foto1
Kraków - Sukiennice
foto1
Lwów - Wzgórza Wuleckie
foto1
Kraków - widok Wawelu od strony Wisły
foto1
Lwów - widok z Kopca Unii Lubelskiej
foto1
Lwów - panorama
Aleksander Szumański, rocznik 1931. Urodzony we Lwowie. Ojciec docent medycyny zamordowany przez hitlerowców w akcji Nachtigall we Lwowie, matka filolog polski. Debiut wierszem w 1941 roku w Radiu Lwów. Ukończony Wydział Budownictwa Lądowego Politechniki Krakowskiej. Dyplom mgr inż. budownictwa lądowego. Dziennikarz, publicysta światowej prasy polonijnej, zatrudniony w chicagowskim "Kurierze Codziennym". Czytaj więcej

Aleksander Szumanski

Lwowianin czasowo mieszkający w Krakowie

 

POLAKOŻERSTWO Z MILLEREM W TLE

 Niezmiernie rzadko słyszymy o antypoloniźmie, natomiast środki masowego przekazu bębnią o antysemityźmie poszerzonym obecnie o faszyzm żołnierzy Armii Krajowej, Narodowych sił Zbrojnych, czy Żołnierzy Wyklętych i innych bohaterów podziemia niepodległościowego. Czołowym faszystą w Polsce jest Jarosław Kaczyński, zagrażający polskiej racji stanu. Prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz Waltz sprowadza do Warszawy na obchody Święta Niepodległości dla chichotu historii bandytów neohitlerowskich z Niemiec.  Preludium do powtórki 1 września 1939 roku ! Radiostacja Gliwice w nowym wydaniu, czy prowokacja bolszewicko – hitlerowska z Jedwabnego? Czy prowokacja tuskowo – policyjna z 11 listopada 2011 roku miała na celu tylko zmianę przepisów o zgromadzeniach publicznych, czy jeszcze manifestację siły rządzących? Jeszcze nie przebrzmiały echa bandytyzmu Niemców i policji w Warszawie w Dniu Święta Niepodległości, a już wszystkie niemieckie bandziory zostały zwolnione przy niebywałym poświęceniu polskich sędziów trwających na posterunku do 2 w nocy. Pan Miller oświadczył, że policja zdała egzamin. Panie Miller odsyłam Pana do filmu  „Ostatni wyskok nazi-kaczystow” autor jwp  niepoprawni.pl gdzie sześciu policjantów znęca się nad jednym starym, człowiekiem zwyczajnie przechodzącym, kopiąc go w głowę i maltretując w sposób hitlerowsko – bolszewicki. Czy zmieni Pan fałszywą melodię? Jeżeli nie, to Pan jest taki sam jak niemiecka banda neonazistowskich bojówkarzy i przyuczonej policji. Czy Pan się zastanawiał kiedykolwiek z Tuskiem i Komorowskim jak skończyli Hitler / samobójstwo /, Stalin / otruty /, Ceausescu /rozstrzelany/, Tymoszenko w kiciu /podtruwana trutką na szczury/, Sadam Hussain / powieszony, Kadaffi / zamordowany przez lud /, Beria / rozstrzelany/, Bierut /otruty w Moskwie/. W Niemczech wytoczono Honeckerowi  proces o zdradę stanu, korupcję i zbrodnie popełnione w czasie zimnej wojny (ze szczególnym uwzględnieniem 172 Niemców, którzy zostali zabici w czasie prób ucieczki na Zachód w czasach jego reżimu. Czy Pan do spóły z Kopacz, Tuskiem, Klichem, Komorowskim ma czyste sumienie smoleńskie? Czy Pan się zachowuje propolsko? Jak się Panu wydaje Panie Miller i innym rządzącym, czy Pan jest Polakiem? Czy pańscy współpracownicy w MSWiA są zachwyceni pańskimi postawami? Słuchy chodzą, że nie. Pozostaje Panu podwójna garda razem z Grzegorzem Lato, który przy „sposobności” „zbiegiem okoliczności” wycofał Orła Białego z koszulek reprezentacji Polski w piłce nożnej. Rodziny Katyń 2010 powróciły z wizyty u Ojca Świętego. Czytał Pan w „GW” „Patriotyzm jest jak rasizm”? Co Pan na to? Czmychaj Pan póki czas!!! Do bratniego Związku Sowieckiego! Najlepiej podpalić Reichstag w imieniu Kaczyńskiego.

                                                                                              Aleksander Szumański

 

SŁAWOMIR NICIEJA SZTANDAR REWOLUCJI PROLETARIATU

 

 

Stanisław Sławomir Nicieja-

urodzony w 1948 r. w Strzegomiu,

absolwent opolskiej WSP,

doktor nauk humanistycznych,

od 1991 r. profesor zwyczajny,

od 1996 r. rektor UO(Uniwersytetu Opolskiego).

Kandydował do senatu z ramienia SLD.

 

PODAJĘ ZA AUTOREM:   

 

"Andruch"/Klub GP w Opolu/

http://andruch.blogspot.com/

andruch2001, 3 lutego, 2011 - 00:48   niepoprawni.pl :

 

 

    Dzierżyński

    Czerwona Sorbona

    S.Sławomir Nicieja .

    Uniwersytet Opolski

    Blog

 

 

_ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _

 

 

 

"Nie umiem pół duszy oddać tylko"

 

W setną rocznicę urodzin Feliksa Dzierżyńskiego. W sześćdziesiątą rocznicę rewolucji.

 

11 września bieżącego roku minęła setna rocznica urodzin Feliksa Dzierżyńskiego. Dla wrogów rewolucji jego nazwisko stało się postrachem i symbolem twardej rewolucyjnej sprawiedliwości. Zwano go "Żelaznym Feliksem", "Wiecznym Płomieniem", "Karzącym Mieczem Rewolucji". Posiadał niezwykły życiorys, niezwykłe stanowisko w rewolucji rosyjskiej i niezwykłą władzę.

 

I

 

Dzierżyński zmarł przedwcześnie w wieku 49 lat (20 lipca 1926 roku) na atak serca w swym gabinecie na Kremlu, wkrótce po wygłoszeniu płomiennego przemówienia na pienum KC Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików). W przemówieniu tym powiedział m. in.: "Wiecie doskonale, na czym polega moja siła. Nigdy się nie oszczędzałem. Lubicie mnie tu wszyscy dlatego, że mi ufacie. Nigdy nie byłem obłudny i jeśli widzę u nas nieporządki - zwalczam je z całą siłą." Dzierżyński był doskonałym oratorem, umiejącym barwnie i sugestywnie mówić o najbardziej skomplikowanych problemach rewolucji. Te cechy predestynowały go do spełniania roli trybuna ludu. W trakcie swego ostatniego przemówienia kilkakrotnie chwytał się za serce. Słuchacze sądzili, że to jeden z licznych jego gestów.

 

Mimo, że od śmierci Dzierzyńskiego minęło 51 lat i mimo pokaźnej, ciągle narastającej literatury o nim, daleko jest jeszcze do wyczerpania materiałów archiwalnych mówiących o jego życiu i działalności politycznej. Dzierżyński wkroczył bowiem do historii w przełomowym okresie i nie należy do postaci, o których się zapomina. Wiadomo niemal powszechnie, że był jednym z najbliższych współtowarzyszy Lenina w okresie Rewolucji Październikowej i jednym z tych działaczy bolszewickich, którzy położyli największe zasługi w dziele ugruntowania zwycięstwa socjalizmu w Kraju Rad - i to szczególnie w okresie, gdy zmasowane siły kontrrewolucji podjęły ostrą, bezkompromisową, krwawą walkę w celu odebrania władzy partii bolszewickiej. Stąd też Dzierżyński znany jest przede wszystkim jako przewodniczący Ogólnorosyjskiej Nadzwyczajnej Komisji do Walki z Kontrrewolucją i Sabotażem, tzw. Czeki, lecz nie zawsze pamięta się, że ten wybitny Polak zajmuje poczesne miejsce w historii międzynarodowego ruchu robotniczego. Był on bowiem współorganizatorem Litewskiej Socjaldemokratycznej Partii; odnowicielem, czołowym działaczem, członkiem Zarządu Głównego Socjaldemokracji Królestwa Polskiego i Litwy; należał do ścisłego kierownictwa Socjaldemokratycznej Partii Robotników Rosji, a następnie Rosyjskiej Komunistycznej Partii (bolszewików). Ponadto nad naszą wiedzą o życiu i działalności Dzierżyńskiego zaciążylo bez wątpienia oczernianie go przez polską prasę burżuazyjną w okresie międzywojennym. Pewną rolę w tym okresie odegrała również wydana dwukrotnie (1932, 1935) w dużym nakładzie książka burżuazyjnego pisarza, Bogdana Jaxy-Ronikera, pod intrygującym tytułem "Dzierzyński Czerwony Kat - Złote Serce". Próbowano w niej kreować Dzierzynskiego na "polskiego Torquemadę bolszewizmu", bądź też "Franklina socjalizmu", ściągającego na siebie pioruny w imię wyższych celów. Tytuł tej paszkwilanckiej książki Ronikera - jak stwierdził jeden z biografów Dzierżyńskiego, prof. Jerzy Ochmański - trafił jednak niespodziewanie w sedno. Był bowiem Dzierżyński nieubłagany dla kontrrewolucjonistów i był też człowiekiem o "złotym sercu", czułym na wszelką nędzę i krzywdę społeczną tych, co żyli z pracy swych rąk.

 

II

 

Burżuazyjna propaganda zarzucała Dzierżyńskiemu wiele, jednak nie mogła przejść do porządku dziennego nad faktem, że był to człowiek moralnie czysty, ofiarny, oddany bez reszty idei, o silnej woli, stanowczości i dużej odwadze, w pracy nie cofający się przed żadnymi przeszkodami, traktujący przemoc jedynie jaklo środek walki narzucony przez nie przebierającego w metodach, bezwzględnego wroga. W zmaganiach z białym terrorem, sabotażem, strzelaniem do wodzów rewolucji i zamachami na samo istnienie dyktatury proletariatu Czeka musiała spełniać rolę zbrojnego ramienia partii. Dzierżyński częstokroć mówił o konieczności odpowiedzenia terrorem na terror. Chodziło mu bowiem o zlikwidowanie wszelkich przejawów dywersji, ale równocześnie zawsze wołał o rozsądne wymierzanie ciosów, celowanie w faktycznych wrogów rewolucji, nie zaś w tych, którzy nieświadomie dali się zwieść. Gdy w pierwszej połowie 1918 roku, w najtrudniejszym okresie rewolucji, w zanarchizowanej, ogarniętej wojną domową głodującej Rosji objął to jedno z najtrudniejszych stanowisk w apartamencie radzieckim, tak napisał w liście do swej żony: "Wysunięto mnie w pierwszej linii i wola moja - walczyć i patrzeć otwartymi oczami na całą zgrozę położenia, by jak pies wierny rozszarpać złodzieja. Fizycznie zmęczony jestem, lecz nerwami żyję i nie czuję przygnębienia. Nie wychodzę prawie wcale z lokalu swego. Tu pracuję, w kącie za parawanem mam łóżko. W Moskwie jestem już kilka miesięcy. Mój adres: B. Łubianka 11". Gdy kilka miesięcy później otrzymał list z kraju od swej siostry Aldony, w którym pod wpływem propagandy burżuazyjnej wyrażała ona swoje wątpliwości w kwestii prowadzonej przez niego walki z siłami kontrrewolucyjnymi, natychmiast jej odpisał. Zważywszy, że Aldona była jego najukochańszą siostrą i powiernicą najskrytszych jego myśli, na co potwierdzenie znajdujemy w obszernej ich korespondencji, list ten możemy traktować jako głębokie wewnętrzne wyznanie Dzierżyńskiego. Pisał w nim : "Jedną prawdę mogę Ci napisać - pozostałem tym samym. Czuję, że Ty nie możesz pogodzić się z myślą, że to ja i nie możesz zrozumieć znając mnie... I dziś poza ideą - poza dążeniem do sprawiedliwości - nic nie waży na szali mych czynów. Trudno mi pisać. Trudno dowodzić. Ty widzisz tylko to, co jest, i o czym słyszysz w przesadnych może barwach... ja, wieczny tułacz, w ruchu, w procesie zmian i tworzenia życia nowego... Czy zastanawiałaś się kiedy - co to jest wojna, w jej prawdziwych obrazach? Odpychałaś od siebie obrazy poszarpanych ciał pociskami, rannych na polu i kruki, wydłubujące oczy jeszcze żywych. Odpychałaś te straszne codzienne obrazy. A mnie zrozumieć nie możesz. Żołnierza rewolucji walczącego o to, by nie było na świecie niesprawiedliwości, by ta wojna nie oddała na łup zwycięzców-bogaczy całych milionów ludów. Wojna - straszna rzecz. Na nas szedł cały świat bogaczy. Najnieszczęśliwszy naród pierwszy stanął w obronie swych praw - i stawił opór całemu światu. Czyż chciałabyś, bym był gdzieś na ustroniu? Aldono moja, nie rozumiesz mnie - trudno mi więc pisać. Gdybyś wiedziała, jak żyję, gdybyś mi w oczy zajrzała - zrozumiałabyś, raczej odczułabyś - że pozostałem tym samym, co dawniej..."

 

Dzierżyński trwał na swym stanowisku niezłomnie. Miał pełną świadomość znaczenia i roli, jaką w rewolucyjnej Rosji spełniał kierowany przez niego urząd. Stąd też od swych podwładnych surowo wymagał przestrzegania zasad rewolucyjnej praworządności. Bezwzględnie karał wszelkie przejawy samowoli, niesubordynacji, grubiaństwa bądź też używania siły fizycznej wobec pokonanych i bezbronnych przeciwników. Dewizą i główną dyrektywą w pracy czekistów stały się jego słowa: "Czekista powinien mieć gorące serce, zimny umysł i czyste ręce". Jak stwierdza Jan Sobczak, Dzierżyński za wszelką cenę nie chciał dopuścić, aby w kierowanym przez niego urzędzie, korzystającym z ogromnych i nadzwyczajnych praw, zakorzeniło się zło. Dążył, by urząd ten nie stał się samowystarczalnym aparatem, by nie oderwał się od partii, by jego pracownicy nie zdemoralizowali się.

 

III

 

Dzierżyński był człowiekiem prawym. Całe swoje dojrzałe życie poświęcił walce o sprawę robotniczą i sprawiedliwość społeczną. Walczył o Polskę socjalistyczną, ale utopijnie wyobrażał sobie drogę dojścia do niej. Marzyła mu się Europa bez granic, z jednym wspólnym proletariackim rządem. Polskę zdawał się widzieć w jakimś nieokreślonym bliżej Związku Wolnych Ludów Europy. Nie wchodził jednak głęboko w rozważania teoretyczne na ten temat, uważając, że zadaniem chwili jest zmobilizowanie mas w obliczu narastającej w Europie rewolucji i wydarcie władzy z rąk burżuazji. Za swoją postawę polityczną i poglądy był sześciokrotnie aresztowany i 11 lat swego życia spędził w więzieniach i kazamatach carskich.

 

Dzierżyński pochodził z licznej, posiadającej duże tradycje patriotyczne polskiej rodziny, od wieków osiadłej na Wileńszczyźnie. Miał czterech braci i trzy siostry. Całe jego rodzeństwo otrzymało staranne wykształcenie. Wszyscy jego bracia ukończyli wyższe uczelnie. Tylko Feliks z własnej woli przerwał naukę szkolną, porzucając ósmą klasę wileńskiego gimnazjum, by całkowicie poświęcić się pracy rewolucyjnej. Bardzo wcześnie wstąpił w szeregi socjaldemokracji i całą kwotę pieniężną odłożoną przez ojca na jego studia (każdy z braci miał przeznaczone w domu 1000 rubli na naukę) oddał na cele partyjne.

 

Dzierżyńskiego cechowała niezwykła żywotność i aktywność społeczna. Nie oszczędzał swego zdrowia, które od lat wczesnej młodości było nadwątlone zaleczoną gruźlicą, miał też chroniczny bronchit i wadę serca. Ponieważ bez pełnego zaangażowania nie wyobrażał sobie życia, zdecydowana wola działania była silniejsza od choroby. Gdy przeglądamy jego obszerną spuściznę epistolarną, dochodzimy do wniosku, że miał naturę refleksyjną, a szerokie zainteresowania, dużo czytał, od wczesnej młodości skłonny był do egzaltacji, a równocześnie pozbawiony cynizmu, ogromnie serio traktujący problemy ludzkie. Na wybór drogi życiowej Dzierżyńskiego niepośledni wpływ wywarło środowisko, w którym się wychowywał. Jego dzieciństwo przypadło na okres, kiedy na Wileńszczyźnie świeże były jeszcze wspomnienia krwawo stłumionego powstania styczniowego i ostrych represji, które spadły na zamieszkujących tamte rejony Polaków. Dzierżyński był świadkiem terroru carskiego, tępiącego wszelkie przejawy polskości na Litwie. Na co dzień stykał się z jednej strony z nędzą szerokich mas proletariackich i ludowych, a z drugiej strony z samowolą i dostatkiem carskich urzędników. Wszystko to głęboko zapadło w jego młodzieńczy, wrażliwy umysł. "To zadecydowało - napisał później w jednym z listów do żony z 1914 roku - że poszedłem późniejszą swoją drogą, że każdy gwałt, o którym słyszałem lub który widziałem (np. Kroże) - zmuszanie do mówienia po rosyjsku, zmuszanie do chodzenia do cerkwi w dni galowe, system szpiegostwa itp. - były jakby gwałtem nade mną samym, i wtedy przysiągłem z gromadką innych walczyć z tym złem aż do ostatniego tchu. I miałem już serce i mózg otwarte na niedolę ludzką i nienawiść zła".

 

IV

 

Wspomniałem już, iż Dzierżyński za walkę z carskim samodzierżawiem 11 lat swego dojrzałego życia przepędził w więzieniach. Przez długi okres uchodził niemal za stałego "mieszkańca" osławionego X Pawilonu Cytadeli Warszawskiej, miejsca gehenny tysięcy polskich rewolucjonistów i patriotów. Trzykrotnie skazany na katorgę i wywieziony w głąb Rosji, był bohaterem brawurowych ucieczek, w czasie których w pojedynkę przemierzył tysiące kilometrów po tajgach i zmarzlinach syberyjskich, aby wrócić do Warszawy i dalej kontynuować swą działalność rewolucyjną. Mówiono wtedy w kraju, że Dzierżyński wraca jak bumerang do Warszawy. Więzienia znacznie pogorszyły stan jego zdrowia, ale nie były w stanie złamać jego postawy. Nadal pozostał nieprzejednanym i bezkompromisowym w swoich żądaniach. W X Pawilonie, na Pawiaku, w Siedlcach, w Kownie, Orle, Mceńku i Irkucku był często inicjatorem buntów i głodówek więźniów politycznych, walczących w ten sposób z administracją więzienną o poprawę warunków swej egzystencji. Za inicjowanie tych akcji spędził długie tygodnie w wilgotnych, mrocznych karcerach więziennych. Obraz wstrząsającej egzystencji Dzierżyńskiego znajdujemy w pisanym przez niego z dnia na dzień w X Pawilonie Cytadeli Warszawskiej "Pamiętniku więźnia", dokumencie historycznym nie pozbawionym walorów literackich. Zacytujmy jego fragmenty. Pod datą 13 V 1908 r. czytamy: "Cisza. Zamglony księżyc patrzy obojętnie z góry, nie słychać ani kroków wartownika, ani żandarma-klucznika, ani kaszlu mego sąsiada, ani brzęku kajdan; tylko od czasu do czasu spada z dachu na blachę kosza, który zakrywa mi okno, kropla wody i słyszę gdzieś tam gwizd parowozu. Jakiś smutek przenika do duszy". Dzień później: "Mamy tu pięciu obłąkanych. Jeden z nich w zupełnie pustej Sali obok. Pokaleczył się ciężko szkłem. Okna wybite, zatkane słomą. Nigdy nie śpi, po całych nocach – nieludzkie krzyki. Krzyki rozpaczy, szału, jęki, walenie do drzwi, znów jęki. Był zakuty na ręce, rozbił kajdany. On to może wytrzymuje, ale my!". Pod datą 11 X 1908 r. czytamy: " W nocy z 8 na 9 powieszono Montwiłł (pseudonim Józefa Mareckiego, znanego działacza PPS, bojowca, uczestnika licznych zamachów na wysokich urzędników carskich – S.N.). Już w dzień 8-go rozkuto go i zabrano do celi śmiertelnej. We wtorek był sąd za udział w napadzie na pociąg z Wołyńcami pod Łapami. On sam nie łudził się i 7-go pożegnał się z nami przez okno, gdy byliśmy na spacerze. Powieszono go o 1-ej w nocy. Kat Jegorka jak zwykle dostał 50 rubli. Ostatnie słowa Montwiłła na szafocie były: "Niech żyje niepodległa Polska". W nocy z 7-go na 8-go też powieszono jakiegoś starca z celi 60. I po tych nocach strasznej zbrodni nic się nie zmienia. Jasne, słoneczne dni jesienne, żołnierze, żandarmi i zmiany ich, spacery nasze. Tylko w celach ciszej, nie słychać śpiewów, wielu czeka swojej kolei". W takich warunkach wielu ideowców rezygnowało z dalszej walki, widząc w niej bezsens i samozagładę. Dzierżyński nie dopuszczał takich myśli do siebie. "Tacy, jak ja – pisał w jednym z listów – muszą się wyrzec wszystkiego, aby dopiąć tego, co zamierzali… Nie umiem na wpół nienawidzić czegoś lub kochać, ja nie umiem pół duszy oddać tylko, ja mogę albo całą oddać, albo nic nie dać". Więzienie było szkołą jego charakteru i jego "uniwersytetem". Potwierdzenie znajdujemy w "Pamiętniku": "Dziś ostatni dzień roku – pisał 31 XII 1908 r. Po raz piąty już w więzieniu spotykam Rok Nowy (1908, 1901, 1902, 1907, po raz pierwszy 11 lat temu) W więzieniu dojrzałem – w męce, samotności i tęsknocie za światem i życiem. A jednak zwątpienie o "sprawie" nigdy nie zajrzało mi w oczy – i teraz, w czasie , gdy pogrzebano na długie lata może wszystkie niedawne nadzieje w potokach krwi, gdy przygwożdżono je do słupów szubienicznych, gdy mnogie tysiące bojowników wolności zamknięto do lochów lub rzucono w zaspy śnieżne Syberii - i teraz dumny jestem. Widzę te masy ogromne, które już się poruszyły, podważyły stare gmachy, masy, w których łonie przygotowują się nowe siły dla nowych walk; dumny jestem, że jestem z nimi, że je widzę, czuję rozumiem – i że sam przecierpiałem z nimi wiele. Tu, w więzieniu, źle jest, nieraz bywa strasznie. A jednak… Gdybym na nowo miał rozpocząć życie, rozpoczął bym tak samo".

 

Trudno w krótkim artykule publicystycznym ukazać w pełni charakter tego niezwykłego człowieka, ale już tych klika fragmentów jego listów i wspomnień przekonuje nas, że był to romantyk rewolucji, natchniony i przekonany, że w dziejach przyszło mu spełnić wielką, odpowiedzialną misję.

 

Autor artykułu : Stanisław Sławomir Nicieja

 

źródło : za miesięcznikiem "ODRA" z 1977 r.

 

„Prof. Nicieja czynnie wysługiwał się reżimowi komunistycznemu, dlatego zapraszanie go na uroczystość nadania honorowego obywatelstwa Opola Ryszardowi Kaczorowskiemu, ostatniemu prezydentowi RP, zdaje się być ponurą groteską” – napisali w liście do władz Opola opolscy działacze dawnej opozycji antykomunistycznej

 

Towarzysz rektor?

W przeszłości pisał peany o Dzierżyńskim, tłumaczył szczególną rolę partii w kształceniu studentów, aktywnie działał w PZPR i PRON. Teraz chwali Stalina za Jałtę i głosuje za odebraniem IPN-owi pieniędzy na śledztwo katyńskie. Kto? Senator SLD, prof. Stanisław Nicieja, który – jak dotąd – jest jedynym chętnym do startu w nadchodzących wyborach na rektora Uniwersytetu Opolskiego. Najpewniej więc nim zostanie

<!–1–>Na stronie internetowej senator pisze o sobie, że jest historykiem i historykiem sztuki, który „uchodzi w powszechnej opinii Opolan za wielkiego budowniczego UO – przydomek Kazimierz Wielki Opola”. Wylicza swe prace naukowe na temat polskich cmentarzy na Kresach oraz budynki uniwersyteckie wyremontowane jego staraniem.

O czym Nicieja nie wspomina

W oficjalnym biogramie senatora nie znajdziemy jednak informacji, że jeszcze jako student WSP w Opolu wstąpił do PZPR, zostając ponadto przewodniczącym uczelnianej organizacji Socjalistycznego Związku Studentów Polskich. Że w 1975 roku został wysłany na roczną aspiranturę do Instytutu Polskiego i Międzynarodowego Ruchu Robotniczego Wyższej Szkoły Nauk Społecznych przy KC PZPR.

 

Ani o tym, że w latach 80. otwarcie kolaborował z władzami PRL, działając w powszechnie bojkotowanych strukturach tzw. Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego. W lipcu 1988 roku otrzymał nawet specjalną nagrodę wojewódzką nadaną mu w szczególności za działalność w radzie wojewódzkiej PRON.

 

Nie dowie się też zaglądający do jego biografii, że nieco wcześniej, w 1986 roku, doc. dr hab. Nicieja na mocy postanowienia KW PZPR objął przewodnictwo Wojewódzkiego Komitetu Obrońców Pokoju. I że w tym czasie był aktywnym lektorem KW PZPR i wykładowcą wieczorowych uniwersytetów marksizmu-leninizmu.

 

W swej biografii naukowej Nicieja nie podaje z kolei tytułu rozprawy doktorskiej z 1979 roku, która była poświęcona Julianowi Leszczyńskiemu-Leńskiemu, sekretarzowi generalnemu Komunistycznej Partii Polski, sowieckiemu agentowi. Dostał za nią nagrodę II stopnia Zarządu Głównego Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej.

Milczy też o swej pracy w periodyku społeczno-kulturalnym „Opole” z 1977 r. Poświęcił w nim dwustronicowy tekst Feliksowi Dzierżyńskiemu, twórcy i szefowi owianej ponurą sławą bolszewickiej bezpieki CzeKa, mającej na sumieniu setki tysięcy ofiar.

 

Nicieja kreśli jednak sylwetkę „wybitnego Polaka”, podkreślając w ostatnim akapicie, że „trudno w krótkim artykule publicystycznym ukazać w pełni charakter tego niezwykłego człowieka”. Starcza mu jednak miejsca na następujące stwierdzenia: „Był Dzierżyński nieubłagany dla kontrrewolucjonistów i był też człowiekiem o »złotym sercu «, czułym na wszelką nędzę i krzywdę społeczną tych, co żyli z pracy swych rąk. Burżuazyjna propaganda zarzucała Dzierżyńskiemu wiele, jednak nie mogła przejść do porządku dziennego nad faktem, że był to człowiek moralnie czysty, ofiarny, oddany bez reszty idei, o silnej woli, stanowczości i dużej odwadze, w pracy nie cofający się przed żadnymi przeszkodami, traktujący przemoc jedynie jako środek walki narzucony przez nie przebierającego w metodach, bezwzględnego wroga (…). Był człowiekiem prawym. Całe swoje dojrzałe życie poświęcił walce o sprawę robotniczą i sprawiedliwość społeczną (…).

 

U progu 25-lecia rewolucji solidarnościowej rektorem Uniwersytetu Opolskiego wybrany został ponownie osławiony profesor Stanisław S. Nicieja – były lektor KW PZPR, wykładowca Wieczorowych Uniwersytetów Marksizmu-Leninizmu, aktywista PZPR i PRON, jeden z czołowych kolaborantów z okresu „wojny polsko-jaruzelskiej”. Wybór ten stanowi wymowne potwierdzenie dominującej pozycji środowisk postkomunistycznych w życiu opolskiej Almae Matris.

———–

Komunista rektorem w Opolu

W przeszłości pisał peany na cześć Dzierżyńskiego. Teraz chwali Stalina za Jałtę. Prof. Stanisław S. Nicieja, senator SLD, został rektorem Uniwersytetu Opolskiego.

 

Prof. Nicieja, za PRL-u aktywny działacz PZPR i PRON, specjalizował się w historii ruchu robotniczego. O twórcy bolszewickiej bezpieki CzeKa mającej na sumieniu setki tysięcy ofiar pisał w 1977 r. w periodyku „Opole”: „Dzierżyński był (…) człowiekiem prawym. Całe swoje dojrzałe życie poświęcił walce o sprawę robotniczą i sprawiedliwość społeczną”.

putBan(62);

 

Po 1989 r. Nicieja wycofał się z działalności politycznej. Przez kilka lat zwoził do swej posiadłości pod Opolem zabytkowe płyty nagrobne i figury z cmentarzy. Kiedy „Gazeta” ujawniła to w 2000 r., sprawę badała prokuratura. Umorzyła śledztwo, gdyż Nicieja tłumaczył, że chciał ratować zabytki.

Podczas niedawnego wykładu w Opolu Nicieja mówił: „Katynia z Jałtą mylić nie można, mogli przecież z nas w Jałcie księstwo zrobić, trzeba zatem dostrzec i te pozytywne strony. Stalin więc zrobił i coś dobrego”(LUSTRACJA I WERYFIKACJA NAUKOWCÓW )

 

                                                 PODAŁ DO DRUKU

                                                           ALEKSANDER SZUMAŃSKI Aleszumm za:

                                                                 

                                                                    andruch2001, 3 lutego, 2011 - 00:48   niepoprawni.pl

                                                                  "Andruch"/Klub GP w Opolu/

                                                                   http://andruch.blogspot.com/

                                                                   LUSTRACJA I WERYFIKACJA NAUKOWCÓW PRL

 

 

 

 

Źródła

andruch2001, 3 lutego, 2011 - 00:48   niepoprawni.pl

LUSTRACJA I WERYFIKACJA NAUKOWCÓW PRL

"Andruch"/Klub GP w Opolu/

http://andruch.blogspot.com/

 

 

 

 

HITLERJUGEND W WARSZAWIE Z BLITZKRIEG W TLE

 

Blitzkrieg. Najpierw pozór katastrofy, aby zniszczyć Lecha Kaczyńskiego. Potem bandyckie śledztwo ala Burdenko w wykonaniu towarzyszki generalissimus Tatiany Anodiny i jej podnóżka Milera. Potem granda z powołaniem prezydenta Komorowskiego na ustne polecenie Medwiediewa informującego telefonicznie o śmierci Lecha Kaczyńskiego, bez aktu zgonu. Następnie prezydent Komorowski poleca usunięcie mu sprzed nosa krzyża, z wywołaniem prowokacyjnych burd na Krakowskim Przedmieściu w wykonaniu HGW, jej podległego zbója - bandziora Dominika Tarasa, w asyście nagiej Anny Muchy i szczających pijanych młodzianków na krzyż, z gazem pieprzowym i Milicją Obywatelską w tle. Potem zawołania pijanej siedmiolatki do modlących się pod krzyżem okrzyczanych przez komando Komorowskiego – z Tuskiem mężczyzn „oszołomami obrońcami krzyża” – masz penisa? Pokaż - z ogłupianiem narodowym przez szaję – zgraję medialną olejnikowo-lisowo gugałową, co wywołuje szał pro tuskowy w wyborach. Następnie razwiedka przy pomocy durnowatego Ziobry Zbigniewa i innych migalskich  rozsadza PIS, aby powołać na marszałka Sejmu Kopacz Ewę –  fałsz - informatorkę sejmową   w postaci kłamstwa smoleńskiego - pogromczynię rodzin Katynia 2010. Nolens volens za nią bieży palikotówna, następny wstyd dla Sejmu, Wanda Nowicka vicemarszałek, walcząca od lat, aby można było mordować dzieci nienarodzone, nie widząca nic złego w mordowaniu dorosłych, dla której pomordowani w Katyniu oficerowie i policjanci to „darmozjady z Katynia”, z synem komunistą gloryfikatorem Rosji bolszewickiej i Józefa Stalina. Dla matki z synem  ideałem jest „krwawy Felek” Feliks Dzierżyński. Wanda Nowicka twierdzi, iż kto nie był za młodu komunistą, to nie będzie człowiekiem przyzwoitym. Syn Nowickiej działa w organizacji Lewica bez Cenzury. Pisał on m.in. o zbrodni katyńskiej, iż „ZSRR nie było stać na utrzymanie 20 tysięcy darmozjadów”.  Następnie zadyma w Warszawie w dniu Święta Niepodległości w wykonaniu Hitlerjugend zaproszonych z Niemiec przez HGW i a priori zapowiedź Komorowskiego, iż trzeba zmienić przepisy dotyczące zgromadzeń publicznych na  delegalizowanie wszelkich wystąpień m.in. przed Pałacem Prezydenckim włącznie, a więc z likwidacją „wrogiego” namiotu Solidarni 2010 na Krakowskim Przedmieściu. W miejsce namiotu zapewne planuje się następne wędrówki gęsiego „księży patriotów” z błogosławieństwem nowo wybranego ordynariusza diecezji katowickiej  kapłana kapusia Wiktora Skworca, mającego na sumieniu pobicie Kazimierza Świtonia przez MO z połamaniem mu nóg włącznie i zagadkowe „samobójstwa”  sześciu proboszczów diecezji tarnowskiej.

Co będzie jutro?

                                                                                          Aleksander Szumański

 

    ALEKSANDER SZUMAŃSKI

KORESPONDENCJA Z KRAKOWA

 

 

POLSKIE RADIO KRAKÓW Z PIOSENKĄ LWOWSKĄ

 

 Już po raz trzeci począwszy od listopada 2009 roku Radio Kraków jednoczy się ze Lwowem w swojej audycji „Blues o dwóch miastach”. I tak 09 listopada 2011 roku, w Studiu im. Romany Bobrowskiej Radia Kraków al. Słowackiego 22 odbył się kolejny koncert  w krakowskiej rozgłośni poświęcony obu miastom. Właściwie bardziej precyzyjnie –odbył się spektakl słowno – muzyczny. Poezja śpiewana z urozmaiconą formą przekazu , tekstami i muzyką wybitnych autorów  i ta anonimowa - uliczna zawsze wzrusza, raduje i wywołuje emocje, tym bardziej, że dotyczy tych miast, które kochamy.

 

"Piosenka jest dobra na wszystko", właśnie. Szczególnie lwowska. Lwowskie piosenki wybitnych autorów /Marian Hemar, Jerzy Petersburski, Henryk Wars, Emanuel Szlechter, Witold Szołginia, Feliks Konarski, Jerzy Michotek, Jerzy Janicki/, jak i te anonimowe, uliczne, stanowią dokument polskiej kultury obyczajowej i muzycznej, a także języka przełomu XIX wieku, oraz dwudziestolecia międzywojennego, w regionie, gdzie współżyły różne narodowości, krzyżowały się różne prądy obyczajowe i kulturowe, a kultura i język polski, mające zdolność asymilowania elementów obcych, rozwijały się potężnie i dumnie.

 

    Młodzi Polacy, ale nawet i ci średniego pokolenia pozbawieni są dzisiaj słuchania tych lwowskich melodii i piosenek. Nikt bowiem, może za wyjątkiem Radia Katowice, w coniedzielnej audycji Danuty Skalskiej,  nie przypomina w Polsce chlubnych tradycji przedwojennego „Radia Lwów” i jego "Wesołej Lwowskiej Fali".

Lwów, stołeczne miasto Galicji stanowił wybitny ośrodek naukowego życia polskiego. Przede wszystkim Uniwersytet Lwowski od 1910 roku noszący imię Jana Kazimierza - skupiał uczonych - twórców wielu szkół naukowych, liczących się w ówczesnej Europie, a utrzymujących swoją pozycję także w dwudziestoleciu międzywojennym.

Życie kulturalne Lwowa XIX i XX wieku pomimo narzekań krytyków na parweniuszostwo, kosmopolityzm i wiedeński stempel na wszystkim, rozwijało się intensywnie, prężnie i systematycznie, osiągając rozmach i wysoki poziom w dziedzinie teatru, literatury, krytyki, dziennikarstwa i sztuk pięknych.

Wystarczy wskazać choćby niektóre nazwiska urodzonych, lub działających we Lwowie twórców: ludzi teatru - W. Bogusławski, S. Skarbek ; pisarzy i krytyków - W. Pol, S. Goszczyński, A. Fredro, W. Bełza, K. Ujejski, G. Zapolska, M. Konopnicka, K. Makuszyński, J. Kasprowicz, M. Wolska, Beata Obertyńska J. Balicki, J. Parandowski; malarzy, rzeźbiarzy i architektów - A. Grottger, K. Sichulski, M. Dulębianka, Z. Gorgolewski, L. Marconi.

Doniosłą rolę w dziejach piśmiennictwa i kultury polskiej odegrały lwowskie firmy księgarsko - wydawnicze.

 

 

 

Kraków i Lwów, dwa czołowe ośrodki nauki i kultury polskiej, dwa nasze "Piemonty", w których skupił się ruch niepodległościowy przed pierwszą wojną światową, dwa miasta owiane historyczną legendą, łączyły w długoletniej historii rozliczne związki. Starszy o prawie cztery wieki Kraków w okresie rozbicia dzielnicowego nie był jeszcze zainteresowany ekspansją na ziemie ówczesnej Rusi Halicko-Włodzimierskiej. Najlepiej świadczy o tym bunt panów Krakowskich w 1191 roku przeciw ruskiej polityce Kazimierza Sprawiedliwego. Ale za Kazimierza Wielkiego było już inaczej. Rozkwit handlu lewantyńskiego na szlaku wiodącym z genueńskiej Kaffy i mołdawskich portów Kilia i Białogród przez Lwów do Krakowa, Wrocławia i dalej na Zachód, spowodował zainteresowanie kupców krakowskich ekspansją na ziemie wschodnie. Dlatego Kraków, podobnie jak możni i rycerstwo małopolskie, poparł politykę króla . Przyłączenie Ziemi Halickiej przez Kazimierza Wielkiego wzbudziło nadzieję, że patrycjat krakowski przejmie w swoje ręce intratny handel ze Wschodem. Płynęły stamtąd cenne towary, poszukiwane w całej Europie - korzenie, przyprawy, jedwab, bawełna, pachnidła i ałun. W odwrotnym kierunku wieziono sukno, wyroby metalowe i produkty rzemiosła zachodnio-europejskiego oraz polskiego.

                Wielokulturowość Lwowa rusko-żydowsko-ormiańska, a także w mikroskali niemiecko-czeska, mieściła się w obszarze kultury polskiego miasta. Dzisiejszy Lwów nie może być tylko ukraiński, bo zmieni się w śmieszne prowincjonalne miasto z pretensjami do europejskości.

Kraków jako pierwsze miasto udzieliło w listopadzie 1918 roku pomocy miastom Przemyśl i Lwów, które walczyły o niepodległość.

W 1920 r. Lwów obronił Kraków przed nawałą bolszewicką. Za bohaterską postawę został odznaczony przez marszałka Józefa Piłsudskiego Krzyżem Virtuti Militari, znowu wszedł do legendy narodowej.

W II Rzeczypospolitej Lwów i Kraków zostały tylko miastami wojewódzkimi, co oznaczało dla nich pewną degradację. Zarazem jednak rozrosły się terytorialnie, wzrosła liczba ich mieszkańców. Lwowskie Targi Wschodnie wpływały korzystnie na ekonomikę Krakowa, przyczyniły się do rozwoju między nimi kontaktów handlowych. W latach 30-tych oba miasta uzyskały ze sobą połączenia lotnicze, nawiązane zostały też kontakty turystyczne. W dziedzinie nauki i kultury podtrzymywano dawne więzy. Wielu profesorów uczelni lwowskich wykładało w Krakowie i na odwrót, niektórzy z nich przenosili się z jednego miasta do drugiego. Tak na przykład badacz kultury średniowiecznej i dziejów miast Jan Ptaśnik był profesorem UNIWERSYTETU JANA KAZIMIERZA i UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO , mechanik Maksymilian Huber wykładał na POLITECNICE LWOWSKIEJ  i AGH, a geograf i kartograf Eugeniusz Romer był profesorem UJK i UJ. Na scenach Lwowa i Krakowa występowali artyści tej miary jak Karol Adwentowicz i Adam Didur, reżyserowali przedstawienia m.in. Leon Schiller i Otto Axer, Nawiązano też szerokie kontakty sportowe. Już w 1911 r. z inicjatywy Lwowskiego Klubu Sportowego "Czarni" i krakowskiej "Wisły" powstał Związek Polskiej Piłki Nożnej, przekształcony w II Rzeczypospolitej w PZPN.

Lwowska "Pogoń" po zaciętej rywalizacji z krakowskimi klubami "Wisłą" i "Cracovią" wywalczyła w latach 1922-1926 tytuł piłkarskiego mistrza Polski. Kraków i Lwów były w ogóle kolebkami polskiego sportu i skautingu. One też solidarnie udzielały pomocy fachowej całemu krajowi, jako jedyne bowiem wielkie miasta dysponowały u progu niepodległości znaczną ilością gruntownie wykształconej inteligencji.

Koncert rozpoczął zespół „Niecieczanie” [...] TEATR I CHÓR LUDOWY W NIECIECZY.

Założenie chóru w Niecieczy nastąpiło w 1915 r. przez ówczesnego księdza parafii otfinowskiej Stanisława Słoninę. Kontynuatorem tej działalności był ksiądz Leon Birnbaum do czasu, kiedy do Niecieczy w 1916 r. przybył nowy kierownik szkoły Bolesław Banek i przez kilka lat wspólnie prowadzili tę działalność.

 

Pierwszy występ chóru odbył się 6 stycznia 1916 r. w kościele parafialnym w Otfmowie. Chór śpiewał na dwa głosy. W tym czasie wystawiono  Jasełka", do których ksiądz Birnbaum użyczył własnych kostiumów teatralnych. Wspomnieć jednak wypada, ze przed pierwszą wojną światową powstał zalążek teatru, Kółko Teatralne, które przez pewien czas prowadził ówczesny kierownik szkoły Józef Kummer. W 1904 r. wystawiono pierwsze przedstawienie związane tematycznie z Bitwą pod Racławicami.

Były śpiewy i tańce w wykonaniu artystów w strojach regionalnych. Instrumenty orkiestry niecieczańskiej, dęte, klawiszowe i strunowe. Gdy zespół  schodził ze sceny, publiczność bisowała.

No cóż, we Lwowie muzy śpiewały zawsze.

I tu nasuwa się pytanie, które miasto jest piękniejsze, Lwów, czy Kraków? Odpowiedź wcale nie jest łatwa, gdy ogląda się dwa piękna, a właściwie piękno w pięknie. Można nawet porównywać  monumentalne kilometrowe ciągi kamienic lwowskich, z krótkimi, pięknymi ulicami krakowskimi, ale zaprojektowane w innej przecież wyobraźni urbanistycznej. Kto ma rację? Zapewne poeta:

{…}Dwa miasta otrzymałem w darze,

A które piękniejsze?

Czy Lwów Katedrą marzeń,

Czy Groby Królewskie[…]?

 

Ale po kolei. Gdy zespół muzyczny „Chawira” pod kierownictwem prezesa Fundacji Ocalenia Kultury Kresowej  Karola Wróblewskiego rozpoczął koncert, to natychmiast pomyślałem o Jerzym Połomskim, ale właściwie o „Big Cycu” z którym pan Jerzy wylansował piosenkę „Cała sala śpiewa z nami”. Bo też i cała sala zajęta przez ponad 100 osób trzymając się za ręce śpiewała „Tylko we Lwowie”.

 

Nazwa „Chawira” pochodzi z gwary południowo-wschodnich Kresów i oznacza ciepły, rodzinny dom.

 

Zespół „Chawira" powstał w Krakowie, jesienią 2003 roku założony przez Karola Wróblewskiego -akordeonistę i wokalistę z zamiarem popularyzowania piosenek polskich z okresu międzywojennego, kresowych, patriotycznych, a także piosenek światowych z okresu pierwszej połowy XX wieku ( również jazzowych).Skład zespołu zmieniał się kilkakrotnie, jednakże przez  wszystkie lata niezmienna pozostała jego baza, w osobach Karola Wróblewskiego i Stefana Czyża  - saksofonisty, klarnecisty i wokalisty. Pierwszy koncert zespołu odbył się 12 marca 2004 roku w Śródmiejskim Ośrodku Kultury w Krakowie i poświęcony był w całości piosenkom lwowskim. Występ bardzo spodobał się publiczności wśród której powstała inicjatywa cyklicznych spotkań z zespołem "Chawira" . Po wielu takich spotkaniach zawiązało się Towarzystwo Kresowe "Chawira" które zorganizowało do dnia dzisiejszego, ponad 250 cyklicznych spotkań z zespołem w różnych znanych restauracjach krakowskich. Odbyło się też wiele koncertów w domach kultury i innych ośrodkach kulturalnych w całym kraju, a także za granicą (Wiedeń, Linz, Budapeszt, Norymberga). Pierwszą wokalistką zespołu była Ilona Gawlik.

 

Gdy prowadzący koncert Wacław Krupiński poprosił do fortepianu Jerzego Michała Bożyka, jeszcze długo przed jego występem rozlegały się brawa. Lwowski bard  Jerzy Michał Bożyk (ps. Boży Jerzyk, ur. 7 maja 1941 we Lwowie) – polski pianista i wokalista jazzowy, promotor polskiego autostopu i jazzu. Lingwista (tłumacz języka słowackiego) i socjolog, działacz niepodległościowy (KPN, Związek Strzelecki "Strzelec", wielokrotny uczestnik Marszu Szlakiem I Kompanii Kadrowej), cyklista, jak również turysta górski. Przewodnik po Małopolsce i Szlaku Orlich Gniazd.

Wieloletni uczestnik Letniego Festiwalu Jazzowego w Piwnicy pod Baranami.

 

Ukończył Liceum Muzyczne w Łodzi w 1959. Po ukończeniu szkoły rozpoczął współpracę z zespołami "The Jazz Five Boys", "Silver Jazz" i "Tiger Rag". Do 1976 koncertował na kontraktach w Czechosłowacji, Finlandii i Szwecji.

W 1977 zdał państwowy egzamin piosenkarski u profesora Bardiniego. Następnie rozpoczął studia teatrologiczne na Uniwersytecie Łódzkim, które ukończył w 1985.

Od 1982 był członkiem zespołu jazzowego Beale Street Band.

Zagrał rolę pianisty w filmie Bracia Karamazow.

Obecnie koncertuje w krakowskim klubie "Awaria", co roku także otwiera festiwal piosenki studenckiej YAPA.

Bisom nie było końca. Jurek Bożyk prezentuje rzadko spotykany głos „lekko zachrypnięty” i tym samym wciela się niewątpliwie w Luis Armstronga.

 

Paweł Paprocki dziesięcioletni pieśniarz, przy akompaniamencie swojej mamy Ireny Paprockiej wzruszająco śpiewał do jej tekstów o Lwowie. I tu były bisy, a niekiedy łzy wzruszenia, również gdy Irena Paprocka śpiewała do tekstu Wiktora Budzyńskiego – twórcy słynnej audycji Radia Lwów „Wesołej Lwowskiej Fali”. Katarzyna Tyborowska wystąpiła z „Preclarką z Pohulanki” Wiktora Budzyńskiego , a Beata Zalasińska – Szubryt wzruszyła wszystkich piosenką poświęconą pamięci jej lwowskiej babuni. Słuchaliśmy jeszcze laureatek konkursu Festiwalu Piosenki Lwowskiej i Bałaku Lwowskiego Dominiki Pater, Aleksandry Rojek, Ewy Rudnik. A potem?

 

Sam mistrz piosenki, pieśniarz ( o Lwowie ), tymczasowo śpiewający w Krakowie, solista opery i operetki Franciszek Makuch – tenor. Franciszek Makuch - studiował na Wydziale Wokalnym w Konserwatorium w Krakowie u profesora J.W. Śmietany. W swoim dorobku artystycznym ma około 40 ról operowych i operetkowych, m.in.: Dancairo w Carmen Bizeta, Spoletta w Tosce Pucciniego, Gaston w Traviacie, Verdiego, Normano w Łucji z Lammermoor Donizettiego, Andreas, Cochenille, Pitichinacio, Franciszek w Opowieściach Hoffmana Offenbacha, Janczi w Wiktorii i jej huzarze Ábraháma, Iwan w Carewiczu Lehára, Koloman Żupan w Hrabinie Maricy Kálmána. Jest laureatem Konkursu Moniuszkowskiego w Łodzi w 1970 roku. Artysta jest obdarzony zmysłem scenicznego komizmu i doskonale sprawdza się w rolach charakterystycznych.

Występował na scenach teatrów Szwajcarii, Francji, Włoch, Holandii, Niemiec, Luksemburga, Izraela, Stanów Zjednoczonych, krajów byłego Związku Radzieckiego.

 

Zanim rozpoczął swój występ powitały go ogromne brawa i kwiaty. Pan Franciszek po jednym kwiatku z bukietu obdarował panie, w tym moją żonę Alę, potem mnie uścisnął, powrócił na scenę i strojąc gitarę powiedział: – w tramwaju podchodzi rudy do łysego z zapytaniem : nie dała  Bozia włosków? Na to łysy –proszę bilety do kontroli. Wszyscy odpowiadali inaczej – dawała, ale rude, nie wzięło się, a tu niespodzianka. Pamiętam z poprzednich koncertów „szmoncesowanie” Franka z Wojtkiem Habelą, którego dzisiaj niestety nie było.  Gdy pan Franciszek zaśpiewał dwie obowiązkowe piosenki  „Moje serce zostało we Lwowie” Mariana Hemara i „Kleparz” własnego autorstwa, to się dopiero rozkręcił kilkoma piosenkami, zmianami głosu, ubrania, kapelusza i zapewne fryzury, wszystko jak leci, czyli jak przystało na mistrza. A publiczność? Nie chciała go wypuścić ze sceny.

 

 

A tu następna niespodzianka! Pan Franciszek śpiewa, na scenie pojawia się Książę Nastroju Mieczysław Święcicki, wchodzi Franciszkowi w „głos” i razem śpiewają o ukochanym Lwowie.

 

Mieczysław Święcicki kresowianin urodzony w Sokalu– polski piosenkarz i aktor, artysta Piwnicy pod Baranami. Ukończył wydział wokalny Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Krakowie. Debiutował w "Piwnicy pod Baranami” w 1956 w programie” Jezioro trzech wieszczek”.

Później grał w Teatrze Rapsodycznym – wychowanek Mieczysława Kotlarczyka, Teatrze Starym i Teatrze 38. Dostąpił zaszczytu występów wspólnie z Karolem Wojtyłą na deskach Teatru Rapsodycznego. W 1963 na Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu otrzymał wyróżnienie za piosenkę „Nie wołaj mnie” (słowa Antoni Słonimski).

 

W czerwcu 2010 roku wystąpił wspólnie ze mną i Pawłem Bieńkowskim w salonie – galerii Sztuki Współczesnej , równocześnie redakcji „Lwowskich Spotkań” we Lwowie, ul. Rylejewa 9. Zaproszenie otrzymaliśmy od redaktor naczelnej „Lwowskich Spotkań” Bożeny Rafalskiej. Artyście towarzyszył lwowski chór teatralny. Na widowni również  biła brawo konsul RP we Lwowie pani Lidia Aniołowska.

 

Mieczysław Święcicki jest  znanym wykonawcą starych romansów cygańskich i rosyjskich, głównie z repertuaru Aleksandra Wertyńskiego.

 

Koncert zakończył zespól „Chawira” piosenką„ Tylko we Lwowie” z filmu „Włóczegi” z Tońciem i Szczepciem.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   

 

 

Nazwa pochodzi z gwary południowo-wschodnich kresów i oznacza ciepły, rodzinny dom.

 

Zespół "Chawira" powstał w Krakowie, jesienią 2003 roku. Założony został przez Karola Wróblewskiego -akordeonistę i wokalistę z zamiarem popularyzowania piosenek polskich z okresu międzywojennego, kresowych, patriotycznych a także piosenek światowych z okresu pierwszej połowy XX wieku ( również jazzowych).Skład zespołu zmieniał się kilkakrotnie jednakże przez te wszystkie lata niezmiennie pozostała jego baza, w osobach Karola Wróblewskiego i Stefana Czyża  - saksofonisty, klarnecisty i wokalisty. Pierwszy koncert zespołu odbył się 12 marca 2004 roku w Śródmiejskim Ośrodku Kultury w Krakowie i poświęcony był w całości piosenkom lwowskim. Występ bardzo spodobał się publiczności wśród której powstała inicjatywa cyklicznych spotkań z zespołem "Chawira" . Po wielu takich spotkaniach zawiązało się Towarzystwo Kresowe "Chawira" które zorganizowało do dnia dzisiejszego, ponad 250 cyklicznych spotkań z zespołem w różnych znanych restauracjach krakowskich. Między czasie odbyło się wiele koncertów w domach kultury i innych ośrodkach kulturalnych w całym kraju a także za granicą (Wiedeń, Linz, Budapeszt, Norymbergia). Pierwszą wokalistką była Ilona Gawlik.

 

Zespół "Chawira" posiada w swoim repertuarze ponad 200 piosenek estradowych, filmowych, kabaretowych, kresowych, jazzowych, a także dziesiątki piosenek patriotycznych, biesiadnych i współczesnych. Do dnia dzisiejszego odbyło się około 300 występów. W sanatorium Marconi w Busku Zdroju odbywają się cykliczne koncerty zespołu, cieszące się wielkim powodzeniem gdzie "Chawira" śpiewa piosenki z repertuaru Hanki Ordonówny, Zuli Pogorzelskiej, Marii Modzelewskiej, Sławy Przybylskiej, Reny Rolskiej, Ireny Santor, Mieczysława Foga, Andrzeja Boguckiego, Eugeniusz Bodo, Adolfa Dymszy, Bogdana Łazuki, Zbigniewa Kurtycza, Andrzeja Rosiewicza, Andrzeja Zauchy i Ryszarda Rynkowskiego i wielu innych. W 2006 roku Zespół "Chawira" został nagrodzony Złotym Liściem za całokształt działalności na Ogólnopolskim Festiwalu Piosenki Retro im. Mieczysława Fogga w Krakowie. O zespole pisała wielokrotnie prasa m.in. krakowska, kielecka, nowojorska, lwowska, linzowska, wiedeńska itp.

 

Aktualny skład zespołu to:

 

    Karol Wróblewski - akordeon, śpiew i prowadzenie,

    Stefan Czyż - saksofon, klarnet, śpiew,

    Jerzy Skrejko - piano, śpiew,

    Wiktoria Zawistowska - wokalistka.

    Beata Zalasińska-Szubryt - wokalistka

 

Artyści współpracujący:

 

    Bogdan Wysocki - trąbka,

    Władysław Chorobik - trąbka,

    Katarzyna Wróblewska - piano,

    Jaga Wrońska - wokalistka,

    Dorota Bębenek - wokalistka,

    Andrzej Michalski - piano.

    Grzegorz Wróblewski - piano

    Wojciech Habela - aktor

    Krzysztof Lewkowicz - piano,

    Kinga Dobosz - wokal.

 

 

Koncert godz. 17.00 Występują: Zespół ,,Niecieczanie", Jerzy Bożyk,  Beata Zalasińska  - Szubryt, Irena Paprocka,

Wstęp za zaproszeniami lub cegiełkami. Zaproszenia w Radiu Kraków i Fundacji ,,Chawira"

 

KRONIKA

Tekst w całości na podstawie książki "Ojczyzna duża i mała" Kazimierza Witkowskiego

 

 

[...] TEATR I CHÓR LUDOWY W NIECIECZY

 

.

 

W pierwszych latach dwudziestych ubiegłego stulecia działalność kulturalna przybrała formy organizacyjne. Powstał w Niecieczy Związek Teatru i Chóru Ludo wego zrzeszony w Związku Teatrów i Chórów Ludowych we Lwowie. Swą działalność opierał nadal na występach amatorskich chóru mieszanego, czterogłosowego oraz teatru. W tym okresie i latach trzydziestych notuje się bardo ożywioną działalność obu tych zespołów, które w większości składały się z tych samych osób. Chór śpiewał w czasie obrzędów kościelnych oraz obsługiwał uroczystości świeckie i państwowe nie tylko w Niecieczy. Znany był w całym dawnym powiecie Dąbrowa Tarnowska i poza powiatem, gdzie zapraszany był na różne zjazdy młodzieżowe, akademie, obchody rocznicowe, otwarcia domów ludowych, dożynek, odsłonięcia pomników i innych. Wspomnieć wypada o dwukrotnych występach chóru we Lwowie i czterech występach w Krakowie na zjazdach młodzieżowych.

 

Wspomnieć wypada również o występie chóru podczas uroczystości reymontowskich w Wierzchosławicach w 1925 r. Występował chór podczas uroczystości jubileuszowych działacza ludowego, autora powieści ‑"Dwie dusze" Jakuba Bójki w Gręboszowie. Bardzo ładną oprawę dał chór podczas odsłonięcia pomnika poległych w Niecieczy w 1929 r. Równie czynną była działalność teatralna. Prawie w każdym roku, w sezonie jesienno-zimowym odbywały się próby i wystawiane były nowe przedstawienia. Grano takie sztuki teatralne jak zachowane w pamięci: ‑10 pawilon", ‑Flisacy", ‑Zazdrość i przekora", ‑Czartowska Ława". ‑Zmartwychwstanie", ‑Pod Miechowem", ‑Mazepa", ‑Zemsta", ‑Wiesław", ‑Karpaccy Górale", ‑Obywatelka Krowodrzy", ‑Zaloty na kwaterze", ‑Jaki Pan taki kram", ‑Śluby Rybackie" i inne. Wznawiane tez były ‑Jasełka". Organizowane były w tym czasie akademie z okazji rocznic: Powstania Listopadowego, Powstania Styczniowego, Odzyskania Niepodległości w 1918 r., śmierci marszałka Józefa Piłsudskiego.

 

Przynależność do Związku Teatrów i Chórów Ludowych we Lwowie dawała duże korzyści; Nieciecza pożyczała tam bezpłatnie kostiumy teatralne, sztuki sceniczne. W 1934 r. na przedstawienie ‑Karpackich Górali" przyjechał ze Lwowa prezes Związku Teatrów i Chórów Ludowych Jan Bartosiński, który przekazał teatrowi komplet wysokiej jakości kotar teatralnych. W 1939 r. w marcu Związek zorganizował we Lwowie w celach szkoleniowych dwutygodniowy kurs reżyserów teatrów ludowych.

 

Dyrygentem chóru i reżyserem teatralnym przez 23 lata, do wybuchu II wojny światowej, był nieodżałowanej pamięci kierownik szkoły w Niecieczy Bolesław Banek. Wspaniały człowiek, bardzo dobry pedagog. To właśnie on stworzył podwaliny i ugruntował tradycję, na bazie której następne pokolenia tę działalność do dzisiaj prowadzą. Pracował społecznie nie tylko ze starszymi, ale umiał wychowywać młodzież szkolną do tej właśnie pracy; założył w 1929 r. ‑Teatrzyk Młodzieży Szkolnej". Ta młodzież w latach późniejszych podjęła pracę kulturalną. Dużą jego zasługą było i to, ze potrafił wychować dyrygenta chóru w osobie Leona Musiała (ten zaś wykazał dużo zaangażowania, nauczył się gry na skrzypcach, co w przyszłości ułatwiało mu prowadzenie chóru). Bolesław Banek posiadał autorytet i był szanowany przez mieszkańców wsi. Z początkiem okupacji niemieckiej poszedł na emeryturę. Przeniósł się wraz z żoną (byli bezdzietni) do wybudowanego domu w Żabnie. Ale te lata miał smutne, mile zawsze wspominał Niecieczę. Nie mógł znieść powojennych stosunków wytworzonych przez władzę ludową. Opiekował się na wpół sparaliżowaną żoną. Żywota dokonali wkrótce po sobie. Pochowani zostali na cmentarzu w Żabnie.

 

To krótkie wspomnienie działalności przedwojennej Teatru i Chóru Ludowego w Niecieczy nasuwa pewne refleksje. Skąd wzięła się w Niecieczy działalność kulturalna obca innym miejscowościom? Odpowiedź jest następująca: Do każdej działalności, która ma wydać dobre owoce, potrzeba ludzi bezinteresownych, dobrych organizatorów oddanych sprawie. Tacy ludzie w tym czasie byli. Oprócz Bolesława Bańka i Leona Musiała wymienić należy Stanisława Cisłę - dużego formatu społecznika, długoletniego prezesa Związku Młodzieży Ludowej, Władysława Prazucha - bibliotekarza oraz Zygmunta Wrzoska - wszechstronnego działacza.

 

Aby obraz był pełny, należy wspomnieć o jednej bardzo ważnej sprawie, która pomagała w działalności kulturalnej wsi, a mianowicie o oddaniu do użytku w pierwszych latach dwudziestych biblioteki pod hasłem ‑Więcej nam światła". Biblioteka w początkach powstawała ze zbiorów prywatnych książek w szkole. Następnie przeszła pod opiekę Koła Młodzieży Ludowej. Z funduszy uzyskanych z wystawionych przedstawień i zabaw tanecznych powiększono jej stan książkowy. W okresie największego rozkwitu liczyła ponad 2 tyś. tomów. Wieś dużo czytała, prenumerowała gazety, stawała się światlejszą. Nie od rzeczy będzie wspomnieć, ze do dziś dnia zachowała się jakże wymowna nazwa mieszkańców wsi: ‑Gazeciarze". Wracając do biblioteki, nie sposób nie wymienić jeszcze raz jej długoletniego kierownika, równocześnie kierownika kółka introligatorskiego Władysława Prażucha. Człowiek ten, nadzwyczaj pracowity, przyczynił się bardzo do oświaty pozaszkolnej wsi.

 

Okres okupacji niemieckiej przerwał w zasadzie działalność kulturalną, chociaż niezupełnie. Ta ograniczona działalność - jeśli tak można ją nazwać - odnosiła się tylko do chóru, który w tym czasie mógł śpiewać tylko pieśni religijne w kościele w Otfinowie. Próby śpiewu odbywały się w domu prywatnym Franciszka Kozy w Niecieczy, a dyrygentem był Leon Musiał. Trzeba podkreślić, że miało to duże znaczenie dla przyszłej pracy chóru, bowiem choć w skromnym zakresie, zachowana została jednak ciągłość działania

 

Po wyzwoleniu entuzjastycznie przystąpiono do pracy. Ludzi starszych zastąpiła młodsza generacja. Chór śpiewał nadal w kościele parafialnym w Otfinowie, jednak nie w każdą niedzielę, ale z okazji większych uroczystości religijnych. Przez pewien czas po wyzwoleniu chórem dyrygował nowy kierownik szkoły Roman Majka. Następnie przez cały czas, aż do śmierci, chór prowadził Leon Musiał. Chór występował nadal podczas różnych uroczystości rocznicowych, dożynkowych, śpiewał corocznie pod pomnikiem poległych w l wojnie światowej i na grobach żołnierzy września, a później pod obeliskiem na Osalach.

 

6 stycznia 1946 r. zorganizowano w Niecieczy uroczystość związaną z 30-leciem istnienia Teatru i Chóru Ludowego. W 1954 r. chór brał udział w eliminacjach wojewódzkich w Krakowie i zajął IV miejsce. Śpiewał chór podczas otwarcia nowej szkoły w Niecieczy w 1968 r. Po tym okresie działalność chóru słabła. Śpiewano rzadziej.

 

W roku 1976 zorganizowano sześćdziesięciolecie chóru i uhonorowano zasłużonego w tym względzie jego długoletniego dyrygenta Leona Musiała.

 

Od 1977 do 1982 r. chórem dyrygował ksiądz Stanisław Krawczyk. Chór ograniczał się jednak tylko do śpiewu religijnego. Wyjeżdżano w tym czasie ześpiewem kolęd do okolicznych parafii.

 

Od 1985 r. przez dwa lata chórem dyrygował Benedykt Bąk, organista z Otfinowa.

 

Po długiej, trwającej kilka lat przerwie śpiewano rzadko, raczej okazjonalnie, aż do zupełnego zaniechania. Dyrygentem w tym czasie był Leon Musiał junior. Teatr natomiast zaraz po wojnie działał pod patronatem Koła Młodzieży Wiejskiej ‑Wici". Od 1946 r. był członkiem Towarzystwa Teatru i Muzyki Ludowej w Krakowie. W latach późniejszych przemianowano towarzystwo na Wojewódzki Związek Teatrów Amatorskich w Krakowie. Pierwszym przedstawieniem granym po wojnie w 1945 r. była sztuka pt. ‑Kanon Moryc w Prowianturze" opracowana wspólnie przez grającą młodzież. Następnie wystawiono dwie sztuki: ‑Panna Rekrutem" i ‑Śluby Rybackie" w reżyserii Stanisława Cisły. ‑Wesele Zosi" i ‑Mundur Swatem" opracował Zygmunt Wrzosek. Z kolei wystawiono ‑Niespodziankę" Rostworowskiego w reżyserii Romana Majki i Zygmunta Wrzoska. W latach 1946-1947 opracowano i wystawiono 5 przedstawień: ‑Białe fartuszki" w reżyserii Romana Majki, ‑Krowoderskie Zuchy", ‑Przewodnik Tatrzański", ‑Świętoszel" oraz ?Swaty" w reżyserii Józefa Witkowskiego W 1948 r. wystawiono ‑Judasza z Kariotu" w opracowaniu Romana Majki i Józefa Witkowskiego. W tymże roku wystawiono ‑Królową Przedmieścia" w reżyserii Józefa Witkowskiego. Należy podkreślić, ze ‑Świętoszek" wystawiony został również na scenach Zakładów Azotowych w Tarnowie, Niedomickich Zakładów Celulozy w Niedomicach oraz w Żabnie. Wystawiony ‑Judasz z Kariotu" grany był tylko w Niecieczy, a występowało w nim około 50 osób. Przedstawienie ‑gigant" cieszyło się dużym powodzeniem. Na spektakl ten, grany trzykrotnie przy przepełnionej sali, przyjeżdżali ludzie z okolicznych miejscowości. Nie można było z nim nigdzie wyjechać, gdyż trudno było go wystawiać na małych scenach. W tym też roku przypadła 150 rocznica urodzin Adama Mickiewicza. Zorganizowano akademię z okazji tej rocznicy. Widowisko opracowała ówczesna młodzież. W 1949 r. grano dalszy ciąg ‑Krowoderskich Zuchów", ‑Wojnę z Babami" w reżyserii Józefa Witkowskiego. W 1953 r. wystawiono ‑Moralność Pani Dulskiej" w opracowaniu Romana Majki. W 1958 r. Nieciecza oglądała ‑Wesele Niecieckie", którego autorem, a zarazem reżyserem był Zygmunt Wrzosek. Utwór ten zasługuje na podkreślenie ponieważ ujmuje on i chroni od zapomnienia zwyczaje weselne końca XIX wieku. ‑Wesele" wystawiano poza Niecieczą między innymi w Krakowie i Charsznicy, gdzie zyskało sobie duże uznanie. W tym okresie wystawiono tez ‑Gbury" w reżyserii Zygmunta Wrzoska.

 

Pod koniec lat sześćdziesiątych działalność teatralna uległa znów ożywieniu. Grano takie przedstawienia jak: ‑Świętoszek" (po raz drugi), cieszące się powodzeniem wodewile: ‑Krowoderskie Zuchy", ‑Zaloty Góralskie", ‑Przewodnik Tatrzański". Sztuki te wystawiane były również na scenach innych miejscowości: Dąbrowy Tarnowskiej, Niedomic, Żabna, Szczucma. ‑Świętoszek" oceniany był przez Komisję Teatralną stopnia wojewódzkiego i zdobył wysokie II miejsce. Był pokazowo wystawiany dla kierowników i pracowników klubów i domów kultury województwa krakowskiego. Wszystkie te przedstawienia wyreżyserował Józef Witkowski. Trzeba podkreślić jego duży wkład w działalność teatru okresu powojennego. Mówią o tym opracowane przez niego przedstawienia. Oprócz reżyserii, jako plastyk opracowywał scenografię większości granych przedstawień. Teatr korzystał w tym czasie - o czym trzeba pamiętać - z kostiumów teatralnych Domu Kultury w Niedomicach.

 

W latach siedemdziesiątych osłabła działalność kulturalna wsi. Organizowano akademie z okazji Dnia Kobiet, krwiodawstwa i innych, ale nie była to działalność lat ubiegłych. Niewątpliwie wpływ na to miała rozwijająca się szybko telewizja. Nie wpływała również zachęcająco polityka kulturalna władz, zwłaszcza w stosunku do małych miejscowości; nawet mały dochód z przedstawienia, tak potrzebny na wystrój sceny, próbowano opodatkowywać. Tworzono Miejskie Domy Kultury, które w tym okresie zamknęły się same w sobie i nie potrafiły roztoczyć opieki nad działalnością tworzonych na wsi Klubów Rolnika, które zajmowały się z kolei głównie działalnością handlową.

 

W 1983 r. działalność teatru ożyła na nowo...[...]

 

[...] W 1983 r. pierwszy raz podjąłem się roli reżysera przedstawień. Powodów było kilka. Od roku przebywałem na emeryturze, dysponowałem więc czasem. Nie bez znaczenia była prośba osób chętnych do grania i namowa żony. Zagraliśmy ‑Wesele Niecieckie". Sztuka ta, a raczej widowisko, prezentowana była również w Turnieju Wsi w ramach Dni Zabna i przyczyniła się w dużej mierze do zajęcia przez Niecieczę I miejsca i zdobycia Pucharu Naczelnika Gminy.

 

W 1985 r. wyćwiczyliśmy ponownie bardzo malowniczą sztukę Julia na Reimschussela ‑Zaloty Góralskie", natomiast rok później zagraliśmy cieszące się dużym powodzeniem ‑Śluby Rybackie" Konstantego Krumłowskiego. Rok 1987 przyniósł ‑Piekielnicę" której autorem -" podobnie jak ‑Zalotów" - jest Julian Reimschussel.

 

‑Piekielnica" była ostatnią sztuką graną w Domu Ludowym przed mającą nastąpić przerwą. Dom Ludowy wymagał gruntownego remontu, jak stwierdzono - nieopłacalnego. Dotyczyło to szczególnie pomieszczeń; zawilgocone ściany, waląca się powała sceny, zgniła podłoga w garderobie,dymiące piece i szczupłość sali widowiskowej. Jednak po tych kilku latach ożywionej działalności teatralnej umocniliśmy się w przekonaniu, że jego członkowie są chętni do grania, że miejsca na sali widowiskowej nie świecą pustkami, a wręcz odwrotnie; ludzie na przedstawienia przychodzą masowo. [...] W 1986 r. obchodziliśmy bardzo uroczyście jubileusz 70-lecia Teatru i Chóru Ludowego wNiecieczy. Na uroczystość zaprosiliśmy dyrektora Domu Kultury z Zabna Stanisława Lisa oraz przedstawiciela Zakładowego Domu Kultury w Niedomicach Tadeusza Patriaka. W referacie, jaki wygłosiłem, przedstawiłem historyczne i obecne dokonania teatru i chóru, trudności oraz chęć dalszej pracy. Złożyłem też podziękowanie przedstawicielom domów kultury Zabna i Niedomic za okazywaną w ostatnim czasie szczególną pomoc. Podziękowanie złożyłem również zaproszonym tym mieszkańcom wsi, którzy wczasach swojej młodości oddawali się pracy społecznej, którą my obecnie kontynuujemy. Po skromnym posiłku przed stawiliśmy ‑Zaloty Góralskie" jako atrakcję wieczoru.

 

Również w tym roku nasz teatr, którego już oficjalnie zostałem kierownikiem i reżyserem, wziął udział w Przeglądzie Teatrów Amatorskich województwa tarnowskiego wPilźnie z przedstawieniem ‑Zalotów Góralskich", zujmując I miejsce. W podsumowaniu jury usłyszeliśmy pochwały dla grających za piękne oddanie postaci scenicznych, a dla reżysera za dobre tempo przedstawienia i ‑czucie teatru". Była też zachęta do grania bardziej ambitnych przedstawień, bo‑zespół stać na to".

   ALEKSANDER SZUMAŃSKI

KORESPONDENCJA Z KRAKOWA

 

Nasz człowiek w Katowicach z Watykanem w tle

 

„Naszych ludzi” w Polsce zaczyna być coraz więcej. Początek temu określeniu dała „gazieru.ru” mianując  zaszczytem „Nasz człowiek w Warszawie” premiera RP Donalda Tuska, po jego wizycie w Moskwie u Władimira Putina. Nie przeszkadzało to Rosjanom w dalszym ciągu lżyć Polski i Narodu Polskiego. Przypomnę, iż w czasie owej wizyty Tusk nie wspomniał o obchodach rocznicy ludobójstwa w Katyniu, natomiast ustalił z Putinem termin festiwalu piosenki radzieckiej w Zielonej Górze. Tusk zapytany – dlaczego nie wspomniał o obchodach tej rocznicy – odpowiedział, iż te sprawy nie należą do polityków. Po wyjeździe Tuska z Moskwy, na Polskę zostały namierzone rosyjskie rakiety.

 

Tymczasem „Kurier” Chicago / 4 – 10 listopada 2011 / w czołowym tytule „Obchody 225 rocznicy istnienia Diecezji Tarnowskiej w Chicago - Biskup-agent SB przyjeżdża do Polonii” podaje:

 

„Z okazji 225 rocznicy istnienia diecezji Tarnowskiej przybywa do Chicago biskup tarnowski  Wiktor Skworc, niedawno mianowany metropolitą katowickim / z nominacji papieża Benedykta XI dopisek AS /.  W najbliższą niedzielę / 6 listopada 2011 / biskup Wiktor Skworc – agent PRL- owskiej Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie „Dąbrowski” odprawi mszę św. w kościele św. Władysława. Po południu odbędzie się bankiet w restauracji Jolly Inn. Organizacją bankietu zajmuje się Andrzej Brach, stojący na czele Stowarzyszenia Pamięci Ofiar Katynia i Smoleńska”.

 

Wiktor Skworc (ur. 19 maja 1948 w Bielszowicach) – polski biskup rzymskokatolicki, biskup diecezjalny tarnowski w latach 1998–2011, arcybiskup metropolita katowicki (nominat).

 

W 1966 ukończył II Liceum Ogólnokształcące w Rudzie Śląskiej i rozpoczął studia teologiczne w Wyższym Śląskim Seminarium Duchownym w Krakowie. W czasie studiów odbył staż pracy fizycznej, pracował w kopalni „Walenty-Wawel” w Rudzie Śląskiej. Święcenia kapłańskie otrzymał 19 kwietnia 1973 w Katowicach. W 1979 uzyskał stopień licencjata z teologii na Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie, zaś w 1995 – stopień doktora nauk humanistycznych z zakresu historii Kościoła.

Pełnił posługę duszpasterską w Dreźnie wśród pracującej tam polskiej młodzieży. W latach 1973–1975 był wikariuszem w parafii św. Piotra i Pawła w Katowicach. W 1975 został sekretarzem i kapelanem biskupa katowickiego Herberta Bednorza. W latach 1980–1992 pełnił urząd kanclerza kurii diecezjalnej, a po utworzeniu w 1992 archidiecezji katowickiej został wikariuszem generalnym. Pełnił też urząd ekonoma archidiecezji. Jego zwierzchnictwu podlegali misjonarze i kapłani, którzy udali się do pracy duszpasterskiej w Rosji. Prowadził pertraktacje z władzami państwowymi na temat zezwoleń na budowę kościołów. Uczestniczył w pracach Biskupiego Komitetu Pomocy Uwięzionym i Internowanym, pośredniczył w rozmowach między strajkującymi a władzami państwowymi.

Z dokumentów, które znajdują się w katowickim oddziale IPN-u, wynika, że w 1979 Służba Bezpieczeństwa PRL zarejestrowała Wiktora Skworca jako tajnego współpracownika o pseudonimie „Dąbrowski”. Wyrejestrowano go w 1989. O kontaktach Skworca z SB wiedział jego ówczesny biskup Herbert Bednorz. W wywiadzie dla „Gościa Niedzielnego”  Skworc powiedział: „Trzeba się zmierzyć z własnym życiorysem. Bo życiorys każdego duchownego, a zwłaszcza biskupa, powinien być przeźroczysty”. 13 grudnia 1997 papież Jan Paweł II mianował go biskupem diecezjalnym diecezji tarnowskiej.

Święceń biskupich udzielił mu Jan Paweł II 6 stycznia 1998 w bazylice św. Piotra na Watykanie. Ingres do katedry tarnowskiej odbył się 25 stycznia 1998. Dewizą biskupią Wiktora Skworca jest: „In Spiritu Sancto” („w Duchu Świętym”). 29 października 2011 papież Benedykt XVI mianował go arcybiskupem metropolitą katowickim. Ingres do archikatedry w Katowicach przewidziany jest na 26 listopada 2011 roku.  Do tego dnia Skworc ma pełnić funkcję administratora diecezji tarnowskiej. W 2005 został członkiem Kongregacji ds. Ewangelizacji Narodów. W 2010 został nominowany przez nuncjusza apostolskiego w Polsce członkiem Kościelnej Komisji Konkordatowej.

W Konferencji Episkopatu Polski pełni funkcje: przewodniczącego Komisji Rewizyjnej KEP (od 2009), przewodniczącego Zespołu ds. Kontaktów z Konferencją Episkopatu Niemiec (od 2006), delegata KEP ds. Działalności w Polsce „Kirche in Not” (od 2004). W przeszłości piastował również stanowiska: delegata KEP ds. Ruchu Światło-Życie (1999–2004), przewodniczącego Komisji Misyjnej KEP (2001–2011), przewodniczącego Rady Ekonomicznej KEP (2004–2009).

Ks. Eugeniusz Miłoś – 39-126 Zagorzyce woj. Podkarpackie dnia 18 listopada 2006 r. pisze:

„Bp. Wiktor Skworc. W związku z ujawnieniem że bp. Wiktor Skworc  był tajnym współpracownikiem SB o pseudonimie „Dąbrowski”, mam pytanie czy Ksiądz Biskup już podjął decyzję o rezygnacji z zarządzania diecezją Tarnowską, czy tez trzeba pomóc w podjęciu takiej decyzji przez interwencję w Rzymie?

Miło słyszeć, że Ksiądz bp Skworc nikomu nie wyrządził krzywdy, ani Kościołowi, ani człowiekowi, szkoda tylko, że to nie jest zgodne z prawdą. Otóż mnie wyrządził Ksiądz bp Skworc krzywdę i moim słuchaczom, bo zabronił wygłosić  kazania na temat Chrystusa Króla. Podobny zakaz otrzymał w tym samym czasie ks. prof.  Bartnik i ks. prof. Bajda chociaż daleko biskupowi Skworcowi do mądrości tych profesorów. Przez 44 lata mojego kapłaństwa komuniści nie byli w stanie zabronić mi głoszenia kazań, ani przez jedną minutę. Ks. bp Skworc zabronił mi mówić  na temat Chrystusa Króla przynajmniej przez 10 minut. Tu stawiam pytanie. Kto okazał się gorszym, komuniści, czy  biskup Skworc?  Biskup Wiktor Skworc zasłynął jako wielki przeciwnik pożytecznych dzieł religijnych. W pierwszej kolejności jako przeciwnik Radia Maryja. Czy twórcom tego dzieła może Ks. bp Wiktor Skworc śmiało popatrzeć w oczy? Bp Wiktor Skworc zasłynął jako wielki przeciwnik Chrystusa Króla i bardzo skutecznie sprzeciwił się budowie pomnika ku czci Chrystusa Króla. Projektantami tego pomnika byli nie jacyś tam domorośli umysłowo niedorozwinięci projektanci, ale profesorowie i rektorzy kilku uniwersytetów, a więc spece najwyższej klasy, którzy na swój sposób, wedle swoich umiejętności , chcieli oddać cześć Chrystusowi jako Królowi. Czy i tym profesorom może Ks. bp Wiktor Skworc śmiało popatrzeć w oczy?

Z poważaniem ks. Eugeniusz Mikoś Zagorzyce 08. 11. 2006”.

 

W czasie sprawowania przez ks. bp Wiktora Skworca funkcji w diecezji tarnowskiej 6 księży tarnowskich popełniło samobójstwo.

 

Kazimierz Świtoń działacz opozycji demokratycznej,  członek zarządu MKZ NSZZ "S” był inwigilowany przez SB. Raporty o jego działalności opozycyjnej składał Skworc  / „Dąbrowski”/ swoim oficerom prowadzącym, m. in. kapitanowi SB Wachowi. W czasie wizyty w moim mieszkaniu w lutym 2011 roku Kazimierz Świtoń przekazał, iż 14 października 1979 roku został pobity przez MO. Zdarzenie owe miało miejsce po jego wyjściu z kościoła, w którym miał spotkanie z bp. Herbertem Bednorzem biskupem diecezjalnym katowickim w latach 1967–1985.

W wyniku pobicia Kazimierz Świtoń doznał m.in. skomplikowanego złamania nogi.   Adam Macedoński obecny prezes Instytutu Katyńskiego i Kustosz Pamięci Narodowej usiłował zamówić w intencji Kazimierza Świtonia mszę św. w kościołach krakowskich, niestety bez powodzenia, gdyż żaden kapłan takiego nabożeństwa odprawić nie chciał.

 

Ordynariusz diecezji katowickiej Wiktor Skworc otrzymał nominację papieża Benedykta XVI podczas gdy abp Wielgus  tajny współpracownik Służby Bezpieczeństwa, podobnej nominacji papieskiej nie otrzymał. Stanisław Wielgus przyjął pseudonim „Grey”. Jego oficerem prowadzącym był płk Mroczek.

Arcybiskup Stanisław Wielgus podpisał zobowiązanie do współpracy z tajnymi służbami PRL. Wśród zgromadzonych w Instytucie Pamięci Narodowej dokumentów dotyczących nowego metropolity warszawskiego znajduje się zobowiązanie do współpracy z wywiadem PRL. Dokument pochodzi z 1973 r. Stanisław Wielgus zobowiązał się w nim do przekazywania wywiadowi wszelkich informacji dotyczących m.in. polskich księży przebywających za granicą.

Nominację papieską ks. bp Wiktor Skworc otrzymał w momencie bardzo niekorzystnym dla  Polski, Kościoła w Polsce i polskich chrześcijan. Od lipca 2010 roku w Polsce rozgrywa się walka z chrześcijaństwem i jego symbolem krzyżem. W sposób najpodlejszy z podłych został zaatakowany krzyż postawiony przed pałacem prezydenckim na Krakowskim Przedmieściu, mający być zalążkiem budowy pomnika Wielkiej Tragedii Narodowej. Wśród poległych w Katyniu 2010 znalazła się para prezydencka. - Lechowi Kaczyńskiemu budować pomnik? - zapytała władza prezydencka, rządowa i ustawodawcza. Na pewno nie! Co się działo przez długie miesiące na Krakowskim Przedmieściu pamiętamy wszyscy. Obrońcy krzyża atakowanego przez władzę i rzesze pijanych wyrostków zostali nazwani „obrońcami krzyża” oszołomami bici palami przez straż miejską i gazowani niebezpiecznym dla życia gazem pieprzowym. Krzyż stał się nagle z wyroku Komorowskiego i jemu podobnych tusków symbolem politycznym „pisowskim” podlewany moczem przez zwyrodnialców z kręgu HGW i obtańcowywany przez nagi motłoch z Anną Muchą .Pijana swołocz siedziała na latarniach a pijana 17 latka zadawała pytania modlącym się – masz penisa? – pokaż. Awantury pod krzyżem inspirowane przez HGW i i jej poplecznika warszawskiego kucharza i zbira internetowego Dominika Tarasa stały się symbolem  podziału na dwie Polski, tej z „Gazety Wyborczej” piszącej antypolskie treści w rodzaju „Patriotyzm jest jak rasizm” / „GW” z 17 sierpnia 2007 / i tej Polski „obrońców krzyża – oszołomów”. Pilnie partnerowały tym zdrajcom polskich chrześcijańskich i narodowych interesów pochody neobolszewickich „księży patriotów”, jak i wyższa hierarchia kościelna, która  nie tylko kibicowała szarlatańskim atakom na symbol chrześcijaństwa, m.in. nazywając krzyż meblem, ale nawet(za wyjątkiem bohaterskiego księdza Stanisława Małkowskiego, któremu kuria warszawka zabroniła modlitwy pod krzyżem i groziła ekskomuniką) nie zmówiła modlitwy pod krzyżem, przecież symbolem Męki Pańskiej, posadowionym dla zachowania pamięci pomordowanych w Katyniu 2010. Wszakże nawet  dzieciom na dobranockę opowiadać   nie można, iż jeden samolot roztrzaskał się na drobne kawałki w błocie, a drugi na betonie bez podwozia bezpiecznie wylądował. Za to draństwo „poniósł karę” Bogdan Klich z ministra stając się senatorem, a inny borowiec odpowiedzialny za ochronę został awansowany przez Komorowskiego do stopnia generała.

I w takiej atmosferze walki z chrześcijaństwem prowadzonej przez poselskich zaprzańców palikotowych spod znaku penisa i łba świni kapuś Skworc obejmuje diecezję katowicką ku chwale polskiej razwiedki, podzielonej Konferencji Episkopatu Polski i miłościwie nam żrących się i panujących.

                                                                                                 Aleksander Szumański

 

Podkategorie

Polscy Żydzi krytykują klip amerykańskiej fundacji. "Określenie »polski  Holokaust« jest kłamliwe" - Polsat News

 ALIANCI BYLI GŁUSI NA LOS MORDOWANYCH ŻYDÓW

 Zmęczony biernością aliantów w czerwcu 1942 r. gen. Władysław Sikorski na falach rozgłośni BBC wygłosił dramatyczny apel do Anglików o podjęcie działań w celu zapobieżenia trwającej w Polsce zagładzie Żydów. Jego radiowe przemówienie rozesłane zostało później jako nota dyplomatyczna do wszystkich rządów sprzymierzonych.

Aleksander Szumański - Oskarżenia określonych kół żydowskich w Stanach Zjednoczonych, jak też Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie pod kierownictwem Pawła Śpiewaka o świadome mordowanie i grabienie mienia Żydów przez Polaków w czasie okupacji niemieckiej w Polsce zakrawa na jawne pogwałcenie polskiej racji stanu, zwłaszcza jeżeli zestawi się to z opiniami przekazywanymi w latach 1945-47 przez żydowską prasę amerykańską, a obecnie wrogi Polsce, Polakom i polskości żydowski „New York Times”.

Czytelnicy polscy w kraju ciągle za mało znają alarmujące ostrzeżenia głośnego polonijnego autora profesora Iwo Cypriana Pogonowskiego. Ten najwybitniejszy dziś wśród Polaków żyjących na Zachodzie znawca problematyki żydowskiej jest autorem opublikowanego już w dwóch wydaniach monumentalnego dzieła dokumentalnego "Jews in Poland" („Żydzi w Polsce”), ze wstępem znanego sowietologa żydowskiego pochodzenia - profesora Richarda Pipesa.

Profesor Iwo Cyprian Pogonowski od kilku lat wytrwale i systematycznie ostrzega przed tym, co robią niektórzy bardzo wpływowi Żydzi zagraniczni, zwłaszcza amerykańscy, dla przyczernienia obrazu polskiej historii i upokorzenia Polaków. Zdaniem profesora Igo Pogonowskiego wszystko jest tylko grą wstępną zmierzającą do ułatwienia nacisków na wypłatę przez Polskę jak najwyższych „odszkodowań za żydowskie mienie". Przed tym ostrzegał wybitny żydowski politolog w USA Norman Finkelstein (autor „Przedsiębiorstwa Holocaust).

W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej" Norman Finkelstein powiedział, że Światowy Kongres Żydów chce szantażem zmusić Polskę do wypłaty 65-67 miliardów dolarów lobby żydowskiemu w Ameryce tytułem restytucji mienia żydowskiego w Polsce. W tym celu robi się wszystko, by upokorzyć Polskę, czym wprost otwarcie zagroził naszemu krajowi już parę lat temu jeden z czołowych przywódców żydowskich.

Za jeden z istniejących przejawów tego typu propagandy wymierzonej w Polskę Pogonowski uznał całokształt twórczości Jana Tomasza Grossa, zwłaszcza jego eseje "Upiorna dekada" oraz książki „Sąsiedzi”, „Strach”, „Złote żniwa”.

W ocenie prof. Pogonowskiego: „Propaganda Grossa pomaga EKSTREMISTYCZNYM ugrupowaniom żydowskim w ich próbach wymuszania od rządu polskiego haraczu za zbrodnie dokonane w Polsce przez Niemców, Sowietów i pospolitych kryminalistów.”

Aby uzyskać nakreślone wyżej cele, prowadzi się akcję ciągłego prowokowania Polaków przez kolejne agresywne zachowania. Przykłady takich działań to: usunięcia krzyża papieskiego w Oświęcimiu, próby usunięcia krzyża z Sejmu, ścięcie krzyża papieskiego na krakowskich Błoniach (antychrześcijański i antypolski akt kard. Stanisława Dziwisza i prezydenta Krakowa prof. Jacka Majchrowskiego), plany ścięcia krzyża na Giewoncie, usunięcie krzyża w Stalowej Woli i wszystkich krzyży ze Wzgórza Trzech Krzyży w Przemyślu, czy też decyzja szefa radomskiej policji Karola Szwalbego, który kazał usunąć krzyże w podległych mu komisariatach. Urządza się z inicjatywy Bronisława Komorowskiego i za zezwoleniem Hanny Gronkiewicz-Waltz lewackie awantury pod Pałacem Prezydenckim, etc. Podobnym celom służy stwarzanie różnego typu antypolskich „faktów prasowych", nagłaśnianie różnych rzekomych incydentów antyżydowskich, tak jak wymyślona afera z rzekomymi „antysemickimi" wystąpieniami na Majdanku. W Oświęcimiu odbywają się coroczne pochody wrogiej Polsce młodzieży izraelskiej, wychowywanej na żydowskim dekalogu Jerzego Kosińskiego „Malowany ptak”.

Jak to było możliwe, iż po dokonanym w 1940 roku przez NKWD ludobójstwie w Katyniu świat był o tej zbrodni informowany fałszywie lub w ogóle tego tematu nie poruszano?

Jak to było możliwe, iż alianci: Wielka Brytania i USA w czasie II wojny światowej nie uczyniły niczego, aby przeszkodzić Hitlerowi w dokonaniu zagłady Żydów, ponadto ukrywali przez lata prawdę o Katyniu?

70 lat temu polski rząd w Londynie poinformował aliantów o masowym mordowaniu Żydów przez Niemców. Przez kolejne lata żądał podjęcia działań, które powstrzymałyby, lub uniemożliwiły Niemcom dokonania Holocaustu. Bez efektu. Owo milczące przyzwolenie światowych potęg na eksterminowanie obywateli polskich, również pochodzenia żydowskiego, to do dzisiaj wstydliwa i niewyjaśniona karta historii. Trudno się dziwić, że w państwach tych dziś ochoczo wspiera się próbę przerzucenia na Polaków współodpowiedzialności za Holocaust. Lansuje się tezy, że w czasie wojny Polacy mieli rzekomo współdziałać z niemieckimi okupantami, korzystać finansowo z Zagłady (obrzydliwa teza Jana Tomasza Grossa) lub przynajmniej biernie przyglądać się rzezi współobywateli. Fakty są oczywiście inne, to właśnie Polacy z narażeniem własnego życia i swoich rodzin ratowali Żydów i domagali się podjęcia przez aliantów działań, które położą kres ludobójstwu.

Tymczasem dwaj najwięksi alianci Wielka Brytania i USA świadomie postanowiły nie reagować w sprawie zagłady Żydów. Już na początku 1940 roku dowództwo konspiracyjnego Związku Walki Zbrojnej poinformowało polski rząd w Londynie o prześladowaniu ludności żydowskiej. Premier i Wódz Naczelny Władysław Sikorski podzielił się tą informacją z premierem Wielkiej Brytanii Winstonem Churchilem i brytyjskim ministrem spraw zagranicznych Anthony Edenem.

W kwietniu 1940 r. Niemcy zdecydowali o utworzeniu obozu Auschwitz–Birkenau (Oświęcim–Brzezinka). Parę miesięcy później zaczęto tam zwozić polskich więźniów politycznych, a dopiero w następnej kolejności Żydów.

Aby poznać prawdę na temat sytuacji w Auschwitz, potrzebne były dokładne i bezpośrednie relacje, co tak naprawdę się dzieje w tym obozie zagłady. W połowie 1940 r. podporucznik Witold Pilecki, współzałożyciel Tajnej Armii Polskiej, jednej z konspiracyjnych organizacji, scalonej później ze strukturami Podziemia Niepodległościowego - Armii Krajowej, przedstawił plan przedostania się do Auschwitz. Celem akcji było zebranie pełnych informacji na temat funkcjonowania obozu i zorganizowanie w nim ruchu oporu. 19 września 1940 r. Pilecki dobrowolnie dał się ująć Niemcom podczas łapanki w Warszawie, aby trzy dni później jako Tomasz Serafiński znaleźć się w obozie.

To właśnie on przekazywał pierwsze źródłowe informacje o ludobójstwie, które zaczęło się w Auschwitz. Jego sprawozdanie poprzez konspiracyjną komórkę „Anna” w Szwecji zostało przesłane do Londynu. Z owego sprawozdania wynika m.in. jednoznacznie, iż jedynym sposobem ucieczki z Auschwitz był komin krematoryjny.

Nie istniały żadne zwolnienia przez Międzynarodowy Czerwony Krzyż, czy też przez komisję lekarską, jak kłamliwie podaje o swoim zwolnieniu na skutek rzekomej interwencji Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, doradca Tuska „profesor” Władysław Bartoszewski. Czy niemiecka obozowa komisja lekarska w Oświęcimiu „zwolniłaby” z obozu chorego, obrzezanego Żyda? Zapewne tak - przez komin krematoryjny. „Zwolnienia” Żydów z obozu wyjaśnia raport Witolda Pileckiego.

W posiadaniu Józefa Rosołowskiego prezesa Polskiego Związku Byłych Więźniów Politycznych Hitlerowskich Więzień i Obozów Koncentracyjnych znajduje się oryginał raportu Witolda Pileckiego. http://www.polandpolska.org/dokumenty/witold/raport-witolda-1945.htm (link is external)

Wiosną 1941 r. Sikorski nasilił działania informujące aliantów i światową opinię o trwającym dramacie Żydów. 3 maja 1941 r. gen. Władysław Sikorski wystosował notę w języku francuskim, angielskim i hiszpańskim zatytułowaną „German occupation in Poland”, w której informował o eksterminacji Żydów. Informacje te były później wielokrotnie powtarzane przedstawicielom rządów Wielkiej Brytanii i USA. Jesienią 1941 r. władze III Rzeszy postanowiły „ostatecznie rozwiązać kwestię żydowską”. W praktyce oznaczało to wymordowanie wszystkich Żydów.

Komenda Główna AK dysponowała informacjami, że w obozie w Chełmnie trwa masowe mordowanie Żydów za pomocą spalin w zamkniętych ciężarówkach! Również i o tej sprawie w grudniu 1941 r. zostali poinformowani przedstawiciele zachodnich rządów. Na przełomie lat 1941–1942 rząd Sikorskiego czynił wszystko co mógł, aby zmusić aliantów do działania. Polskie Ministerstwo Informacji wydało specjalną broszurę dotyczącą Zagłady – „Bestialstwo nie znane dotąd w historii”.

Zmęczony biernością aliantów w czerwcu 1942 r. gen. Władysław Sikorski na falach rozgłośni BBC wygłosił dramatyczny apel do Anglików o podjęcie działań w celu zapobieżenia trwającej w Polsce zagładzie Żydów. Jego radiowe przemówienie rozesłane zostało później jako nota dyplomatyczna do wszystkich rządów sprzymierzonych. Bezdyskusyjnych dowodów trwającej zagłady Żydów dostarczyła misja Jana Karskiego (właściwie Jana Kozielskiego), który na polecenie polskich władz udał się do okupowanego kraju. Karski dwukrotnie przedostał się do getta warszawskiego, przebywał również dwukrotnie w obozie przejściowym w Izbicy.

 

Jesienią 1942 r. powrócił do Wielkiej Brytanii, gdzie jako naoczny świadek opowiedział o eksterminacji Żydów. W oparciu o przywiezione przez Karskiego dokumenty w grudniu 1942 r. minister spraw zagranicznych Edward Raczyński przygotował i przedstawił aliantom szczegółowy raport o Holocauście. Karski został przyjęty również przez prezydenta Stanów Zjednoczonych F.D. Roosevelta. Jan Karski spotkał się w Ameryce z wieloma wybitnymi osobistościami Ameryki – politykami – przedstawicielami mediów i świata artystycznego. Wszędzie apelował o ratunek dla zabijanych Żydów. Bez rezultatu.

10 grudnia 1942 r. Sikorski wydał kolejną notę do Narodów Zjednoczonych, w której nawoływał do przeciwstawienia się trwającej eksterminacji „obywateli polskich żydowskiego pochodzenia”. Noty dyplomatyczne poświęcone losom ludności żydowskiej wysyłał dwukrotnie do rządów sprzymierzonych ambasador RP w Londynie Edward Raczyński. Z podobnym apelem do międzynarodowej społeczności zwróciła się także Polska Rada Narodowa w Londynie.

18 grudnia 1942 r. Prezydent Rzeczypospolitej Władysław Raczkiewicz wezwał papieża Piusa XII do przerwania milczenia i wzięcia w obronę mordowanych Żydów i Polaków. W Polsce jako jedynym państwie okupowanym przez Niemcy za pomoc Żydom groziła kara śmierci. Zabijano nie tylko „winowajców”, ale także ich rodziny. Mimo to od samego początku władze Polski Podziemnej zaangażowały się w pomoc.

Już od początku 1941 r. w Komendzie Głównej Armii Krajowej istniał Referat Żydowski, który zbierał informacje o losach polskich Żydów. 4 grudnia 1942 r. została założona Rada Pomocy Żydom „Żegota” jako kontynuacja działającego od września 1942 r. Tymczasowego Komitetu Pomocy Żydom.

Przy Delegacie Rządu RP na Kraj działała Rada Pomocy Żydom – polska humanitarna organizacja podziemna działająca w latach 1942-1945, jako organ polskiego rządu na uchodźstwie, której zadaniem było organizowanie pomocy dla Żydów w gettach oraz poza nimi. Rada działała pod konspiracyjnym kryptonimem Żegota.

W marcu 1943 r. powołano Referat Żydowski w ramach Delegatury Rządu na Kraj, który m.in. przekazywał „Żegocie” fundusze na akcje pomocy i przesyłał raporty dla rządu w Londynie. Gdy w nocy z 26 na 27 kwietnia 1943 r. Pilecki uciekł z Auschwitz, przekazał na zachód kolejne dowody na trwające tam ludobójstwo Żydów. Polacy rozważali także desperacki atak na Auschwitz (broniło go 8 tys. esesmanów), aby zwrócić uwagę na zagładę Żydów.

W lipcu 1943 r. „Żegota” wystosowała propozycję, aby rząd w Londynie zwrócił się oficjalnie do aliantów z prośbą o wymianę ludności żydowskiej na obywateli niemieckich.

Także Kościół katolicki nie pozostał obojętny na Holocaust. 14 grudnia 1942 r. przebywający w Londynie biskup włocławski Karol Radoński ostro potępił w radiowym przemówieniu działania Niemców – „jeżeli chodzi o ludność żydowską to męka jej przewyższa wszystko co cokolwiek nienawiść i dzikość ciemiężcy zdolna jest wymyślić[…] jako biskup polski z całą stanowczością potępiam zbrodnie dokonywane na ludności żydowskiej”.

Papież Pius XII uratował więcej Żydów niż wszyscy inni polityczni i religijni przywódcy świata razem wzięci. Izraelski historyk i dyplomata Pinchas Lapide szacował, że Pius XII ocalił blisko 900 tysięcy ludzi! „Zrobiłem kiedyś szacunki i oznacza to, że 20 procent żyjących obecnie na świecie Żydów istnieje dzięki niemu” – Powiedział Pinchas Lapide.

To Pius XII nakłaniał admirała Miklosa Horthy'ego, żeby powstrzymał deportacje węgierskich Żydów do Auschwitz. Tylko ta interwencja uratowała 200 tysięcy ludzi.

Rządy USA i Wielkiej Brytanii były głuche na informacje o zagładzie Polaków i obywateli polskich pochodzenia żydowskiego w Polsce. Noty polskiego rządu spotykały się z obojętnością. Gdy na początku grudnia 1942 r. gen. Władysław Sikorski po raz kolejny nawoływał do zniszczenia bombami torów dojazdowych, komór gazowych i krematoriów w obozach zagłady w okupowanej Polsce, Churchill enigmatycznie obiecywał zająć się tą kwestią. Fakty są takie, że techniczne naloty na teren Oświęcimia były możliwe od 1942 r., a w 1944 r. przeprowadzano je regularnie. W 1944 r. o bombardowanie szlaków komunikacyjnych do niemieckich obozów zagłady prosili już nie tylko Polacy, ale także amerykańskie organizacje żydowskie.

Brytyjczycy posiadali informacje na temat zagłady Żydów nie tylko od Polaków. Na przykład udało im się przechwycić depesze chilijskiego konsula w Protektoracie Czech i Moraw, które donosiły o początkach zagłady Żydów. Churchill nie tylko milczał. Firmował bowiem politykę brytyjskich władz w Palestynie, które skrupulatnie pilnowały, aby nie napływali do niej uciekający przed Holocaustem europejscy Żydzi. Gdy w grudniu 1940 r. do brzegów Palestyny dopłynął statek „Salvador” z kilkuset nielegalnymi imigrantami, brytyjskie władze nie pozwoliły mu dopłynąć do Haify. Statek zatonął. Takich incydentów na palestyńskim wybrzeżu w latach 1940–1942 było wiele.

Aby zrozumieć obojętność Brytyjczyków trzeba znać realia tamtej epoki. Nie tylko Niemcy uważali się za lepszych rasowo (rasę panów). Podobnie uważali Brytyjczycy. Churchill wielokrotnie powtarzał we are superior (jesteśmy najlepsi). Dla brytyjskiej elity Żydzi, Arabowie, Hindusi, murzyni byli jedynie lesser races, czyli niższymi rasami. Sprawa zagłady Żydów zwyczajnie nie dotyczyła Brytyjczyków.

Podobnie zachowywał się rząd USA i amerykańskie elity. Prezydent Franklin. D. Roosevelt po prostu zabijał milczeniem polskie wołania o położenie kresu zagładzie. Roosevelt był skutecznym, cynicznym politykiem. Warto przypomnieć, że zgodził się, aby Stalin przypisał Niemcom odpowiedzialność za mord w Katyniu, bo nie chciał tłumaczyć wyborcom, dlaczego pomagają jednemu zbrodniarzowi w walce z drugim.

W sprawie Holocaustu Roosevelt dostrzegał zagrożenie dla swojego wizerunku. Wiedział bowiem, że gdyby podjął jakiekolwiek działania, mogłyby być przez opinię publiczną uznane za niewystarczające. Dlatego właśnie wolał milczeć. Gdy pod koniec października 1943 r. do Białego Domu przybyła delegacja amerykańskich rabinów, Roosevelt wymknął się potajemnie z Białego Domu, aby po raz kolejny uniknąć rozmowy na ten temat. O tym, że była to przemyślana polityka, świadczą działania amerykańskiego Departamentu Stanu.

Na początku 1943 r. urzędnicy odcięli amerykańskiej prasie dostęp do informacji o Zagładzie, jakie napływały od środowisk żydowskich ze Szwajcarii. Kilka tygodni później na tajnej konferencji amerykańsko-brytyjskiej na Bermudach podjęto decyzję, że alianci nie podejmą specjalnych działań, aby przerwać Zagładę. Przebieg tej konferencji do tej pory owiany jest tajemnicą. Dokumenty brytyjskie wciąż pozostają tajne. Amerykańskie odtajniono w niewielkim stopniu.

Rządy USA i Wielkiej Brytanii tylko raz oficjalnie odniosły się do Zagłady. 17 grudnia 1942 roku wydały notę dyplomatyczną, że po wojnie „winni nie unikną odpowiedzialności”. O ile Amerykanie i Brytyjczycy zwyczajnie ignorowali Holocaust, to trzeci co do ważności aliant zachodni - Francuzi brali w nim czynny udział.

Francuski rząd Vichy od samego początku starał się „zaimponować” Niemcom swoim antysemityzmem. Jeszcze w październiku 1940 r. z III Rzeszy do Francji przetransportowano sześć tysięcy Żydów. W tym samym miesiącu wdrożono antyżydowskie ustawodawstwo i rozpoczęto prześladowania. Żydom zakazano wykonywania określonych zawodów, a Żydów-cudzoziemców internowano w obozach. Po tym nastąpiła rejestracja i konfiskata majątków.

Władze Vichy były gotowe zintensyfikować prześladowania Żydów, byle tylko odebrana im własność trafiła do Francuzów. Władze Vichy same organizowały transporty do Auschwitz. Pierwszy z nich ruszył do Polski 27 marca 1942 r., zaś ostatni odjechał w lipcu 1944 r., już po lądowaniu aliantów w Normandii. Amerykański historyk Robert Paxton przekonywał w wydanej w 1972 r. książce „Francja Vichy”, że Niemcy utrzymywali we Francji znikome siły okupacyjne, bo większość zadań wykonywali sami Francuzi. Najlepszym komentarzem do całej sprawy jest spór pomiędzy francuskimi kolejami państwowymi a rządem o rachunki za wywóz Żydów do obozów śmierci w Polsce. Ponieważ nie zapłacił ich rząd Vichy, władze firmy domagały się uregulowania rachunków za tę usługę jeszcze rok po zakończeniu wojny. Te fakty wyglądają ciekawie na tle publikacji współczesnych mediów francuskich, piętnujących rzekomy polski antysemityzm i „polskie obozy zagłady”.

 

TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „WARSZAWSKA GAZETA” 20 WRZEŚNIA 2013 r.