślałem o twym złocie

 

I o twych porach gdy jest wiosna.

 

A gdy podszedłem mimochodem

 

Stanęłaś w smutku całkiem naga

 

I porównałem twój wschód z wschodem

 

Twego promienia gdy wiatr gadał.

 

I twoje drzewa, ale wtórnie

 

Ogołocone z liści płaczą

 

I niebo nie jest już pochmurne

 

I moje słowa tu nie znaczą.

 

Ty też spojrzałaś mimochodem

 

I znowu byłaś całkiem naga

 

A lód się stopił wraz ze wschodem

 

I wiatr istnieniem twoim gadał.

 

DESZCZ

 

Dżdżysto, wilgnie i perliście

 

Chłodem wieje rytmu rytm,

 

Kropelkami słone liście

 

Układają wilgny hymn.

 

Zaróżowia się poświata

 

Ścieląc łany u swych stóp

 

Latem płacze koniec lata,

 

Deszcz kropelkom kopie grób.

 

Zżółkłe liście w żółć ubrane

 

I zmęczone kroplnie lśnią,

 

W pół jesieni, w pół przybrane

 

Szklistym błyskiem niebu drżą.

 

Roszą, perlą się i mokną

 

Grudki ziemi, kwiatów łzy,

 

Przędą swą rozpaczą rozpacz

 

Rozwodnioną łąką mgły.

 

Wichrem myślą, wichrem płaczą

 

Rozwilgnione oczy świata

 

Niebne, wilgnie nie zobaczą

 

Jak się kończy koniec lata.

 

Perły dżdżyste, łzy kropliste

 

Wszyte zmokłym dniem zachodu

 

Dżdżyste perły, dżdżem perliste

 

Przemienione w krople lodu.

 

DŁONIE

 

Twoje dłonie mnie poznały,

 

Gdy zziębnięte były obie,

 

W duszy mojej się ogrzały

 

I do dziś je mam przy sobie.

 

Twoje dłonie są milczące,

 

Gdy w twych myślach coś się dzieje,

 

Twoje dłonie gorejące,

 

Gdy w twych oczach wiatr szaleje.

 

Twoje dłonie pamiętają,

 

To co jest do pamiętania

 

I z moimi się splatają

 

Aż do czasu przemijania.

 

NIOBE

 

Jaka jesteś gdy przychodzisz

 

Nocą niespodzianie,

 

Jeszcze nietknięta wchodzisz,

 

Noc się zmienia w ranek.

 

Darujesz usta ściśnięte trwogą,

 

Przekraczasz progi trwania,

 

Żagwi pożogę

 

Wchłaniasz.

 

Czy bogowie pozwolą ?

 

Radość się zmienia w trwogę,

 

Cóż z nami będzie, gdy skamieniejesz

 

Zmieniając się w Niobe.

 

 

 

JESIEŃ

 

Nadchodzi jesień,

 

Smutny ptak nie śpiewa,

 

Tylko szum górskiego dochodzi potoku,

 

Wieczorne liście i poranne drzewa

 

I szklana kropelka

 

W twym jesiennym oku.

 

Na Pęksowym Brzyzku

 

Gdzie nie ma pór roku

 

Lśni szklana kropelka w twym jesiennym oku,

 

Wokół tylko wieczna cisza się rozbrzmiewa,

 

To wieczorne liście i poranne drzewa.

 

 

PANNY ŚPIEWAJĄCE

 

Na ukwitłej łące

 

Pośród pól bławatów

 

Panny śpiewające

 

I niebu i światu

 

I w bezmiarze wonnym

 

W postaciach swych tkwiące

 

W błyskcieniu powolnym

 

Panny śpiewające

 

Trzymające ręce

 

W zachwycie swym drżące

 

Popłakują zwiewnie

 

Panny śpiewające

 

Nie uśnięte rosą

 

Na trawiastej grządce

 

Nuty swe wywodzą

 

Panny śpiewające

 

Na poły tęskniące

 

Na poły tańczące

 

I niebu i światu

 

Panny śpiewające

 

Mrugające zielem

 

W ołtarza kościele

 

Tak jak w kwietnej łące

 

Panny śpiewające

 

I sobie i światu

 

Pąkami granatu

 

Już nic nie czujące

 

Panny śpiewające

 

Te wrześniowe nieba

 

Pamiętna potrzeba

 

Głośnie swe przedarły

 

Panny już umarłe

 

CZEREŚNIE

 

Za późno już za późno

 

Na szepty wiosen plecionych łąk

 

Za późno już za późno

 

Słońce się zmienia w księżyca krąg

 

Za późno już za późno

 

Na szczebiot ptaków miłosną pieśń

 

Za późno już za późno

 

Nadchodzi mrok zachodzi dzień

 

Za późno już za późno

 

Na lilij wodnych zerwany kwiat

 

Za późno już za późno

 

Na próby wskrzeszenia minionych lat

 

Więc może jeszcze raz od nowa

 

Zerwiemy sadu kolczyków czereśnie

 

I może jeszcze nasza rozmowa

 

Szepnie za wcześnie miły za wcześnie

 

BALLADA NIEBANALNA

 

Wykwitłaś wiotko, niebanalnie,

 

Niespotykanie seksualnie,

 

Spojrzałaś mimo, lecz prześlicznie

 

I niezdobyciem eterycznie.

 

Chłonąłem wzrok twój lekko drwiący,

 

Niespotykanie tak pragnący,

 

Jakby napotkał wichr miłosny

 

Topiący śniegi wczesnej wiosny.

 

To były twoje pierwsze słowa,

 

Tak rozpoczęła się rozmowa,

 

Ująłem dłoń twą oczywiście,

 

Poszliśmy razem zbierać liście.

 

Bryczką zawiozłem cię za miasto

 

I powiedziałem – tam jest krasno,

 

Tak kraśnie, że sam rubin pobladł

 

I poszliśmy na pierwszy obiad.

 

A potem było już śniadanie

 

Też niebanalne niesłychanie,

 

Wypiłem pierwsze nasze mleko,

 

Gdy słońce skryło się za rzeką.

 

 I dzień powszedni śnił niedzielą,

 

Mówiłem – pragnę tak niewiele,

 

Dowodem były nasze liście

 

Szumne zielenią uroczyście.

 

I wszystko było niebanalne

 

Niespotykanie seksualne

 

Niekiedy nawet platoniczne,

 

Tak niebywale erotyczne.

 

ŻART LIRYCZNY

 

Zdradzałem cię systematycznie,

 

Lecz nie zmysłowo, platonicznie,

 

Ty miła też złamałaś słowo,

 

Nie platonicznie, lecz zmysłowo.

 

Uroki życia poznawałem

 

Chcąc wszystko widzieć na różowo

 

I nigdy nie oszukiwałem

 

Ni platonicznie, ni zmysłowo.

 

Dziewczęce serca zdobywałem,

 

Lecz tylko serca, daję słowo,

 

I tylko ciebie wciąż kochałem

 

I platonicznie i zmysłowo.

 

Gdy smutek wykwitł na twej twarzy,

 

To odmieniałem cię na nowo,

 

Czyniłem wszystko o czym marzysz

 

Nie platonicznie, lecz zmysłowo.

 

Gdy z słońcem się utożsamiałaś

 

I odchodziłaś w dal lirycznie

 

Zapewne tylko mnie kochałaś

 

Lecz nie zmysłowo, platonicznie.

 

ĆMA

 

Zapytała się ćmy ćma

 

Czemu we dnie we śnie trwa

 

Powiedziała gdy się zbudzi

 

Jest noc i nie widzi ludzi.

 

LOS

 

Piszę łkając,

 

Łkając piszę,

 

Popijając

 

Czerstwą pizzę.

 

Łkając chleję,

 

Chlejąc łkam

 

Taki ze mnie

 

Zimny drań.

 

Łzy to poza,

 

Pozą łzy,

 

Mnie mimozą

 

Pachną bzy,

 

Ze mnie drwi

 

Już cały świat,

 

Piję pizzę

 

 Ze sto lat

 

I zagryzam wódą

 

Twarz

 

W samotności

 

Twarzą w twarz.

 

Nie wzruszają

 

Mnie te bzy,

 

Chociaż łkają

 

Moje sny.

 

Sny me łkają

 

Martwą duszą

 

Nie wzruszają

 

I nie wzruszą

 

Choćby dziewic

 

Przyszło sto

 

Spadnę z nimi

 

W samo dno.

 

Co uśmiechem?

 

Moje łzy,

 

A co grzechem?

 

Właśnie ty.

 

Życie dnem jest

 

Albo nie,

 

Albo gestem

 

Szczęście wrze,

 

Albo pustką

 

Moim tłem,

 

Albo usta

 

W słonej mgle.

 

Czynem piszę

 

Długopisem

 

Wyczerpanym

 

Mroku świtem.

 

Drżące ręce

 

Na obrączce,

 

Radujące,

 

Mijające.

 

Spada w próżnię

 

Moje dno,

 

Jak odróżnić

 

Dobrem zło?

 

 KOŃ (Z "ZACZAROWANEJ DOROŻKI" KONSTANTEGO ILDEFONSA GAŁCZYŃSKIEGO)

 

Kłusem biegu stąpa koń

 

Zęby szczerzy

 

W dym pijany sygnał z wieży

 

Z koniem bieży

 

Koń ten to obieżyświat

 

Jest z swym fiakrem za pan brat

 

Bo dorożka ta pijana

 

Toczy się przednimi osi

 

W tylnych mgły fatamorgana

 

Kropelkami niebo rosi.

 

I zglątwiały

 

I zmętniały

 

Aż przełamał

 

Świata wały

 

W durny świat

 

Pijany koń

 

Toczył wiatrem

 

Pędu woń.

 

Koń pijany, ty i ja

 

Przeżyjemy razem świat

 

Śpiewa w rytm pijana mgła

 

Razem z światem co jest wart

 

Żółte kule

 

W końskim mule.

 

Poszybował koński kłus

 

Z wiatrem pędził, szedł w zawody,

 

W dusz zszarzałych ogłupiastych

 

W wódopędzie topił lody.

 

Kocich łbów przechyła równa

 

Wychłonęła wiatru woń,

 

Glątwa glątwie jest nierówna

 

Śpiewał koń.

 

SZAFA

 

Na strychu stała stara szafa

 

Ktoś tam postawił stary grat

 

Zapewne nową sobie sprawił

 

Bywa i tak

 

Szafie na strychu smutno było

 

Więc w wolnych chwilach myślała tak

 

Że w swej młodości przecież

 

Była

 

Najcudowniejszą z szaf

 

BALLADA O ŚRUBOKRĘCIKU

 

Mam w swym domu taki pręcik

 

Który zwie się śrubokręcik

 

Składa się on z różnych części

 

Ten domowy mały sprzęcik.

 

Ma on rączkę wahadłową

 

Taką czarną, staro – nową,

 

Przedtem uchwyt miał brązowy,

 

Lecz już sczerniał do połowy.

 

A z uchwytu błyszczy stal,

 

Walcowana, srebrna stal,

 

Co na końcu jest spłaszczona,

 

Wtedy w śrubkę wchodzi ona.

 

Gdy docisnę śrubki łeb,

 

To się kręci ona wnet,

 

Trochę w lewo, trochę w prawo,

 

Czynię to już z dużą wprawą.

 

Śrubki różne mają łby,

 

To wypukłe, to znów płaskie łby,

 

A w tych łbach to różne są wycięcia,

 

Takie wcięcia dla pręcika mego wzięcia.

 

Z mym pręcikiem to trudności miewam często,

 

Gdy w łbie śruby w kształcie gwiazdy rowek wcięto,

 

Wtedy kręcę tym pręcikiem swym z mozołem,

 

Bym mógł spotkać się po śrubce z jej otworem.

 

Lecz przydatny jest nad wyraz ten mój sprzęcik,

 

On jest taki trochę śrubo, trochę kręcik,

 

I przeważnie to się kręci na wesoło,

 

Tak jak świat się kręci naokoło.

 

Ten śrubokręt także duszę swoją ma,

 

Czasem to się nawet na nim skrapla łza,

 

A obchodzę się z nim zawsze należycie,

 

Z dokręconych śrub się składa moje życie.

 

 

CZYKULADKI I CUKIERKI

 

Czykuladki i cukierki

 

Słodziusieńki bumbonierki

 

Pienkne panny, kwiatów mowa

 

A to wszystko jest zy Lwowa.

 

Popatrz z góry na Łyczaków

 

Tam jest smak pachnących maków

 

A frajery z Kleparowa

 

Przecież także są zy Lwowa.

 

Gdy muzyczka rżnie sztajera

 

Lwów piękniejszy niż Riviera

 

Bo na rogu Kopernika

 

Tańczy panna bez bucika.

 

Po Gródeckiej jedzie tramwaj

 

A my dwaj są obacwaj

 

A tu Antek leje w mordę

 

Pół literka i jest lordem.

 

Czykuladki i cukierki

 

Słodziusieńki bumbonierki

 

Pienkne panny kwiatów mowa

 

A to wszystko jest zy Lwowa.

 

Wezme babe swe pod pache

 

To mi fundnie drugą flachę

 

Policjanci i złodzieje

 

W mordę wódę każdy leje.

 

A po wódce twoja Mańka

 

Jest jak w cyrku Wańka – Wstańka

 

Mańkę widać jak na dłoni

 

A frajera frajer goni.

 

Gdy ze Lwowem sztamę trzymasz

 

To nie będziesz za oryginał,

 

Bo gdy się urodzisz znów

 

To zobaczysz miasto Lwów.

 

I cukierki czykuladki

 

I amantów własnej babki

 

Swoje meszty na stoliku

 

Rudą Mańkę na nocniku.

 

Przy twej Mańce jakiś frajer

 

Uskutecznia ręczny bajer

 

Ja frajera facką w mig

 

Absztyfikant był i znik.

 

Bal u ciotki Bańdziuchowej

 

Trzymam dziunie szczegółowo

 

Dziunia klawa ja też szyk

 

Frajerowi portfel znik.

 

I cukierki, czykuladki

 

Dookoła nowe babki

 

Piękne panny kwiatów mowa

 

Skąd te panny? Z Kleparowa.

 

Czykuladki i cukierki

 

Słodziusieńki bumbonierki

 

Piękne panny kwiatów mowa

 

A to wszystko jest zy Lwowa.

 

 

SIAŁA BABA MAK

 

W SMOLEŃSKU NA WSPAK

 

BO TO BYŁA ANODINA

 

SPEC GENERAŁ NIE DZIEWCZYNA

 

Siała baba mak

 

Nie wiedziała jak

 

Przyszedł matoł

 

Podpowiedział

 

Że to ma być tak

 

Żeby było zrozumienie

 

I techniczne potwierdzenie

 

Weź se babo młot

 

I w samolot grzmot

 

By samolot był nieżywy

 

Babo powybijaj szyby

 

Z komputera wytnij spacje

 

Na donkowe adoracje

 

Poprzecinaj instalacje

 

Ma być to fachowo

 

Z bronka durną głową

 

I na opał wytnij drzewa

 

Na lotnisku drzew nie trzeba

 

Zostaw małe krzaczki

 

Do obsługi sraczki

 

Tam wucetów nie widziano

 

Chodzili se robić w siano

 

Tera będzie komfortowo

 

Z rozwaloną głową

 

Towarzyszko spec pułkowo

 

Tera zaś generałowo

 

Robota ma być fachowa

 

Donka jest w tym głowa

 

Jeszcze głupków stąd wywalić

 

To i będzie po kawale

 

Jeszcze żywy kaczor został

 

To wziąć go na odstrzał

 

Jak posadów Maury

 

Zginą dinozaury

 

Trza wziąć radka - zadka

 

Z kiepą jak przystawka

 

I jak tupnie w łajno strachem

 

To dorżnie watahę

 

Jaki prezydent taki zamach

 

To jest kumor@ dramat

 

Nie czekajcie ani chwili

 

To nie my to pis zawinił

 

Niechaj będzie po pisowo

 

Z rozwaloną głową

 

Mak generałowo

 

Do pomocy weź gazetę

 

Tę biurwę z dup - czerskiej

 

Będę miał ją ciut przed sobą

 

Potem zaś za sobą

 

WYDANIE DRUGIE POSZERZONE

 

Wydanie drugie poszerzone

 

Kiedy przeglądam każdą stronę

 

Ze stron tych różne mam refleksje

 

Jakbym zaczynał nową lekcję

 

Notę bym sam wystawił sobie

 

Są zamówienia więc to robię

 

Są zdania gdzie miał być przecinek

 

Zamiast przecinka jest wycinek

 

Własną cenzurą z druku zdjęty

 

Bo wcale nie był wniebowzięty

 

Miała być kropka a po kropce

 

Wpisałem słowa całkiem obce

 

Co wcale nie są mi natchnieniem

 

Kart tylko prostym wypełnieniem

 

Miała być zwykła mała muszka

 

Z osą co wpadły do garnuszka

 

Miały być wiatry szybkozwinne

 

I dziewcząt wianki co niewinne

 

Ścielą się złotem srebrem majem

 

A pachną zawsze rajskim gajem

 

W karty te wpisać także miałem

 

Zdania o których zapomniałem

 

Albo być może ich nie chciałem

 

Miała być jesień żałośliwa

 

I zima mrozem przeraźliwa

 

Miały być w barszczu takie grzyby

 

( Białym czerwonym co na niby )

 

Dano na obiad mój spóźniony

 

Miał być też list od pięknej żony

 

Co dotarł w tydzień opóźniony

 

I miały być krakowskie Błonia

 

I końska grzywa rozwichrzona

 

I kwiaty polne kwiaty wiejskie

 

I róże rajskie róże miejskie

 

Była piosenka że we Lwowi

 

Ta są chłupaki honorowi

 

Zamiast piosenki powstał bajer

 

Że Rudą Mańke jakiś frajer

 

I to w dodatku w dym pijany

 

Przylepić chciał do mokrej ściany

 

Miała być Helcia w Kulparkowi

 

I goły Antyk co miał w głowi

 

Zawsze pijaną karuzelę

 

Co mu śpiewała co niedzielę

 

( Gdy  Helcie trzymał za specyjał

 

I szpundyr mundyr z nią wywijał )

 

Antyk ja ciebie w morde strzele

 

Ulica była Kupernika

 

Gdzie stała panna bez bucika

 

Gdy sie jej spytać dzie je bucik

 

To panna mówi że jej ucik

 

I o miłości pisać miałem

 

(Nie wiem dlaczego zapomniałem )

 

Miała być także niespodzianka

 

O żonie co każdego ranka

 

Podaje mi podniebny trunek

 

(To taki trunek-pocałunek )

 

Miało być także o nadziei

 

O ptakach śpiewających w kniei

 

O kotkach żony co dokładnie

 

Siusiają wokół gdzie popadnie

 

Miały być także sny wyśnione

 

I dłonie tobą wytęsknione

 

Albo zabrakło mi konceptu

 

Lub też zwykłego intelektu

 

Więc na tym kończę poszerzone

 

Wydanie drugie nieskończone

 

 Aleksander Szumański "Wiersze nie tylko lwowskie" 1950 - 2017

 

 

 

 

 

 

 

                                                            

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Następny artykuł

Kategoria: Publikacje

Copyright © 2021 Blog Alekasandra Szumańskiego Rights Reserved.

 

Wykonano w http://bartexpo.btx.pl/