foto1
Kraków - Sukiennice
foto1
Lwów - Wzgórza Wuleckie
foto1
Kraków - widok Wawelu od strony Wisły
foto1
Lwów - widok z Kopca Unii Lubelskiej
foto1
Lwów - panorama
Aleksander Szumański, rocznik 1931. Urodzony we Lwowie. Ojciec docent medycyny zamordowany przez hitlerowców w akcji Nachtigall we Lwowie, matka filolog polski. Debiut wierszem w 1941 roku w Radiu Lwów. Ukończony Wydział Budownictwa Lądowego Politechniki Krakowskiej. Dyplom mgr inż. budownictwa lądowego. Dziennikarz, publicysta światowej prasy polonijnej, zatrudniony w chicagowskim "Kurierze Codziennym". Czytaj więcej

Aleksander Szumanski

Lwowianin czasowo mieszkający w Krakowie

       ALEKSANDER SZUMAŃSKI

   KORESPONDENCJA Z KRAKOWA

 

ŚMIERĆ VIOLETTY VILLAS CZY W WYNIKU CHAMSKIEGO ATAKU

                                 DZIENNIKARSKIEGO

 

 

„Dziennik Polski” ukazujący się w Krakowie od 1945 roku to niewątpliwie gazeta z tradycjami. Zawsze był taki jak w tytule, choć nie był pozbawiony grzeszków, o grzechach nie mówiąc. W czasach PRL był zapewne jedyną polską gazetą która można było czytać. W czasach najnowszych tekst tej konserwatywnej gazety otwierał codzienny, krótki, felietonik redaktora Tomasza Domalewskiego. Czytało się te strofy z satysfakcją, uśmiechem, nawet na najgorsze tematy próbujące  uczynić Polskę lisową, olejnikową, czy gugałową. Nic z tych rzeczy twierdził Domalewski. No i cóż w ramach „uzdrawiania” Polski medialnej przez tuskową ekipę padła również i ta gazeta, żeby było śmieszniej, to nagle od wczoraj. Odszedł redaktor naczelny Piotr Legutko, wyrzucono redakcję z „Krążownika Wielopole”, won na peryferia. „Krążownik Wielopole” to zabytkowy krakowski pałac prasy, przy ul Wielopole. W tym budynku w czasie okupacji hitlerowskiej rodziła się codziennie hitlerowska jaczejka „Goniec Krakowski”. Tu pracowali drukarze patrioci, którzy w jednym z numerów  „Gońca Krakowskiego” na ostatniej stronie umieścili wiersz, który czytany pionowo z pierwszych liter oznajmiał narodowi: ”Polacy Sikorski działa”. Obecnie redaktorem naczelnym został Maciej Kwaśniewski, który ma w planie połączenie „Dziennika Polskiego” z „Gazetą Krakowską” o tradycjach „Proletariusze wszystkich krajów łączcie się”!  We wczorajszym numerze „Dziennika Polskiego” (27 10 2011)   w miejsce red. Tomasza Domalewskiego redaktor Maciej Kwaśniewski powołał Joannę Senyszyn, która w swej inauguracji wylała następną porcję pomyj na rodzinę śp. Lecha Kaczyńskiego, porównując członka prezydenckiej rodziny do bolszewickich Jaroszewiczów. Członka prezydenckiej rodziny porównuje do „czerwonego księcia” etc. Dla przypomnienia nędznej postaci Senyszyn warto przytoczyć jej rozważania w wywiadzie z Moniką Olejnik:

 

„Czy pani nosi krzyżyk na szyi"?

"No wie pani, jak pani może o to pytać?! Ja się krzyżykiem brzydzę! Ja w ogóle jestem anty krzyżowa”.

 

i dalej:

 

„Co będzie modne tej jesieni według Joanny Senyszyn”?

 

„W Polsce na pewno zapanuje moda krzyżowa - ocenia euro posłanka. Senyszyn twierdzi również, że krzyż sprzed Pałacu Prezydenckiego ma wpływ na odkrycia naukowe. - Pomoże w poszukiwaniu punktu „G”, bo krzyż na Krakowskim Przedmieściu to pisowski punkt „G” i dlatego piso krzyżowcy odstawieni od krzyża nie mogą dostać orgazmu i są sfrustrowani” - mówi Wirtualnej Polsce Joanna Senyszyn, euro posłanka SLD.

 

I dalej:

 

".poseł Palikot ma się więc z czego uczyć",

".nie każdy ma brata na Wawelu!",

".Jarosław Kaczyński wskakuje na trumnę brata, jak Piłsudski na kasztankę”!

 

 

 

 

 

Cytat wypowiedzi Janusza Palikota z blogu Senyszyn:

 

„JANUSZ PALIKOT, POSEŁ PO:

 

- Lech Kaczyński jest chamem,

- apeluję do Lecha Kaczyńskiego, aby wytrzeźwiał,

- Bronisław Komorowski pójdzie na polowanie na wilki, zastrzelimy Jarosława Kaczyńskiego, wypatroszymy i skórę wystawimy na sprzedaż,

- I ty tchórzu chcesz cos wyjaśnić”.

 

Do Józefa Życińskiego:

 

„Szanowny Arcybiskupie, precz z fałszywą skromnością. Nasi duchowni nie gorsi. Też potrafią molestować i gwałcić. Dorosłych i dzieci. I robią to wcale nie rzadziej i nie mniej brutalnie niż ich zagraniczni kumple. Różnica w tym, że wciąż czują się bezkarnie i nie chcą przepraszać, bo mają wsparcie dostojników Kościoła. Takich, jak pan. Wstyd mi za pana, panie Życiński, i za panu podobnych. Przestańcie wreszcie odwracać pedofila ornatem. Ksiądz pedofil to taki sam przestępca, jak świecki pedofil. Albo i gorszy”.

 

Na swoim blogu Senyszyn konkluduje:

„BP TADEUSZ PIERONEK:

 

Radio Maryja to niestety mentalność sekty. Kto nie jest z nami, ten jest przeciw nam.

Radio Maryja wie, co Ojciec Święty miał na myśli. Nawet lepiej niż on sam.

Ja nie jestem psychiatrą”.

 

 Opis: Zapytany przez brukselski dziennik Le Soir, dlaczego Episkopat toleruje antysemickie wypowiedzi ks. Jankowskiego”.

 

W powołanym numerze „Dziennik Polski” zaprasza na krakowskie „Zaduszki poetyckie” organizowane przez Zarząd Główny Związku Literatów Polskich.

 

W Zarządzie Głównym Związku Literatów Polskich zasiadają wyłącznie Tajni Współpracownicy SB:

 

prezes ZG ZLP Marek Wawrzkiewicz -  TW „MW”,

członek PZPR, korespondent "Trybuny Ludu" PRL w Moskwie,

 

v-ce prezes Jacek Kajtoch - komunista, TW „DYWERSJA” , wyrzucony z UJ za plagiat własnej pracy doktorskiej,

v-ce prezes Krzysztof Gąsiorowski pseudonim, kryptonim TW „KG”,

v-ce prezes Leszek Żuliński  TW „Literat”, „Jan”, publicysta "Trybuny",

v-ce prezes Grzegorz Wiśniewski TW Służb Wojskowych,

v-ce prezes Aleksander Nawrocki TW Ministerstwa Spraw Wewnętrznych,

v-ce prezes Andrzej Zaniewski pseudonim, kryptonim TW „Witold Orłowski”,

v-ce prezes Wacław Sadkowski pseudonim, TW „Olcha”.

                                                      

 „Dziennik Polski” zmieniając szatę stał się pismem sensacyjno-brukowym z braku bieżącej opisujący  szczegółowo z „Pitawala krakowskiego” „kronikę kryminalną”, równocześnie hołdując partii rządzącej wszelkim jej poczynaniom. Ze starych dziennikarzy utrzymał się jedynie grafomański poeta Józef Baran ze swoim śmiecia wartym „wierszowiskiem” poprawiający grafomańskie wiersze nie wiersze, jak na grafomana przystało. To jest ta dziennikowa „edukacja” literaturą „piękną”. Drugim bohaterem stron ”Dziennika Polskiego” pozostał, a jakże, lewacki redaktor działu kulturalnego „Dziennika Polskiego” Wacław Krupiński. O reszcie zatrudnionych w nowej szacie nie piszę, bo nie są warci nawet przecinka. W piątki nic się nie zmieniło, w dalszym ciągu lew salonowy od kultury dziennikowej red. Wacław Krupiński stara się zainteresować czytelników wiadomościami kulturalnymi z Krakowa. Od lat starający się wyrobić pozycję artystyczną Ninie Repetowskiej zaniechał dzieła zbyt koślawych recenzji, które 71 letniej  Repetowskiej tak dopomogły w uzyskaniu kariery, jak ze mnie  udało się uzyskać Krupińskiemu miłośnika antypolskiej twórczości Czesława Miłosza. Gdy Miłosz zmarł usiłował w sprawie jego pochówku wejść w kontakt z rektorem UJ ubekiem Franciszką Ziejką, co mu się zresztą bez trudności udało, następnie opisał w różnych „szmatkach” „bezczelne komitety protestacyjne” dotyczące pochówku antypolaka Czesława Miłosza w Panteonie Narodowym na Skałce, Najmocniejszy argument duetu Ziejka – Krupiński był- „iż takie komitety może sobie powoływać amerykańska „Gwiazda Polarna”. Gwiazda Polarna jest najstarszą niezależną patriotyczną  gazetą polskojęzyczną wydawaną w Stanach Zjednoczonych. Ukazuje się od 1908 roku w Stevens Point, w stanie Wisconsin. Zachęca do lektury artykułów o tematyce polonijnej patriotycznej , kulturalnej, politycznej oraz z wielu innych dziedzin.

Gwiazda Polarna przynosi ponadto wiadomości z Polski i ze świata, informacje sportowe oraz rozrywkę.

Do duetu Ziejka – Krupiński poza przeorem A. Napiórkowskim dołączył Stanisław Mancewicz pełnomocnik Adama Michnika. Zorganizowali pogrzeb Czesława Miłosza Na Skałce – kondukt pogrzebowy poprowadził Drogą Królewską przy udziale Podhalańczyków kapuś o. Janusz Bielański TW pseud. ”Waga”, a przemawiało nad grobem Czesława Miłosza dwóch Żydów- rabin i Adam Michnik nienawidzący Kościoła

rzymsko-katolickiego http://www.youtube.com/watch?v=QlSsg7QkjrY

 

W pierwszy piątek „DP” w nowej szacie red. Wacław Krupiński był łaskaw pastwić się w sposób niegodny polskiego dziennikarza nad Violettę Villas  w obszernym tekście „Dwa życia Violetty Villas”. Na wstępie donosi , iż VV uzależniona jest od narkotyków i od alkoholu. „Oto stara kobieta siedzi samotnie na scenie, ubrana w długie włosy, kapelusz, na biało, jak komunijne dziecko, słyszy już tylko na prawe ucho”. Powita publiczność słowami: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus i niepokalane serce Marii, witam”. Gdy zacznie śpiewać okaże się, że zapomina słów, nie czuje rytmu, a jej wokalizy łapią fałsz,. Nie ma połowy dolnych zębów. Jednak publiczność która czekała na to spotkanie dwie godziny, wstaje, bije brawo, płacze. Całuję was w samo serce – usłyszą. Nazywa się Czesława Gospodarek, a to, iż podbiła  pół Ameryki, ten wyjątkowy talent, to pana Krupińskiego nie interesuje, Wstyd mi wymieniać dalszą listę podłości – do przeczytania w „Dzienniku Polskim” piątek 2 grudnia 2011. Pani Violetta Villas osoba niezmiernie delikatna nie wytrzymała tych zniewag i być może w czasie czytania tego paszkwilu zmarła 6 grudnia 2011. Przedtem nie chorowała. Jak autor tego paszkwilu  red. Wacław Krupiński przyjął tę śmierć? W czasie okupacji hitlerowskiej okupanci strzelali do naszych brylantów, tak zginął Krzysztof Kamil Baczyński. A teraz? Popłuczyny dziennikarskie pomiatają Polską, jej kulturą i dziedzictwem narodowym.

Oto jaka była http://niepoprawni.pl/blog/425/taka-byla#comment-240246

 

 

 

                                                           Aleksander Szumański

   ALEKSANDER SZUMAŃSKI

KORESPONDENCJA Z KRAKOWA 

 

 

MARSZ LWOWSKICH DZIECI

 

W dzień dyszczowy i ponury

z Cytadeli idu Góry

szyrygami lwoski dzieci

idu tułać si pu świeci

Idu idu na Warszawy

pójdu pójdu w boi krwawy

bo już na nich tam

czeka straszny wróg

a winc prowadź prowadź Bóg

 

Dzień wyjazdu już nadchodzi

matka płacze i zawodzi

z żalu ściska biedny głowy

pan kumendant ma przymowy

Bońdzci dzielni wy żułnierzy

brońci kraju jak należy

Już pobudki ton

trombka nasza gra

a więc żegnaj matku ma

 

Żegnaj siostru żegnaj braci

wiem że żałuść w sercach maci

Władzy płakać wam nie broniu

na kuściołach dzwony dzwoniu

Z dala widać już niestety

wieży kuścioła Elżbiety

winc już zbliża si

nam udjazdu czas

a winc żegnam żegnam was

 

Czemu płaczysz ukochana

Być żołnierzym-rzecz cacana

Mundur z igły guzik błyszczy

pół cytnara mam w tornistrzy

Patrz na tego manlichera

Kużdy żółnirz ni umiera

Wtedy luba łacz

wtedy luba cierp

gdy mnie zgładzi jakiś Serb

 

Hej kuledzy dajci rency

może was ni ujrzy wiency

może wrócy cienżku ranny

i dustany krzyż drywnianny

Może ma mogiła stani

dzieś daleko na Bałkani

Moży uda si

ży powrócy zdrów

i zobaczy miasto Lwów

 

Ta anonimowa piosenka znana jako „Marsz lwowskich dzieci” była jedną z najbardziej popularnych piosenek lwowskich, śpiewaną aż do wybuchu II wojny światowej. Opisuje również moment wymarszu z koszar i wyjazdu na front bałkański żołnierzy  lwowskiego batalionu 30 Pułku Piechoty Austriackiej, stacjonującego na Cytadeli, po ogłoszeniu powszechnej mobilizacji bezpośrednio przed rozpoczęciem I wojny światowej. „Marsz lwowskich dzieci” przeważnie śpiewany jest w pozycji stojącej dla uhonorowania Orląt Lwowskich”.

 

Tak też było 20 listopada 2011 roku gdy rozpoczął się coroczny koncert „Orlątko” organizowany przez Fundację Ocalenia Kultury Kresowej” dla upamiętnienia Obrony Lwowa 22 listopada 1918 roku. Koncert odbył się tradycyjnie w Młodzieżowym Domu Kultury kościoła św. Jadwigi w Krakowie, rozpoczęty „Marszem lwowskich dzieci”.

 

Organizator i reżyser  prezes fundacji Karol Wróblewski koncert podzielił na dwie części; historyczno – wspomnieniową i część rozrywkową.

 

Jarosław Szarek historyk Krakowskiego Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej opowiadał o losach Obrony Lwowa przez Orlęta Lwowskie w listopadzie 1918 od początku walk obronnych, urozmaicił koncert trzema wejściami – „Umarli, abyśmy wolnymi żyli”, „Lwów był najbardziej bez trwogi”, „Druga Obrona Lwowa”.

 

Pomiędzy prezentacjami historycznymi trwał koncert. Dziesięcioletni Paweł Paprocki przy akompaniamencie swojej matki Ireny Paprockiej zaśpiewał wzruszająco „Orlątko” Artura Opmmana . Przypomnę słowa tej piosenki, zawsze powodującej wzruszenie, a nawet łzy na widowni. Tak było i tym razem:

 

   ORLĄTKO

 

O mamo, otrzyj oczy,

Z uśmiechem do mnie mów -

Ta krew, co z piersi broczy,

Ta krew - to za nasz Lwów!

Ja biłem się tak samo

Jak starsi - mamo, chwal! ...

Tylko mi ciebie, mamo,

Tylko mi Polski żal! ...

 

Z prawdziwym karabinem

U pierwszych stałem czat ...

O, nie płacz nad swym synem,

Że za Ojczyznę padł ! ...

 

Z krwawą na kurtce plamą

Odchodzę dumny w dal ...

Tylko mi ciebie, mamo,

Tylko mi Polski żal! ...

 

Mamo, czy jesteś ze mną ?

Nie słyszę twoich słów ...

W oczach mi trochę ciemno ...

Obroniliśmy Lwów! ...

Zostaniesz biedna samą ...

Baczność! Za Lwów! Cel! Pal!

Tylko mi ciebie, mamo,

Tylko mi Polski żal.

 

 

    Utwór "ORLĄTKO" napisał Artur Franciszek Michał Opmman /OR - OT/ gorący patriota, wybitny poeta i pisarz, " młodopolanin", urodzony w Warszawie, zakochany we Lwowie. Utwór powstał w okresie Obrony Lwowa w listopadzie 1918 roku.

 

    Jest to najbardziej znany przez Lwowian, wielokrotnie prezentowany na różnych lwowskich uroczystościach utwór, wzbudzający zawsze wzruszenie, nierzadko wywołujący łzy. Mówiony i śpiewany.

   Artur Franciszek Michał Opmman zmarł w Warszawie. Nad jego grobem Jan Lorentowicz powiedział: „Odszedł w zaświaty poeta, który w ciągu czterdziestu kilku lat swego życia twórczego miał jedną tylko namiętność: bezgraniczne ukochanie Ojczyzny".

 

Jarosław Szarek przekazał najistotniejsze fakty historyczne dotyczące Obrony Lwowa, heroiczną walkę Orląt Lwowskich w obronie swojego miasta, jak i walkę Orląt Lwowskich pod Zadwórzem zwanych „Polskimi Termopilami” w czasie wojny polsko-bolszewickiej.

 

We wszystkich ośrodkach władzy powstających na ziemiach polskich z wyjątkiem Wielkopolski, zgadzano się, że najwłaściwszą osobą do objęcia zwierzchnictwa nad państwem jest Józef Piłsudski, który 18 listopada 1918 roku powołał pierwszy rząd Rzeczypospolitej Polskiej, którego premierem został Jędrzej Moraczewski. Piłsudski został Tymczasowym Naczelnikiem Państwa – powoływał rząd i wyższych urzędników, oraz zatwierdzał dekrety wydawane przez rząd.

 

Tymczasem trwała wojna polsko-ukraińska (1918-1919) będąca  konfliktem zbrojnym o przynależność państwową zamieszkałej przez Polaków i Ukraińców Galicji Wschodniej.

 

Stronami konfliktu były proklamowana 1 listopada 1918 roku przez społeczeństwo ukraińskie Galicji Wschodniej  - Zachodnio Ukraińska  Republika Ludowa po jednej stronie, oraz polskie społeczeństwo Lwowa i lokalny lwowski Komitet Ochrony Dobra i Porządku Publicznego (Tymczasowa Komisja Rządząca), a po 11 listopada (w rzeczywistości 22 listopada) odrodzone państwo polskie, po drugiej.

 

7 października 1918 roku Rada Regencyjna ogłosiła manifest do narodu polskiego, ogłaszający powstanie niepodległego państwa polskiego. Zarząd miasta Lwowa wysłał więc 11 października 1918 do Rady Regencyjnej list zapewniający, że mieszkańcy miasta wezmą aktywny udział w budowie niepodległej Rzeczpospolitej. Na mocy dekretów Rady i rozkazu jej Komisji Wojskowej płk Władysław Sikorski rozpoczął organizację we Lwowie z byłych oficerów i szeregowych Polskiego Korpusu Posiłkowego oddziałów Wojska Polskiego, powołując Komendę Okręgową. Od lata 1918 istniały ponadto Polskie Kadry Wojskowe powiązane z Narodową Demokracją. Na ich czele stał kpt. armii austriackiej Czesław Mączyński, członek Ligi Narodowej.

 

W tym czasie nastąpiło też ożywienie działalności niepodległościowych organizacji ukraińskich.

 

    W pierwszej połowie października 1918 zwołano do Lwowa delegatów z ziem należących przed wojną do Austro-Węgier, na których mieszkali Ukraińcy – Galicji Wschodniej, Bukowiny i Rusi Zakarpackiej. 19 października utworzyli oni Ukraińską Radę Narodową, która ogłosiła utworzenie państwa ukraińskiego z ziem wschodniej Galicji aż po rzekę San.

 

20 października podczas posiedzenia Rady Miejskiej Lwowa przyjęto rezolucję o przyłączeniu miasta do Polski. Aktowi sprzeciwili się radni ukraińscy, uznając go za bezprawny.

 

30 października komendant lwowskiego okręgu Polskiej Organizacji Wojskowej  (POW) – por. Ludwik de Laveaux podczas odprawy komendantów grup poinformował, że następnego dnia planuje zbrojne zajęcia Lwowa w imieniu Rzeczpospolitej, uprzedzając podobną akcję ze strony Ukraińców. Przewidywał zajęcie Dworca Głównego wraz z magazynami wojskowymi, obsadzenie rogatki Łyczakowskiej, oraz zajęcie Ratusza, Poczty Głównej i komendy wojsk austriackich w gmachu namiestnictwa. Tego samego dnia ogłoszono także mobilizację, która spotkała się z szerokim odzewem, zwłaszcza wśród młodzieży. Powstały wówczas „Lwowskie Orlęta”, rekrutujące się z chłopców i dziewcząt, którzy nie ukończyli 18 roku życia, reprezentujących wszystkie warstwy społeczne. Stanowiły czwartą część obrońców i mniej więcej czwartą część spośród  przeszło tysiąca pięciuset poległych po polskiej stronie. Symbolami tych Młodych Bohaterów – Orląt Lwowskich stali się  czternastoletni Jurek Bitschan i najmłodszy kawaler Krzyża Virtuti Militari trzynastoletni Antoś Petrykiewicz . Bitschan w liście z 20 listopada 1918 roku pisał do swojego ojczyma: „Kochany Tatusiu, idę dzisiaj zameldować się do wojska. Chcę okazać, że znajdę na tyle siły, by móc służyć i wytrzymać. Obowiązkiem też moim jest iść, gdy mam dość sił, a wojska braknie ciągle dla oswobodzenia Lwowa. Z nauk zrobiłem już tyle ile trzeba było. Jerzy”. Poległ w ataku na koszary naprzeciw Cmentarza Łyczakowskiego. W rejonie szkoły im. Henryka Sienkiewicza 5 listopada zginął piętnastoletni Wilhelm Haluza, o którego odwadze dowódca odcinka wyrażał się z najwyższym uznaniem. Czternastoletni Tadeusz Wiesner  walczył na Kulparkowie. Aresztowany w domu rodziców, po przejściowej utracie tej dzielnicy przez Polaków, został rozstrzelany przez żołnierzy ukraińskich.

W natarciu na Szkołę Kadecką poległ czternastoletni Tadeusz Jabłoński. To tylko nieliczne przykłady heroizmu najmłodszych obrońców miasta – Semper Fidelis. 

 

1 listopada 1918 nad ranem, żołnierze podlegający Ukraińskiemu Komitetowi Wojskowemu, uprzedzając polską akcję, opanowali większość gmachów publicznych we Lwowie.

W odpowiedzi powstały spontanicznie, w zachodniej części miasta, dwa polskie punkty oporu z bardzo nieliczną początkowo i słabo uzbrojoną załogą. Były to - szkoła im. Henryka Sienkiewicza, w której znajdował się batalion kadrowy Wojska Polskiego pod dowództwem kpt. Zdzisława Trześniowskiego i Dom Akademicki przy ul. Isakowicza z niewielką grupą żołnierzy POW. Obie placówki rozpoczęły akcję obronną. Wkrótce powołano Naczelną Komendę Obrony Lwowa na czele z kpt. Czesławem Mączyńskim.

 

    17 listopada 1918 roku rozkazem Józefa Piłsudskiego, na własne życzenie, na czele Naczelnego Dowództwa Wojsk Polskich w Galicji Wschodniej, potocznie nazywanego Armią Wschód, stanął gen. Tadeusz Rozwadowski.

 

Walki we Lwowie trwały do 21 listopada 1918 roku, kiedy to Polacy uzyskali znaczną przewagę.

   

Aby uniknąć otoczenia, dowodzący wojskami ukraińskimi płk. Hnat Stefaniw rozkazał wojskom ukraińskim opuścić Lwów w nocy 22 listopada 1918 roku. Miasto było wolne ale nadal oblężone.

 

Podobne wystąpienia miały miejsce w Drohobyczu, Borysławiu, Samborze i Przemyślu.

 

W nocy z 24/25 listopada do oblężonego Lwowa przybył gen. Rozwadowski i przejął dowodzenie od gen. Bolesława Roi. Rozkazy nowego dowódcy nakazywały kontynuowanie ofensywy. Rozwadowski po rozpoznaniu sytuacji stwierdził, że polskie siły są na to zbyt słabe. Generał przystąpił do przekształcania nierównych liczebnie i niezdyscyplinowanych grup ochotników w oddziały regularnego wojska.

 

 Po wycofaniu się ze Lwowa Kwatera Głównej Ukraińskiej Armii Halickiej (UHA) wykorzystała na organizowanie oddziałów wojskowych. W połowie grudnia 1918 roku front polsko-ukraiński ustalił się na linii od Cisnej do Chyrowa, potem wzdłuż linii kolejowej Przemyśl-Lwów do Przemyśla, z powrotem wzdłuż tej samej linii na przedpola Lwowa, następnie do Jarosławia, przez Lubaczów, Rawę Ruską, Bełz do Kryłowa.

 

Z początkiem stycznia 1919 roku wojska polskie zdobyły Uhnów i Bełz, oraz zdobyły linię kolejową Jarosław-Rawa Ruska, co dało im dobrą pozycję do kolejnych operacji zaczepnych.

 

Pod koniec grudnia 1918 roku Naczelna Komenda Ukraińska przystąpiła do ofensywy mającej na celu zajęcie Lwowa i wyparcie  wojsk polskich za San. Gen. Rozwadowski w porę doskonale odgadł te zamiary. Według jego rozkazu grupa mjr. Józefa Sopotnickiego uderzyła na tyły wojsk ukraińskich oblegających miasto. Straty zadane Ukraińcom, spowodowały, że obrońcom Lwowa, mimo trudnej sytuacji w mieście udało się odeprzeć ofensywę. Kolejny nieudany atak na Lwów miał miejsce na początku stycznia 1919 roku. Po jego załamaniu dowództwo UHA zaplanowało przerwać połączenie pomiędzy Lwowem a Przemyślem. Była to tzw. „operacja wowczuchowska”, trwająca od 15 lutego do 19 marca 1919 roku. Początkowo zakończyła się ona sukcesem (połączenie przerwano), jednak w niekorzystnej dla armii polskiej sytuacji przerwania walk zażądała Misja Wojskowa Ententy pod przewodnictwem gen. Josepha Barthelemy (linia Barthelemy).

 

Walki wznowiono 2 marca 1919 roku, a 19 marca wojska polskie odbiły linię kolejową Przemyśl-Lwów.

 

Nową propozycję rozejmu Rady Czterech (pod przewodnictwem gen. Bothy – linia Bothy) przyjęła Kwatera Głowna UHA, ale odrzuciły ją władze polskie, i przerzuciły oddziały armii Hallera w sile 35000 żołnierzy na front polsko-ukraiński.

 

Pod koniec kwietnia 1919 roku Naczelne Dowództwo Wojsk Polskich opracowało plan ofensywy przeciwko armii zachodnio-ukraińskiej w Galicji Wschodniej. Celem operacji było rozbicie wojsk ukraińskich operujących na Wołyniu i Galicji Wschodniej, zapewnienie bezpieczeństwa polskiej ludności zamieszkującej te tereny, odzyskanie obszarów Galicji Wschodniej, oraz uzyskanie bezpośredniego połączenia Polski z Rumunią.

 

Pod rozkazami gen. Józefa Hallera zgrupowano znaczne siły. Ich trzon stanowiły I korpus gen. Daniela Odry, 1 i 2 Dywizje Strzelców z Armii Polskiej we Francji, Grupa Operacyjna gen. Aleksandra Karnickiego, Lwowska Dywizja Piechoty oraz zgrupowanie gen. Wacława Iwaszkiewicza z podległą mu Grupą Operacyjną gen. Władysława Jędrzejowskiego i nowo sformowane 3 i 4 Dywizja Piechoty. Łącznie stan bojowy oddziałów polskich przewidzianych do działań wynosił około 50 000 żołnierzy, 200 dział i 900 karabinów maszynowych.

 

Siły armii zachodnio-ukraińskiej zebrane pod dowództwem gen. Mychajła  Omelianowicza - Pawlenki, posiadały w tym czasie około 44 000 żołnierzy, 552 karabiny maszynowe i 144 działa.

 

W połowie maja 1919 roku wojska polskie rozpoczęły ofensywę w Galicji i na Wołyniu. 14 maja jako pierwsze uderzyły oddziały I Korpusu Armii Hallera, Grupa Operacyjna gen. Aleksandra Karnickiego, oraz Lwowska Dywizja Piechoty. 15 maja weszło do akcji zgrupowanie gen. Wacława Iwaszkiewicza, uderzając z trzech stron na Sambor.

 

25 maja oddziały polskie doszły do linii Bolechów-Chodorów-Bóbrka-Busk. W tym samym czasie, 25 maja, armia rumuńska wraz z 4 Dywizją Strzelców Polskich rozpoczęła zajmowanie południowo-zachodnich terenów ZURL (Pokucia) z Kołomyją i Śniatyniem. Część oddziałów ukraińskich (1 Brygada Górska UHA i Grupa „Hłyboka”) utraciły styczność z głównymi siłami, i zmuszone były przejść na Zakarpacie, gdzie zostały internowane przez władze czechosłowackie.

 

    Zmusiło to dowództwo UHA do przesunięcia oddziałów na południowy wschód Galicji, ograniczony rzekami Zbrucz-Dniestr. Po odpoczynku i reorganizacji 7 czerwca oddziały Zachodnio-Ukraińskiej Republiki Ludowej (UHA)  pod dowództwem gen. Ołeksandra  Hrekowa  przystąpiły do kontrofensywy („ofensywa czortkowska”).

 

W ciężkich bojach udało im się odrzucić wojska polskie na linię Dniestr-Gniła Lipa-Przemyślany-Podkamień, co obudziło nadzieję na zwycięstwo, i w konsekwencji spowodowało odrzucenie polskiej propozycji przymierza i utworzenia linii demarkacyjnej, zwanej linią Delwiga.

 

W niedługim czasie jednak siły UHA zostały ponownie wyparte na pozycje wyjściowe nad Dniestrem i Zbruczem. 28 czerwca 1919 roku armia polska przełamała front pod Jazłowcem i 16 lipca  zmusiła siły UHA do wycofania się za Zbrucz, na teren Ukraińskiej Republiki Ludowej.

 

Oddziały UHA zostały użyte w celu wsparcia wojsk URL w walce z bolszewikami. Już 25 lipca na przeciwbolszewicki front ruszył II Korpus Halicki, a reszta UHA wyruszyła 2 sierpnia 1919 (operacja kijowska).

 

Po zajęciu Lwowa, 22 listopada 1918 polskie władze wojskowe zatrzymały jako zakładników ukraińskich polityków: Juliana Romanczuka, Kyryła Studynśkiego, Wołodymyra Ochrymowycza, Wołodymyra Starosolskiego, Iwana Kiweluka, Wołodymyra Baczynśkiego, Iwana Kurowcia.

Następnie rozpoczęto akcję internowania w obozach Ukraińców "podejrzanych o działalność na szkodę państwa polskiego", w tym urzędników Zachodnio Ukraińskiej Republiki Ludowej ( ZURL), oraz żołnierzy Armii Halickiej. Utworzono obozy internowania m.in. w Brześciu, Dąbiu, Dęblinie, Kaliszu, Lwowie, Modlinie, Pikulicach, Przemyślu, Strzałkowie, Szczypiornie, Tarnopolu, Tomaszowie, Wadowicach, Wiśniczu.

W końcu 1919 w obozach przebywało ogółem ok. 23-24 tysiące internowanych Ukraińców, a w sumie  przebywało w nich około 100 tysięcy Ukraińców. Około 20-25 tysięcy zmarło w obozach, głównie wskutek epidemii tyfusu i czerwonki.

 

Dekretem Naczelnika Państwa z 10 stycznia 1919 zlikwidowano Polską Komisję Likwidacyjną. Na jej miejsce powołano Komisję Rządzącą dla Galicji, Śląska Cieszyńskiego, Orawy i Spisza. 7 marca 1919 rozporządzeniem Rady Ministrów ustanowiono Generalnego Delegata Rządu, który posiadał uprawnienia dawnego namiestnika Galicji, wyłączając z jego jurysdykcji radę szkolną, dyrekcję skarbu, zarząd lasów i dóbr państwowych. Ustawą z 30 stycznia 1920 rozwiązano Sejm Krajowy Galicji i Wydział Krajowy, wprowadzając tymczasowy samorząd. Ustawą z 3 grudnia 1920 wprowadzono nowy podział administracyjny byłego Królestwa Galicji i Lodomerii z Wielkim Księstwem Krakowskim oraz obszarem Spisza i Orawy na 4 województwa: krakowskie, lwowskie, stanisławowskie i tarnopolskie.

 

    Miasto Lwów jako jedyne w Polsce zostało uhonorowane za bohaterską postawę Orderem Virtuti Militari. Uroczysta dekoracja miała miejsce na Placu Mariackim we Lwowie u stóp pomnika Adama Mickiewicza w dniu 20 listopada 1920 roku, której dokonał Pierwszy Marszałek Polski Józef Piłsudski, który wówczas m.in. powiedział:

 

„ Lwów był najbardziej bez trwogi. Tu serca Polaków biły najśmielej, jesteście jedynym miastem w Polsce, które z mojej ręki, jako Naczelnego Wodza, za pracę wojenną, za wytrzymałość otrzymało ten order". Cytat z fragmentu przemówienia Marszałka Polski Józefa Piłsudskiego pochodzi z listu Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo - Wschodnich Oddział w Krakowie skierowanego do Jerzego Korzenia prezesa Towarzystwa Pamięci Narodowej im. Pierwszego Marszałka Polski Józefa Piłsudskiego, będący wyrazem odebranego zaszczytu i złożonego podziękowania za uhonorowanie Towarzystwa medalem " W Hołdzie Komendantowi" w dniu 17 września 2009 roku.

 

Należy nadmienić, że w tym dniu udekorowano owym medalem m.in. ks. Tadeusza Isakowicza Zaleskiego - duszpasterza Ormian w Polsce, O. Jerzego Pająka - kapelana Sybiraków, Piłsudczyków i AK, Komitet Opieki Nad Miejscami Zbrodni Komunizmu, Towarzystwo Miłośników Lwowa i Kresów Południowo - Wschodnich Oddział w Krakowie, prof. Jana Majdę, red. Aleksandra Szumańskiego , a wcześniej m.in. Prezydenta RP na Uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego, Jana Nowaka Jeziorańskiego, płk. Ryszarda Kuklińskiego, Wandę Piłsudską, Jadwigę Piłsudską- Jaraczewską, Instytuty Józefa Piłsudskiego w Londynie i Nowym Jorku, Związek Piłsudczyków Oddział Małopolski, Stowarzyszenie Rodzin Ofiar Katynia Polski Południowej w Krakowie.

Odrodzona Polska nie zaznała jednak spokoju. Została zaatakowana przez Rosję Sowiecką i tak rozpoczęła się wojna polsko-bolszewicka. Wojna polsko-bolszewicka  wojna pomiędzy odrodzoną Rzeczpospolitą a Rosją Sowiecką, dążącą do podboju państw europejskich i przekształcenia ich w republiki radzieckie zgodnie z doktryną i deklarowanymi celami politycznymi („rewolucja z zewnątrz”) rosyjskiej partii bolszewików.

We wrześniu 1920 Włodzimierz Lenin w czasie przemówienia na IX Konferencji Rosyjskiej Partii Komunistycznej (bolszewików) przedstawił główną według niego przyczynę wojny polsko-bolszewickiej - stwierdziliśmy, że gdzieś pod Warszawą znajduje się nie centrum polskiego rządu burżuazyjnego i republiki kapitału, ale centrum całego współczesnego systemu imperialistycznego oraz, że okoliczności pozwalają nam wstrząsnąć tym systemem i prowadzić politykę nie w Polsce, ale w Niemczech i w Anglii. Tym samym stworzyliśmy w Niemczech i Anglii zupełnie nowy odcinek rewolucji proletariackiej, walczącej z ogólnoświatowym imperializmem. Wojna przez cały okres trwania toczyła się równolegle w wymiarze militarnym i bardzo silnie zaakcentowanym wymiarze politycznym. Wojna trwała w latach 1919–1920, a jej najważniejszymi epizodami militarnymi były: wyprawa kijowska, bitwa warszawska, kontruderzenie znad Wieprza, bitwa pod Komarowem i wreszcie bitwa nad Niemnem.

Bitwa pod Zadwórzem – bitwa, która miała miejsce 17 sierpnia 1920 roku w czasie wojny polsko-bolszewickiej pomiędzy oddziałem 330 polskich Obrońców Lwowa pod dowództwem kpt. Bolesława Zajączkowskiego a siłami bolszewickiej Pierwszej Konnej Armii Siemiona Budionnego. Rozegrała się ona na dalekim przedpolu Lwowa, 33 km od miasta w pobliżu wsi Zadwórze, znajdującej się obecnie na terytorium Ukrainy. Celem obrońców było opóźnienie podejścia wojsk bolszewickich do Lwowa. Heroiczna obrona zakończyła się sukcesem wojsk polskich.

.

Pomimo zdobycia stacji kolejowej Zadwórze Budionny zrezygnował z kontynuowania walki o Lwów kończąc marsz na zachód. Skierował się na północ na odsiecz wojskom w rejonie Wieprza i Warszawy, ale po klęsce pod Komarowem wycofał się na wschód. W bitwie pod Zadwórzem poległo 318 Polaków i z uwagi na heroiczną walkę obrońców nazywana jest Polskimi Termopilami.

 

16 sierpnia, I batalion 54. pułku piechoty został zaatakowany pod Zadworzem przez oddzialy 6. dywizji konnej armii Budionnego i prawie cały wybity. Następnego dnia - 17 sierpnia - batalion młodych lwowskich ochotników ze zgrupowania rotmistrza Romana Abrahama, pod dowództwem kapitana Bolesława Zajączkowskiego, maszerował z Krasnego wzdłuż linii kolejowej na Lwów. Gdy oddział dotarł do wsi Kutkorz, został znienacka ostrzelany z broni maszynowej od strony Zadwórza. Kapitan Zajączkowski rozwinął baon w 3 tyraliery i skokami przemieszczał oddział ku Zadwórzu, zajętemu już przez wojska bolszewickie.

W pobliżu stacji kolejowej w Zadwórzu doszło do wymiany ognia. Porucznik Antoni Dawidowicz poprowadził oddział na stojące obok stacji działa. Wówczas spod pobliskiego lasu ruszyła na Polaków sowiecka kawaleria. Polacy odparli ten atak i w południe zdobyli stację kolejową. Brakowało już amunicji, zabierali ją więc zabitym i rannym. Bolszewicy wzmagali natarcie. Orlęta lwowskie broniły się już tylko bagnetami, tocząc do wieczora krwawy boj. Ponosząc wielkie straty, ostrzeliwani przez ciężką artylerię, odparli sześć konnych szarż.

Porucznik Dawidowicz po raz kolejny zdobył stację kolejową, a pierwsza kompania opanowała pobliskie wzgórze. W nierównej walce wzięły udział także trzy polskie samoloty, które nadleciały od strony Lwowa. Zaatakowały one siły bolszewickie ogniem karabinów maszynowych oraz bombami.

Nadeszły jednak nowe siły bolszewickie. Otoczeni przez wroga żołnierze nie poddali się nawet wtedy, kiedy zabrakło amunicji. Kapitan Zajączkowski o zmierzchu rozkazał pozostałym przy życiu ok. 30 żołnierzom wycofywanie się grupami do borszczowickiego lasu. Ostrzeliwani z broni maszynowej przez sowieckie samoloty, bezbronni, otoczeni przez Rosjan, walczyli jeszcze krótko na kolby w pobliżu budki dróżnika. Sowieci, rozwścieczeni oporem Orląt, rąbali ich szablami, rannych dobijali kolbami.

W walce zginęło 318 polskich żołnierzy, nieliczni dostali się do niewoli. Aby nie wpaść w ręce wroga, kapitan Zajączkowski wraz z kilkoma żołnierzami popełnił samobójstwo. Zginął wówczas m.in. 19-letni Konstanty Zarugiewicz, uczeń siódmej klasy pierwszej szkoły realnej, obrońca Lwowa z 1918 roku, kawaler krzyża Virtuti Militari i Krzyża Walecznych. Jego matka, Jadwiga Zarugiewiczowa w 1925 wybrała jedną z trzech trumien ze zwłokami Nieznanego Żołnierza. Zwłoki wybranego bohatera przewieziono z najwyższymi honorami do Warszawy i umieszczono w Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie

Oddziały Budionnego wycofały się na wschód 20 sierpnia. Na pobojowisko przybyły polskie oddziały i rodziny poległych. Leżących w sierpniowym słońcu, obdartych z odzieży i zmasakrowanych ciał nie można było zidentyfikować. Rozpoznano jedynie 106. Wszystkich poległych pochowano początkowo w zbiorowej mogile w pobliżu miejsca bitwy. Zwłoki 7 poległych obrońców:

kapitana Bolesława Zajączkowskiego, dowódcy

kapitana Krzysztofa Obertyńskiego,

podporucznika Jana Demetera,

podchorążego Władysława Marynowskiego,

porucznika Tadeusza Hanaka,

kaprala Stefana Gromnickiego,

szeregowca Eugeniusza Szarka

 

pochowano później uroczyście na Cmentarzu Obrońców Lwowa w oddzielnej kwaterze Zadwórzaków. Potem ostatnich dwóch wymienionych ekshumowano i pochowano prawdopodobnie na kwaterach rodzinnych. Pozostali polegli obrońcy Zadwórza zostali pochowani na wojskowym cmentarzyku w Zadwórzu, u stóp kurhanu.

 

 

 

 

 

Zadwórze Polskie Termopile

 

SŁOŃCE ZNAKIEM WOLNOŚCI

ZZA CHMUR IM SPOZIERAŁO

BLASKIEM DZIECIĘCEJ MIŁOŚCI

OJCZYZNĄ SPOGLĄDAŁO

 

TO DRUGA JESIEŃ WROGOŚCI

MŁODZIEŃCZY LOS OPLATA

W LEWEJ  RĘCE KARABIN

A W PRAWEJ   BAT NA KATA

 

I TAK WKRACZAŁY DUMNIE

DZIEWCZĘTA Z KLEPAROWA

A CHŁOPCY ZEWSZĄD SZUMNIE

BRONILI SWEGO LWOWA

 

ICH TANKI TO ZWYCIĘSTWO

CH KONIE TO BIĆ WROGA

ICH RADOŚĆ SPLOTŁO MĘSTWO

W OBRONIE SWEGO LWOWA

 

UBRALI CIERNIA KORONĘ

TAK ICH UCZYŁA MAMA

I W SWEGO LWOWA OBRONIE

ODBEZPIECZYLI GRANAT

 

 JEDEN Z OBROŃCÓW LWOWA

MŁODZIUTKI JUREK BITSCHAN

CO ZGINĄŁ W LWOWA CHWALE

DO TATY LIST NAPISAŁ

 

TATO JA MUSZĘ OKAZAĆ

SIŁĘ JAK MŁODZIEŻ POLSKA

WROGA Z MAPY WYMAZAĆ

Z MOCĄ POLSKIEGO  WOJSKA

 

I WALCZĄC BEZ OKOPÓW

SWOIM SZTANDAREM Z ORŁEM

OBROŃCY LWOWA ŚPIEWALI

POSPOŁU ZE SWOIM GODŁEM

 

A WRÓG IM BEZLITOŚNIE

DZIECIĘCE SERCA WYRYWAŁ

ONI Z MIŁOSNĄ PIEŚNIĄ

A LWOWSKI WIATR ICH PORYWAŁ

 

SZABLAMI POSIEKANI

MŁODZI OBROŃCY LWOWA

CO ŻYCIE MIELI ZA NIC

BÓG ICH W DZIELNOŚCI ZACHOWAŁ

 

TRZYSTA TRZYDZIEŚCI CIAŁEK

LEGŁO W PRZEDPOLU PRZEDMURZA

POWSTAŁY TERMOPILE

I NIE ODDALI ZADWÓRZA

 

                                                    ALEKSANDER SZUMAŃSKI

 

Lwów zawsze otaczała swoją opieką Matka Boża, tak też było w 262 lata później, gdy 1 kwietnia 1656 roku król Polski Jan Kazimierz w dobie potopu szwedzkiego złożył swoje śluby w katedrze lwowskiej. W historii Europy był to fakt bez precedensu.

Tego dnia, podczas uroczystej mszy św. w katedrze lwowskiej w obecności senatorów, biskupów, szlachty i ogromnych rzesz zwykłego ludu, król Jan Kazimierz - dokonawszy wpierw koronacji Matki Bożej na KRÓLOWĄ KORONY POLSKIEJ - klęknął przed wizerunkiem MATKI BOŻEJ ŁASKAWEJ i wypowiedział następujące słowa:

" Wielka człowieczeństwa Boskiego Matko i Panno! Ja, Jan Kazimierz, Twego Syna, Króla królów i Pana mojego i Twoim zmiłowaniem się król, do Twych, Najświętszych stóp przychodząc, tę oto konfedyracyję czynię: Ciebie za Patronkę moją i państwa mego Królową dzisiaj obieram. Mnie, Królestwo moje Polskie, Wielkie Księstwo Litewskie, Ruskie, Pruskie, Mazowieckie, Żmudzkie, Inflandzkie i Czernihowskie, wojsko obojga narodów i pospólstwo wszystko Twojej osobliwej opiece i obronie polecam, Twojej pomocy i miłosierdzia w teraźniejszym utrapieniu królestwa mego przeciwko nieprzyjaciołom pokornie żebrzę."

Śluby Jana Kazimierza wiernie "ku pokrzepieniu serc" opisał w "Potopie" polski laureat literackiej Nagrody Nobla Henryk Sienkiewicz, a ślubowanie ODNOWIŁ W KATEDRZE LWOWSKIEJ JAKO JEDYNY Z PREZYDENTÓW RZECZYPOSPOLITEJ PO 1989 ROKU PROF. LECH KACZYŃSKI.

 

Po tej dawce historii powróćmy do koncertu:

Zespół „Chawira” zagrał i zaśpiewał „Serce batiara” i „Marsz batiarów lwowskich”.

 

W czasie słuchania tych piosenek na widowni nie jedno serce zabiło mocniej. Piosenki śpiewane „bałakiem” należą nie tylko do rzadkości, ale prawie nikt nie wie co to jest „bałak”. Spieszę wyjaśnić , iż lwowski bałak to przecież nic innego jak przedmiejska gwara. Termin bałak nie figuruje w słownikach poprawnej polszczyzny, nie odnajdziemy go również w encyklopediach. A jednak, jednak jest swoistym językiem na trwale wpisanym w historię naszej mowy.

Medialnie, zapewne też i historycznie język bałaku zaistniał dzięki autorstwu Wiktora Budzyńskiego i tak urodziła się słynna   „Wesoła Lwowska Fala „. Pierwszą stałą, cotygodniową, półgodzinną audycję rozrywkową lwowska rozgłośnia Polskiego Radia nadała w dniu 16 lipca 1933 roku.

Bałakiem w tej audycji posługiwali się przede wszystkim Tońcio i Szczepcio, czyli Henryk Vogelfanger i Kazimierz Wajda, tworząc duet dialogowy.

Przeciwieństwem bałaku był tzw. szmonces, inny duet dialogowy  w mistrzowskim wykonaniu Aprikozenkranza i Untenbauma, czyli Mieczysława Monderera i Adolfa Fleischena. Mistrzem szmoncesu był również Lopek / Kazimierz Krukowski /,łodzianin. „Lwowską Falę „ tworzyli jeszcze radca Strońć w osobie mistrza Wilhelma Korabiowskiego i nie dawno zmarła w wieku 100 lat, Włada Majewska, wykreowana oczywiście przez Wiktora Budzyńskiego.

W tym mistrzowskim poczcie zakwitali jeszcze

Ada Sadowska, Teodozja Lisiewicz, Love Short, Czesław Halski, Juliusz Gabel, Alfred Schutz / twórca muzyki do „ Czerwonych Maków pod Monte Cassino „ z tekstem

Feliksa Konarskiego /, Tadeusz Seredyński, Zbigniew Lipczyński, Izydor Dąb – tylu zapamiętałem.

 

Oczywiście należy Państwu przypomnieć ten żywy do dzisiaj język, na przykładzie dialogów Tońcia i Szczepcia, lwowskiej piosenki z wybitnymi autorskimi tekstami, czy słownika bałaku lwowskiego.

 

Dla przykładu:

 

Tońcio : „ Swoi baby kocham!!!

Szczepcio: I w swoi Polscy kity zawalisz.”

 

Piosenka:

 

„ Choć ojca nie znał, matki tyż,

Wychował si byz troski,              

Żył, boć najmniejsza żyji wesz,

Nikt go ni pytał: Jak si zwiesz ?

Na Łyczakoskij „.

 

lub:

 

„ Na ulicy Kupyrnika

   Stoi panna bez bucika,

   Bez bucika stoi

   I martwi si.

   Ja si pytam: dzie jest bucik?

   Ona mówi: bucik ucik,

   Może pan poszukać

   Zechce mi „.

 

 

Bogactwo jezyka bałaku odnajdziemy w „ Słowniku

bałaku lwowskiego „. Oto przykłady:

 

absztyfikant – adorator

bałak – rozmowa, gadka

bajbus – niemowlę

bandzioch – duży brzuch

chatrak – konfident

chirus – pijak

cwajer – dwója

ćmaga – wódka

drybcia – stara kobieta

dziunia klawa – ładna dziewczyna

powozić dziunię – reszta jest milczeniem

fafuły – pełne policzki

funio – zarozumialec

galanty – elegancki

graba – ręka

hajda – wynocha

handełes – handlarz

hołodryga -  oberwaniec

jadaczka – gęba

juszka – rzadka zupa

jucha z kinola – krew z nosa

kacap – głupiec

pedały – nogi

pinda – niedorosła dziewczyna

potyrcze – pomietło

szantrapa – niechlujna kobieta

ścierka – ladacznica

śledź – krawat

krawatka – krawat / dostojnie /.

 

 

 

W koncercie usłyszeliśmy jeszcze Aleksandrę Rojek odtwarzającą „Śliczna gwiazdo”, Dominikę Pater w „Wiernych madonnach” i „Preclarce z Pohulanki” Wiktora Budzyńskiego, Ewę Rudnik w „Pamiętam ostatnie imieniny” i „Boston o Lwowie” Marian Hemara. Najwięcej radości publiczność przeżyła w dwóch piosenkach „Ta co pan buja, ta ja ze Lwowa” w wykonaniu Beaty Zalasińskiej – Szubryt i Agaty Łabno młodziutkiej piosenkarki w jej szmoncesowej piosence „Placmuzyka”

 

Bałakiem porozumiwali się nie tylko batiarzy,

w moim lwowskim domu slyszałem nierzadko elementy bałaku. Niedawno jedna z moich lwowskich koleżanek, nauczycielka, na moją telefoniczną propozycję

aby przyjechała z mężem na kilka dni do Krakowa, odpowiedziała mi : „ durnuwaty pomidur”.

 

A oto tekst „Placmuzyki”:

 

 

 „…placmuzyka kiedy gra,

wszysku śmieji się ha,ha,

durny Jasiu naprzód tam

z chłupakami pendzi sam.

Za nim jakiś stary Żyd

śpiwa sobi „aj sy git,

aj sy git, aj sy git,

aj sy, aj sy, aj sy git.

Dżija, dżija, dżija, ra,

jak ta banda pienkni gra,

pikulinu, bumbardon

i ten duży helikon,

mały bembyn, duży bas

i czyneli jeszcze raz,

ta banda, ta banda

wy Lwowi pienkni gra,

ta banda, ta banda

wy Lwowi pienkni gra.

 

W pensjonaci żeńskim tam,

dzie panienki sam na sam,

cichu w ławkach siedzu już,

a wytrzymać ani rusz.

A w tym jedna: „ha, ha, ha,

proszy pani, banda gra”

i du okna póki czas

biegnu wszyski wraz.

Dżija, dżija, dżija ra…

 

 

Naprzód jedna fik, fik, fik,

za niu druga myk, myk , myk,

za niu trzecia fajt, fajt, fajt,

a ta stara, majt, majt, majt.

Prufysorka szu, szu, szu,

biegni takży co ma tchu,

a profesur póki czas

miendzy baby takży wlaz.

Dżija, dżija, dżija, ra…

 

Z egzercyki kiedy już,

wojsko nam powraca tuż

wszysko cieszy się ha, ha

że to nasza banda gra.

Durny Jasiu naprzód tam

z chłupakami pendzi  tam,

za nim chyca stary Żyd,

krzyczy: aj sy, aj sy git,

tatele, mamele, bubele haj,

wszysko krzyczy: banda gra,

Mojsi, Leibe, Aronsohn

in die szejne Ryfke Kohn,

wszysko krzyczy: aj waj mir,

die grojse bandzi hier,

die bandzi, die bandzi

die bandzi szpilt zoj git…”

 

i „Co pan buja, ta ja ze Lwowa”:

 

 

Nocny pociąg trzecia klasa, w kurytarzu ona on,

Ona postać rasa klasa, on jest z Wilna - szyk - bon ton!

Znaczy się ja panią kocham! Sapie przy tym niby miech,

W uszko grucha, ona słucha, nagle ona głośno w śmiech!

 

Ta co pan buja, ta ja ze Lwowa!

Ta daj pan spokój, ta ja si na tym znam!

Na te kawałki ja za murowa!

Ja w sprawach serca doświadczeni mam!

 

Ta po co tracić naderemni słowa!

Jak pan mnie kocha, to wi pan co pan zrób?

Ta jedź pan ze mną do mego Lwowa

I nim co bedzi, ta weź pan ze mną ślub.

 

Emanuel Szlechter autor tekstu i Henryk Wars muzyki, zapewne nie przypuszczali, iż stworzyli tym utworem jeden z większych lwowskich szlagierów, przeboju radiowej "Wesołej Lwowskiej Fali" utworzonej w lipcu 1933 roku przez Wiktora Budzyńskiego, a emitowanej w Radiu Lwów do września 1939 roku.

 

Koncert prowadził Wojciech Habela, który na specjalne życzenie publiczności zaśpiewał brawurowo

„Party w Londynie” Feliksa Konarskiego. Z tekstu wynika, iż na pewnych spokojnych imieninach batiarskich „inżynier S podpalił trzy firanki”. Nie brałem udziału w tych imieninach zapewniam Państwa.

                                                  Aleszumm

 

 

 

 

   

 

 

                                         

 

 

 

 

 

 

  

 

                                              

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

„PIETRO” REZYDENT WYWIADU PRL W WATYKANIE

Aleksander Szumański

W języku potocznym wszystkich ludzi współpracujących z bezpieką nazywa się agentami. Nie jest to jednak określenie precyzyjne. Osoby takie bowiem fachowo określano mianem tajnych współpracowników (TW). Jest to pojęcie szersze obejmujące 3 kategorie postaci. W zależności od wykonywanych zadań byli to: informator, agent i rezydent.

Tajny informator donosił na bieżąco, bardziej, lub mniej systematycznie, czyli przekazywał w sposób niejawny poufne informacje. Agent natomiast nie tylko przekazywał informacje, ale uczestniczył również w tzw. kombinacjach operacyjnych (KO), będących najwyższą formą pracy operacyjnej bezpieki. Polegały one m.in. na skłócaniu środowisk, kreowaniu rzeczywistości w myśl wytycznych oficerów operacyjnych UB/SB. Agenci byli niezwykle przydatni w "rozpracowaniach obiektowych". REZYDENT NATOMIAST DYSPONOWAŁ JUŻ WŁASNĄ SIATKĄ AGENTÓW I INFORMATORÓW. REZYDENTÓW BYŁO STODUNKOWO NIEWIELU.

„(…) EDWARD KOTOWSKI REZYDENT WYWIADU PRL W WATYKANIEW {PS. „PIETRO”} POD TZW. DYPLOMATYCZNYM PRZYKRYCIEM. DOKTOR HISTORII SZTUKI(…) W maju 1971 wstąpił do Służby Bezpieczeństwa. W jego kręgu zainteresowań znalazł się Kościół Katolicki. Już jako funkcjonariusz SB obronił pracę doktorską z historii sztuki na Uniwersytecie Mickiewicza w Poznaniu. Ukończył Szkołę oficerską w Legionowie. W 1973 zaczął pracować w centrali SB. Głównym obszarem jego zainteresowań była kadra naukowa Akademii Teologii Katolickiej i Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.

Działania w Rzymie

W 1975 zaczął się uczyć języka włoskiego. 14 października 1978 (dwa dni przed wyborem Karola Wojtyły na papieża) otrzymał delegację do pracy w Rzymie. Przeszedł specjalistyczne i indywidualne szkolenie wywiadowcze z zakresu wywiadu zagranicznego, zdając pomyślnie testy końcowe. W latach 1978-79 w ramach oddelegowania z MSW do MSZ, był zatrudniony w resorcie spraw zagranicznych na odcinku watykańskim. Brał udział w przygotowaniu pierwszej wizyty papieża w Polsce. Wyjechał do Rzymu z indywidualnym zadaniem wypracowania dla władz pogłębionej opinii, co do kwestii perspektywy pełnej normalizacji stosunków polsko-watykańskich, tak w ramach swojej misji dyplomatycznej jak i wywiadowczej. Przybył tam na początku sierpnia 1979. Został członkiem Zespołu do Spraw Stałych Kontaktów Roboczych Między Rządem PRL i Stolicą Apostolską. W latach 1979–1983 był oficjalnie II sekretarzem ambasady polskiej w Rzymie. Przez kręgi watykańskie uważany był za kompetentną osobę do prowadzenia dialogu z władzami PRL. Miał szerokie kontakty z polskimi duchownymi pracującymi w Rzymie, m.in. z Józefem Kowalczykiem, Adamem Bonieckim, Januszem Bolonkiem, Konradem Hejmo, a także późniejszym ambasadorem w Watykanie Stefanem Frankiewiczem. Utrzymywał bardzo cenne i liczne kontakty także z międzynarodowym personelem kurii rzymskiej, a szczególnie z Włochami oraz z korpusem dyplomatycznym, akredytowanym przy Watykanie.

JEGO ROZMÓWCY ZWYKLE NIE WIEDZIELI, IŻ BYŁ ON JEDNOCZEŚNIE KADROWYM OFICEREM POLSKIEGO WYWIADU (PSEUDONIM „PIETRO”). Ze swoich rozmów prowadził notatki oraz przekazywał szyfrogramy do centrali SB w Warszawie. Część z nich trafiała na biurka najważniejszych osób w PRL. W 1980 awansował na stopień kapitana. Pod całoroczną nie obecność w Rzymie, Szefa Zespołu, Ministra Kazimierza Szablewskiego, pełnił jego obowiązki. Odegrał kluczową rolę w zażegnywaniu kryzysu, w końcowym stadium przygotowania pielgrzymki Jana Pawła II do Polski, w czerwcu 1983 r.  

Jego związki z kontaktami operacyjnymi "Fermo" (Juliusz Paetz) i "Cappino" (Józef Kowalczyk) zostały opisane także przez Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego w jego publikacjach. W roku 2011 pozwał ks. Zaleskiego do sądu z artykułu 212 par. 2 kodeksu karnego.

§ 1. Kto pomawia inną osobę, grupę osób, instytucję, osobę prawną lub jednostkę organizacyjną nie mającą osobowości prawnej o takie postępowanie lub właściwości, które mogą poniżyć ją w opinii publicznej lub narazić na utratę zaufania potrzebnego dla danego stanowiska, zawodu lub rodzaju działalności, podlega grzywnie, karze ograniczenia albo pozbawienia wolności do roku. § 2. Jeżeli sprawca dopuszcza się czynu określonego w § 1 za pomocą środków masowego komunikowania, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności lub pozbawienia wolności do lat 2 - (Wikipedia} – tę stronę zmodyfikowano 20 września 2011 r.

„Pietro”, specagent w Watykanie

„Kotowski, oficer Służby Bezpieczeństwa rozpracowujący Kościół oraz Stolicę Apostolską, to postać, która nie odpowiada stereotypowi esbeka. Już pochodzenie ma nietypowe jak na funkcjonariusza komunistycznych służb. Jego ojciec był podoficerem, jeńcem obozu w Kozielsku, większość kolegów stracił w Katyniu. Edward Kotowski jest historykiem sztuki, z doktoratem dokończonym już w szeregach SB. Funkcjonariuszem został ponoć z rozpaczy, po głośnym na początku lat 70. konflikcie o freski odkryte w oranżerii biskupa Ignacego Krasickiego w Lidzbarku Warmińskim. Kotowski z wilczym biletem został wyrzucony z pracy. Po bezskutecznym poszukiwaniu nowego zajęcia zgłosił się do Milicji Obywatelskiej. Przyjęty został do IV Wydziału Służby Bezpieczeństwa zajmującego się Kościołem. Szkołę oficerską w Legionowie Kotowski ukończył z najlepszą lokatą. W 1973 r. zaczął pracować w centrali SB. Głównym obszarem jego zainteresowań była kadra naukowa Akademii Teologii Katolickiej i KUL. Pracując jako nauczyciel, długo przed wstąpieniem do SB, poznał Czesława Glempa, brata obecnego prymasa. Korzystając z protekcji, udało mu się dotrzeć do ks. Józefa Glempa. Kotowski podawał się za pracownika MSZ. Przyszłemu prymasowi wystawił pozytywną opinię, co mogło mieć znaczenie dla jego nominacji na biskupa warmińskiego. W 1975 r. zaczął się uczyć włoskiego. 14 października 1978 r., dwa dni przed wyborem Karola Wojtyły na papieża, Kotowski otrzymał delegację do pracy w Rzymie. Wyjechał rok później. Ponownie okazał się bardzo dobrym materiałem na agenta. W czasie testów z kontrobserwacji udało mu się zidentyfikować aż 25 śledzących go równocześnie pracowników SB. W krótkim czasie nawiązał kontakty z wieloma pracującymi w Watykanie Polakami. Znał wszystkich.

TWIERDZI, ŻE ŻADEN ROZMÓWCA NIE MIAŁ POJĘCIA, IŻ SPOTYKA SIĘ Z AGENTEN WYWIADU. RAPORTY PRZEKAZYWANE PRZEZ „PIETRO”, JAK WYNIKA Z JEGO TECZKI PERSONALNEJ OCENIANO WYSOKO.CZĘŚĆ Z NICH TRAFIAŁA NA BIURKA NAJWAŻNIEJSZYCH OSÓB W PRL.15 PAŹDZIERNIKA 1983 ROKU „PIETRO” OPUŚCIŁ RZYM.

DOSTAŁ ETAT NIEJAWNY.ZATRUDNIONO GO W URZĘDZIE DS. WYZNAŃ. W TYM CZASIE WŁADZE ZACZĘŁY BARDZIEJ BAĆ SIĘ KOŚCIOŁA NIŻ PODZIEMNEJ „SOLIDARNOŚCI”.

 

„BIBUŁA” , ostatnia aktualizacja 02-02-2009 04:00

„Dałem się nabić w butelkę, prenumerując Internetowy Dziennik Katolicki, wydawany przez Katolicką Agencję Informacyjną. Dziennik ten bowiem jest bardzo cenzurowany. Z założenia miał on przekazywać tak informacje własne, jak i przedruki z prasy na temat Kościoła katolickiego. Informacje własne są całkiem udane, ale przy przedrukach stosowana jest ideologiczna selekcja. Bardzo chętnie cytowana jest “Gazeta Wyborcza”, a także media laickie i postkomunistyczne. Nie cytowana jest natomiast kompletnie np. “Gazeta Polska”. choć na jej łamach ukazało się wiele tekstów o Kościele. Selekcja dotyczy także takich tygodników czy miesięczników jak “Nasza Polska”, “Niezależna Gazeta Polska”, “Najwyższy Czas” czy “Nowe Państwo”.

Cenzura dotknęła także “Rzeczpospolitą”. Wczoraj na przykład serwis IDK pominął kompletnie ważny artykuł Cezarego Gmyza o agencie SB o ps. “Pietro”. Zacytował natomiast bezsensowny tekst ks. infułata Ireneusza Skubisia, szefa “Niedzieli”, zachwycający się “świadectwem moralności”, które kontaktowi informacyjnemu p ps. “Cappino” wystawił ów agent.

Skąd ta cenzura? Łatwo na to sobie odpowiedzieć, gdy weźmie się pod uwagę fakt, że szefem rady programowej KAI jest arcybiskup Józef Życiński, który podległą mu agencję przekształcił w prywatną tubę propagandową.

Poniżej ów tekst z “Rzeczpospolitej”, którego dziennikarzom IDK zauważyć nie wolno było. Zachęcam także do lektury mojego felietonu “Pajęczyna w Watykanie” w najnowszej “Gazecie Polskiej”, której nazwy podwładni TW o ps. “Filozof” boją się nawet wypowiedzieć.

„Pietro”, specagent w Watykanie

  Cezary Gmyz 02-02-2009, ostatnia aktualizacja 02-02-2009 04:00  źródło: „Rzeczpospolita”.

 

Edward Kotowski znał nie tylko Jana Pawła II i Benedykta XVI, ale również większość polskiego episkopatu, w tym prymasa.

    Edward Kotowski ps. „Pietro”  w lipcu 1988 roku zorganizował pielgrzymkę polskich kapelanów wojskowych do Katynia. Była to pierwsza katolicka msza w tym miejscu.

Udało mu się to m.in. dzięki znajomości z Rosjaninem poznanym, gdy pracował w Rzymie.

O oficerze wywiadu Edwardzie Kotowskim, pseudonim „Pietro”, głośno zrobiło się w tym roku. Wyszło bowiem na jaw, że jeden z jego dawnych watykańskich rozmówców, nuncjusz apostolski w Polsce abp Józef Kowalczyk, został zarejestrowany przez SB jako kontakt informacyjny. „Rz” udało się dotrzeć do Edwarda Kotowskiego i namówić go na rozmowę.

Kotowski, oficer Służby Bezpieczeństwa rozpracowujący Kościół oraz Stolicę Apostolską, to postać, która nie odpowiada stereotypowi esbeka.

Już pochodzenie ma nietypowe jak na funkcjonariusza komunistycznych służb. Jego ojciec był podoficerem, jeńcem obozu w Kozielsku, większość kolegów stracił w Katyniu.

Edward Kotowski jest historykiem sztuki, z doktoratem dokończonym już w szeregach SB. Funkcjonariuszem został ponoć z rozpaczy, po głośnym na początku lat 70. konflikcie o freski odkryte w oranżerii biskupa Ignacego Krasickiego w Lidzbarku Warmińskim.

Kotowski pełnił wówczas obowiązki kierownika muzeum zamkowego. Pod tynkiem odkrył freski z czasów biskupa Krasickiego. O odkryciu rozpisywała się cała ówczesna prasa.

Niestety, okazało się, że zgodę na położenie tynku na freski wydał siedem lat wcześniej wojewódzki konserwator zabytków Lucjan Czubiel. W rezultacie zniszczeniu uległo aż 80 procent malowideł.

Czubiel był jednak osobą ustosunkowaną w województwie. W rezultacie Kotowski z wilczym biletem został wyrzucony z pracy. Po bezskutecznym poszukiwaniu nowego zajęcia zgłosił się do Milicji Obywatelskiej. Przyjęty został do IV Wydziału Służby Bezpieczeństwa zajmującego się Kościołem.

Mentorem nowego funkcjonariusza został kapitan Tadeusz K. „To, co mnie uderzyło, to była kwestia bezproblemowego wchodzenia kleru we współpracę i to na ogół z pobudek interesowności różnego typu. Muszę przyznać, że to mocno zachwiało moimi ocenami co do moralności duchowieństwa. Więcej, sam byłem świadkiem licznych telefonów do kapitana od agentów, którzy sami naprzykrzali się mu propozycjami zbyt częstych spotkań. Mówił, że ma tak dużo tych agentów, że nie jest w stanie z nimi się spotykać częściej niż raz w miesiącu, bo wpadłby w alkoholizm” – opisuje Kotowski we wspomnieniach początki pracy.

Szkołę oficerską w Legionowie Kotowski ukończył z najlepszą lokatą. W 1973 r. zaczął pracować w centrali SB. Głównym obszarem jego zainteresowań była kadra naukowa Akademii Teologii Katolickiej i KUL.

Pracując jako nauczyciel, długo przed wstąpieniem do SB, poznał Czesława Glempa, brata obecnego prymasa. Korzystając z protekcji, udało mu się dotrzeć do ks. Józefa Glempa. Kotowski podawał się za pracownika MSZ. Przyszłemu prymasowi wystawił pozytywną opinię, co mogło mieć znaczenie dla jego nominacji na biskupa warmińskiego.

W 1975 r. zaczął się uczyć włoskiego. 14 października 1978 r., dwa dni przed wyborem Karola Wojtyły na papieża, Kotowski otrzymał delegację do pracy w Rzymie. Wyjechał rok później.

„Pietro” twierdzi, że nikt z jego watykańskich rozmówców nie miał pojęcia, z kim naprawdę ma do czynienia.

Ponownie okazał się bardzo dobrym materiałem na agenta. W czasie testów z kontrobserwacji udało mu się zidentyfikować aż 25 śledzących go równocześnie pracowników SB.

W krótkim czasie nawiązał kontakty z wieloma pracującymi w Watykanie Polakami. Znał wszystkich. Twierdzi, że żaden rozmówca nie miał pojęcia, iż spotyka się z agentem wywiadu.

Sporządzał notatki z rozmów z księżmi Adamem Bonieckim, Januszem Bolonkiem, Józefem Kowalczykiem, Konradem Hejmo, Ksawerym Sokołowskim, a także późniejszym ambasadorem w Watykanie Stefanem Frankiewiczem. Z tych osób ojciec Hejmo został zakwalifikowany jako tajny współpracownik, a obecny nuncjusz apostolski jako kontakt informacyjny. Kotowski zapewnia, że nie wie, kim jest inny kontakt informacyjny o pseudonimie „Prorok” , który miał dostarczać SB wielu informacji. Ożywione kontakty utrzymywał też z obcokrajowcami. Poznał m.in. kardynała Josepha Ratzingera, obecnego papieża.

Raporty przekazywane przez „Pietro”, jak wynika z jego teczki personalnej, oceniano wysoko. Część z nich trafiała na biurka najważniejszych osób w PRL.

15 października 1983 r. „Pietro” opuścił Rzym. Dostał etat niejawny. Zatrudniono go w Urzędzie ds. Wyznań. W tym czasie władze zaczęły bardziej bać się Kościoła niż podziemnej „Solidarności”.

Jeszcze przed Okrągłym Stołem, w lipcu 1988 r., dzięki kontaktom z czasów rzymskich, udało mu się doprowadzić do wyjazdu polskich kapelanów do Katynia.

Pracował też przy ustawie o stosunku państwa do Kościoła katolickiego i wznowieniu stosunków dyplomatycznych z Watykanem, którą przyjął ostatni komunistyczny Sejm. Oznaczało to radykalny zwrot w stosunkach państwo – Kościół. Na mocy ustawy przekazano Kościołowi majątek wielomiliardowej wartości.

Kotowski ze służby odszedł w roku 1990 ze względu na stan zdrowia. Przez pewien czas pracował w firmie zajmującej się eksportem. Twierdzi, że nigdy nie miał nic wspólnego z handlem bronią, jak mówił „Rz” jego znajomy.

Dziś na emeryturze łowi ryby, maluje i się leczy. Na starość powrócił w rodzinne strony.

68-letni emerytowany funkcjonariusz mieszka w południowo-wschodniej Polsce w niewielkim 35-metrowym mieszkaniu w bloku”.  Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript. „Rzeczpospolita”. http://www.bibula.com/?p=6177

ks. Tadeusz Isakowicz - Zaleski

„Jeżeli ktoś uważnie przeczytał moją książkę "Księżą wobec bezpieki", to zauważył, że oficer wywiadu PRL o ps. "Pietro" (prawdziwe nazwisko: Edward Kotowski) występuje w niej dwa razy. Raz na stronach 274 i 275 jako oficer prowadzący ks. Juliusza Paetza, czyli kontakt informacyjny o ps. "Fermo"; drugi raz na stronie 189 jako osoba rozpracowująca polskiego księdza z jednej z kongregacji watykańskich. Duchownemu owemu nadano pseudonim "Aniene", ale na szczęście pomimo szantażu nie udało się go zwerbować. Te przypadki pokazują, że podpułkownik Edward Kotowskie nie zajmował się tylko "umacnianiem dyplomatycznych stosunków polsko-watykańskich".

Idąc tym tropem natrafiłem po wybuchu sprawy kontaktu informacyjnego o ps. Cappino, pod którym zarejestrowany został abp Józef Kowalczyk, na kolejny kontakt informacyjny, tym razem pod pseudonimem "Prorok", który na szkodę Watykanu działał w latach 80-tych, a z którym kontakt miał także oficer "Pietro".

Gwoli sprawiedliwości trzeba powiedzieć, że pierwszy tę sprawę opisał dr Sławomir Cenckiewicz, który w artykule w "Rzeczpospolitej" tak to  relacjonował:

„Ich egzemplifikacją może być aktywny współpracownik rezydentury wywiadowczej w Rzymie – KI „Prorok”, który nie tylko przekazywał informacje ustnie, ale również sporządzał notatki i dostarczał dokumenty. W jego charakterystyce za lata 1983 – 1984 czytamy: „W okresie podlegającym niniejszej ocenie źródło »Prorok« przekazało ogółem 246 materiałów i informacji depeszowych, z których wykorzystano 97, w tym w informacjach dla kierownictwa partyjno-rządowego (KPR) 66. Najwięcej informacji dotyczyło problematyki watykańskiej (112, z których 39 wykorzystano w opracowaniach dla KPR).

Materiały te pogłębiały i rozszerzały nasze rozeznanie, przy czym dotyczy to zwłaszcza tych informacji, które relacjonowały przebieg i rezultaty wizyt członków Episkopatu Polski w Watykanie”. W analogicznej ocenie dotyczącej działalności KI „Prorok” w latach 1985 – 1987 czytamy, że źródło to „przekazało ogółem 405 informacji, z których aż 195 stanowiło podstawę do opracowania samodzielnych bądź zbiorczych opracowań. 73 materiały zostały ocenione jako wartościowe, a 2 jako bardzo wartościowe”. Dotyczyły one m.in. „polityki wschodniej Watykanu, stosunków państwo – Kościół i Watykan – PRL”.

Dzisiaj w dzienniku "Polska" ukazuje się mój wywiad, który przeprowadził Tomasz Pompowski, a w którym opisuję własne wyniki badań. Oto streszczenie, które zamieściła PAP.

Prorok najgroźniejszym agentem w Watykanie

Ksiądz Tadeusz Isakowicz - Zaleski w wywiadzie dla dziennika "Polska" ujawnia, że natrafił na dokumenty kolejnego współpracownika bezpieki, który przekazywał informacje o papieżu i innych ważnych duchownych w Watykanie. Osoba, ukryta pod pseudonimem „Prorok" nie była zarejestrowana jako tajny współpracownik wywiadu, tylko jako kontakt informacyjny. Według księdza Isakowicza - Zaleskiego, autora książki "Księża wobec bezpieki", "Prorok" był najgroźniejszym agentem w Watykanie. Działał od końca lat 70. do końca lat 80.

Na długo przed zamachem na Jana Pawła II zbierał szczegółowe informacje dotyczące papieża, dotyczące między innymi jego rozkładu dnia i budowy papamobile. Te wszystkie informacje gromadził wywiad PRL. Potem były one przekazywane wywiadom Układu Warszawskiego i KGB. Kontakt informacyjny "Prorok" był w Rzymie w chwili zamachu na Jana Pawła I.

"Prorok" informował też o konfliktach między Polakami wewnątrz Watykanu i słabościach duchownych. Zachowały się też jego donosy na kardynała Franciszka Macharskiego i księdza Jerzego Popiełuszkę.

Według księdza Isakowicza - Zaleskiego, "Proroka" prowadził podpułkownik Edward Kotowski ps. "Pietro". - To ten sam funkcjonariusz, który kontaktował się z obecnym nuncjuszem, arcybiskupem Józefem Kowalczykiem ps. "Cappino" - mówi autor książki ""Księża wobec bezpieki". Według niego, "Cappino" udzielał informacji, które wyrządzały szkodę innym osobom. Informował on między innymi o negatywnej opinii części Watykanu o osobie Lecha Wałęsy. Ksiądz Tadeusz Isakowicz - Zaleski dodaje, że z podpułkownikiem Kotowskim miał kontakt także „Fermo", czyli Juliusz Paetz.

Edward Kotowski, b. etatowy pracownik Służby Bezpieczeństwa, zarejestrowany przez komunistyczny wywiad pod ps. "Pietro", pod którym pełnił funkcję rezydenta Departamentu I SB w Rzymie w latach 1979-1983, złożył niedawno pozew do Sądu Okręgowego w Sokółce na Białostocczyźnie. Oskarża w nim dziennikarza i redaktora naczelnego jednego z ogólnopolskich dzienników o popełnienie przestępstwa z art. 212 par. 2 kodeksu karnego i domaga się, aby skazano ich na "1 rok pozbawienia wolności, z warunkowym zawieszeniem jej wykonania na okres próby wynoszący 5 lat". Występuje także, co w tym wypadku jest oczywiste, o zasądzenie dla siebie pieniędzy.

Co skłoniło esbeckiego emeryta do takiego kroku? Otóż jedna z zaskarżonych osób przeprowadziła ze mną wywiad, w którym opisałem rolę, jaką odgrywał rezydent "Pietro" w infiltracji polskiego środowiska kościelnego w Watykanie. Nawiasem mówiąc, część "zasług" owego rezydenta opisałem także trzy lata temu w książce "Księża wobec bezpieki", ukazując jego związki z kontaktem informacyjnym o ps. "Fermo", pod jakim zarejestrowano późniejszego abp. poznańskiego Juliusza Paetza. W innych publikacjach opisywałem także jego związki z kontaktem informacyjnym o ps. "Cappino", pod jakim zarejestrowano obecnego nuncjusza abp. Józefa Kowalczyka, o którym do dziś wyraża się on zawsze z wielką atencją. Jednak ani tej książki, ani tych publikacji były esbek nigdy nie zaskarżył. Co więcej, w omawianym pozwie wyłączył mnie z oskarżenia. Czemu postępuje tak niekonsekwentnie? Pewnie dlatego, że wie, iż mikrofilmy posiadanych przeze mnie dokumentów, wyszperanych w wyniku żmudnej kwerendy, to prawdziwa puszka Pandory, na której otwarciu nie powinno zależeć ani byłym rezydentom SB w Wiecznym Mieście, ani tym bardziej abp. Kowalczykowi, który tak wytrwale zabiega, i to bez żadnej kozery, o prymasowski urząd. Rzecz intrygująca, temu ostatniemu list skierowany do mnie Kotowski wysłał w pierwszej kolejności. Przypadek? Absolutnie nie.

Co do owych rezydentów, to żaden z nich nie był niewinną owieczką, na jaką kreuje się autor pozwu. Jako agenci służący reżymowi komunistycznemu byli oni raczej wilkami krzywdzącymi swymi działaniami Kościół katolicki. Ich głównym figurantem, czyli osobą przeznaczoną do rozpracowania, był papież Jan Paweł II. Dr Sławomir Cenckiewicz, wytrawny badacz akt wywiadu, tak napisał o nich:

"Warto wspomnieć, że zwłaszcza od czasu wyboru kardynała Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową rezydentura rzymska należała do najważniejszych placówek wywiadowczych PRL. Rzymscy rezydenci Departamentu I MSW o pseudonimach Canto (1975-1980), Bralski (1980-1984), Dis (1984-1988) oraz Irt (1988-1990) należeli do najlepszych oficerów wywiadu PRL". Z analizy innych historyków wynika, że ich raporty trafiały na biurka nie tylko w Warszawie, ale i w Moskwie, bo działania polskie SB, zwłaszcza w kwestii Watykanu i osoby Jana Pawła II, było przedłużeniem działań wywiadu sowieckiego.

Tak czy siak, proces w Sokółce zapowiada się ciekawie. Inna sprawa, że dla Sokółki, tego sympatycznego miasta, znanego ostatnio z cudu eucharystycznego, będzie to wątpliwa reklama.

Co do działań bezpieki wobec pasterzy Kościoła, warto w tym miejscu zachęcić wszystkich do odwiedzenia wystawy o ks. Władysławie Gurgaczu, otwartej w tych dniach w Bibliotece Wojewódzkiej przy ul. Rajskiej 1 w Krakowie. Wystawa ta, doskonale przygotowana przez IPN, ukazuje męczeństwo kapelana antykomunistycznego podziemia, zamordowanego w 1949 r. przez UB. Kapłan ten do niedawna był postacią zapomnianą, również przez władze kościelne. Dziś, ukazany w pełnym blasku, staje się idealnym kandydatem na ołtarze.

Jeżeli jesteśmy przy męczeństwie polskich duchownych, to informuję, że na placu przy kościele Matki Boskiej Królowej Różańca Świętego w Dzierżoniowie odsłonięto i poświęcono pomnik upamiętniający rzymskokatolickich księży pomordowanych na Kresach II Rzeczypospolitej w latach 1939-1947 przez - jak głosi napis - "faszystowskie bandy OUN i UPA". Męczennicy ci także byli autentycznymi pasterzami, którzy bronili w czasie II wojny światowej swych owczarni przed najróżniejszej maści wilkami. Pomnik powstał przy pomocy dobroczyńców, samorządowców i duchownych. W czasie uroczystości Edward Bień, prezes stowarzyszenia "Kresowiacy", powiedział: "Ponieważ odchodzą świadkowie historii czasu wojny, dlatego tak ważne są inicjatywy utrwalające pamięć". Z kolei ks. proboszcz Zygmunt Kokoszka zaznaczył: "To bardzo ważne dla młodych pokoleń, które potrzebują jasnych dowodów prawdy, jaka tworzy historię naszej ojczyzny".

Warto też odnotować starania o nadanie jednemu z bulwarów we Wrocławiu imienia rotmistrza Witolda Pileckiego, także zamordowanego przez UB. Animatorem tych działań jest Dolnośląska Inicjatywa Historyczna, która prosi wszystkie osoby, również spoza stolicy Dolnego Śląska, o pisemne wsparcie. Na adres przewodniczącego Rady Miejskiej prof. Jacka Ossowskiego: 50-107 Wrocław, ul. Sukiennice 9, można wysyłać dowolne deklaracje, byleby znalazło się w nich sformułowanie: "Zdecydowanie popieram inicjatywę powołania we Wrocławiu bulwaru Rotmistrza Witolda Pileckiego między ul. Krupniczą a ul. Świdnicką".

Można także podpisać się pod apelem na stronie internetowej: www.takdlapileckiego.pl

STRONA AUTORSKA EDWARDA KOSOWSKIEGO ( iskry.pl )

 

RAPORT Z POLA WALKI (z przestępczością internetową).

DO KOMENDANTA GŁÓWNEGO POLICJI.           

Napisany przez Edward Kotowski, z 17-03-2011 06:19

wejść : 10975   

Opublikowane w : Prace Autorskie, Edward Kotowski

 

Szanowny Panie Komendancie,

Niniejszym raportuję, że:

1.    Od końca września 2010 r. do różnych jednostek Policji (głównie woj. podlaskiego) wniosłem Skargi do Policji (w trybie art. 488 &1 kpk) w stosunku do 370 podmiotów internetowych, których pracownicy dopuścili się przestępstwa kwalifikowanego z art.212 & 2 KK.

   2.    Do tej pory, tj. po upływie niemal pół roku jedynie jedna jednostka Policji ustaliła 5 sprawców, w odniesieniu do 5 podmiotów internetowych. Oznacza to wykrywalność na poziomie  1,3 %. Sam Pan przyzna, że jest to wykrywalność wyjątkowo niska i poniekąd, kompromitująca.

  3.    Z decyzji procesowych zarówno sądów rejonowych, a także okręgowych wynika, że Policja nie jest w stanie ustalić najprostszych danych, takich np. jak nazwiska administratorów serwisów internetowych, ani składu redakcyjnego tychże serwisów, nie mówiąc już o adresach IP komputerów, przy pomocy których zostały zamieszczone pomawiające i zniesławiające mnie treści.

  4.    Dzieje się tak, mimo tego, że Skargi do Policji zostały przeze mnie zaopatrzone w bogaty materiał towarzyszący, który jest dobrą pomocą fachową umożliwiającą bezproblemowe ustalenie sprawców. Między innymi chodzi tu także o słynną i bardzo wartościową odpowiedź sejmową, z dnia 19.10.2009r., Wiceministra Spraw Wewnętrznych i Administracji, Gen. Adama  Rapackiego, na zapytanie poselskie nr 4816, która, w gruncie rzeczy, jest szczegółową instrukcją prawną i proceduralną, jak Policja ma postępować w wykrywaniu i zwalczaniu tego typu przestępczości internetowej.

   5.    Problem ten zauważają również i sądy, które stwierdzają wprost, że Policja nie była w stanie - mimo ich zleceń – ustalić osób oskarżonych i wówczas zwracają się do mnie, abym wyręczył Policję w tym zakresie. W kilku przypadkach już to uczyniłem i w wyniku prostej kwerendy internetowej przedmiotowych serwisów internetowych ustaliłem ich składy redakcyjne, po czym je przesłałem sądom. Pewnych dalszych czynności procesowych i operacyjnych nie mogę jednak poczynić z uwagi na brak mojego, jako osoby prywatnej, umocowania prawnego.

Co prawda doceniam wiarę i zaufanie sądów do mojej wiedzy operacyjno-śledczej, zdobytej jeszcze w czasach słusznie minionego systemu (podkreślam słowo „słusznie „aby tu nie było żadnych wątpliwości), ale - czemu dawałem wyraz sądom – jestem przekonany, że Policja, w ciągu minionych 20 lat, chociaż minimalne, ale jakieś umiejętności  już posiadła i powinna dać radę z tym nieskomplikowanym problemem.

6.    Kwestie, o których wspomniałem są przedmiotem wielu publikacji internetowych w Niezależnym Serwisie Informacyjnym – Iskry Polskości (www.iskry.pl), takich autorów jak: Szczur (sądowy), Maciej Misiorski czy też ja osobiście. Ufam, że służby informacyjne Komendy Głównej Policji, na której stronie www te publikacje również gościły, będą w stanie je dostarczyć – w pełnym komplecie – Panu Komendantowi.

Ppłk dr Edward Kotowski

(były oficer wywiadu krypt.”Pietro”, oraz innych służb specjalnych).

 

                                                     

Żródła

Wikipedia,

Lustracja i weryfikacja naukowców,

„Bibuła”,

„Rzeczpospolita”,

Strona autorska ppłk dr Edward Kotowski

(były oficer wywiadu krypt.”Pietro”, oraz innych służb specjalnych) iskry.pl

ks. Tadeusz Isakowicz – Zaleski,

dr Sławomir Cenckiewicz „Rzeczpospolita”, „Polska”

 

                                                           Aleksander Szumański

 

 

 

 

 

 

 

 

 NASTROJE LWOWIAN  NIE SĄ DOBRE, W Rynku przy pomniku Neptuna często odbywają się antypolskie harce Swobody banderowskiej czerezwyczajki. Najczęściej jednak obserwuję pochody głównymi ulicami Lwowa Akademicką, czy Gródecką „lekkoatletów” z banderowskimi flagami, wznoszących okrzyki „chwała Szuszkiewiczowi, lub „Banderze”. Okrzyki „Smert Lachom”, czy „Lachy za San” nie należą do rzadkości. Nie przeszkadza to ministrowi spraw zagranicznych Radosławowi Sikorskiemu, w asyście hazardzisty Mirosława Drzewieckiego odwiedzać antypolskiego Lwowa rządzącej partii „Swoboda”. Poklepywanie po plecach ukraińskich bandziorów spod znaku Szuszkiewicza rozpoczął Lech Wałęsa, kontynuował Aleksander Kwaśniewski i nikt jeszcze nie zakończył „klepania” pomimo degradacji banderowca Wiktora Juszczenki na doctora honoris causa KUL, żądającego razem z protoplastami – antenatami ludobójców Polaków na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej przyłączenia do Ukrainy ziem polskich z „rdzennie ukraińskim” Krakowem włącznie. Tego zdania są Jurij Szuchewycz syn komendanta UPA Szuchewycza „Czuprynki”, czy Rostysław  Nowożenec  b. deputowany lwowskiej Rady Obwodowej. Niestety obwoływać  dnia 1 września 1939 roku „Dniem mordów Ukraińców przez wojsko polskie” nie może Julia Tymoszenko z powodu pobytu w kryminale z prawomocnego wyroku  Wiktora Janukowycza i dodatkowej kary siedmioletniego podtruwania podsądnej trutką na szczury, jak to w demokratycznym państwie bywa. Natomiast mordercy dziennikarza Georgij Gongadze b. prezydentowi wolnej Ukrainy  Leonidowi Breżniewowi… przepraszam … Leonidowi Kuczmie nie grozi żaden wyrok, ponieważ w demokratycznej Ukrainie nikt jeszcze nie został skazany za niewinność.

Czytaj więcej: POLSKI LWÓW CZY POL-UKR Z BANDERĄ W TLE

 Na przestrzeni ponad tysiąca lat Polska była najbardziej barbarzyńsko okradanym krajem. Kradziono uznane dzieła sztuki, księgozbiory, jak współcześnie ograbiane jest Muzeum Ossolińskich we Lwowie, mieszczące się w kościele Jezuitów, zamienionym przez bolszewików na muzeum. Cenne archiwa, dokumenty i uniwersalne księgozbiory wywożone są obecnie przez Ukraińców brudnymi odkrytymi ciężarówkami w niewiadomym kierunku. Niejednokrotnie cenne książki upadają na brudne chodniki, gubiąc kartki i brudnymi łapskami upychane są do aut. Rabunek!

 Lwowska Galeria Sztuki, do 1998 Lwowska Galeria Obrazów – jedno z największych muzeów we Lwowie, posiadające ok. 50 tys. eksponatów. Powstało na bazie przedwojennej miejskiej galerii obrazów oraz włączonych w okresie okupacji sowieckiej Lwowa innych galerii i zbiorów kościelnych i prywatnych, które do wybuchu II wojny światowej znajdowały się w jurysdykcji państwa polskiego.

Czytaj więcej: GRABIEŻ SZTUKI NARODOWEJ

Podkategorie

Polscy Żydzi krytykują klip amerykańskiej fundacji. "Określenie »polski  Holokaust« jest kłamliwe" - Polsat News

 ALIANCI BYLI GŁUSI NA LOS MORDOWANYCH ŻYDÓW

 Zmęczony biernością aliantów w czerwcu 1942 r. gen. Władysław Sikorski na falach rozgłośni BBC wygłosił dramatyczny apel do Anglików o podjęcie działań w celu zapobieżenia trwającej w Polsce zagładzie Żydów. Jego radiowe przemówienie rozesłane zostało później jako nota dyplomatyczna do wszystkich rządów sprzymierzonych.

Aleksander Szumański - Oskarżenia określonych kół żydowskich w Stanach Zjednoczonych, jak też Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie pod kierownictwem Pawła Śpiewaka o świadome mordowanie i grabienie mienia Żydów przez Polaków w czasie okupacji niemieckiej w Polsce zakrawa na jawne pogwałcenie polskiej racji stanu, zwłaszcza jeżeli zestawi się to z opiniami przekazywanymi w latach 1945-47 przez żydowską prasę amerykańską, a obecnie wrogi Polsce, Polakom i polskości żydowski „New York Times”.

Czytelnicy polscy w kraju ciągle za mało znają alarmujące ostrzeżenia głośnego polonijnego autora profesora Iwo Cypriana Pogonowskiego. Ten najwybitniejszy dziś wśród Polaków żyjących na Zachodzie znawca problematyki żydowskiej jest autorem opublikowanego już w dwóch wydaniach monumentalnego dzieła dokumentalnego "Jews in Poland" („Żydzi w Polsce”), ze wstępem znanego sowietologa żydowskiego pochodzenia - profesora Richarda Pipesa.

Profesor Iwo Cyprian Pogonowski od kilku lat wytrwale i systematycznie ostrzega przed tym, co robią niektórzy bardzo wpływowi Żydzi zagraniczni, zwłaszcza amerykańscy, dla przyczernienia obrazu polskiej historii i upokorzenia Polaków. Zdaniem profesora Igo Pogonowskiego wszystko jest tylko grą wstępną zmierzającą do ułatwienia nacisków na wypłatę przez Polskę jak najwyższych „odszkodowań za żydowskie mienie". Przed tym ostrzegał wybitny żydowski politolog w USA Norman Finkelstein (autor „Przedsiębiorstwa Holocaust).

W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej" Norman Finkelstein powiedział, że Światowy Kongres Żydów chce szantażem zmusić Polskę do wypłaty 65-67 miliardów dolarów lobby żydowskiemu w Ameryce tytułem restytucji mienia żydowskiego w Polsce. W tym celu robi się wszystko, by upokorzyć Polskę, czym wprost otwarcie zagroził naszemu krajowi już parę lat temu jeden z czołowych przywódców żydowskich.

Za jeden z istniejących przejawów tego typu propagandy wymierzonej w Polskę Pogonowski uznał całokształt twórczości Jana Tomasza Grossa, zwłaszcza jego eseje "Upiorna dekada" oraz książki „Sąsiedzi”, „Strach”, „Złote żniwa”.

W ocenie prof. Pogonowskiego: „Propaganda Grossa pomaga EKSTREMISTYCZNYM ugrupowaniom żydowskim w ich próbach wymuszania od rządu polskiego haraczu za zbrodnie dokonane w Polsce przez Niemców, Sowietów i pospolitych kryminalistów.”

Aby uzyskać nakreślone wyżej cele, prowadzi się akcję ciągłego prowokowania Polaków przez kolejne agresywne zachowania. Przykłady takich działań to: usunięcia krzyża papieskiego w Oświęcimiu, próby usunięcia krzyża z Sejmu, ścięcie krzyża papieskiego na krakowskich Błoniach (antychrześcijański i antypolski akt kard. Stanisława Dziwisza i prezydenta Krakowa prof. Jacka Majchrowskiego), plany ścięcia krzyża na Giewoncie, usunięcie krzyża w Stalowej Woli i wszystkich krzyży ze Wzgórza Trzech Krzyży w Przemyślu, czy też decyzja szefa radomskiej policji Karola Szwalbego, który kazał usunąć krzyże w podległych mu komisariatach. Urządza się z inicjatywy Bronisława Komorowskiego i za zezwoleniem Hanny Gronkiewicz-Waltz lewackie awantury pod Pałacem Prezydenckim, etc. Podobnym celom służy stwarzanie różnego typu antypolskich „faktów prasowych", nagłaśnianie różnych rzekomych incydentów antyżydowskich, tak jak wymyślona afera z rzekomymi „antysemickimi" wystąpieniami na Majdanku. W Oświęcimiu odbywają się coroczne pochody wrogiej Polsce młodzieży izraelskiej, wychowywanej na żydowskim dekalogu Jerzego Kosińskiego „Malowany ptak”.

Jak to było możliwe, iż po dokonanym w 1940 roku przez NKWD ludobójstwie w Katyniu świat był o tej zbrodni informowany fałszywie lub w ogóle tego tematu nie poruszano?

Jak to było możliwe, iż alianci: Wielka Brytania i USA w czasie II wojny światowej nie uczyniły niczego, aby przeszkodzić Hitlerowi w dokonaniu zagłady Żydów, ponadto ukrywali przez lata prawdę o Katyniu?

70 lat temu polski rząd w Londynie poinformował aliantów o masowym mordowaniu Żydów przez Niemców. Przez kolejne lata żądał podjęcia działań, które powstrzymałyby, lub uniemożliwiły Niemcom dokonania Holocaustu. Bez efektu. Owo milczące przyzwolenie światowych potęg na eksterminowanie obywateli polskich, również pochodzenia żydowskiego, to do dzisiaj wstydliwa i niewyjaśniona karta historii. Trudno się dziwić, że w państwach tych dziś ochoczo wspiera się próbę przerzucenia na Polaków współodpowiedzialności za Holocaust. Lansuje się tezy, że w czasie wojny Polacy mieli rzekomo współdziałać z niemieckimi okupantami, korzystać finansowo z Zagłady (obrzydliwa teza Jana Tomasza Grossa) lub przynajmniej biernie przyglądać się rzezi współobywateli. Fakty są oczywiście inne, to właśnie Polacy z narażeniem własnego życia i swoich rodzin ratowali Żydów i domagali się podjęcia przez aliantów działań, które położą kres ludobójstwu.

Tymczasem dwaj najwięksi alianci Wielka Brytania i USA świadomie postanowiły nie reagować w sprawie zagłady Żydów. Już na początku 1940 roku dowództwo konspiracyjnego Związku Walki Zbrojnej poinformowało polski rząd w Londynie o prześladowaniu ludności żydowskiej. Premier i Wódz Naczelny Władysław Sikorski podzielił się tą informacją z premierem Wielkiej Brytanii Winstonem Churchilem i brytyjskim ministrem spraw zagranicznych Anthony Edenem.

W kwietniu 1940 r. Niemcy zdecydowali o utworzeniu obozu Auschwitz–Birkenau (Oświęcim–Brzezinka). Parę miesięcy później zaczęto tam zwozić polskich więźniów politycznych, a dopiero w następnej kolejności Żydów.

Aby poznać prawdę na temat sytuacji w Auschwitz, potrzebne były dokładne i bezpośrednie relacje, co tak naprawdę się dzieje w tym obozie zagłady. W połowie 1940 r. podporucznik Witold Pilecki, współzałożyciel Tajnej Armii Polskiej, jednej z konspiracyjnych organizacji, scalonej później ze strukturami Podziemia Niepodległościowego - Armii Krajowej, przedstawił plan przedostania się do Auschwitz. Celem akcji było zebranie pełnych informacji na temat funkcjonowania obozu i zorganizowanie w nim ruchu oporu. 19 września 1940 r. Pilecki dobrowolnie dał się ująć Niemcom podczas łapanki w Warszawie, aby trzy dni później jako Tomasz Serafiński znaleźć się w obozie.

To właśnie on przekazywał pierwsze źródłowe informacje o ludobójstwie, które zaczęło się w Auschwitz. Jego sprawozdanie poprzez konspiracyjną komórkę „Anna” w Szwecji zostało przesłane do Londynu. Z owego sprawozdania wynika m.in. jednoznacznie, iż jedynym sposobem ucieczki z Auschwitz był komin krematoryjny.

Nie istniały żadne zwolnienia przez Międzynarodowy Czerwony Krzyż, czy też przez komisję lekarską, jak kłamliwie podaje o swoim zwolnieniu na skutek rzekomej interwencji Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, doradca Tuska „profesor” Władysław Bartoszewski. Czy niemiecka obozowa komisja lekarska w Oświęcimiu „zwolniłaby” z obozu chorego, obrzezanego Żyda? Zapewne tak - przez komin krematoryjny. „Zwolnienia” Żydów z obozu wyjaśnia raport Witolda Pileckiego.

W posiadaniu Józefa Rosołowskiego prezesa Polskiego Związku Byłych Więźniów Politycznych Hitlerowskich Więzień i Obozów Koncentracyjnych znajduje się oryginał raportu Witolda Pileckiego. http://www.polandpolska.org/dokumenty/witold/raport-witolda-1945.htm (link is external)

Wiosną 1941 r. Sikorski nasilił działania informujące aliantów i światową opinię o trwającym dramacie Żydów. 3 maja 1941 r. gen. Władysław Sikorski wystosował notę w języku francuskim, angielskim i hiszpańskim zatytułowaną „German occupation in Poland”, w której informował o eksterminacji Żydów. Informacje te były później wielokrotnie powtarzane przedstawicielom rządów Wielkiej Brytanii i USA. Jesienią 1941 r. władze III Rzeszy postanowiły „ostatecznie rozwiązać kwestię żydowską”. W praktyce oznaczało to wymordowanie wszystkich Żydów.

Komenda Główna AK dysponowała informacjami, że w obozie w Chełmnie trwa masowe mordowanie Żydów za pomocą spalin w zamkniętych ciężarówkach! Również i o tej sprawie w grudniu 1941 r. zostali poinformowani przedstawiciele zachodnich rządów. Na przełomie lat 1941–1942 rząd Sikorskiego czynił wszystko co mógł, aby zmusić aliantów do działania. Polskie Ministerstwo Informacji wydało specjalną broszurę dotyczącą Zagłady – „Bestialstwo nie znane dotąd w historii”.

Zmęczony biernością aliantów w czerwcu 1942 r. gen. Władysław Sikorski na falach rozgłośni BBC wygłosił dramatyczny apel do Anglików o podjęcie działań w celu zapobieżenia trwającej w Polsce zagładzie Żydów. Jego radiowe przemówienie rozesłane zostało później jako nota dyplomatyczna do wszystkich rządów sprzymierzonych. Bezdyskusyjnych dowodów trwającej zagłady Żydów dostarczyła misja Jana Karskiego (właściwie Jana Kozielskiego), który na polecenie polskich władz udał się do okupowanego kraju. Karski dwukrotnie przedostał się do getta warszawskiego, przebywał również dwukrotnie w obozie przejściowym w Izbicy.

 

Jesienią 1942 r. powrócił do Wielkiej Brytanii, gdzie jako naoczny świadek opowiedział o eksterminacji Żydów. W oparciu o przywiezione przez Karskiego dokumenty w grudniu 1942 r. minister spraw zagranicznych Edward Raczyński przygotował i przedstawił aliantom szczegółowy raport o Holocauście. Karski został przyjęty również przez prezydenta Stanów Zjednoczonych F.D. Roosevelta. Jan Karski spotkał się w Ameryce z wieloma wybitnymi osobistościami Ameryki – politykami – przedstawicielami mediów i świata artystycznego. Wszędzie apelował o ratunek dla zabijanych Żydów. Bez rezultatu.

10 grudnia 1942 r. Sikorski wydał kolejną notę do Narodów Zjednoczonych, w której nawoływał do przeciwstawienia się trwającej eksterminacji „obywateli polskich żydowskiego pochodzenia”. Noty dyplomatyczne poświęcone losom ludności żydowskiej wysyłał dwukrotnie do rządów sprzymierzonych ambasador RP w Londynie Edward Raczyński. Z podobnym apelem do międzynarodowej społeczności zwróciła się także Polska Rada Narodowa w Londynie.

18 grudnia 1942 r. Prezydent Rzeczypospolitej Władysław Raczkiewicz wezwał papieża Piusa XII do przerwania milczenia i wzięcia w obronę mordowanych Żydów i Polaków. W Polsce jako jedynym państwie okupowanym przez Niemcy za pomoc Żydom groziła kara śmierci. Zabijano nie tylko „winowajców”, ale także ich rodziny. Mimo to od samego początku władze Polski Podziemnej zaangażowały się w pomoc.

Już od początku 1941 r. w Komendzie Głównej Armii Krajowej istniał Referat Żydowski, który zbierał informacje o losach polskich Żydów. 4 grudnia 1942 r. została założona Rada Pomocy Żydom „Żegota” jako kontynuacja działającego od września 1942 r. Tymczasowego Komitetu Pomocy Żydom.

Przy Delegacie Rządu RP na Kraj działała Rada Pomocy Żydom – polska humanitarna organizacja podziemna działająca w latach 1942-1945, jako organ polskiego rządu na uchodźstwie, której zadaniem było organizowanie pomocy dla Żydów w gettach oraz poza nimi. Rada działała pod konspiracyjnym kryptonimem Żegota.

W marcu 1943 r. powołano Referat Żydowski w ramach Delegatury Rządu na Kraj, który m.in. przekazywał „Żegocie” fundusze na akcje pomocy i przesyłał raporty dla rządu w Londynie. Gdy w nocy z 26 na 27 kwietnia 1943 r. Pilecki uciekł z Auschwitz, przekazał na zachód kolejne dowody na trwające tam ludobójstwo Żydów. Polacy rozważali także desperacki atak na Auschwitz (broniło go 8 tys. esesmanów), aby zwrócić uwagę na zagładę Żydów.

W lipcu 1943 r. „Żegota” wystosowała propozycję, aby rząd w Londynie zwrócił się oficjalnie do aliantów z prośbą o wymianę ludności żydowskiej na obywateli niemieckich.

Także Kościół katolicki nie pozostał obojętny na Holocaust. 14 grudnia 1942 r. przebywający w Londynie biskup włocławski Karol Radoński ostro potępił w radiowym przemówieniu działania Niemców – „jeżeli chodzi o ludność żydowską to męka jej przewyższa wszystko co cokolwiek nienawiść i dzikość ciemiężcy zdolna jest wymyślić[…] jako biskup polski z całą stanowczością potępiam zbrodnie dokonywane na ludności żydowskiej”.

Papież Pius XII uratował więcej Żydów niż wszyscy inni polityczni i religijni przywódcy świata razem wzięci. Izraelski historyk i dyplomata Pinchas Lapide szacował, że Pius XII ocalił blisko 900 tysięcy ludzi! „Zrobiłem kiedyś szacunki i oznacza to, że 20 procent żyjących obecnie na świecie Żydów istnieje dzięki niemu” – Powiedział Pinchas Lapide.

To Pius XII nakłaniał admirała Miklosa Horthy'ego, żeby powstrzymał deportacje węgierskich Żydów do Auschwitz. Tylko ta interwencja uratowała 200 tysięcy ludzi.

Rządy USA i Wielkiej Brytanii były głuche na informacje o zagładzie Polaków i obywateli polskich pochodzenia żydowskiego w Polsce. Noty polskiego rządu spotykały się z obojętnością. Gdy na początku grudnia 1942 r. gen. Władysław Sikorski po raz kolejny nawoływał do zniszczenia bombami torów dojazdowych, komór gazowych i krematoriów w obozach zagłady w okupowanej Polsce, Churchill enigmatycznie obiecywał zająć się tą kwestią. Fakty są takie, że techniczne naloty na teren Oświęcimia były możliwe od 1942 r., a w 1944 r. przeprowadzano je regularnie. W 1944 r. o bombardowanie szlaków komunikacyjnych do niemieckich obozów zagłady prosili już nie tylko Polacy, ale także amerykańskie organizacje żydowskie.

Brytyjczycy posiadali informacje na temat zagłady Żydów nie tylko od Polaków. Na przykład udało im się przechwycić depesze chilijskiego konsula w Protektoracie Czech i Moraw, które donosiły o początkach zagłady Żydów. Churchill nie tylko milczał. Firmował bowiem politykę brytyjskich władz w Palestynie, które skrupulatnie pilnowały, aby nie napływali do niej uciekający przed Holocaustem europejscy Żydzi. Gdy w grudniu 1940 r. do brzegów Palestyny dopłynął statek „Salvador” z kilkuset nielegalnymi imigrantami, brytyjskie władze nie pozwoliły mu dopłynąć do Haify. Statek zatonął. Takich incydentów na palestyńskim wybrzeżu w latach 1940–1942 było wiele.

Aby zrozumieć obojętność Brytyjczyków trzeba znać realia tamtej epoki. Nie tylko Niemcy uważali się za lepszych rasowo (rasę panów). Podobnie uważali Brytyjczycy. Churchill wielokrotnie powtarzał we are superior (jesteśmy najlepsi). Dla brytyjskiej elity Żydzi, Arabowie, Hindusi, murzyni byli jedynie lesser races, czyli niższymi rasami. Sprawa zagłady Żydów zwyczajnie nie dotyczyła Brytyjczyków.

Podobnie zachowywał się rząd USA i amerykańskie elity. Prezydent Franklin. D. Roosevelt po prostu zabijał milczeniem polskie wołania o położenie kresu zagładzie. Roosevelt był skutecznym, cynicznym politykiem. Warto przypomnieć, że zgodził się, aby Stalin przypisał Niemcom odpowiedzialność za mord w Katyniu, bo nie chciał tłumaczyć wyborcom, dlaczego pomagają jednemu zbrodniarzowi w walce z drugim.

W sprawie Holocaustu Roosevelt dostrzegał zagrożenie dla swojego wizerunku. Wiedział bowiem, że gdyby podjął jakiekolwiek działania, mogłyby być przez opinię publiczną uznane za niewystarczające. Dlatego właśnie wolał milczeć. Gdy pod koniec października 1943 r. do Białego Domu przybyła delegacja amerykańskich rabinów, Roosevelt wymknął się potajemnie z Białego Domu, aby po raz kolejny uniknąć rozmowy na ten temat. O tym, że była to przemyślana polityka, świadczą działania amerykańskiego Departamentu Stanu.

Na początku 1943 r. urzędnicy odcięli amerykańskiej prasie dostęp do informacji o Zagładzie, jakie napływały od środowisk żydowskich ze Szwajcarii. Kilka tygodni później na tajnej konferencji amerykańsko-brytyjskiej na Bermudach podjęto decyzję, że alianci nie podejmą specjalnych działań, aby przerwać Zagładę. Przebieg tej konferencji do tej pory owiany jest tajemnicą. Dokumenty brytyjskie wciąż pozostają tajne. Amerykańskie odtajniono w niewielkim stopniu.

Rządy USA i Wielkiej Brytanii tylko raz oficjalnie odniosły się do Zagłady. 17 grudnia 1942 roku wydały notę dyplomatyczną, że po wojnie „winni nie unikną odpowiedzialności”. O ile Amerykanie i Brytyjczycy zwyczajnie ignorowali Holocaust, to trzeci co do ważności aliant zachodni - Francuzi brali w nim czynny udział.

Francuski rząd Vichy od samego początku starał się „zaimponować” Niemcom swoim antysemityzmem. Jeszcze w październiku 1940 r. z III Rzeszy do Francji przetransportowano sześć tysięcy Żydów. W tym samym miesiącu wdrożono antyżydowskie ustawodawstwo i rozpoczęto prześladowania. Żydom zakazano wykonywania określonych zawodów, a Żydów-cudzoziemców internowano w obozach. Po tym nastąpiła rejestracja i konfiskata majątków.

Władze Vichy były gotowe zintensyfikować prześladowania Żydów, byle tylko odebrana im własność trafiła do Francuzów. Władze Vichy same organizowały transporty do Auschwitz. Pierwszy z nich ruszył do Polski 27 marca 1942 r., zaś ostatni odjechał w lipcu 1944 r., już po lądowaniu aliantów w Normandii. Amerykański historyk Robert Paxton przekonywał w wydanej w 1972 r. książce „Francja Vichy”, że Niemcy utrzymywali we Francji znikome siły okupacyjne, bo większość zadań wykonywali sami Francuzi. Najlepszym komentarzem do całej sprawy jest spór pomiędzy francuskimi kolejami państwowymi a rządem o rachunki za wywóz Żydów do obozów śmierci w Polsce. Ponieważ nie zapłacił ich rząd Vichy, władze firmy domagały się uregulowania rachunków za tę usługę jeszcze rok po zakończeniu wojny. Te fakty wyglądają ciekawie na tle publikacji współczesnych mediów francuskich, piętnujących rzekomy polski antysemityzm i „polskie obozy zagłady”.

 

TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „WARSZAWSKA GAZETA” 20 WRZEŚNIA 2013 r.