foto1
Kraków - Sukiennice
foto1
Lwów - Wzgórza Wuleckie
foto1
Kraków - widok Wawelu od strony Wisły
foto1
Lwów - widok z Kopca Unii Lubelskiej
foto1
Lwów - panorama
Aleksander Szumański, rocznik 1931. Urodzony we Lwowie. Ojciec docent medycyny zamordowany przez hitlerowców w akcji Nachtigall we Lwowie, matka filolog polski. Debiut wierszem w 1941 roku w Radiu Lwów. Ukończony Wydział Budownictwa Lądowego Politechniki Krakowskiej. Dyplom mgr inż. budownictwa lądowego. Dziennikarz, publicysta światowej prasy polonijnej, zatrudniony w chicagowskim "Kurierze Codziennym". Czytaj więcej

Aleksander Szumanski

Lwowianin czasowo mieszkający w Krakowie

 

PIĘKNA EWA

Taka piękna Ewa

Z krzywymi nogami

Na pogrzebie PO

Zalała się łzami

 

Płacze po korycie

Wszystko w tym się mieści

Była pani premier

Od siódmej boleści

 

Lepszy od niej bywał

Wojciech Jaruzelski

Stan wojenny wzywał

I  w mordach się mieścił

 

Pani premier Ewa

Również mordowała

Bo na świńskiej grypie

Wybitnie się znała

 

I zamiast szczepionki

Kity nam wpychała

Co Wojciech pozostawił

Ona wykańczała

 

Echa nam donoszą

Że z Tuskiem w zapale

Będą razem w Warszawie

Zdychać w kryminale

 

                           Aleksander Szumański 18 września 2017 R.

ŻEBY POLSKA BYŁA POLSKĄ

JANOWI PIETRZAKOWI

W OPOLSKIM JUBILEUSZU

16 WRZEŚNIA 2017 r.

 

Panie Janie wspaniały

Panie Janie przejrzysty

Co to z Polską przychodzisz

I ochraniasz Jej twarz

Panie Janie jak trwały

Jest Jej pomnik wieczysty

Tak piosenka i wiersz Twój

Będą trwalsze nad głaz

 

Panie Janie co trwale

Uszlachetniasz Opole

I piosenką i wierszem

Wzruszających do łez

Panie Janie co polskie

Nasze dole niedole

Wciąż przemieniasz na radość

Naszym wrogom na gniew

 

Panie Janie co nosisz

W swoim sercu Królową

W Jasnogórskim Jej wzlocie

Wypatrujesz Jej próg

Panie Janie Ty kwiaty

I ciernistą Jej drogę

Wciąż przemieniasz piosenką

Na ojczyzny swej trud

 

Nielegalne wciąż kwiaty

Ułożone pod krzyżem

Na tej ziemi legalnej

Ale mokrej od łez

I powstaje już Twoje

Nielegalne Zadwórze

Z Obrońcami Ojczyzny

Co ginęli bez łez

 

Czy życzenie Twe Janie

Aby Polska Twym hymnem

Niepodległa miłośnie

Obroniła swój zew

Nie zginęła jak pragniesz

I w tysięcznej swej wiośnie

Zaśpiewała wraz Tobą

Swoim wrogom na gniew

 

Aleksander Szumański 16 września 2017 roku na Festiwalu w Opolu

Znalezione obrazy dla zapytania konfederacja polski niepodległej

PATRIOCI PRZED SĄDEM - KAZIMIERZ KORABIŃSKI

 

AUTOR TEKSTU ELŻBIETA SERAFIN

 

http://www.krakowniezalezny.pl/tag/kazimierz-korabinski/

 

 

Patrioci przed sądem. Kolejny dzień bezsensownej rozprawy Kazimierza Korabińskiego – podziemnego drukarza z czasów stanu wojennego.

 

Kiedy podczas rozprawy, która miała miejsce 12 kwietnia 2016 roku krakowski sędzia znów umorzył sprawę przeciwko komunistycznym zbrodniarzom, którzy rozprawiali się z patriotami 3 maja 1986 roku, poszkodowani ludzie podnieśli krzyk, były gwizdy, wrzawa, a z drugiej strony agresywna reakcja sądowych policjantów pod dyktando sędziego Maczugi. Policjant Chechelski usłyszał 2 brzydkie słowa pod adresem mordercy Polaków, komunistycznego zbrodniarza Czesława Kiszczaka – rzekomo z ust działacza niepodległościowego Kazimierza Korabińskiego, no i musiał chłopak się czymś wykazać, więc doniósł na patriotę. Opisałam to i przebieg pierwszej rozprawy w poprzednim tekście. Na drugiej rozprawie, która miała miejsce 14 marca 2017 roku w krakowskim Sądzie Rejonowym zeznawali kolejni świadkowie obrony Zygmunt Miernik i Adam Słomka. Krzysztof Bzdyl prezes Związku Konfederatów Polski Niepodległej chciał złożyć wniosek o zezwolenie mu na udział w rozprawie jako przedstawicielowi organizacji społecznej, by swoim wieloletnim doświadczeniem wspierać obronę Kazimierza Korabińskiego, ale sędzia Sądu Rejonowego Tadeusz Cichoń, który dopiero co brał udział w zjeździe sędziów niezadowolonych z nadchodzących zmian w sądownictwie w Katowicach pod przewodnictwem Małgorzaty Gersdorf – nie wyraził na to zgody.

 

Zygmunt Miernik pamięta sprawę esbeków sprzed roku. Zwracając się do sędziego Cichonia powiedział, że to jest hańba, że chroni się esbeków przez sądy, a skazuje się ludzi, którzy wskazują przestępców. Na pytanie obrońcy jaka była atmosfera wśród ludzi na korytarzu, czy było głośno czy cicho, odpowiedział: „A jaka miała być, kiedy ludzie nie byli zachwyceni, że sąd znów zamiata pod dywan? Byliśmy oburzeni, było głośno, były gwizdy. Policja zachowywała się w stosunku do nas w sposób agresywny. Ludzie, którzy powinni stać na straży prawa znowu chronili zbrodniarzy. Sędzia powinien być pociągnięty do odpowiedzialności dyscyplinarnej. Kłamliwie uznaje, że zbrodnie komunistyczne się przedawniają – co jest nieprawdą. Sędzia poświadczył nieprawdę”. Słowa wulgarne z ust oskarżonego, które rzekomo usłyszał nadgorliwy 28-latek – policjant Chechelski, to typowy zarzut jaki patriotom stawia się od lat. Myśląc o Kiszczaku powiedział, że to była hańba dla całego wymiaru sprawiedliwości, dla ówczesnych władz i obecnych, że nie umieli godnie rozliczyć się ze zdrajcami”.

 

Adam Słomka przewodniczący KPN-Niezłomni uczestniczył w tamtym procesie 12 kwietnia 2016 jako koordynator Europejskiego Centrum Ścigania Zbrodniarzy Komunistycznych, kiedy sądzono esbeków, którzy pobili patriotów. Jak mówił: „Sędzia Sądu Okręgowego Maczuga powołując się na bezprawną uchwałę Sądu Najwyższego – sędziów – zbrodniarzy komunistycznych, którzy dalej kierują Sądem Najwyższym w naszym Kraju, którzy podobnie jak niemiecki trybunał w Karlsruhe złożony z byłych sędziów hitlerowskich wymyślił sobie, że się nie będzie ścigać zbrodniarzy faszystowskich, tak też wymyślono niedawno, taką uchwałę Sądu Najwyższego w naszym Kraju o nieściganiu zbrodniarzy komunistycznych, mimo ustawy o nieprzedawnieniu zbrodni komunistycznych i tamto orzeczenie sędziego Sądu Okręgowego Maczugi wywołało oburzenie wśród weteranów walki o niepodległość. To było ważne wydarzenie w historii sądownictwa, całkowicie kompromitujące tutejsze sądy. Dziennikarz radia zapytał mnie i przedstawiciela IPN-historyka, który tam był przy drzwiach, przy wyjściu z pawilonu D – co my o tym sądzimy. Historyk pochwalił się, że właśnie ukazały się nowe wiadomości na temat generała Kiszczaka, że on donosił, będąc na placówce w Londynie na patriotów do Urzędu Bezpieczeństwa, do Informacji Wojskowej jak i też z naganem w ręku rozprawiał się – uczestniczył w akcji mordowania komandorów polskiej marynarki, którzy wrócili z Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Wtedy ten historyk powiedział, że Kiszczak to wyjątkowa czerwona k… a. Tłumaczyłem tam, że znacznie lepsze określenie jest zamiast czerwonej k… y – zbrodniarz komunistyczny. Obok był pan Korabiński, cała grupa naszych ludzi, były oklaski. „Warto przypomnieć – powiedział zwracając się do sędziego – przecież pan pracował w Kolegium Do Spraw Wykroczeń” i kontynuował: „policjanci szarpali ludzi, zatrzymali pana Korabińskiego insynuując mu jakieś absurdalne słowa wypowiadane bez ładu i składu, bo coś tam słyszeli, przez oklaski może nie wszystko słyszeli co ja mówiłem i historyk IPN. To dowodzi kompletnej degrengolady tutaj środowiska sędziowskiego, policjantów. Dobrze natomiast świadczy o prokuratorach Instytutu Pamięci Narodowej i mediach, które to bardzo ładnie przedstawiły w Kronice Krakowskiej.

 

Chciałem podziękować panu Korabińskiemu za obecność wtedy na tej sprawie. Był ze mną na głodówce przeciw akcji milicji w listopadzie 1988 roku w Katedrze w Katowicach. Jako górnik walczył o legalizację i przywrócenie Solidarności, walczył ze stanem wojennym, robił drukarnię podziemną, był represjonowany. To wzór bohatera dla Śląska i Małopolski, więc jest piękną postacią. Jestem oburzony, że nie wyciągnięto konsekwencji służbowych i karnych wobec tych policjantów, którzy zamiast nawiązywać do tradycji polskiej policji przedwojennej, którzy zginęli w Katyniu, nawiązują do milicjantów – zastraszają uczestników procesów politycznych. To jest po prostu jedna hańba, że po ćwierć wieku Polski niepodległej dalej mamy procesy polityczne. Adam Słomka uważa, że pomysł sędziego był taki, żeby wszystkich ukarać. Zamiast tego sędziego pozbawić prawa wykonywania zawodu, przeprowadzić postępowanie dyscyplinarne, bo skompromitował stanowisko sędziowskie w Polsce chroniąc esbeków, bandytów, zbrodniarzy, to napuszczono policjantów, posłużono się policjantami w celu zastraszania patriotów i jeszcze robi się proces, w którym ofiarę znowu się represjonuje, stawia fałszywe zarzuty zupełnie jak z Mrożka czy Kafki. Absurdalne. To tylko ma sens taki, żeby nękać pana Korabińskiego, zabierać mu czas, pieniądze, żeby musiał wydawać na obronę, żeby weterani zamiast ścigać tych sędziów, prokuratorów, zbrodniarzy, zajmowali się obroną pana Korabińskiego. Adam Słomka dostał brawa. Ciągle to samo. Teraz zamknęli Adama Słomkę na Święta Wielkanocne, to też, żeby oddalić możliwość dobrania im się do skóry, żeby nie przeszkodził im w ich tak zwanym strajku. Takie policjanciki jak ten Chechelski – jakim prawem zrobiono z jego pomówień rozprawę? Chłop nie zna historii własnego kraju. Powinien iść do szkoły, a nie do policji. Wielokrotnie spotkaliśmy się z taką właśnie nieświadomością policjantów, brakiem podstawowych wiadomości z historii własnego kraju, jakby przyjechali do nas np. z Ukrainy czy taki prokurator Kriger, który niszczył nam życie, próbując koniecznie nas ukarać za patriotyzm, za patriotyczne postawy, bo ludzie chcieli usunąć śmieci pozostałe po sowieckiej okupacji Polski, a teraz nadąsany, obrażony, że koledzy mówią mu kim jest, znów postawił za to kolegów przed sądem. A ci prokuratorzy, którzy chcą ukarać niezależnego dziennikarza Józefa Wieczorka za to, że udostępnił film z rozprawy Adama Słomki, którą sędziowie uznali za tajną, a tajną nie była, bo do tej pory nie usunęli z YouTuba tego filmu, który nie powinien być tajny, bo odsłania ich zachowanie, ich ignorancję w stosunku do osób będących na sali, nawet w stosunku do oskarżonego. Co to jest? To cyrk, a nie wymiar sprawiedliwości. Hańba, żeby rozpoczynać jakieś procesy przeciwko takim ludziom. Jak to jest, że ludzie ciemni, ograniczeni, źli, mający jakieś kompleksy stawiają przed sądami ludzi szlachetnych, którzy tyle serca dają dla Polski? To rzeczywiście jak mówi kolega Józef Wieczorek procesy jak z Kafki. Po co te procesy? Żeby przedstawiciele prawa mogli zarobić kasę? Żeby bezmyślni ludzie mieli jakieś zajęcie? Haniebne bezprawie. Kilka miesięcy temu zamknęli patriotę Zygmunta Miernika, a potem Adama Słomę do więzienia. Kiedy wreszcie skończy się ten cyrk. Faktycznie ten wymiar niesprawiedliwości wymaga totalnego remontu. Wszystko do wymiany. Ile krzywdy wyrządzili Polakom? Te układy, współpraca z mafią. Trzeba zlikwidować to wszystko i zacząć od zera, tak jak mówi Zygmunt Miernik, czy Adam Słomka, wprowadzić ławy przysięgłych, żeby obywatele, a nie sędziowie mówili winny czy niewinny.

 

Kolejna rozprawa będzie w środę 26 kwietnia o godzinie 13.00 w sali B-125. Ma zeznawać rzekomy świadek, kolega policjancika Chechelskiego. Ciekawe co ten wymyśli?

 

Film z rozprawy można zobaczyć na Program7 (niezależna telewizja internetowa).

 

Zapraszam Państwa jeszcze do obejrzenia kompletu zdjęć z rozprawy:

https://goo.gl/photos/Yxktznefn3Vt8AK19

This entry was posted in INTERWENCJE i listy and tagged Adam Słomka, Elżbieta Serafin, Kazimierz Korabiński, Zygmunt Miernik on Marzec 14, 2017.

Kolejny polski patriota przed sądem

 

Elżbieta Serafin

 

Sprawa Kazimierza Korabińskiego, kawalera Krzyża Oficerskiego Orderu Odrodzenia Polski.

 

3 maja 1986 w Katedrze na Wawelu miała odbyć się Msza Święta, a potem manifestacja patriotyczna. Rankiem tego dnia komunistyczna bezpieka, czyli funkcjonariusze Wydziału III Służby Bezpieczeństwa Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej w Krakowie wtargnęli do mieszkań 34 działaczy patriotycznych i nie podając przyczyn aresztowali tych ludzi. Tuż po Mszy Świętej znów zaatakowali. Tamtego dnia pobili wielu ludzi, aresztowali ponad 250 osób. Ludzie, których tak brutalnie potraktowano, próbowali potem domagać się sprawiedliwości, ukarania winnych, całymi latami biegali po prokuraturach, ale nic to nie dawało – komuna trzymała się mocno. Nawet zdarzało się, że obracały się te ich starania znowu przeciwko nim, a sędziowie umarzali rozprawy przeciwko esbekom. Po latach, tj. 15 września 2015 roku podczas rozprawy przeciwko esbekom z aktu oskarżenia, który wniosła Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu przy Instytucie Pamięci Narodowej w Krakowie Sąd Rejonowy w Krakowie umorzył sprawę – jak podali: z uwagi na termin przedawnienia karalności. Prokurator IPN złożył zażalenie i zaskarżył tamto postanowienie.

 

12 kwietnia 2016 roku w Sądzie Okręgowym w Krakowie odbywała się rozprawa, która była wynikiem zażalenia. Oskarżyciel, czyli prokurator IPN zarzucał esbekom, że będąc funkcjonariuszami Wydziału III SB KW MO w Krakowie i tym samym funkcjonariuszami państwa komunistycznego dopuścili się zbrodni przeciwko ludzkości, że działali bez podstawy prawnej. Przekraczając swoje uprawnienia wzięli udział w operacji bezprawnego pozbawienia wolności w celu uniemożliwienia ludziom wzięcia udziału we Mszy Świętej na Wawelu oraz manifestacji niepodległościowej. Aresztowani nie wiedzieli co z nimi będzie. Takie aresztowania, pobicia zdarzały się często. Miały charakter poważnego prześladowania z przyczyn politycznych i religijnych – co jest zbrodnią przeciwko ludzkości, która nie podlega przedawnieniu. Sąd nie mógł umorzyć tej sprawy. 2 lata wcześniej zamordowano przecież znanego i kochanego przez ludzi kapłana – księdza bł.Jerzego Popiełuszkę.

 

Obrońca oskarżonych esbeków wygadywał głupoty mówiąc, że nie było to jakieś poważne prześladowanie, że to nie był terror. Nie podobało mu się, że prokurator próbując pokazać grozę tamtych dni przypomniał morderstwo dokonane wtedy przez esbeków na księdzu Popiełuszce. Powiedział też zdanie, po którym ludzie wybuchnęli gromkim śmiechem: „nie można dawać znaku równości między takim krótkotrwałym zatrzymaniem, a więzieniem z przyczyn czysto politycznych panów chociażby Michnika czy Kuronia”. Żeby zrobić większe wrażenie przypomniał sobie nazwiska generała Nila i rotmistrza Witolda Pileckiego. Że nie można dawać znaku równości między zatrzymaniem Ich, a takimi zatrzymaniami. I dalej w tym stylu. Aż 3 obrońców broniło wtedy tych esbeków. Kompromitowali się swoimi wypowiedziami. Aresztowany wtedy w 1986 roku Ryszard Bocian – występując jako oskarżyciel posiłkowy – przypomniał tym niedouczonym urzędnikom o 3 księżach zamordowanych przez esbeków w 1989 roku – 3 lata po tym masowym aresztowaniu – o księdzu Zychu, Niedzielaku, Suchowolcu. Mówił o licznych prześladowaniach, o wielokrotnych aresztowaniach. Kiedy po przerwie sędzia poinformował, że postanawia utrzymać w mocy zaskarżone przez IPN postanowienie, czyli znów umorzyć sprawę – ludzie wielokrotnie prześladowani przez komunistyczną bezpiekę, oburzeni taką decyzją sądu – krzyczeli – hańba! Posłuszna policja sądowa siłą usunęła ludzi z sali i wzięli się dzielni chłopcy za spisywanie obecnych na tej rozprawie. Do Kazimierza Korabińskiego – również wielokrotnie prześladowanego, aresztowanego przez esbeków – wielce zasłużonego dla sprawy polskiej działacza opozycyjnego, drukarza, odznaczonego m.in. Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski – podszedł 28-letni sierżant Maciej Chechelski. A potem postawił Go przed sądem, że jakoby usłyszał z jego ust 2 brzydkie słowa. Proces Kazimierza Korabińskiego, który miał odbyć się 10 listopada odroczono na 17 stycznia.

 

17 stycznia 2017 roku w Sądzie Rejonowym dla Krakowa-Śródmieścia II Wydział Karny sędzia SSR Tadeusz Cichoń przesłuchał kilku świadków obrony oraz sierżanta skarżypytę.

 

Prezes Związku Konfederatów Polski Niepodległej 1979-89 Krzysztof Bzdyl chciał wystąpić tu w charakterze czynnika społecznego, by bronić dobrego imienia Korabińskiego, lecz sędzia nie wyraził na to zgody, mówiąc, że w sprawie o wykroczenie nie jest to możliwe. Oskarżyciel z komisariatu sądowego odczytała akt oskarżenia: „Kazimierz Korabiński obwiniony jest o to, że w dniu 12 kwietnia 2016 roku około godziny 12.10 na terenie Sądu Rejonowego w Krakowie używał słów nieprzyzwoitych w miejscu publicznym. Jest to wykroczenie określone w art. 141 Kodeksu Wykroczeń”. Zadała mu kilka pytań. Czy był 12 kwietnia na terenie sądu, itp.

 

Kazimierz Korabiński był wtedy przed operacją kręgosłupa. Kiedy policjanci wyrzucali ludzi z sali nie mógł wstać. Mówił, że wyjdzie sam. Ale dwaj gorliwi panowie zrobili to po swojemu. Jeden z nich wykręcił mu rękę. Chciał to zgłosić, ale uznał, że nie będzie się w to bawił – męska sprawa – jak mówił, ale policjant (spisujący go) zachował się jak dzieciak. Na korytarzu był okropny harmider, krzyk, ludzie krzyczeli na policjantów – gestapo! , bo tak się zachowywali. Policjant który go spisał pojawił się później. Bardzo go bolało, nie mógł nic powiedzieć. Nie używał nieprzyzwoitych słów.

 

Zeznający sierżant Maciej Chechelski – sprawca tej kolejnej bezsensownej rozprawy przeciwko patriotom – zacytował słowa wulgarne, które jakoby padły 12 kwietnia z ust oskarżonego. Wie, że było wtedy bardzo głośno, ale odpowiadając na pytania sędziego prawie nic nie pamiętał. Nie pamiętał czy Kazimierz Korabiński użył tych słów w rozmowie z kimś, w jakim momencie to się działo. Mówił, że pan Korabiński był spokojny i wydawało mu się, że rozumiał o co mu chodzi. Sędzia odczytując zeznanie Chechelskiego poprosił go o wyjaśnienie słów: „wywołało to oburzenie osób przebywających na terenie sądu”. Sierżant szczerze wyjaśnia, że pawilon D nie był wyłączony, niejednokrotnie przechodziły tam osoby nie związane z rozprawą, telewizja tam była. Przypuszczał, że ludzie mogli być oburzeni. Ale jak dotąd nikt nie zgłosił, że czuje się oburzony jakimiś 2 brzydkimi słowami. Ta sprawa nie powinna się nigdy rozpocząć.

 

Świadek obrony Janusz Fatyga mówił, że był wtedy świadkiem wielkiej niesprawiedliwości w wykonaniu sędziego, że zbrodnie komunistyczne mogą ulegać przedawnieniu. Na sali sądowej doszło do bezprawia, w wyniku którego jedynym oskarżonym o zbrodnie komunistyczne jest kolega Korabiński. „To jest skandal – mówił – sędzia wydał postanowienie, że zatwierdza postanowienia prokuratora o odmowie ścigania zbrodniarzy komunistycznych i chciał uzasadniać. Nie pozwoliliśmy na to, zaczęliśmy gwizdać. Doszłoby do dalszego poniżenia wymiaru sprawiedliwości. Nasza zgoda na potulne wyjście z sali sądowej byłaby akceptowaniem takiej postawy tak zwanego wymiaru sprawiedliwości, odmówiliśmy”. I ma świętą rację. Byłoby tak jak mówił obrońca esbeków, że nic się nie stało. Parę poprzetrącanych kręgosłupów, trochę złamanych życiorysów – nic takiego. „Policja przystąpiła do usuwania nas siłą – kontynuował świadek – pierwszego wzięli Korabińskiego. Mówił: musicie uważać, mam bardzo chory kręgosłup. Nie stawiał oporu. Dał się prawie ciągnąć. Ja prowadziłem opór. Przede mną jakiś metr był prowadzony przez funkcjonariuszy Korabiński. Jak się wyrywałem boleśnie ugodziłem go w plecy. Usłyszałem jęk kolegi. Byłem cały czas, nie słyszałem, żeby kiedykolwiek zaklął. Na korytarzu było głośno, potem pojawił się jakiś funkcjonariusz, który zarzucał mu, że go obraził. To jest plaga, że środowiska niepodległościowe są oskarżane o takie rzeczy”. Sędzia zapytał czy słyszał, żeby padało nazwisko Kiszczaka. „Kiszczak był zbrodniarzem komunistycznym” – odpowiedział. „Wznosiliśmy okrzyki: precz z komuną. Sprawcy zostali uniewinnieni. Powinno się odebrać sądom prawo orzekania, to jest skandal co sędziowie wyprawiają” – dodał na zakończenie.

 

Maria Michałek jak i wiele innych osób słyszała, że Kazimierz Korabiński uskarżał się na ból kręgosłupa, mówił, że czeka go operacja. Nigdy nie słyszała, żeby używał wulgarnych słów. „Zawsze jest szarmancki, uprzejmy, uśmiechnięty. Wtedy był skrzywiony, bo bolał go kręgosłup. Na korytarzu było głośno, wszyscy byli zdenerwowani. Ludzie byli oburzeni. To jest hańba, żeby w wolnym Kraju padały takie wyroki” – mówiła.

 

Stanisław Zamojski wspomniał, że był jednym z tych wielu poszkodowanych, których sądzeni i nie skazani w 2016 roku esbecy aresztowali 3 maja 1986 roku. Wspomniał, że żaden z tych esbeków nie przychodził na rozprawy, a ich adwokaci naśmiewali się z poszkodowanych. Dodał, że polski sąd w Szczecinie skazał ubeków.

 

Świadkowie obrony pamiętali, że tylko jeden policjant podszedł do pana Korabińskiego.

 

Na następnej rozprawie, która ma odbyć się 14 marca o godzinie 12.00 w sali B-125 mają zeznawać 2 świadkowie obrony: Adam Słomka i Zygmunt Miernik oraz policjant, jakoby partner Chechelskiego, którego nikt przy Chechelskim nie widział.

 

Tego samego dnia prezes ZKPN 1979-89 Krzysztof Bzdyl złożył do Sądu Rejonowego dla Krakowa-Śródmieścia II Wydział Karny pismo o rozpatrzenie 3 wniosków dowodowych o następującej treści:

 

„1 – oddalenie całego wniosku o ukaranie pana Kazimierza Korabińskiego. Wniosek nie spełnia bowiem wymogów formalnych. We wniosku jest podany tylko jeden świadek wykroczenia – sierżant Maciej Chechelski. Zgodnie z następującą maksymą prawną obowiązującą w prawie rzymskim i dziś również testisunus, testisnullus (łac.) jeden świadek - żaden świadek, zeznanie świadka Chechelskiego należy uważać za niewiarygodne. Świadek Chechelski mówi bowiem, że zachowanie pana Korabińskiego wywoływało oburzenie wśród osób przebywających na terenie sądu. Jednak nie mamy podanego żadnego innego świadka, ani policjanta, ani osoby nie mundurowej. Można więc domniemywać, że policjant wykreował sam nieistniejący fakt. Mogę podać w tej chwili kilkunastu świadków, którzy znają dobrze weterana walk o niepodległą Polskę Kazimierza Korabińskiego i stwierdzą, że nie używa on słów nieprzyzwoitych w miejscu publicznym,

 

2 – skierowanie sierżanta Macieja Chechelskiego na kurs historii Polski z lat 1939 1990, aby poznał okres okupacji sowieckiej i rządy komunistycznych zdrajców, w tym rolę jako odegrał komunistyczny zbrodniarz Czesław Kiszczak, odpowiedzialny za mordy na tysiącach Polaków,

 

3 – skierowanie na taki sam kurs historii wszystkich policjantów z Komisariatu Policji II w Krakowie przy ul. Lubicz 21 jak również wszystkich policjantów z posterunku policji w tym sądzie. Równocześnie informuję, że o taki kurs najnowszej historii Polski należy zwracać się do Dyrektora Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej dr. hab. Filipa Musiała, ul. Reformacka 3, w Krakowie”.

 

Zapraszam Państwa do obejrzenia kompletu zdjęć z rozprawy:

https://goo.gl/photos/H75AqGp235PVU3qC6

This entry was posted in INTERWENCJE i listy and tagged Elżbieta Serafin, Kazimierz Korabiński, Krzysztof Bzdyl on Styczeń 18, 2017.

 

Opracowanie tekstu Elżbieta Serafin

 

Do druku przekazał Aleksander Szumański  - dziennikarz niezależny,

 

korespondent światowej prasy polonijnej, akredytowany (USA) w Polsce w latach 2005 - 2012, ścigany i skazany na śmierć przez okupantów niemieckich.

Kombatant - Osoba Represjonowana - zaświadczenie o uprawnieniach Kombatantów i Osób Represjonowanych nr B 18668/KT3621

 

NAZI

 Mamo powiedz co to nazi

To córeczko takie quasi

Co to quasi moja mamo

To córeczko jest to samo

 

Droga mamo dalej nie wiem

To córeczko samo z siebie

Samo z siebie jak wynika

To córeczko treść nocnika

 

Mamo powiedz czemu w szkole

Mówią nazi na cokole

Przecież cokół nie wynika

Na zawartą treść z nocnika

 

Już córeczko późna pora

Taka właśnie szkoły rola

Aby takim jak ty dzieciom

Mówić prawdę a nie śmieci

 

Jarek mi powiedział w szkole

Nie wiem ale to chromolę

Więc zajrzałam do nocnika

Całe nazi stąd wynika

 

 Z niemieckiego tłumaczyła Angela Merkel

 

 

Znalezione obrazy dla zapytania wrzesien 1939

 

WRZESIEŃ 1939 - PRÓBA NOWEGO SPOJRZENIA

 

W realiach roku 1939 Polska w wojnie z Niemcami nie miała żadnych szans. Polemiki, jakie się toczą wokół kampanii już od ponad sześćdziesięciu lat, odnoszą się zatem zarówno do głębokich geopolitycznych przesłanek klęski, jak i jej uwarunkowań wojskowych. Istotę sporu oddaje retoryczne pytanie kpt. Felicjana Majorkiewicza: "czy dało się drożej sprzedać żołnierską krew?"

Niekwestionowany znawca i analityk kampanii płk Marian Porwit stwierdził, że "została przegrana nie na miarę sił zbrojnych państwa o trzydziestopięciomilionowej ludności, zwłaszcza jeśli idzie o charakter i rozmiar walk". Aby rzetelnie zweryfikować tę opinię, trzeba nie tylko odwołać się do optymalnych, gabinetowych rozwiązań, ale i podjąć studia porównawcze nad wysiłkiem bojowym armii francuskiej w 1940 roku i radzieckiej latem 1941 roku. Bardziej satysfakcjonujący wynik wojny zależał od przyjęcia racjonalnego i efektywnego planu obrony oraz jego perfekcyjnej realizacji. Marszałek Edward Rydz-Śmigły, zdaniem swego szefa sztabu gen. Wacława Stachiewicza, opierał strategiczną kalkulację na jedynym możliwym założeniu, że "walka o czas mogła być, w naszych warunkach tylko strategicznym opóźnianiem [...] do czasu odciążenia naszego frontu". Rozstrzygnięcie mogło zapaść tylko na froncie zachodnim. Wobec wymogów politycznych i gospodarczych naczelny wódz przez kolejne ustępstwa sprzeniewierzył mu się ostatecznie. Kordonowe ugrupowanie, w jakim uszykowano wojska, oznaczało bowiem konieczność podjęcia walki wszystkimi niemal siłami od pierwszych minut wojny. Jednym z argumentów na obronę tak zasadniczego odstępstwa od idei przewodniej był fakt, że na kresach zachodnich znajdowało się centrum przemysłowe kraju, jak też główne ośrodki mobilizacyjne polskiego rekruta. Płynie z tego wniosek, że ziem tych należało bronić najdłużej, opuszczając je dopiero po planowej ewakuacji. Zadajmy jednak pytanie, jakie w warunkach rozgardiaszu na szlakach komunikacyjnych były jej realne wyniki i czy podobnych nie uzyskano by, opóźniając nawałę niemiecką za pomocą oddziałów osłonowych, np. stosunkowo mobilnej kawalerii. Inną próbą rozgrzeszenia naczelnego wodza jest twierdzenie, że tylko poprzez zaangażowanie wszystkich sił Wojska Polskiego można było wymusić dotrzymanie gwarancji przez sojuszników, zwłaszcza wobec ewentualności poszukiwania przez Berlin modus vivendi z Zachodem po osiągnięciu planowanych zdobyczy terytorialnych w Polsce. Wiemy jednak, że celem Hitlera było całkowite zniszczenie Polski. "Nie chodzi o osiągnięcie określonej rubieży ani o ustalenie nowej granicy" - mówił na odprawie generalicji w Obersalzbergu jeszcze przed rozpoczęciem działań - "lecz o zniszczenie nieprzyjaciela, do czego należy usilnie dążyć wszelkimi sposobami". Czy führer byłby skłonny zrewidować ów strategiczny plan i podejmować niepewne negocjacje w warunkach zagrożenia, jakie stanowiłby nienaruszony polski potencjał militarny?

 

NACZELNY WÓDZ CZY JEŹDZIEC BEZ GŁOWY

 

Kolejnym punktem oceny Rydza-Śmigłego - tu historycy, a nawet świadkowie są zadziwiająco zgodni - jest karygodny wręcz sposób wdrożenia planu wojny w życie. Ówczesny szef Oddziału Operacyjnego Sztabu Głównego płk Stanisław Kopański zauważył nader ostrożnie: "Koncepcja dalszych działań wojennych, poza okresem wstępnym, ujętym w wytycznych dla dowódców armii, jeśli istniała w umyśle przyszłego Wodza Naczelnego i znana była jego najbliższym współpracownikom (szefowi Sztabu i jego zastępcy), to na pewno nie była ujawniona Oddziałowi Operacyjnemu. Nie była więc przepracowana przez Sztab, ani też przygotowana w terenie". Przy defensywnych założeniach w wymiarze strategicznym był to błąd wręcz kardynalny. O jego operacyjnych skutkach pisał niemal na gorąco ówczesny dowódca Warszawskiej Brygady Pancerno-Motorowej płk Stefan Rowecki: "Jak można było, konstruując plan wojny z Niemcami, nie wziąć pod uwagę konieczności solidnego przygotowania podstawy do manewru i bazy asekuracyjnej na ewentualne początkowe niepowodzenia, jaką stwarzała przyroda w postaci naturalnej linii oparcia na Wiśle, Sanie i Narwi". Plan wojny, nie dość, że ogólnikowy i nierozpracowany w kolejnych stadiach, marszałek co gorsza otoczył niezrozumiałym wręcz nimbem tajemnicy nie tylko wobec własnego sztabu. Gen. Czesław Młot-Fijałkowski sądził (słusznie!), że naczelny wódz odziedziczył tę metodę postępowania po marszałku Piłsudskim. Kolejnym błędem stała się, również wyniesiona z wojny 1920 roku, skrajna wręcz centralizacja dowodzenia. Nawet tak lojalny obrońca zwierzchnika jak gen. Stachiewicz zauważa, że na warunkach pracy Naczelnego Dowództwa, dowództw armii i grup operacyjnych ujemnie odbił się brak organizacyjnych dowództw grup armii (frontów) oraz zbyt mała liczba dowództw grup operacyjnych (korpusów). Efektem, już w trakcie kampanii, stały się ingerencje Rydza-Śmigłego w rozkazodawstwo na poziomie dywizji i brygad, niemal zawsze spóźnione i nieadekwatne do sytuacji. Stało się tak, ponieważ, jak zauważa trafnie płk Porwit, "marszałek wziął na siebie obowiązki ponad siły, i to bez prawidłowej pomocy sztabu". Co gorsza, czego można było i należało się spodziewać, naczelny wódz, w warunkach rwącej się łączności pozbawiony najdalej po kilku dniach możliwości realnej komunikacji z podwładnymi, utracił praktycznie możliwość kierowania operacjami. W rezultacie dowódcy armii, a nawet dywizji, toczyli własne wojny. Potwierdziła się zatem diagnoza francuskich sojuszników, którzy oceniali Rydza-Śmigłego jako pozbawionego błyskotliwości, mało inteligentnego, drobiazgowego, ale upartego i energicznego. Skuteczniejszy opór wymagał od polskiej strony perfekcyjnego dowodzenia na wszystkich szczeblach. Niemieckie panowanie w powietrzu paraliżowało możliwość sprawnego i skrytego przed wzrokiem przeciwnika przerzucania wojska, a użycie transportu motorowego dawało Wehrmachtowi możność szybszego skupiania swych sił. Wojna zamieniła się w wyścig polskiego piechura i kopyt koni z silnikami niemieckich ciężarówek i czołgów. Dowódcy polscy nie mogli sobie w tej sytuacji pozwolić na błąd, gdyż nie tylko nie można było go później naprawić, ale - co gorsza - jego skutki nawarstwiały się. Tymczasem dowodzenie operacyjne stało na relatywnie niskim poziomie i okazało się bodaj najsłabszym elementem Wojska Polskiego w 1939 roku.

 

BLAMAŻ LEGIONOWYCH GENERAŁÓW

 

Trudno mieć do naczelnego wodza pretensje o taką, a nie inną obsadę wyższych dowództw w chwili rozpoczęcia kampanii, bowiem pokojowe opinie nie muszą się sprawdzać, i często nie sprawdzają się, na wojnie. Rydz musiał nadto zachować kadrową równowagę między dwiema grupami generałów przewidywanych do wojny przeciwko Niemcom i Związkowi Radzieckiemu. Nie usprawiedliwia to jednak decyzji personalnych, jakie powziął już w trakcie kampanii. Niewykorzystanie aż do 10 września gen. Kazimierza Sosnkowskiego, mimo jego natarczywych próśb, musi zdumiewać, oburzać zaś - powierzenie skompromitowanemu w początkowym etapie wojny gen. Stefanowi Dębowi-Biernackiemu ("przestępcy wojennemu, który bez bitwy pozwolił na rozbicie swojej armii i dalej przestępczo nie chciał ująć w karby cofających się wojsk" - jak oceniał jego zachowanie w meldunku do Rydza jeden z podkomendnych) kluczowego stanowiska dowódcy Frontu Północnego. Pod Tomaszowem, gdy jego chaotyczne dowodzenie doprowadziło do klęski w tej bitwie może najważniejszej w całej kampanii bitwy, przebrawszy się w cywilne ubranie, ponownie zbiegł z pola walki, dając dowód nie tylko braku kompetencji, ale i tchórzostwa. Podobnie rzecz miała się z gen. Kazimierzem Fabrycym, który zasłaniając się rzekomą chorobą, nie tylko porzucił po przełamaniu przez Niemców linii obrony Sanu Armię "Małopolska" i odjechał do Lwowa, ale następnie odmówił (!)powrotu na front. Nic dziwnego, że obarczenie go następnie funkcją koordynatora obrony na "przyczółku rumuńskim" wywołało wręcz niedowierzanie oficerów Sztabu Naczelnego Wodza. Wyjaśnieniem tych zadziwiających posunięć może być charakter Rydza. Przypomnijmy tu opinię marszałka Piłsudskiego, że "bywał co do otoczenia własnego [...] kapryśny i wygodny, szukający ludzi, z którymi by nie potrzebował walczyć, lub mieć jakiekolwiek spory". Zarzut zbytniej pobłażliwości, a właściwie nieumiejętności oceny ludzi, dotyczy także szefa sztabu naczelnego wodza gen. Stachiewicza. Wiedząc o karygodnym postępku dowódcy Armii "Łódź" gen. Juliusza Rómmla, który po lotniczym bombardowaniu swego sztabu lekko tylko kontuzjowany zbiegł do Warszawy, pozostawiając wszystko na łasce losu, Stachiewicz wskazał go na dowódcę Grupy Armii "Warszawa", a było to zadanie pierwszorzędnej wagi. Skutki okazały się fatalne, gdyż Rómmel nie chciał udzielić na jej przepolach pomocy ani wojskom gen. Wiktora Thomméego, ani wesprzeć krwawiących nad Bzurą oddziałów Armii "Poznań" i "Pomorze". Krytycznie należy ocenić styl dowodzenia na szczeblu związków operacyjnych. Obok Dęba-Biernackiego, Rómmla i Fabrycego, zasługujących na najsurowszy osąd, należy napiętnować także uznawanego za największy talent wojska gen. Bortnowskiego z Armii "Pomorze". Jego impulsywny podkomendny gen. Mikołaj Bołtuć wyrzucał sobie później grzech, że "w pierwszych dniach wojny, w czasie bitwy w Borach Tucholskich, nie dał mu kuli w łeb i nie objął dowództwa". Gdy Bortnowski zawiódł ponownie nad Bzurą, stając się głównym winowajcą klęski, nie krępował już języka: "Jak zginę, to niech wszyscy wiedzą, że zginąłem ja i armia z winy tego skurwysyna". Nie sprawdził się też dowódca Samodzielnej Grupy Opercyjnej "Narew" gen. Młot-Fijałkowski, a co najwyżej na dostateczną ocenę zasłużył gen. Tadeusz Piskor, mimo że objął Armię "Lublin" już w trakcie kampanii, początkowo niemal bez wojska i z przeciwnikiem na karku. Poza Rómmlem byli to bez wyjątku legioniści, przez lata faworyzowani ponad swe możliwości intelektualne. Honoru podkomendnych Piłsudskiego bronili na najwyższych szczeblach jedynie dwaj generałowie. Sosnkowski dowodził, jak na warunki, w których przyszło mu działać, przytomnie i potrafił samemu iść do bitwy, a nie, jak wielu, od niej uciekać. Gen. Franciszek Kleeberg zasłużył na szczególne miejsce w narodowym panteonie nie tyle na polu walki, bo bitwa pod Kockiem miała dla kampanii znaczenie li tylko symboliczne, ile determinacją w realizacji przedsięwziętego planu. Okazał to, czego brakło Kutrzebie - żołnierski charakter. Dzięki instynktownej decyzji marszu na Zachód ocalił swych oficerów przed losem jeńców Kozielska i Katynia, a żołnierzy przed radzieckimi łagrami.

 

SIŁA RUTYNY

 

O wiele lepiej wypadli w kampanii oficerowie byłych armii zaborczych. Przejście przez wojskowe akademie i znajomość dowodzenia na kolejnych szczeblach, pozwalały im na zachowanie w trudnych sytuacjach chłodnego profesjonalizmu i zimnej krwi. Kontradm. Józef Unrug, choć można mieć zastrzeżenia do jego decyzji w kwestii operacyjnego użycia floty, twardo sprawował dowództwo nad całością obrony Wybrzeża. Gen. Emil Przedrzymirski-Krukowicz nie ustrzegł się błędów, ale też najdłużej potrafił utrzymać karność i zdolność bojową w szeregach kilkakrotnie rozpraszanej Armii "Modlin". Gen. Tadeusz Kutrzeba, poprzez swój "zwrot zaczepny" nad Bzurą, stał się jednym z symboli wojny 1939 roku, w związku z czym oceny jego dowodzenia bywają przesadnie wysokie. Tymczasem potwierdziły się wcześniejsze opinie podkreślające wybitny zmysł operacyjny dowódcy Armii "Poznań", a zarazem kwestionujące równie ważne na tak wysokim szczeblu cechy osobowe. Znający go dobrze gen. Thommée zauważył, że "chwiejność i wahanie częstokroć przeszkadzały mu w wykonaniu raz powziętych decyzji". Potwierdził to gen. Roman Abraham, podkomendny Kutrzeby: "jego wartości dowódcze umniejszała [podkr. PW] wysoka kultura osobista i zbyt daleko posunięte poczucie koleżeństwa, co powodowało brak żołnierskiej bezwzględności w zdecydowanym wymuszaniu powziętych decyzji". Tłumaczy to, dlaczego nie potrafił z całą konsekwencją przeprowadzić swych planów i w newralgicznym momencie bitwy nad Bzurą uległ defetystycznie nastrojonemu Bortnowskiemu, co doprowadziło do największej w kampanii klęski. Dowody opanowania żołnierskiego rzemiosła, i to najwyższej próby, dali dwaj generałowie wywodzący się z armii rosyjskiej. Antoni Szylling kierował Armią "Kraków" z wielką rozwagą, unikając rozwiązań ryzykanckich, a wybierając optymalne. Dzięki temu, kilkakrotnie oskrzydlany i otaczany, zdołał przeprowadzić oddziały bez efektownych, ale przegranych wielkich bitew znad granicy aż na Lubelszczyznę, wypełniając zresztą skrupulatnie instrukcje naczelnego wodza. Gen. Thommée (początkowo Grupa Operacyjna "Piotrków", a następnie dowódca obrony Modlina) dokonał sztuki równie wielkiej: zebrał porzucone przez Rómmla, częściowo zdemoralizowane dywizje Armii "Łódź" i natchnął takim duchem, że nie ustąpiły już przeciwnikowi aż do końca kampanii. Jeden z jego podwładnych mjr Władysław Naprawa pisał: "dał się poznać jako człowiek o niesłychanej energii, tężyźnie i żołnierskim fasonie. Nie było widać po generale jakiegoś załamania się, a przeciwnie, podnosił nas wszystkich na duchu, wierząc, że sytuacja wcale nie jest beznadziejna, a kryzys wojny będzie opanowany". Dowodzenie grupami operacyjnymi było nad wyraz trudne, dlatego ocena ich dowódców musi być stonowana. Generałowie, którym je powierzono, często już w trakcie kampanii, nie dysponowali zazwyczaj ani koniecznym instrumentarium (sztaby!), ani niezbędną wiedzą na temat stanu i rzeczywistych możliwości wojsk. Gen. Stanisław Skwarczyński w pierwszych dniach wojny był kolejno dowódcą Korpusu Interwencyjnego, następnie Grupy "Wyszków" i Zgrupowania Południowego Armii "Prusy". O podobnym przypadku pisał płk Bronisław Prugar- Ketling, komentując rozkazy zwierzchnika gen. Kazimierza Orlika-Łukoskiego (Grupa Operacyjna "Jasło"): "Bezsilna wściekłość ogarnęła mnie w pierwszym rzędzie na dowództwo grupy operacyjnej, które już po raz trzeci w tej kampanii przez swoje niedołęstwo wpakowało mnie w bardzo głupią i ciężką sytuację". Najlepiej na tym tle wypadł gen. Wilhelm Orlik-Rückeman, jedyny polski dowódca, który, wobec co najmniej dwuznacznej postawy naczelnego wodza, potrafił wziąć na siebie ciężar symbolicznej walki z Rosjanami. Na wysokie noty zasłużył gen. Stanisław Jagmin-Sadowski. Na dobre - gen. Abraham, bojowy dowódca Wielkopolskiej Brygady Kawalerii, i Wincenty Kowalski, który łączył dowodzenie grupą z komendą 1. Dywizją Piechoty Legionów. Na uznanie zasłużył też dowódca obrony Warszawy gen. Walerian Czuma, który nie tylko musiał walczyć z Niemcami, ale i znosić zwierzchnictwo gen. Rómmla. Wbrew lansowanym ostatnio hagiograficznym opiniom dowodzenie gen. Władysława Andersa (grupa operacyjna kawalerii) stało poniżej średniej. Głównym jego osiągnięciem było konsekwentne unikanie zaangażowania swych sił, choć akurat był tam, gdzie bić się należało. Płk Adam Bogorya-Zakrzewski stwierdził później z goryczą, że "Anders postanowił natychmiast przebijać się na Węgry, czym się da i jak się da". Podobnie nisko wypada oceniać dokonania generałów Bołtucia (Grupa Operacyjna "Wschód") i Stanisława Grzmota-Skotnickiego (Grupa Operacyjna "Czersk") z Armii "Pomorze", którzy jednak potrafili przynajmniej dzielnie się bić i zginąć na posterunku.

 

JAKI PAN, TAKI KRAM

 

Wobec przebiegu kampanii głównym miernikiem kunsztu dowódców wielkich jednostek muszą być nie tyle rzadkie sukcesy czy porażki, bo zależały one głównie od narzuconych przez zwierzchników i przeciwnika okoliczności, ile umiejętność utrzymania oddziałów, pomimo niepowodzeń i niekończących się odwrotów. Godnymi najwyższych laurów okazali się pułkownicy: Stanisław Maczek, jeden z nielicznych, który nie dał się do końca rozbić, a także Prugar-Ketling, który odniósł jedno z piękniejszych, choć epizodycznych zwycięstw w kampanii, Adam Epler (60. DP), bijący i bolszewików, i Niemców, oraz gen. Zygmunt Podhorski (Suwalska Brygada Kawalerii i Dywizja Kawalerii "Zaza"), walczący nieprzerwanie od 1 września do 5 października. Z szacunkiem trzeba też wspomnieć tych, którzy podzielili losy walczących do ostatniego naboju żołnierzy: gen. Józefa Kustronia i Franciszka Włada oraz płk. Wacława Klaczyńskiego. Płk Stanisław Dąbek popełnił w walkach pod Gdynią błędy, ale okupił je osobistym męstwem i na koniec samobójczą kulą. Próbował się również zabić płk Leopold Endel-Ragis po zawinionej klęsce 22. Dywizji Piechoty pod Baranowem. Wyjątkowe warunki dowodzenia powodowały, że ci, którzy potrafili z najwyższym kunsztem odeprzeć na przygotowanych do obrony terenach przygranicznych pierwsze ataki niemieckie, jak płk. Julian Filipowicz, Janusz Gaładyk i Wilhelm Lawicz- Liszka, w dalszych odwrotowych fazach kampanii nie umieli już wydobyć ze swych żołnierzy równego poświęcenia. Charakterystyczne, że przykład, tak dobry, jak i zły, szedł z góry. W armiach gen. Szyllinga i Thomméego, którzy trzymali wojsko twardą ręką, gen. Leopold Cehak (Słoweniec z pochodzenia, źle mówiący po polsku), Bernard Mond i Zygmunt Piasecki oraz płk. Stanisław Kalabiński, Władysław Powierza i Antoni Staich pozostali ze swymi żołnierzami do końca. Na przypomnienie zasługują również ci, którzy w totalnej katastrofie, jaka nastąpiła w ostatniej fazie bitwy nad Bzurą, potrafili zachować zwartość swych jednostek i wyprowadzić je z kotła. Poza wspomnianym już Abrahamem byli to gen. Franciszek Alter, Zygmunt Przyjałkowski i płk Ludwik Strzelecki. Znacznie gorzej wyglądało to "na podwórku" Rómmla, Dęba-Biernackiego i Bortnowskiego. W Armii "Łódź" za przykładem przełożonego wojska opuściło aż trzech dowódców. Gen. Władysław Bończa-Uzdowski, dowódca 28. DP, choć, jak oceniał to gen. Thommée, "drapnął do Warszawy, odnalazł się po kilku dniach w Modlinie". Opamiętał się także płk Stefan Hanka-Kulesza (Kresowa Brygada Kawalerii), zapisując ładny epizod w walce z Rosjanami jako dowódca improwizowanej Grupy "Dubno". Płk Edward Dojan-Surówka (2. DP Leg.) nie tylko nie okazał się, jak spodziewał się tego w swych przedwojennych ocenach płk Rowecki, dobrym dowódcą dywizji, ale nie pofatygował się osobiście do pierwszej bitwy, a co gorsza był jednym z pierwszych wojskowych, którzy znaleźli się poza granicami Rzeczypospolitej, i to jeszcze przed agresją ZSRR. Zagubili się w większości podkomendni Dęba-Biernackiego, bijąc się źle i bez przekonania. Gen. Gustaw Paszkiewicz, skarżący się na sercowe niedomagania, i płk Ignacy Oziewicz, lekko draśnięty, zdradzali chęć jak najszybszego oderwania się nie tylko od przeciwnika, ale i własnych, pozostawionych samopas żołnierzy. Brzemienne w skutki błędy w dowodzeniu popełniali też za przykładem gen. Bortnowskiego niemal wszyscy wyżsi oficerowie Armii "Pomorze" - gen. Juliusz Drapella i Grzmot-Skotnicki oraz płk. Tadeusz Lubicz-Niezabitowski i Stanisław Świtalski.

 

POTRZEBA OBIEKTYWNEJ OCENY

 

Oceny oficerów i żołnierzy Września nie sposób zawrzeć w alternatywie: bohaterowie i tchórze. O wiele częściej prawda o kampanii mieści się w dramacie konieczności podejmowania niewykonalnych zadań i próbach wypełniania nierealnych rozkazów. Żołnierz, gdy był dobrze dowodzony i miał szansę stawienia skutecznego oporu na przygotowanych zawczasu pozycjach, bił się dobrze, a nawet świetnie. W ekstremalnie trudnych warunkach były przykłady graniczącego z fanatyzmem bohaterstwa: walka załóg Węgierskiej Górki, Borowej Góry i Wizny, obrona Warszawy, Lwowa i Wybrzeża, postawa Wołyńskiej BK w pierwszych dwóch dniach wojny, szaleńcza odwaga kawalerzystów gen. Abrahama w odwrocie znad Bzury, bitność 11. Karpackiej DP w Lasach Janowskich, odporność 1. DPLeg., zwanej przez Niemców z szacunkiem "żelazną", odyseja zgrupowania KOP i GO "Polesie" i oczywiście twarda postawa 10. Brygady Kawalerii Zmotoryzowanej. Były też równie liczne przykłady niezrozumiałego pozornie załamania całych jednostek, jak klęska 8. DP płk. Teodora Furgalskiego i 20. DP Lawicza-Liszki w odwrocie spod Mławy czy rozejście się Wileńskiej BK płk. Konstantego Druckiego-Lubeckiego na przeprawach przez Wisłę. Wiele zależało nie tylko od umiejętności i woli walki dowódców, ale także momentu, w jakim nadchodził kryzys. Rozprężenie i dezorganizacja zdarzały się bowiem częściej w pierwszym etapie kampanii, gdzie pozornie szanse były bardziej wyrównane, niż w ciężkich walkach odwrotowych pod jej koniec, kiedy zwykle bito się dla honoru, do wyczerpania wszystkich możliwości, bez szans na sukces. Tłumaczyć to trzeba okrzepnięciem wojska, które mniej nerwowo reagowało na nieprzyjacielskie samoloty i czołgi. Pozytywni bohaterowie Września nie doczekali się zazwyczaj za życia należnego uznania. W wojskowej ekipie gen. Sikorskiego szansę otrzymali przede wszystkim ci, którzy nie mieli piłsudczykowskich powiązań i zjawili się dostatecznie szybko, aby objąć nieliczne stanowiska. Na czele wielkich jednostek stanęli zatem zarówno Prugar-Ketling i Maczek, jak i gen. Rudolf Dreszer, który we wrześniu nie wykazał się niczym, a nieco później również Paszkiewicz. Zdumiewa potraktowanie płk Eplera, który trafiwszy do Francji jesienią 1940 roku, nie otrzymał żadnego przydziału, i przede wszystkim Orlika-Rückemana, jednego z bohaterów kampanii 1939 roku, który daremnie (!) zabiegał o przyjęcie do wojska. Z drugiej strony na niczym spełzło śledztwo w sprawie zachowania Dęba-Biernackiego, który poniósł karę za próby politycznego frondowania w wojsku, a nie za haniebną postawę na polu bitwy. Zamysł polityczny dominował także w ocenach powojennych. W PRL gen. Rómmla, tylko dlatego, że powrócił do kraju, nominowano do roli obrońcy Warszawy. Od pewnego momentu ciepło pisano również o Kutrzebie, a potem o Kleebergu, ponieważ umarli niejako "na czas" i nie zdążyli zaangażować się w polityczne działania powojennej emigracji. Wielki dowódca września gen. Thommée żył w Polsce w nędzy i poniewierce. Na emigracji w Londynie i Nowym Jorku także wyżej ceniono koteryjne powiązania i polityczne układy niż rzeczywiste zasługi - wszak główną rolę grał tam Anders, który we wrześniu, jak i potem pod Monte Cassino, nie okazał talentów na miarę oczekiwań, podczas gdy Maczek i Szylling, najwybitniejsi polscy dowódcy tej wojny, pozostali na dalszym planie.

 

Dokumenty, źródła, cytaty:

 

"Mówią Wieki"

 

http://niniwa22.cba.pl/wrzesien_1939.htm

 

 

 

Podkategorie

Polscy Żydzi krytykują klip amerykańskiej fundacji. "Określenie »polski  Holokaust« jest kłamliwe" - Polsat News

 ALIANCI BYLI GŁUSI NA LOS MORDOWANYCH ŻYDÓW

 Zmęczony biernością aliantów w czerwcu 1942 r. gen. Władysław Sikorski na falach rozgłośni BBC wygłosił dramatyczny apel do Anglików o podjęcie działań w celu zapobieżenia trwającej w Polsce zagładzie Żydów. Jego radiowe przemówienie rozesłane zostało później jako nota dyplomatyczna do wszystkich rządów sprzymierzonych.

Aleksander Szumański - Oskarżenia określonych kół żydowskich w Stanach Zjednoczonych, jak też Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie pod kierownictwem Pawła Śpiewaka o świadome mordowanie i grabienie mienia Żydów przez Polaków w czasie okupacji niemieckiej w Polsce zakrawa na jawne pogwałcenie polskiej racji stanu, zwłaszcza jeżeli zestawi się to z opiniami przekazywanymi w latach 1945-47 przez żydowską prasę amerykańską, a obecnie wrogi Polsce, Polakom i polskości żydowski „New York Times”.

Czytelnicy polscy w kraju ciągle za mało znają alarmujące ostrzeżenia głośnego polonijnego autora profesora Iwo Cypriana Pogonowskiego. Ten najwybitniejszy dziś wśród Polaków żyjących na Zachodzie znawca problematyki żydowskiej jest autorem opublikowanego już w dwóch wydaniach monumentalnego dzieła dokumentalnego "Jews in Poland" („Żydzi w Polsce”), ze wstępem znanego sowietologa żydowskiego pochodzenia - profesora Richarda Pipesa.

Profesor Iwo Cyprian Pogonowski od kilku lat wytrwale i systematycznie ostrzega przed tym, co robią niektórzy bardzo wpływowi Żydzi zagraniczni, zwłaszcza amerykańscy, dla przyczernienia obrazu polskiej historii i upokorzenia Polaków. Zdaniem profesora Igo Pogonowskiego wszystko jest tylko grą wstępną zmierzającą do ułatwienia nacisków na wypłatę przez Polskę jak najwyższych „odszkodowań za żydowskie mienie". Przed tym ostrzegał wybitny żydowski politolog w USA Norman Finkelstein (autor „Przedsiębiorstwa Holocaust).

W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej" Norman Finkelstein powiedział, że Światowy Kongres Żydów chce szantażem zmusić Polskę do wypłaty 65-67 miliardów dolarów lobby żydowskiemu w Ameryce tytułem restytucji mienia żydowskiego w Polsce. W tym celu robi się wszystko, by upokorzyć Polskę, czym wprost otwarcie zagroził naszemu krajowi już parę lat temu jeden z czołowych przywódców żydowskich.

Za jeden z istniejących przejawów tego typu propagandy wymierzonej w Polskę Pogonowski uznał całokształt twórczości Jana Tomasza Grossa, zwłaszcza jego eseje "Upiorna dekada" oraz książki „Sąsiedzi”, „Strach”, „Złote żniwa”.

W ocenie prof. Pogonowskiego: „Propaganda Grossa pomaga EKSTREMISTYCZNYM ugrupowaniom żydowskim w ich próbach wymuszania od rządu polskiego haraczu za zbrodnie dokonane w Polsce przez Niemców, Sowietów i pospolitych kryminalistów.”

Aby uzyskać nakreślone wyżej cele, prowadzi się akcję ciągłego prowokowania Polaków przez kolejne agresywne zachowania. Przykłady takich działań to: usunięcia krzyża papieskiego w Oświęcimiu, próby usunięcia krzyża z Sejmu, ścięcie krzyża papieskiego na krakowskich Błoniach (antychrześcijański i antypolski akt kard. Stanisława Dziwisza i prezydenta Krakowa prof. Jacka Majchrowskiego), plany ścięcia krzyża na Giewoncie, usunięcie krzyża w Stalowej Woli i wszystkich krzyży ze Wzgórza Trzech Krzyży w Przemyślu, czy też decyzja szefa radomskiej policji Karola Szwalbego, który kazał usunąć krzyże w podległych mu komisariatach. Urządza się z inicjatywy Bronisława Komorowskiego i za zezwoleniem Hanny Gronkiewicz-Waltz lewackie awantury pod Pałacem Prezydenckim, etc. Podobnym celom służy stwarzanie różnego typu antypolskich „faktów prasowych", nagłaśnianie różnych rzekomych incydentów antyżydowskich, tak jak wymyślona afera z rzekomymi „antysemickimi" wystąpieniami na Majdanku. W Oświęcimiu odbywają się coroczne pochody wrogiej Polsce młodzieży izraelskiej, wychowywanej na żydowskim dekalogu Jerzego Kosińskiego „Malowany ptak”.

Jak to było możliwe, iż po dokonanym w 1940 roku przez NKWD ludobójstwie w Katyniu świat był o tej zbrodni informowany fałszywie lub w ogóle tego tematu nie poruszano?

Jak to było możliwe, iż alianci: Wielka Brytania i USA w czasie II wojny światowej nie uczyniły niczego, aby przeszkodzić Hitlerowi w dokonaniu zagłady Żydów, ponadto ukrywali przez lata prawdę o Katyniu?

70 lat temu polski rząd w Londynie poinformował aliantów o masowym mordowaniu Żydów przez Niemców. Przez kolejne lata żądał podjęcia działań, które powstrzymałyby, lub uniemożliwiły Niemcom dokonania Holocaustu. Bez efektu. Owo milczące przyzwolenie światowych potęg na eksterminowanie obywateli polskich, również pochodzenia żydowskiego, to do dzisiaj wstydliwa i niewyjaśniona karta historii. Trudno się dziwić, że w państwach tych dziś ochoczo wspiera się próbę przerzucenia na Polaków współodpowiedzialności za Holocaust. Lansuje się tezy, że w czasie wojny Polacy mieli rzekomo współdziałać z niemieckimi okupantami, korzystać finansowo z Zagłady (obrzydliwa teza Jana Tomasza Grossa) lub przynajmniej biernie przyglądać się rzezi współobywateli. Fakty są oczywiście inne, to właśnie Polacy z narażeniem własnego życia i swoich rodzin ratowali Żydów i domagali się podjęcia przez aliantów działań, które położą kres ludobójstwu.

Tymczasem dwaj najwięksi alianci Wielka Brytania i USA świadomie postanowiły nie reagować w sprawie zagłady Żydów. Już na początku 1940 roku dowództwo konspiracyjnego Związku Walki Zbrojnej poinformowało polski rząd w Londynie o prześladowaniu ludności żydowskiej. Premier i Wódz Naczelny Władysław Sikorski podzielił się tą informacją z premierem Wielkiej Brytanii Winstonem Churchilem i brytyjskim ministrem spraw zagranicznych Anthony Edenem.

W kwietniu 1940 r. Niemcy zdecydowali o utworzeniu obozu Auschwitz–Birkenau (Oświęcim–Brzezinka). Parę miesięcy później zaczęto tam zwozić polskich więźniów politycznych, a dopiero w następnej kolejności Żydów.

Aby poznać prawdę na temat sytuacji w Auschwitz, potrzebne były dokładne i bezpośrednie relacje, co tak naprawdę się dzieje w tym obozie zagłady. W połowie 1940 r. podporucznik Witold Pilecki, współzałożyciel Tajnej Armii Polskiej, jednej z konspiracyjnych organizacji, scalonej później ze strukturami Podziemia Niepodległościowego - Armii Krajowej, przedstawił plan przedostania się do Auschwitz. Celem akcji było zebranie pełnych informacji na temat funkcjonowania obozu i zorganizowanie w nim ruchu oporu. 19 września 1940 r. Pilecki dobrowolnie dał się ująć Niemcom podczas łapanki w Warszawie, aby trzy dni później jako Tomasz Serafiński znaleźć się w obozie.

To właśnie on przekazywał pierwsze źródłowe informacje o ludobójstwie, które zaczęło się w Auschwitz. Jego sprawozdanie poprzez konspiracyjną komórkę „Anna” w Szwecji zostało przesłane do Londynu. Z owego sprawozdania wynika m.in. jednoznacznie, iż jedynym sposobem ucieczki z Auschwitz był komin krematoryjny.

Nie istniały żadne zwolnienia przez Międzynarodowy Czerwony Krzyż, czy też przez komisję lekarską, jak kłamliwie podaje o swoim zwolnieniu na skutek rzekomej interwencji Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, doradca Tuska „profesor” Władysław Bartoszewski. Czy niemiecka obozowa komisja lekarska w Oświęcimiu „zwolniłaby” z obozu chorego, obrzezanego Żyda? Zapewne tak - przez komin krematoryjny. „Zwolnienia” Żydów z obozu wyjaśnia raport Witolda Pileckiego.

W posiadaniu Józefa Rosołowskiego prezesa Polskiego Związku Byłych Więźniów Politycznych Hitlerowskich Więzień i Obozów Koncentracyjnych znajduje się oryginał raportu Witolda Pileckiego. http://www.polandpolska.org/dokumenty/witold/raport-witolda-1945.htm (link is external)

Wiosną 1941 r. Sikorski nasilił działania informujące aliantów i światową opinię o trwającym dramacie Żydów. 3 maja 1941 r. gen. Władysław Sikorski wystosował notę w języku francuskim, angielskim i hiszpańskim zatytułowaną „German occupation in Poland”, w której informował o eksterminacji Żydów. Informacje te były później wielokrotnie powtarzane przedstawicielom rządów Wielkiej Brytanii i USA. Jesienią 1941 r. władze III Rzeszy postanowiły „ostatecznie rozwiązać kwestię żydowską”. W praktyce oznaczało to wymordowanie wszystkich Żydów.

Komenda Główna AK dysponowała informacjami, że w obozie w Chełmnie trwa masowe mordowanie Żydów za pomocą spalin w zamkniętych ciężarówkach! Również i o tej sprawie w grudniu 1941 r. zostali poinformowani przedstawiciele zachodnich rządów. Na przełomie lat 1941–1942 rząd Sikorskiego czynił wszystko co mógł, aby zmusić aliantów do działania. Polskie Ministerstwo Informacji wydało specjalną broszurę dotyczącą Zagłady – „Bestialstwo nie znane dotąd w historii”.

Zmęczony biernością aliantów w czerwcu 1942 r. gen. Władysław Sikorski na falach rozgłośni BBC wygłosił dramatyczny apel do Anglików o podjęcie działań w celu zapobieżenia trwającej w Polsce zagładzie Żydów. Jego radiowe przemówienie rozesłane zostało później jako nota dyplomatyczna do wszystkich rządów sprzymierzonych. Bezdyskusyjnych dowodów trwającej zagłady Żydów dostarczyła misja Jana Karskiego (właściwie Jana Kozielskiego), który na polecenie polskich władz udał się do okupowanego kraju. Karski dwukrotnie przedostał się do getta warszawskiego, przebywał również dwukrotnie w obozie przejściowym w Izbicy.

 

Jesienią 1942 r. powrócił do Wielkiej Brytanii, gdzie jako naoczny świadek opowiedział o eksterminacji Żydów. W oparciu o przywiezione przez Karskiego dokumenty w grudniu 1942 r. minister spraw zagranicznych Edward Raczyński przygotował i przedstawił aliantom szczegółowy raport o Holocauście. Karski został przyjęty również przez prezydenta Stanów Zjednoczonych F.D. Roosevelta. Jan Karski spotkał się w Ameryce z wieloma wybitnymi osobistościami Ameryki – politykami – przedstawicielami mediów i świata artystycznego. Wszędzie apelował o ratunek dla zabijanych Żydów. Bez rezultatu.

10 grudnia 1942 r. Sikorski wydał kolejną notę do Narodów Zjednoczonych, w której nawoływał do przeciwstawienia się trwającej eksterminacji „obywateli polskich żydowskiego pochodzenia”. Noty dyplomatyczne poświęcone losom ludności żydowskiej wysyłał dwukrotnie do rządów sprzymierzonych ambasador RP w Londynie Edward Raczyński. Z podobnym apelem do międzynarodowej społeczności zwróciła się także Polska Rada Narodowa w Londynie.

18 grudnia 1942 r. Prezydent Rzeczypospolitej Władysław Raczkiewicz wezwał papieża Piusa XII do przerwania milczenia i wzięcia w obronę mordowanych Żydów i Polaków. W Polsce jako jedynym państwie okupowanym przez Niemcy za pomoc Żydom groziła kara śmierci. Zabijano nie tylko „winowajców”, ale także ich rodziny. Mimo to od samego początku władze Polski Podziemnej zaangażowały się w pomoc.

Już od początku 1941 r. w Komendzie Głównej Armii Krajowej istniał Referat Żydowski, który zbierał informacje o losach polskich Żydów. 4 grudnia 1942 r. została założona Rada Pomocy Żydom „Żegota” jako kontynuacja działającego od września 1942 r. Tymczasowego Komitetu Pomocy Żydom.

Przy Delegacie Rządu RP na Kraj działała Rada Pomocy Żydom – polska humanitarna organizacja podziemna działająca w latach 1942-1945, jako organ polskiego rządu na uchodźstwie, której zadaniem było organizowanie pomocy dla Żydów w gettach oraz poza nimi. Rada działała pod konspiracyjnym kryptonimem Żegota.

W marcu 1943 r. powołano Referat Żydowski w ramach Delegatury Rządu na Kraj, który m.in. przekazywał „Żegocie” fundusze na akcje pomocy i przesyłał raporty dla rządu w Londynie. Gdy w nocy z 26 na 27 kwietnia 1943 r. Pilecki uciekł z Auschwitz, przekazał na zachód kolejne dowody na trwające tam ludobójstwo Żydów. Polacy rozważali także desperacki atak na Auschwitz (broniło go 8 tys. esesmanów), aby zwrócić uwagę na zagładę Żydów.

W lipcu 1943 r. „Żegota” wystosowała propozycję, aby rząd w Londynie zwrócił się oficjalnie do aliantów z prośbą o wymianę ludności żydowskiej na obywateli niemieckich.

Także Kościół katolicki nie pozostał obojętny na Holocaust. 14 grudnia 1942 r. przebywający w Londynie biskup włocławski Karol Radoński ostro potępił w radiowym przemówieniu działania Niemców – „jeżeli chodzi o ludność żydowską to męka jej przewyższa wszystko co cokolwiek nienawiść i dzikość ciemiężcy zdolna jest wymyślić[…] jako biskup polski z całą stanowczością potępiam zbrodnie dokonywane na ludności żydowskiej”.

Papież Pius XII uratował więcej Żydów niż wszyscy inni polityczni i religijni przywódcy świata razem wzięci. Izraelski historyk i dyplomata Pinchas Lapide szacował, że Pius XII ocalił blisko 900 tysięcy ludzi! „Zrobiłem kiedyś szacunki i oznacza to, że 20 procent żyjących obecnie na świecie Żydów istnieje dzięki niemu” – Powiedział Pinchas Lapide.

To Pius XII nakłaniał admirała Miklosa Horthy'ego, żeby powstrzymał deportacje węgierskich Żydów do Auschwitz. Tylko ta interwencja uratowała 200 tysięcy ludzi.

Rządy USA i Wielkiej Brytanii były głuche na informacje o zagładzie Polaków i obywateli polskich pochodzenia żydowskiego w Polsce. Noty polskiego rządu spotykały się z obojętnością. Gdy na początku grudnia 1942 r. gen. Władysław Sikorski po raz kolejny nawoływał do zniszczenia bombami torów dojazdowych, komór gazowych i krematoriów w obozach zagłady w okupowanej Polsce, Churchill enigmatycznie obiecywał zająć się tą kwestią. Fakty są takie, że techniczne naloty na teren Oświęcimia były możliwe od 1942 r., a w 1944 r. przeprowadzano je regularnie. W 1944 r. o bombardowanie szlaków komunikacyjnych do niemieckich obozów zagłady prosili już nie tylko Polacy, ale także amerykańskie organizacje żydowskie.

Brytyjczycy posiadali informacje na temat zagłady Żydów nie tylko od Polaków. Na przykład udało im się przechwycić depesze chilijskiego konsula w Protektoracie Czech i Moraw, które donosiły o początkach zagłady Żydów. Churchill nie tylko milczał. Firmował bowiem politykę brytyjskich władz w Palestynie, które skrupulatnie pilnowały, aby nie napływali do niej uciekający przed Holocaustem europejscy Żydzi. Gdy w grudniu 1940 r. do brzegów Palestyny dopłynął statek „Salvador” z kilkuset nielegalnymi imigrantami, brytyjskie władze nie pozwoliły mu dopłynąć do Haify. Statek zatonął. Takich incydentów na palestyńskim wybrzeżu w latach 1940–1942 było wiele.

Aby zrozumieć obojętność Brytyjczyków trzeba znać realia tamtej epoki. Nie tylko Niemcy uważali się za lepszych rasowo (rasę panów). Podobnie uważali Brytyjczycy. Churchill wielokrotnie powtarzał we are superior (jesteśmy najlepsi). Dla brytyjskiej elity Żydzi, Arabowie, Hindusi, murzyni byli jedynie lesser races, czyli niższymi rasami. Sprawa zagłady Żydów zwyczajnie nie dotyczyła Brytyjczyków.

Podobnie zachowywał się rząd USA i amerykańskie elity. Prezydent Franklin. D. Roosevelt po prostu zabijał milczeniem polskie wołania o położenie kresu zagładzie. Roosevelt był skutecznym, cynicznym politykiem. Warto przypomnieć, że zgodził się, aby Stalin przypisał Niemcom odpowiedzialność za mord w Katyniu, bo nie chciał tłumaczyć wyborcom, dlaczego pomagają jednemu zbrodniarzowi w walce z drugim.

W sprawie Holocaustu Roosevelt dostrzegał zagrożenie dla swojego wizerunku. Wiedział bowiem, że gdyby podjął jakiekolwiek działania, mogłyby być przez opinię publiczną uznane za niewystarczające. Dlatego właśnie wolał milczeć. Gdy pod koniec października 1943 r. do Białego Domu przybyła delegacja amerykańskich rabinów, Roosevelt wymknął się potajemnie z Białego Domu, aby po raz kolejny uniknąć rozmowy na ten temat. O tym, że była to przemyślana polityka, świadczą działania amerykańskiego Departamentu Stanu.

Na początku 1943 r. urzędnicy odcięli amerykańskiej prasie dostęp do informacji o Zagładzie, jakie napływały od środowisk żydowskich ze Szwajcarii. Kilka tygodni później na tajnej konferencji amerykańsko-brytyjskiej na Bermudach podjęto decyzję, że alianci nie podejmą specjalnych działań, aby przerwać Zagładę. Przebieg tej konferencji do tej pory owiany jest tajemnicą. Dokumenty brytyjskie wciąż pozostają tajne. Amerykańskie odtajniono w niewielkim stopniu.

Rządy USA i Wielkiej Brytanii tylko raz oficjalnie odniosły się do Zagłady. 17 grudnia 1942 roku wydały notę dyplomatyczną, że po wojnie „winni nie unikną odpowiedzialności”. O ile Amerykanie i Brytyjczycy zwyczajnie ignorowali Holocaust, to trzeci co do ważności aliant zachodni - Francuzi brali w nim czynny udział.

Francuski rząd Vichy od samego początku starał się „zaimponować” Niemcom swoim antysemityzmem. Jeszcze w październiku 1940 r. z III Rzeszy do Francji przetransportowano sześć tysięcy Żydów. W tym samym miesiącu wdrożono antyżydowskie ustawodawstwo i rozpoczęto prześladowania. Żydom zakazano wykonywania określonych zawodów, a Żydów-cudzoziemców internowano w obozach. Po tym nastąpiła rejestracja i konfiskata majątków.

Władze Vichy były gotowe zintensyfikować prześladowania Żydów, byle tylko odebrana im własność trafiła do Francuzów. Władze Vichy same organizowały transporty do Auschwitz. Pierwszy z nich ruszył do Polski 27 marca 1942 r., zaś ostatni odjechał w lipcu 1944 r., już po lądowaniu aliantów w Normandii. Amerykański historyk Robert Paxton przekonywał w wydanej w 1972 r. książce „Francja Vichy”, że Niemcy utrzymywali we Francji znikome siły okupacyjne, bo większość zadań wykonywali sami Francuzi. Najlepszym komentarzem do całej sprawy jest spór pomiędzy francuskimi kolejami państwowymi a rządem o rachunki za wywóz Żydów do obozów śmierci w Polsce. Ponieważ nie zapłacił ich rząd Vichy, władze firmy domagały się uregulowania rachunków za tę usługę jeszcze rok po zakończeniu wojny. Te fakty wyglądają ciekawie na tle publikacji współczesnych mediów francuskich, piętnujących rzekomy polski antysemityzm i „polskie obozy zagłady”.

 

TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „WARSZAWSKA GAZETA” 20 WRZEŚNIA 2013 r.