foto1
Kraków - Sukiennice
foto1
Lwów - Wzgórza Wuleckie
foto1
Kraków - widok Wawelu od strony Wisły
foto1
Lwów - widok z Kopca Unii Lubelskiej
foto1
Lwów - panorama
Aleksander Szumański, rocznik 1931. Urodzony we Lwowie. Ojciec docent medycyny zamordowany przez hitlerowców w akcji Nachtigall we Lwowie, matka filolog polski. Debiut wierszem w 1941 roku w Radiu Lwów. Ukończony Wydział Budownictwa Lądowego Politechniki Krakowskiej. Dyplom mgr inż. budownictwa lądowego. Dziennikarz, publicysta światowej prasy polonijnej, zatrudniony w chicagowskim "Kurierze Codziennym". Czytaj więcej

Aleksander Szumanski

Lwowianin czasowo mieszkający w Krakowie

 

 

17 WRZEŚNIA NA CMENTARZU RAKOWICKIM W KRAKOWIE

 

Aleksander Szumański

 

 Na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie 17 września każdego roku odbywa się uroczystość upamiętniająca KATYŃ 1940, oraz MĘCZEŃSTWO KRESOWIAN. Organizatorem tych doniosłych uroczystości jest TOWARZYSTWO PAMIĘCI NARODOWEJ IM. PIERWSZEGO MARSZAŁKA POLSKI JÓZEFA PIŁSUDSKIEGO I PREZES TOWARZYSTWA JERZY KORZEŃ. W 2004 roku w wydzielonej enklawie Cmentarza Rakowickiego w Krakowie powstał pomnik upamiętniający 60 rocznicę ludobójstwa Polaków zamieszkujących kresowe województwa Rzeczypospolitej Polskiej z inskrypcją:

„..Nie o zemstę lecz o pamięć wołają ofiary: Ojczyzna to ziemia i groby – narody tracąc pamięć tracą życie. Dla narodowej pamięci, oraz w hołdzie ofiarom ludobójstwa, którego dopuściły się w latach drugiej wojny światowej na Polakach – mieszkańcach południowo – wschodnich województw Rzeczypospolitej Polskiej – Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińska Powstańcza Armia w 61 rocznicę tej tragedii – Kraków 2004”. Autorem pomnika jest profesor krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych Czesław Dźwigaj. Autorem inskrypcji Jerzy Korzeń.

 

W tym roku – 2011 – uroczystość rozpoczęła msza św. odprawiona  w kaplicy cmentarnej przez kapelana Armii Krajowej, Solidarności i organizacji kombatanckich o. Jerzego Pająka. Wśród zebranych dało się zauważyć licznie przybyłą młodzież krakowskich szkół podstawowych i średnich z  pocztami sztandarowymi,  prowadzoną przez swoich wychowawców. Po wzniosłej homilii o. Jerzego Pająka, w czasie mszy św. licznie przybyli wierni przystępowali do komunii św. aby po nabożeństwie wziąć udział w uroczystościach pod Krzyżem Katyńskim wzniesionym nieopodal kaplicy cmentarnej. Wartę honorową przy Krzyżu Katyńskim pełnili żołnierze Wojska Polskiego, harcerze i młodzież ze swoimi pocztami sztandarowymi. Przy Krzyżu piękny wiersz polskiej klasyki martyrologicznej wygłosił znany recytator, lwowianin Pan Roman Hnatowicz.

 

Po uroczystościach pod Krzyżem zebrani udali się pod pomnik MĘCZEŃSTWA KRESOWIAN. Uroczystość pod pomnikiem tradycyjnie otworzył hejnał odegrany solo na trąbce przez członka krakowskiej Straży Pożarnej. Doniosłe przemówienie, przyjazne narodom wygłosił jak zwykle Jerzy Korzeń. Wśród obecnych na uroczystości zauważyłem przedstawicieli krakowskiego magistratu, wiernych miastu Lwów artystów Jerzego Bożyka i Kustosza Pamięci Narodowej Adama Macedońskiego. Jak zwykle każdego roku w uroczystościach wziął udział redaktor naczelny „Cracovia Leopolis” Andrzej Chlipalski, oraz generalicja Wojska Polskiego.  

 

Oto fragment wystąpienia Jerzego Korzenia:

„(…) ten przerażający w swoim  wyrazie pomnik ma kształt otwartej księgi, której dwie strony tworzą granitowe płyty z tekstami inskrypcji i zarysem granic południowo wschodnich Kresów Rzeczypospolitej, gdzie w latach II wojny światowej miały miejsce mordy i rzezie ludności. Ksęga płonie, jej część górna zdołała już się wypalić. W płomieniach giną ludzie – dzieci, kobiety, mężczyźni, kapłani. Podstawą rzeźby jest kotwica – symbol nadziei, a płonący ogień to znicz dla umarłych, przypominający o tragedii i ostrzegający przyszłe pokolenia. Dlatego w tym miejscu chcę serdecznie podziękować autorowi pomnika – prof. Czesławowi Dźwigajowi – za to artystyczne dzieło. Pomnik zlokalizowany na Cmentarzu Rakowickim, który dla Krakowa jest wielką narodową nekropolią podobnie jak wileńska Rossa, Cmentarz Obrońców Lwowa. Lokalizację ustaliliśmy w części cmentarza poświęconej legionistom. Miejsca tych zbrodni, czas ich dokonania podaje inskrypcja pomnika

 

 

Towarzystwo Pamięci Narodowej im. Pierwszego Marszałka Polski Józefa Piłsudskiego - organizacja patriotyczno –niepodległościowa, wybrało za swojego patrona Józefa Piłsudskiego, wierne wskazaniu Cypriana Kamila Norwida: „Ojczyzna to ziemia i groby. Narody tracąc pamięć tracą życie”. To wskazanie jest również fragmentem inskrypcji widniejącej na pomniku wzniesionym na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie, upamiętniającym ludobójstwo nacjonalistów ukraińskich na Wołyniu- powiedział Jerzy Korzeń (…)”.

KORPUS OCHRONY POGRANICZA

Jerzy Korzeń - do druku podał Aleksander Szumański Kresowy Serwis Informacyjny specjalnie dla iskry.pl

Korpus Ochrony Pogranicza, KOP – formacja wojskowa czasu pokoju utworzona w 1924 do ochrony wschodniej granicy II Rzeczypospolitej przed penetracją agentów, terrorystów i zwartych uzbrojonych oddziałów dywersyjnych przerzucanych przez sowieckie służby specjalne z terenu ZSRR na terytorium II Rzeczypospolitej. W czasie stanu wojny funkcja KOP miała dobiec końca, a jego jednostki miały zgodnie z planem mobilizacyjnym zasilić oddziały i pododdziały Wojska Polskiego w linii.

Wkrótce po podpisaniu traktatu ryskiego w marcu 1921 roku po zakończonej zwycięsko wojnie z bolszewikami 1919 – 1920, władze sowieckie rozpoczęły kampanię odrzucania uznania ustalonej traktatem granicy z Polską. W tym celu w pierwszych latach powojennych zaczęto w Związku Sowieckim potajemnie organizować i szkolić terrorystyczne bandy, składające się z Białorusinów i Ukraińców zamieszkałych po obu stronach granicy. Zakrojona na szeroka skalę akcja dywersyjna prowadzona w sposób zorganizowany, oraz grasujący bezkarnie pospolity bandytyzm białoruskich i ukraińskich, a czasem także i litewskich mniejszości narodowych zamieszkujących obszary przygraniczne, stworzyły niezwykle niebezpieczny stan zagrożenia, którego słabe siły policyjne nie mogły opanować.

Po licznych aresztowaniach w latach  1922 – 23 bandytyzm ten nieco przycichł, ale już w roku następnym szczególnie aktywna w terroryzowaniu ludności okazała się tzw. „Ukraińska Organizacja Wojskowa”. Palono polskie domy i całe zagrody, rabowano mienie , grabiono dobytek, mordowano Polaków. Ustawiczne naruszanie granicy, coraz śmielsze głębokie wnikanie zorganizowanych wrogich band z terytorium Rosji i Litwy w tereny już nie tylko pogranicza, ale i przygranicznych powiatów i województw, brak możliwości spokojnej pracy, niepewność życia mieszkańców, oaz bezsilność organów państwowych – spowodowały powszechny ferment i najwyższe zagrożenie na całym obszarze Kresów Południowo – Wschodnich.

 

Zagrożenie to doszło do szczytu w roku 1924, kiedy z terytorium Rosji liczący około stu uzbrojonych ludzi oddział pod dowództwem oficera Armii Czerwonej przekroczył granicę i w nocy z ¾ sierpnia 1924 roku zaatakował miejscowość  Stołpce  w województwie nowogródzkim. Bandyci opanowali miasteczko, splądrowali liczne sklepy i domy, a przed wycofaniem zniszczyli posterunek policji i stację kolejową, rabując dobytek i mordując kilkunastu mieszkańców – Polaków.

 

Po wydarzeniach w Stołpcach, oraz wobec całkowitej bierności władz sowieckich i litewskich, popierających wręcz potajemnie dywersję i terroryzm na wschodnich terenach Rzeczypospolitej, rząd polski postanowił utworzyć specjalną formację wojskową dla opanowania sytuacji. Formacji tej nadano nazwę Korpusu Ochrony Pogranicza – KOP, podporządkowując ją Ministerstwu Spraw Wewnętrznych.

 

Zadaniem korpusu było spacyfikowanie całej wschodniej granicy państwa, zlikwidowanie wszelkich zagrożeń i wrogich wobec państwa polskiego działań, zapewnienie miejscowej ludności opieki i spokoju, oraz ugruntowanie pełnego stanu bezpieczeństwa publicznego. Obszar przygraniczny został podzielony na trzy strefy:

 

droga graniczna – do 15 m. szerokości od linii granicznej,

strefa nadgraniczna – od 1 do 6 km. szerokości, oraz

pas graniczny do 30 km. Szerokości w głąb kraju.

 

Organizację korpusu powierzono gen. dyw. Henrykowi Minkiewiczowi, który był równocześnie pierwszym dowódcą KOP  / 1924 – 1929 /. Kolejno dowódcami byli:

 

gen. bryg. Stanisław Tassaro / 1929 – 1930 /,

gen. bryg. Jan Truszewski / 1930 – VIII. 1939 /, i od 31 sierpnia 1939 roku

gen. bryg. Wilhelm Orlik – Rückemann.

 

Pierwsze trzy brygady KOP już w listopadzie 1924 roku objęły najbardziej zagrożone wojewódzkie odcinki graniczne – wołyński, nowogrodzki i wileński, a w dalszej kolejności -  tarnopolski, całe Polesie, granice z Litwą, Łotwą, Prusami Wschodnimi  w rejonie Suwałk i Rumii. Korpus składał się z wyborowych jednostek o pełnych stanach osobowych. Kontyngent żołnierzy służby czynnej był specjalnie dobierany, głównie z województw zachodnich. Wkrótce też widoczne były wyjątkowo pozytywne rezultaty wytężonej i zarazem niebezpiecznej dla żołnierzy KOP działalności. Nie tylko bowiem uniemożliwione zostały wszelkie dalsze próby naruszania granicy z zewnątrz, nie tylko stłumione i opanowane wrogie dla państwa i groźne dla ludności  wystąpienia ukraińskich, białoruskich i litewskich band dywersyjnych, ale przede wszystkim wprowadzone zostały na całym obszarze – spokój, ład i pełne poszanowanie prawa.

 

Wojenne działania KOP były zależne od kierunku zagrożenia i rozwoju sytuacji na froncie . W wypadku wojny na wschodzie korpus miał pełnić rolę pierwszego rzutu osłony walczącej armii. Nie przewidywano bowiem użycia korpusu w całości, jako formacji bojowej. W wypadku wojny na zachodzie kraju, KOP miał wystawić pełne wielkie jednostki bojowe, oraz inne oddziały pomocnicze, po czym korpus miał się częściowo odtworzyć  i nadal pełnić służbę na wschodniej granicy.

 

W 1939 roku KOP zmobilizował trzy pełne brygady górskie, dwie pełne rezerwowe dywizje piechoty  / 35 i 38 /, dalsze dwie / 33 i 36 /, dywizje rezerwowe piechoty o niepełnych stanach osobowych, oraz kilka innych mniejszych oddziałów pomocniczych.

 

Wszystkie te siły zostały przerzucone na front zachodni. Na granicy wschodniej pozostały jedynie osłabione i niepełne jednostki korpusu, odtworzone głównie z rezerwistów i poborowych. Nie dysponowały one dlatego tym samym wysokim poziomem uzbrojenia, wyszkolenia i spoistości, jaki prezentowały jednostki KOP przerzucone do walki z Niemcami.   Rozlokowane w nadgranicznych stanicach  od Dźwiny po Dniestr, na odcinku długiej, liczącej 1412 granicy z sowietami, w sile zaledwie 24 batalionów piechoty, 2 batalionów fortecznych, oraz 7 szwadronów i 1 dywizjonu kawalerii, zaatakowane 17 września 1939 roku przez liczącą blisko milion żołnierzy armię sowiecką – stawiały zacięty opór, broniąc  polskiej granicy państwowej w walkach trwających do 1 października 1939 roku, spotkały się dlatego ze szczególną bezwzględnością sowieckiego agresora. Rannych żołnierzy dobijano, albo umierali oni z zadanych ran bez pomocy lekarskiej, a wziętych do niewoli oficerów i szeregowych mordowano bestialsko na miejscu.. Podobny los spotkał  żołnierzy i oficerów  korpusu więzionych później w Ostaszkowie. Wiosną 1940 roku wszyscy zostali wymordowani przez NKWD.

 

Z rąk sowieckich oprawców zginął również w Katyniu Henryk Minkiewicz, generał w stanie spoczynku.

Organizator i pierwszy dowódca KORPUSU OCHRONY POGRANICZA.

                                                                              Jerzy Korzeń

 

 

 

 

 

 

Aleksander Szumański – redakcja Kresowego Serwisu Informacyjnego

 

 

 POEZJO! OSTATNIA LINIO POLSKIEJ OBRONY

 

 Marian Hemar

 

O, Poezjo, łaskiś pełna,

Módl się za nami.

Twoja dzisiaj godzina

Bije w niebie gromami.

 

Twoja godzina spływa

Jak płaszczem, ognia ulewą.

Podnieś ku górze twarz

Złota i czarnobrewa!

 

Boga karzący gniew

Idzie ku nam w pożodze,

Ty, rozpaczą, jak lew

Połóż się Bogu na drodze!

 

Dłoń chwyć co na nas miecz

Potrząsa wzniesiony,

O, Poezjo! Ostatnia

Linio polskiej obrony!

 

O, Zbarażu! O, szańcu

Kamieniecki, który

Niezdobyty ulatasz!

O, wieżo Jasnej Góry!

 

Hel padnie i Westerplatte

Ukradną zbójcy -

Ty przetrwasz, święty Okopie

Poetów Trójcy!

 

Bania rosy pęknij nad głową

Co leży w prochu.

Ustom zamilkłym

Daj łaskę szlochu.

 

Klęskę obmyj i rany

Świętymi łzami

O, Poezjo, uklęknij, i płacz,

I módl się za nami.

 

 

 

 

Gdy płomień jak blachę lichą

Słowa poskręca i pognie,

Ty znasz tajemnice słów,

Których nie tknęły ognie,

 

Które się rodzą z płomieni,

Słów - łez, słów - soli, słów - chleba,

Co wyrastają jak z ziemi

I powracają - jak z nieba.

 

Górą nad nami wiej!

Smugą białego żaru

I drugą, czerwonej krwi!

Poeto - a ty u sztandaru!

 

Tobie nie wawrzyn na skroń -

Już laur się czoła nie ima -

Sztandar jest ważny.

    Nie dłoń

    Co drzewce trzyma.

 

Z Kresami   związana była  twórczość i  życie  takich Polaków jak: Adam Mickiewicz, Juliusz Słowacki, Józef Baka, Seweryn Goszczyński, Antoni Malczewski, Antoni Odyniec, Józef Bohdan Zaleski, Aleksander Fredro, Marian Zdziechowski, Maria Konopnicka ,Marian Hemar, Feliks Konarski , Władysław Bełza, czy Bruno Schulz. Wielkie Księstwo Litewskie pozostawało też "małą  ojczyzną" dla  Józefa Mackiewicza. Lwów jako miasto rodzinne pojawia się w twórczości  Zbigniewa Herberta, Adama Zagajewskiego, czy Stanisława Lema.

 

 

Marian Hemar  autor tekstów ponad dwóch tysięcy piosenek, m.in. takich szlagierów jak:

 

 Kiedy znów zakwitną białe bzy,

 Czy pani Marta jest grzechu warta,

 Ten wąsik,

 Nikt, tylko ty,

 Może kiedyś innym razem,

 Upić się warto,

 Jest jedna, jedyna.

 

Był polskim twórcą znajdującym się w gronie poetów wybitnych. Jego liryka pobrzmiewała echem dawnych tradycyjnych uznanych mistrzów, równocześnie zajmując  miejsce w tym poczcie. W jego poezji zaakcentowana jest wyraźna nuta kresowa, ze wszystkimi jej pieśniami poetyckimi z martyrologią narodową włącznie. Wnosił swoją twórczością ciepło, serdeczność, wywoływał wzruszenie, ale równocześnie był bezlitosny dla zdrajców i wrogów ojczyzny. Ta nuta z kolei była najczęściej prześmiewcza, uważał, zresztą słusznie / podobnie jak Janusz Szpotański /, iż najlepszą forma walki piórem jest mądra, skuteczna, ale we właściwej formie literackiej tworzona satyra. Niektóre jego utwory można porównać do proroctwa poezji Juliusza Słowackiego   W sposób bezpośredni Słowacki przecież prorokował powołanie Jana Pawła II na Stolicę Apostolską w utworze „Słowiański papież”, który powstał w 1848 roku:

 

 

„…Pośród niesnasek Pan Bóg uderza

W ogromny dzwon,

Dla słowiańskiego oto papieża

Otworzył tron…”

 

Jak należy ocenić hemarowską inwokację „..O Poezjo! Ostatnia linio polskiej obrony… Poeta skutecznie walczył o Polskę, o swój ukochany Lwów, nie tylko skutecznym orężem – piórem - brał przecież udział w walkach o Lwów  w latach 1918-1920 jako 17 - letni młodzieniec,  wraz z Obrońcami Lwowa.

 

W 1925 przeprowadził się ze Lwowa  do Warszawy, pracował wraz z Julianem Tuwimem w kabarecie literackim „Qui Pro Quo”, „Banda” i „Cyruliku Warszawskim”. Wraz z Tuwimem, Lechoniem i Słonimskim był autorem wielu skeczy,  dowcipów i szopek politycznych. Jego dorobek literacki jest ogromny: ponad 3000 niezwykle popularnych piosenek, do których sam komponował muzykę, setki wierszy, kilkanaście sztuk i słuchowisk radiowych. Był również współpracownikiem Wiadomości Literackich i Wiadomości, oraz dyrektorem teatru Nowa Komedia (1934-1935). W 1939 jego piosenka „Ten wąsik” wykonywana przez Ludwika Sempolińskiego w popularnej rewii „Orzeł czy Rzeszka”, spowodowała interwencję ambasadora Niemiec w Warszawie.

 

Po wybuchu II wojny światowej, we wrześniu 1939 r. przedostał się do Rumunii. W latach 1940-1941 walczył w Samodzielnej Brygadzie Strzelców Karpackich w Palestynie i w Egipcie (m.in. pod Tobrukiem). W wojsku prowadził pracę kulturalno-oświatową. Rozkazem naczelnego wodza gen. Władysława Sikorskiego na początku 1942 r. został przeniesiony do Londynu. Został przydzielony do Ministerstwa Informacji i Dokumentacji, w którym zwalczał m.in. kłamstwa propagandy, głównie niemieckiej, ale także angielskiej.

 

Po wojnie pozostał w Londynie. Prowadził tam teatrzyk polski w klubie emigrantów polskich. Współpracował m.in. z muzą Wesołej Lwowskiej Fali - Władą Majewską. Prowadził także jednoosobowy Teatr Hemara - cotygodniowy kabaret radiowy na antenie Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa. Wygłaszał w nim wierszowane komentarze satyryczne do bieżących wydarzeń.

 

Pisał o sobie: Moja gorąca miłość nie może się pogodzić z inną Polską, tylko najlepszą, najszlachetniejszą, najuczciwszą w świecie. Uczyli mnie tej miłości Słowacki, Żeromski i Piłsudski. Był bezkompromisowy i do końca wierny prawdzie i sprawiedliwości. Nie zgadzał się na komunistyczne zniewolenie Polski. Jego utwory były objęte cenzurą PRL.

 

W jego poezji wyraźnie zarysowały się dwa nurty - żartu i satyry oraz refleksji i tęsknoty. Do końca życia był urzeczony polskością i Lwowem. Oprócz licznych piosenek (tekst i muzyka), wierszy, sztuk i słuchowisk radiowych był autorem wierszy lirycznych, satyr, fraszek, parodii. Robił też przekłady poetyckie (m.in. wszystkie sonety Szekspira, połowa ód Horacjusza), pisał sztuki teatralne od dramatu do komedii muzycznych, jednoaktówki poświęcone Fredrze, Kochanowskiemu, Chopinowi. Parał się także prozą: pisał reportaże, felietony, eseje, krytykę literacką, a nawet traktat polityczny o Hitlerze.

 

Urodzony jako Jan Marian Hescheles, pseud. Jan Mariański, Marian Wallenrod i inne (ur. 6 kwietnia 1901 we Lwowie, zm. 11 lutego 1972 w Dorking pod Londynem. Pochowany wraz z żoną Kają na cmentarzu w Coldharbour w pobliżu Leith Hill, w którym mieszkał. Podobnie jak Zbigniew Herbert do swojego ukochanego Lwowa już nie powrócił.

 

 

 

 

 

Wspomniałem o gromiącej satyrze. Oto „listki” Janusza Szpotańskiego, nastepnie Hemara:

 

   Pomniu kak prijechał w Moskwu

   De Gaulle, sklierotik i starik

   I ja jewo pocałowała

   On potom prosto dostał tik,

    Ach on formalno popadl w trans,

    On przestał bredzić o belle France

    I tolko skuczał u mych stóp:

    Ach, Leonida, ty mnie lub

    Dla ciebie cały zapad brosze

    Tolko mnie jeszcze całuj proszę!

    A potem Pompidou, a Brandt,

    A nawet chitry, miełkij frant,

    Poet iż Polszy - Iwaszkiewicz

    Gdy tolko pili ust mych miód

    Woleli, że to istny cud,

    Kto go nie zaznał, ten nic nie wie.

 

Janusz Szpotański, pseud. Władysław Gnomacki, Aleksander Oniegow (ur. 12 stycznia 1929 w Warszawie, zm. 13 października 2001) – poeta, satyryk, krytyk i teoretyk literatury, tłumacz, szachista – trzykrotny mistrz Warszawy, posiadał również tytuł mistrza krajowego.

 

Był autorem prześmiewczych poematów komicznych, w których z wdziękiem wyszydzał rządzących w PRL prominentnych działaczy PZPR-u.

 

W 1951 roku został wyrzucony z powodów politycznych ze studiów na Uniwersytecie Warszawskim. W 1964 napisał sztukę „Cisi i gęgacze”, czyli bal u prezydenta, opera w trzech aktach z uwerturą i finałem – utwór będący pamfletem przeciwko rządom Władysława Gomułki, którego nazwał w tym utworze Gnomem, a także satyrą na ówczesne postawy inteligencji. W styczniu 1967 został aresztowany i w 1968 skazany na trzy lata więzienia "za rozpowszechnianie informacji szkodliwych dla interesów państwa". W czasie wydarzeń marca 1968 Szpotański stał się ulubionym celem niewybrednych ataków I sekretarza. Gomułka nazwał poetę "człowiekiem o moralności alfonsa", a jego utwór – "reakcyjnym paszkwilem, ziejącym sadystycznym jadem nienawiści do naszej partii".

 

W „Cichych i gęgaczach”, która była rodzajem szopki politycznej, Szpotański wykorzystał i sparafrazował wiele znanych utworów muzycznych (m.in. Horst Wessel Lied jest wykonywany przez chór ZOMOwców z Golędzinowa).

 

W latach 70. napisał Carycę i Zierkało – satyryczną wizję dziejów Rosji i ZSRR (przy czym carycą w jego ujęciu był Leonid Breżniew).

 

Towarzysz Szmaciak to ironiczna apoteoza PRL-u, dzieło będące kwintesencją jego twórczości.

 

Był członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.

 

23 września 2006 został pośmiertnie odznaczony przez Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.

 

 

 

 

Szpotański nie był członkiem Związku Literatów Polskich, który funkcjonował  z przerwami, m.in. spowodowanymi stanem wojennym, aby w 1989 roku rozpaść się na dwa związki, a to Stowarzyszenie Pisarzy Polskich i Związek Literatów Polskich. Należy więc przypomnieć co wydarzyło się w kulturze polskiej w latach zniewolenia komunistycznego, przekazując równocześnie dzisiejszy jej obraz. Tego żmudnego dzieła podjęła się w niebywałym trudzie polska eseistka, reportażystka i dziennikarka Joanna Siedlecka w swoich dziełach "Obława" i "Kryptonim Liryka" o losach pisarzy represjonowanych.

 

Założycielem Związku Zawodowego Literatów Polskich był Stefan Żeromski. ZZLP reaktywowany został w roku 1944, a w 1949 roku zmienił nazwę na Związek Literatów Polskich, ze związku twórczego stając się stowarzyszeniem politycznym, nad którym nadzór sprawował Jerzy Putrament - agend NKWD, / działający w Polsce jeszcze przed 1939 rokiem /, przy współudziale Wandy Wasilewskiej i Julii Brystygierowej pułkownika NKWD, zwanej „Krwawą Luną”, która miała już za sobą krwawe przesłuchiwania we Lwowie po 17 września 1939 roku. To krwawe monstrum w sposobie działania przewyższało nawet nadzorczynie z niemieckich hitlerowskich obozów koncentracyjnych. „Specjalizowała” się w przesłuchiwaniu mężczyzn, nierzadko wkładając nieszczęśnikom genitalia do szuflady, gwałtownie ją zatrzaskując. Przez 35 lat prezesurę ZLP sprawował Jarosław Iwaszkiewicz / 1945 – 1980 /. Ten wytrawny ideolog partyjny znany był z namiętnych pocałunków z Leonidem Breżniewem. Postać Iwaszkiewicza scharakteryzował w swoich pamiętnikach Leopold Tyrmand:    „…globtrotter, pederasta, stalinowiec, dyplomata, smakosz, poeta i pionek…”

 

   Komunistyczną  prezesurę Zarządu Głównego Związku Literatów Polskich , sprawował  w latach 1958 - 1959 Antoni Słonimski. Sylwetkę tego prezesa najdobitniej scharakteryzował Marian Hemar:

    „…cóż za szmata

    Pod pozorami literata.

    Popatrzcie na ten rzymski profil:

    Były frankofil i angliofil

    I były sanacyjny cwaniak,

    Pan-europejczyk i Pen- klubczyk,

    Przechrzta co tydzień, na wyścigi

    Co z wszystkich sobie wziął religii

    Jedną religię: Oportunizm-

    Dziś się obrzezał na komunizm…”

 

Marcin Hałaś członek Katowickiego Oddziału Związku Literatów Polskich, dziennikarz, krytyk literacki, poeta, napisał o dziełach Joanny Siedleckiej: „ …jest reporterką niepokorną, wystarczy wspomnieć jak relacjonowała postawę Zbigniewa Herberta w ostatnich latach życia i demaskowała wstrętne imputowanie mu choroby psychicznej jako motoru postępowania, m.in. jego stosunku do antypolskiej twórczości Czesława Miłosza. Wystąpienia Czesława Miłosza o wysadzeniu Polski w powietrze, lub przyłączeniu jej do Związku Sowieckiego są ogólnie znane. Zbigniew Herbert po słynnym nazwaniu przez Czesława Miłosza akowców bandytami napisał taki oto wiersz / nigdzie nie publikowany /”:

 

 

 

 „…był hybrydą w której wszystko się telepie

duch i ciało góra z dołem raz marksista raz katolik

chłop i baba a w dodatku pół Rosjanin a pół Polak

Chodasiewicz /Miłosz – dopisek autora/ pisał także prozą - żal się Boże

O dzieciństwie a to było nawet ładnie

Był jak student który czyta parę książek

Niedokładnie…”

 

Siedlecka w sposób precyzyjnie udokumentowany podaje losy prześladowanych przez bezpiekę pisarzy, kończących swoje losy „psychuszką” / Bąk, Grzędziński /, prześladowaniem m.in. Pawła Jasienicy / Leona Lecha Beynara / podstawiając mu kapusia TW „Ewę”, z którą się ożenił i która skróciła mu donosami życie, Jerzego Zawieyskiego , który prześladowany przez SB został wyrzucony, lub wyskoczył przez okno -/ „… mości Zawieyski czas skakać…” - usłyszał przed śmiercią / i wielu innych „niepokornych”. Wstrząsające są te dokumenty. Dokumenty Siedleckiej to świadectwo, dzięki któremu mamy szansę poszerzyć pamięć o niepokornych wilkach naszej literatury, a odsłaniając prawdę, stała się ona obiektem ataków określonych kół, zapewne literacko - podobnych. W wywiadzie „Tropię wielkość i małość polskich pisarzy” / „Dziennik” 19. 01. 07 /  Joanna Siedlecka wyjaśnia, że zburzyła białą heroiczną legendę Związku Literatów Polskich. Pisarka odpowiada na łamach „Dziennika” / 31.07.07 / na owe zarzuty: „…to demagogiczne argumenty, nie stosuję zasady odpowiedzialności zbiorowej. Mówiąc po prostu o swoich ostatnich książkach, o losach pisarzy represjonowanych przypominałam, że zwłaszcza w latach 50 i 60 gdy związkowa opozycja prawie nie istniała, konformistyczne władze ZLP nie broniły atakowanych przez władze swoich członków, ba, nawet ich wyrzucano stawiając przed sądem koleżeńskim, kierowanym w ZG ZLP przez Irenę Krzywicką/ wieloletnią przyjaciółkę Tadeusza Boya Żeleńskiego – dopisek autora /. Wyrzucały ich na ogół, co spotkało m. in. Jerzego Brauna, Władysława Grabskiego, Wojciech Bąka, Jerzego Kornackiego, Ireneusza Iredyńskiego. Milczały, gdy zaganiano do „psychuszki” Bąka i Grzędzińskiego, wsadzano do więzienia Iredyńskiego, Wańkowicza, Kornackiego, Brauna.

Członkowie sądów koleżeńskich ZLP „sądzili” oskarżonego o współpracę z londyńskimi „Wiadomościami” starego Jana Nepomucena Millera i Władysława Grabskiego za „paszkwil o Gałczyńskim”. Grube związkowe ryby jak Kazimierz Koźniewski, czy Andrzej Szczypiorski współpracujący z SB donosili na kolegów. Moi polemiści, zamiast przełknąć gorzkie fakty, zatupują je, przypominając demagogicznie, że we władzach był Herbert i Szczepański, a sam Związek rozwiązano w stanie wojennym. To prawda, choć władzę trzymał tu także Putrament, Lenart, Broniewska i Stanisław Ryszard Dobrowolski. Miał Związek karty piękne, ale też i mniej budujące, a naszą powinnością jest ich poznawanie, a nie „krzepienie serc” Herbertem i podtrzymywaniem źle pojętej korporacyjnej solidarności, sprzecznej z poszukiwaniem prawdy. Tym bardziej, że peerelowski ZLP był organizacją zniewoloną podwójnie, bo kontrolowaną nie tylko przez finansującą go partię, ale też sterowaną i infiltrowaną przez SB. Dyskusja o roli i prawdziwej historii peerelowskiego ZLP wybuchnie jeszcze nie raz, bo otwierają się wreszcie zamknięte niegdyś archiwa, wypływają nowe fakty”. Siedlecka sama zresztą deklaruje, że za swoją misję uważa p r z y p o m i n a n i e, bo komunizm był również zacieraniem śladów, n i e p a m i ę c i ą.

 Obecnie ZLP jest kontynuacją reaktywowanego w Lublinie w 1944 roku związku twórczego. Nie zadano sobie nawet trudu w zmianie statutu, który w istocie nie reguluje niczego. Regulację prawną ZLP przejęła ustawa „Prawo o stowarzyszeniach” z dnia 7 kwietnia 1989 roku.

Zarząd Główny ZLP nie posiada żadnego autorytetu w środowisku osób piszących, skoro nawet w ocenie Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy jest komunistycznym związkiem, w którym zasiadają prezes i i wszyscy wiceprezesi TW – SB / dane z lipca 2011 /.

Marian Hemar 29 kwietnia 1965 roku w Londynie napisał utwór poświęcony ludobójstwu w Katyniu:

„… tej nocy zgładzono wolność

w katyńskim lesie

zdradzieckim strzałem w czaszkę

pokwitowano Wrzesień

 

związano do tyłu ręce

by w obecności kata

nie mogły się wznieść błagalnie

do Boga i do świata

 

zakneblowano usta

by w tej katyńskiej nocy

nie mogły wołać o litość

ni wezwać znikąd pomocy

 

w podartym jenieckim płaszczu

martwą do rowu zepchnięto

i zasypano ziemią

skroń krwią przesiąkniętą

 

by zmartwychpowstać nie mogła

ni znaku dać o sobie

i na zawsze została

w leśnym katyńskim grobie

 

pod śmiertelnym całunem

zwiędłych katyńskich liści

by nikt się nie doszukał

by nikt się nie domyślił

 

tej samotnej mogiły

tych prochów i tych kości

świadectwa największej hańby

i największej podłości

 

tej nocy zgładzono prawdę

w katyńskim lesie

by nawet wiatr choć był świadkiem

po świecie jej nie rozniesie

 

bo tylko księżyc niemowa

płynąc nad smutną mogiłą

mógłby zaświadczyć poświatą

jak to naprawdę było

 

 

bo tylko świt który wstawał

na kształt różowej pochodni

mógłby wyjawić światu

sekret ponurej zbrodni

 

bo tylko drzewa nad grobem

stojące niby gromnice

mogłyby liści szelestem

wyszumieć tę tajemnicę

 

bo tylko ta ziemia milcząca

kryjąca jenieckie ciała

wyznać okrutną prawdę

mogłaby gdyby umiała

 

tej nocy sprawiedliwość

zgładzono w katyńskim lesie

bo która to już wiosna

bo która zima i jesień

 

minęły od tego czasu

od owych chwil straszliwych

a sprawiedliwość milczy

nie ma jej widać wśród żywych

 

widać we wspólnym grobie

legła przeszyta kulami

jak inni z kneblem w ustach

z zawiązanymi oczami

 

bo jeśli jej nie zabrała

nie skryła katyńska gleba

gdy żywa czemu nie woła

nie krzyczy o pomstę do nieba

 

czemu jeżeli istnieje

nie wstrząśnie sumieniem świata

czemu nie tropi nie ściga

nie sądzi nie karze kata

 

zdradzono sprawiedliwość

zdradziecko w katyńskim lesie

prawdę i wolność zgładzono

pod enkawudowską osłoną

 

dziś jeno ptaki smutku

w lesie zawodzą żałośnie

jak gdyby pamiętały

o tej katyńskiej wiośnie

 

 

 

jakby wypatrywały

wśród leśnego poszycia

śladów jenieckiej śmierci

oznak polskiego życia

 

czy  spod dębowych liści

albo sosnowych igiełek

nie błyśnie szlif oficerski

lub zardzewiały orzełek

 

strzęp zielonego munduru

karta z notesu wydarta

albo beretka spłowiała

pieśnią katyńską przeżarta

 

i tylko pamięć została

po tej katyńskiej nocy

pamięć nie dała się zgładzić

nie chciała ulec przemocy

 

i woła o sprawiedliwość

i prawdę po świecie niesie

prawdę o pięciu tysiącach

zgładzonych w katyńskim lesie…”

 

Z kim się Marian Hemar utożsamiał?

 

Łatwo na to pytanie odpowiedzieć fragmentem jego poematu:

 

„…my jesteśmy z polskiej Florencji,

Miasta siedmiu pagórków fiesolskich

Z miasta muzyki, inteligencji

I najpiękniejszych kobiet polskich

Z miasta talentów ideałów

Temperamentów i błyskawic

I teatru gwiazd i zapałów

I tej „panoramy Racławic” - …

 

…my jesteśmy z miasta poezji

Co się u nas rodziła na bruku

Jakby kamień się zmieniał

W natchnienie

A natchnienie wsiąkało w kamienie…

 

…my jesteśmy z tej jedynej Troi

Z tej jedynej na cały świat

Którą kiedyś w potrzebie

Hektor zdołał przed wrogiem obronić

A miał wtedy

Piętnaście lat…”

 

„Barwy Kresów” mają swoje światłocienie. W tej metaforze poetyckiej  obchody „70 ROCZNICY APOGEUM LUDOBÓJSTWA DOKONANEGO PRZEZ UKRAIŃSKICH SZOWINISTÓW W LATACH 1939 – 1947” NABIERAJĄ ZNACZENIA SZCZEGÓLNEGO, ZWAŻYWSZY, IŻ PATRONAMI OBCHODÓW OBRANI ZOSTALI ZYGMUNT JAN RUMEL I WIKTOR POLISZCZUK.

 

Na stronach 39 – 40 dzisiejszego wydania Redakcja szczegółowo omawia sylwetki patronów z historycznym tłem wydarzeń obejmujących wskazany okres. Ze strony poetyckiej „Barw Kresów” poeta polski Zygmunt Jan Rumel jest postacią mało znaną, a to w szczególności z uwagi na brak dostępu do jego twórczości, albo /jak sądzą niektórzy badacze/ z twórczości tego poety nic się nie zachowało. Prawda jak zwykle leży pośrodku. Postać majora Zygmunta Jana Rumela, oficera Wojska Polskiego, a następnie oficera Batalionów Chłopskich i Armii Krajowej, okrutny mord popełniony na nim przez rezunów z UPA szczegółowo omawia ks. Tadeusz Isakowicz – Zaleski w publikacji, o której niżej.

 

Poeta został rozerwany końmi.

 

„…Nikt nie wie, jak to dokładnie wyglądało i wielkiej doprawdy odwagi potrzeba, żeby sobie to wyobrazić. W nocy z 10 na 11 lipca 1943 roku trzej młodzi mężczyźni, pobici i okrwawieni zostali przywiązani do koni za ręce i nogi. Ktoś krzyknął „wio”, albo „hej”, albo tylko strzelił batem. Konie ruszyły gwałtownie z miejsca. Wszystko trwało zaledwie kilka minut. Jednym z tych przywiązanych był Zygmunt Rumel polski poeta i żołnierz Batalionów Chłopskich…

 

…Zygmunt Jan Rumel wychował się  w Krzemieńcu, w tym samym mieście co Juliusz Słowacki. Dziedzicząc po matce talent literacki, już jako młody chłopak zapowiadał się na dobrego poetę. Rumel pomimo wyboru drogi wojskowej napisał kilka utworów, w tym dramat "Rok 1963" oraz wiersz "Dwie matki", mówiący o dwóch ojczyznach, Polsce i Ukrainie. Sprawy kresowe rozumiał jak mało kto” .

„Jarosław Iwaszkiewicz napisał, że Rumel był jednym z diamentów, którymi strzelano do wroga. Wiersze Rumela są dziś praktycznie niedostępne nigdzie, musimy więc wierzyć Iwaszkiewiczowi. Zygmunt Rumel, urodził się w Krzemieńcu i tam chodził do szkoły. Jego ojciec był osadnikiem wojskowym. Był bardzo zdolnym uczniem i jego talent ujawnił się  wcześnie. Podczas spotkania matki Zygmunta z Leopoldem Staffem, ten miał powiedzieć: niech pani strzeże tego chłopca, to będzie wielki poeta. Nie został jednak Zygmunt Rumel wielkim poetą. Jego nazwisko wymienia się rzadko, a wiersze poszły w zapomnienie. Nie mówi się o nim w szkole, ani na studiach. Pozostaje jedną z wielu tragicznych ofiar wojny.

 

Encyklopedie wymieniają dwa jego dzieła, o których wyżej – „Poemat o roku 1963” i wiersz „Dwie matki”. Ten ostatni utwór wpisuje się w długą tradycję polskiej poezji zafascynowanej Ukrainą. „Dwie matki” to wiersz wyznanie, w którym poeta mówi o swoim przywiązaniu i miłości do Polski i Ukrainy. W połączeniu ze śmiercią autora wiersz ten może być rozumiany, jako metafora rozstania się Polski z Kresami i całą tradycją Rzeczpospolitej Obojga Narodów, która rozpoczęła się od wielkich politycznych planów obejmujących połowę wschodniej Europy, a skończyła się krwią rozlaną na jeziorem w Kustyczach w nocy z 10 na 11 lipca 1943 roku. Synowie drugiej matki Zygmunta Rumela, jego metaforyczni przyrodni bracia nie chcieli już bowiem słuchać pieśni śpiewanych przez romantycznych Polaków, nie chcieli brać pod uwagę ich planów związanych z „drugą matką”. Mieli własne, nieznane Rumelowi i innym, wiersze, mieli własną legendę, własne mity i własną broń. Ta ostatnia miała dać im wolność i sławę, przyniosła jednak tylko wstyd. Dziś nikt nie wspomina na Ukrainie poety Zygmunta Rumela, autora wiersza „Dwie matki”, nikt nie nazywa także ludobójstwa po imieniu. Mówi się o „antypolskiej akcji”, która usunęła Polaków z „naszej ziemi”.

Ci którzy zacięli batem konie w lipcową noc nad kuszyckim jeziorem, mówią o sobie – rycerze. Być może nawet tak myślą. Pewnie dlatego, że nigdy nie mieli dwóch matek”- podaje ks. Tadeusz Isakowicz – Zaleski „Przemilczane ludobójstwo na Kresach”.

Kraków 2008

Wydawca: Małe Wydawnictwo.

 

Odnalazłem dwa utwory poety pomieszczone w tomie poezji „Dlatego, że są” wydawnictwa „Kamieniar” :

 

NA ŚMIERĆ POETY

 

A kiedy go z wami nie będzie

Usypcie mu kurhan stepowy

Aby słyszał jak burzan pieśń gędzie

I wiatr stepem przewala się płowy

 

Bo mu miesiąc wstający z limanów

Czy prószył kitajką czerwoną

I klaskanie by słyszał bocianów

Gdy piórami lotnymi wiatr chłoną

 

Niech tam orły dziobem pieśń skruszą

A teorban piosenkę zakwili

Bo o wolę on waszą i naszą

Śpiewał zanim odpoczął w mogile

 

Niech tam zmierzch siniejąc rozgarną

Błękit nieba najczystszy i skromny

Aby nocą wieczyście już czarną

Patrzył w wszechświat ponad nim ogromny

 

 

BEZ TYTUŁU

 

Zakukała kukułeczka zazula

Szarym świtem przez zielony liść

Dzięcioł czarny przy korze zaturlał

Możesz iść możesz iść możesz iść

 

Zakukała zazuleńka zakukała

Wykukała z sinej chmury świt

Świt po niebie rozsypał róże białe

Cyt poczekaj poczekaj cyt

 

Zakukała zakukała donośniej

Nagarnęła z sinej chmury róż

Tam pod lasem bujne żytko rośnie

Przejdziesz miedzę wąską wśród zbóż

 

 

 

 

Zakukała zakukała ciszej

Obok miedzy przysiadła na głóg

Kroki słyszę kroki słyszę kroki słyszę

Licho nie śpi u rozstajnych dróg

 

Zakukała zakukała mi znowu

Przeszli znikli teraz idź prowadź Bóg

Kukułeczko zazuleńko bądź zdrowa

Moja rzeka już jest tu chłodny Bug

 

Cytowane wiersze pochodzą z tekstu „Zygmunt Jan Rumel” -  „Lwowskie Spotkania” nr 7 2010 – red. naczelna Bożena Rafalska.

                                                        Aleksander Szumański – redakcja Kresowego Serwisu Informacyjnego

 

 

 

 

               

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

       

                

 

Aleksander Szumański

 

Witold Szołginia o bałaku lwowskim miał własne zdanie:

 

„O, MOWU RUDZINNA...

 

Zwyczajny Polak do myślenia

Głowę ma — większą albo mniejszą,

Co w „kalapitrę" się odmienia,

Znacznie od głowy poręczniejszą,

Na którą czasem też we Lwowie

„Makitra" batiar drwiąco powie.

 

Niektórzy głowę mocną mają,

Inni — od piwka są pijani;

Ci się we Lwowie nazywają:

„Chirni", inaczej „zaćmakani".

Jak tam kto woli na nich powie

W tej naszej bałakowej mowie.

 

Tu słyszę, czytam wciąż o „chlaniu"

I ktoś tu jest „pod alkoholem",

Albo podlega „zalewaniu" —

A ja takiego typa wolę,

Co według bałakowej mowy:

„Furt mliku piji wsciekłyj krowy".

 

Kiedy do „chawir" „chirus" wróci —

Niegroźnie żonka go „zhołuka"

(I tylko czasem w łeb czymś rzuci...).

A taka płynie stąd nauka

I mądrej głowie dość dwie słowie:

Jak się „zaćmakać" — to we Lwowie...

 

 

Czasami jednak żona-jędza

Czyli „rymunda" lub „kandyba"

Swego ślubnego tak popędza,

Ze ten wyrywa, no i chyba

Raczej w Winnikach aż przystanie

Gdzie go nie sięgnie „lubci" lanie...

 

„Bo jak po pysku ci nałożę!"

Lub: „Jak zasunę w mordę hakiem!" —

Cóż za prostactwo, żal się, Boże,

Odrzucam chamstwo to z niesmakiem,

Bo stokroć, tysiąc razy wolę:

„Megaj, batiaru, — bu nazolim!"

 

Albo: „Dam kampy!" lub: „Nakantam!"

„Dam pu krzyżbantach!" lub: „Dam facki!"

Stokroć to wolę od — tfu! — „manta",

Bo to nasz styl chojracki,

Czyli batiarski, bo we Lwowie

Tak o tym też się powie.

 

„Hojrak"? A co to?

Zaraz powiem:

„Hojrak" — to junak,

„fest chłupaka",

Jak go się również zwie we Lwowie,

O wiele trafniej od „kozaka",

Który w Warszawie ulubiony

Przez Rusków w spadku zostawiony...)

 

Zaś „batiar" także dla lwowiaka

Dziś jest tytułem honorowym,

Dopóki z niego też „chłupaka",

Co za cześć Miasta odda głowę,

Jego pamięci wiernie strzeże

I że doń wróci — zawsze wierzy...

 

(z tomiku: „Kwiaty lwowskie")

 

 

 

BATIARY

 

Batiary, to dzieci so lwoskij ulicy

Wysoły, z fasonym, skory du kantania:

Na takich gdzi indzij mówiu "ulicznicy"

Co ni wytrzymuji jednak purówniania.

 

"Makabunda" - batiar, co włóczyć si lubi

I co lubi tagży pchać si w awantury:

Czasym to łachmaniarz, co swy portki gubi

W chtórych samy łaty, abu samy dziury.

 

Batiary trzymaju swój fasun chojracki

Chto im wlizi w drogi - tegu jest kantaju

(Czyli mocnu biju), abu daju facki.

A jeszcze inaczyj - pu krzyzbantach daju. (...)

 

(z tomiku" Krajubrazy syrdeczny")

 

Teksty pochodzą z tygodnika "Przekrój"

LWÓW I JEGO MIESZKAŃCY

Wydanie specjalne tygodnika Przekrój

(1991)

Witold Szolginia 

BATIAR I JEGO BAŁAK  http://www.lwow.com.pl/przekroj/batiary.html

 

Bałak to przecież nic innego jak lwowska przedmiejska gwara. Termin bałak nie figuruje w słownikach poprawnej polszczyzny, nie odnajdziemy go również w encyklopediach. A jednak, jednak jest swoistym językiem,  trwale wpisanym w historię naszej mowy.

 

Medialnie, zapewne też i historycznie, język bałaku zaistniał dzięki autorstwu Wiktora Budzyńskiego i tak urodziła się „Wesoła Lwowska Fala „. Pierwszą stałą, cotygodniową, półgodzinną audycję rozrywkową lwowska rozgłośnia Polskiego Radia nadała  16 lipca 1933 roku.

Bałakiem w tej audycji posługiwali się przede wszystkim Tońcio i Szczepcio, czyli Henryk Vogelfanger i Kazimierz Wajda, tworząc duet dialogowy.

 

Przeciwieństwem bałaku był tzw. szmonces, inny duet dialogowy  w mistrzowskim wykonaniu Aprikozenkranza i Untenbauma, czyli Mieczysława Monderera i Adolfa Fleischena.

 

Mistrzem szmoncesu był również Lopek / Kazimierz Krukowski /, łodzianin.

 

„ Lwowską Falę „ tworzyli jeszcze radca Strońć w osobie mistrza Wilhelma Korabiowskiego, oraz  mistrzyni, Włada Majewska, wykreowana oczywiście przez Wiktora Budzyńskiego.

 

W tym mistrzowskim poczcie zakwitali jeszcze Ada Sadowska, Teodozja Lisiewicz, Love Short, Czesław Halski, Juliusz Gabel, Alfred Schutz / twórca muzyki do „ Czerwonych Maków pod Monte Cassino „ z tekstem Feliksa Konarskiego /, Tadeusz Seredyński, Zbigniew Lipczyński, Izydor Dąb – tylu zapamiętałem.

 

Oczywiście Czytelnikom należy  przypomnieć ten żywy do dzisiaj język, na przykładzie dialogów Tońcia i Szczepcia, lwowskiej piosenki z wybitnymi autorskimi tekstami renomowanych autorów, jak Marian Hemar, Witold Szołginia, Emanuel Szlechter, Wiktor Biegański, czy Henryk Wars. Ale, ale dominowała  lwowska anonimowa piosenka uliczna, wesoła, komiczna, wzruszająca, stanowiąca o kolorycie i światłocieniach tego miasta. Dla przykładu:

 

Tońcio : „… swoi baby kocham!!!

Szczepcio: I w swoi Polscy kity zawalisz…”

 

Piosenka:

 

„ …Choć ojca nie znał, matki tyż,

Wychował si byz troski,              

Żył, boć najmniejsza żyji wesz,

Nikt go ni pytał: Jak si zwiesz ?

Na Łyczakoskij… „

 

lub:

 

„ …na ulicy Kupyrnika

   Stoi panna bez  bucika,

   Bez bucika stoi

   I martwi si.

   Ja si pytam: dzie jest bucik?

   Ona mówi: bucik ucik,

   Może pan poszukać

   Zechce mi…”

 

Albo dla fasonu:

 

„…tu we Lwowi urudzony

Hulam sobi tak z fasonym,

Jam krawatki wróg,

Lecz klawy mam ancug.

 

Jak zubaczy jaku ździre,

to kaszkietku swy uchyle,

wnet jij wpadam w ślip

bu ja zy Lwowa typ.

 

Co tu dużu gadać, ta szkoda słów,

Ja całuji ronczki, to przeci Lwów!

Do chałupy zara taskam baby, cyk,

Choć ona robi wielki krzyk.

 

 

 

Co si pani sipa,

hulaj ze mnu i już, bo:

 

jezdym szac chłupaka,

po lwosku bałakam,

bez szwajnerów hulam,

i kubity tulam .

 

Jezdym szac chłupaka

I choć ni mam haka,

trzymam fasun, patrz,

nu, bu zy Lwowa jestym chłopak szac…!

 

„…Szczepko i Tońko... Siedemdziesiąt osiem lat  minie niebawem od dnia, kiedy pojawili się na antenie radiowej po raz pierwszy. Przetrwali pamięć trzech pokoleń, przez fale eteru zdążyły w tym czasie przepłynąć armie całe Walerych Wątróbków, profesorów Pęduszków, Matysiaków i Jezioran, a dziś jeszcze trwa pamięć o tych dwóch lwowskich batiarach. Były czasy, gdy żadna „Dynastia" i żadna „Santa Barbara" nie wymiatały tak ulic, jak udawało się to „Wesołej Lwowskiej Fali". Co tydzień o dziewiątej wieczorem w niedzielę wszystkie ówczesne superheterodyny, wszystkie „Philipsy" i „Telefunkeny", i wszystkie grające jeszcze tu i ówdzie za pomocą akumulatorów i „anodówek" „Daimon" aparaty radiowe nastawione były na falę średnią o długości 385,1 metra, którą arendowało w eterze „Polskie Radio Lwów".

 

Cała „Wesoła Lwowska Fala", będąca składanką monologów i skeczów, była swoistego rodzaju zwierciadłem odbijającym specyficzny klimat Lwowa, tego miasta-bukietu splecionego z różnobarwnych języków, kultur i obyczajów, zadzierającego nosa z racji swej niedawnej stołeczności (stolica Galicji, Lodomerii i Wielkiego Księstwa Krakowskiego, czyli — jak powiadali nasi radiowi bohaterowie — stolica Golicji, Głodomerii i wielkiego świństwa krakowskiego). A przy tym — ten jeszcze ni to sentyment, ni to przywiązanie do nieboszczki Austrii. Zwłaszcza w warstwie językowej pozostały trwałe ślady jej tu półtorawiecznej obecności. Wszak prawowity lwowianin — od profesora poczynając, a na szymonie, czyli dozorcy, kończąc — miał w mieszkaniu nakastlik i trymułkę, w sklepie papierniczym kupował raderkę za parę szóstek, wypijał halbę piwa, w szkole chodził na hinter, a ich żony upinały sobie włosy nie żadną tam spinką, a obowiązkowo harnadlem.

 

To „austriackie", żeby tak rzec, „gadanie” było w audycji domeną radcy Strońcia (Wilhelm Korabiowski), humor żydowski reprezentowała para Aprikosenkranz i Untenbaum (Mieczysław Monderer i Adolf Fleischen). A jeszcze ciotka Bańdziuchowa, a jeszcze Marcelku... Wszystkich tekstów dostarczał Wiktor Budzyński, główny animator całości audycji, piszący jak automat monologi, skecze i piosenki. Jedynie dialogi Szczepka i Tońka były ich własnym dziełem. Szczepko — niedoszły inżynier, Kazimierz Wajda; Tońko — adwokat lwowski, Henryk Vogelfänger. Pierwszy urodzony i wychowany w dzielnicy gródeckiej, drugi — w najbardziej lwowskiej z lwowskich dzielnic — na Łyczakowie, znali wprost wybornie lwowski bałak, język ulicy i przedmieścia.

 

Zaczęło się, według relacji Tońka, zupełnie przypadkowo. Podczas jakiegoś towarzyskiego wieczoru na Krupiarskiej 6, gdzie 27 lat mieszkał Henryk Vogelfänger, gospodarz popisywał się przed Budzyńskim wymyślonym przez siebie monologiem, który był relacją jakiegoś batiara z oglądanego niedawno w kinie filmu o dzikiej małpie „Rangu".

Budzyński miał ponoć tak zaśmiewać się z tego popisu przyjaciela, że zaproponował mu nazajutrz powtórzenie tego samego „numeru" przed mikrofonem. A że batiar Tońko musiał ten monolog do kogoś wygłaszać, dobrał sobie słuchacza, którym był akurat pod ręką się znajdujący spiker — Wajda.

 

Wkrótce zadbali o to, by wyposażyć swych bohaterów w odmienne charaktery, nadać im szczególne osobowości. I otóż Szczepko został pewnym siebie, pohukującym, wszystkowiedzącym rezonerem, co to z niejednego pieca chleb jadał, Tońko zaś potulnym naiwniakiem, „durnowatym pomidorem”, wiecznie zadziwionym, spłoszonym rzekomą „erudycją" przyjaciela.

 

Obaj autorzy, wyborni koneserzy radia i estrady, bezbłędnie posłużyli się tu żelazną zasadą kontrastu, który jest podstawą umiejętności wywoływania śmiechu (ówczesne wzory to wszak Flip i Flap — gruby i chudy. Pat i Patachon — mały i długi). Szczepko i Tońko byli z kolei duetem mądrali i naiwniaka.

 

Co ich łączyło charakterologicznie — to dobroć, tkliwość, gołębie wprost serce, krótko mówiąc: „serce batiara". Taki też był tytuł ich trzeciego filmu, który nigdy nie dotarł na ekrany, ponieważ zrealizowany pod koniec lata 1939, spłonął zaraz w pierwszych dniach wojny. Poprzednie ich dwie komedie filmowe (obie w reżyserii Michała Waszyńskiego), to „Włóczęgi" i „Będzie lepiej” (kilkakrotnie powtarzane w ostatnich latach w TV).

 

Wojna ani prawie na chwilę nie przerwała działalności artystycznej Szczepka i Tońka. Po ewakuacji ze Lwowa we wrześniu znaleźli się w Rumunii, gdzie w Busau, w tamtejszej YMCA, Wiktor Budzyński natychmiast zdołał zorganizować występy „wesołofalowców" dla uchodźców. Potem przez Jugosławię i Włochy dotarli na granicę włosko-francuską i tam w Modenie powstała Polska Czołówka Teatralna Nr 1. Szczepko i Tońko, już w mundurach bawili brać żołnierską „Polish Soldier's Revue by Lwowska Fala". Tak ich zapowiadały afisze i ani na chwilę nie zapominali „skąd ich ród" — że ze Lwowa. Tońko do ostatnich dni swego życia (zmarł w Warszawie 6 października 1990 r.) pamiętał jeden z ich ówczesnych skeczów. Żołnierze otrzymują do wypełnienia karty ewidencyjne. Jedna z rubryk ankiety brzmi: „W jakim kierunku się specjalizujesz?" Tońko, zgodnie z dawnymi regułami gry „durnowaty pomidor", nie ma pojęcia, jak tę rubrykę wypełnić. Szczepko: „ta co ty, durnowaty pumidur, nie wisz w jakim kierunku si specjalizujisz? Ta w kierunku do Lwowa!"

 

No i specjalizowali się w tym jedynym możliwym do pomyślenia kierunku. Specjalizowali się, jeżdżąc od obozu do obozu, nieraz zaś i czołgając się od okopu do okopu. Aż w Modenie dosłużyli się stopni podporuczników, gwiazdkę zaś do beretu Tońka przypinał osobiście generał Stanisław Maczek, wręczając mu własną, oderwaną z generalskiego naramiennika. Rzadki to — być może — wypadek, by awanse zdobywać na wojnie za opowiadanie dowcipów. Lecz ich śmiech — tak wówczas potrzebny — mierzyć można bez mała i generalską rangą, bo podnosił na duchu, rozgrzewał zwątpiałe serca, kazał wierzyć w zwycięstwo.

 

„Byliśmy już pod Wilhelmshaven — wspomina Tońko w filmie, który o nim nakręcił Jerzy Janicki — kiedy kończyła się wojna. Byliśmy już właściwie u drzwi domu. Trzeba było wracać. Ale wracać do Wielkiej Brytanii, nie do domu. A myśmy chcieli do domu..."

 

Ponieważ dom ten nie został, jakby się wówczas mogło zdawać, na Obertyńskiej, lecz już na Worowśkoho, zawrócili Szczepko i Tońko do Wielkiej Brytanii. Kazimierz Wajda powrócił później do Polski. Spoczywa Szczepko na Rakowickim Cmentarzu w Krakowie. Chociaż tyle, że też w Galicji...

 

Tońko zaś znalazł się najpierw w Afryce, w Johannesburgu, później zaś w Anglii, gdzie już jako Mr Henry Barker przez siedemnaście lat wykładał angielskim sztubakom w angielskim college'u łacinę i zasady brytyjskiej konstytucji.

Albowiem ten „durnowaty pomidor" w życiu prywatnym znał ekspedite łacinę jeszcze z VI Klasycznego Gimnazjum im. Staszica na Łyczakowskiej, a z prawa administracyjnego doktoryzował się na Uniwersytecie Jana Kazimierza. Pokażcie mi dzisiejszego rewiowego wesołka, który by, znalazłszy się na obczyźnie, mógł uczyć choćby w podstawowej, niedzielnej szkółce. Jak powiadają we Lwowie —dzisiaj już takich nie robią...”.

 

LWÓW I JEGO MIESZKAŃCY

Wydanie specjalne tygodnika Przekrój

(1991)

JERZY JANICKI

SZCZEPCIO I TOŃCIO    http://www.lwow.com.pl/przekroj/szczepcio.html

 

Gdy rozpoczynała się audycja „Wesołej Lwowskiej Fali” zamierało w Polsce życie od Tatr po Bałtyk. Panny odmawiały kawalerom rande-vous i nie tylko, narzeczeni przestawali się całować, dzieci nie kładły się spać, a rodzice trzymali się za ręce. Ja szczególnie lubiłem szmonces, o czym za chwilę.

 

    "Piosenka jest dobra na wszystko", właśnie. Szczególnie lwowska. Lwowskie piosenki wybitnych autorów /Marian Hemar, Jerzy Petersburski, Henryk Wars, Emanuel Szlechter, Witold Szołginia, Feliks Konarski, Jerzy Michotek, Jerzy Janicki/, jak i te anonimowe, uliczne, stanowią dokument polskiej kultury obyczajowej i muzycznej, a także języka przełomu XIX wieku, oraz dwudziestolecia międzywojennego, w regionie, gdzie współżyły różne narodowości, krzyżowały się różne prądy obyczajowe i kulturowe, a kultura i język polski, mające zdolność asymilowania elementów obcych, rozwijały się potężnie i dumnie.

 

    Obecnie młodzi Polacy, ale nawet i ci ze średniego pokolenia pozbawieni są  słuchania tych lwowskich melodii i piosenek. Nikt bowiem, może za wyjątkiem Radia Katowice, w co niedzielnej audycji Danuty Skalskiej nie przypomina w Polsce chlubnych tradycji przedwojennego Radia Lwów i jego "Wesołej Lwowskiej Fali”.

 

Warto więc przypomnieć  lwowski, a jakże,  kabaret „Pacałycha” m.in. gościa specjalnego  V Festiwalu Kultury Kresowej w Mrągowie, znany w kraju i za granicą z telewizji ogólnopolskiej i TV POLONIA, cyklicznych programów w TV 3 i Polskim Radiu, wyróżniony medalem 750  lecia Bytomia.

 

Lwowski Kabaret „Pacałycha” z tymczasową /!/ siedzibą w Bytomiu założyła 18 lat temu Danuta Skalska wraz z przyjaciółmi, którzy po latach przymusowego milczenia, spontanicznie tworzyli Towarzystwo Miłośników Lwowa i Kresów Południowo -  Wschodnich w Bytomiu.

 

18 lat „Pacałychy”, to wielu różnych wykonawców, setki występów, programy radiowe i telewizyjne, kameralne spotkania i wielkie koncerty w znaczących salach koncertowych, również za granicą – we Lwowie, w Ameryce,  a także niezwykle prestiżowy udział w koncertach galowych podczas Światowych Zjazdów Kresowian.

 

Kabaret Pacałycha podczas Koncertu 5 Kultur - w 750 lecie Bytomia swoje dziesięciolecie obchodził hucznie w Domu Muzyki i Tańca w Zabrzu, wielokrotnie koncertował w sali Państwowej Opery Śląskiej w Bytomiu, był gościem specjalnym V Festiwalu Kultury Kresowej  w Mrągowie, skąd też fama o nim poprzez TVP 2 i TVP Polonia poszła w szeroki świat. Zaowocowało to zaproszeniem zespołu na tournee’ koncertowe do USA (Chicago – Floryda; marzec 2003).

 

Ale na początku było mozolne odtwarzanie lwowskiego klimatu w scenariuszach autorstwa  Danuty Skalskiej , „Ni ma jak Lwów”, „Bal u ciotki  Bańdziuchowej”, „Serce batiara”, „Tylko we Lwowie”, czy prezentowanym w festiwalowym amfiteatrze spektaklu „Tylko w...Mrągowie”.

 

 

 

 

 

Wychodząc naprzeciw oczekiwaniom najmłodszej publiczności zespół prezentował również program pt. „BIG SZWAGIER – kontra Pacałycha”, będący parodią modnych obecnie reality show.

Program „Ta-joj Ameryko!” z myślą o amerykańskiej trasie koncertowej napisany został przez Danutę Skalską już razem z Markiem Bieleckim, wykładowcą Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej i Telewizyjnej w Łodzi, będącym równocześnie reżyserem dwóch ostatnich spektakli.

 

Niezrównanym odtwórcą roli Szczepcia w programach „Pacałychy” – jest Ryszard Mosingiewicz, znany także z roli Szczepka w serialu „DOM”.

 

W swoich programach „Pacałycha” prezentuje piosenki lwowskiej ulicy, piosenki emigracyjne teatru Feliksa Konarskiego REF-RENA z Chicago  i kabaretu HEMARA z Londynu, teksty i piosenki własne, a także bogaty zestaw piosenek biesiadnych.

 

Poza wspomnianymi już spektaklami kabaret „Pacałycha” prezentował szereg programów okolicznościowych, m.in. „Baby, ach te baby”, „Śląsko-lwowska biesiada”, „Epitafium dla Obrońców Lwowa”, występował dla TVP 1 w programie „A to Polska właśnie!”, wielokrotnie dla TVP 2 i TVP „POLONIA”.

 

Przez 10 lat zespół prezentował swój cotygodniowy program w radiowej „Lwowskiej Fali”, od 15 lat bierze udział w cyklicznych programach „Oj, ni ma jak Lwów” w TVP Katowice, współorganizuje akcje charytatywne dla Polaków na Kresach, koncertuje na rzecz pomocy niepełnosprawnym, odbudowę Cmentarza Obrońców Lwowa., pomoc dzieciom z Kresów i ze Śląska.

 

Kierownik zespołu - Danuta Skalska w dziennikarskim rankingu 2004 – znalazła się wśród stu najbardziej znanych kobiet na Śląsku. W roku 2005 otrzymała nagrodę prezydenta miasta „MUZA 2005” za wybitne osiągnięcia w dziedzinie kultury. Aktualnie prowadzi cotygodniową autorską audycję „Lwowska Fala”  w Polskim Radiu Katowice.

 

Najnowszy kabaretowy program jej autorstwa:

„Ta-joj, Europo!” – to heca na temat śląsko-lwowskiej integracji, w związku z wejściem Polski do Unii Europejskiej.

 

Odpowiadając na szczególne zapotrzebowanie publiczności – kabaret „Pacałycha” oferuje także refleksyjny, muzyczno-poetycki program:

„KRESY - PAMIĘĆ – TĘSKNOTA”.

 

„Pacałycha” to coś więcej niż grupa kabaretowa na scenie. To także kresowa rodzina, dla której miasto Lwów to nie tylko kółko na mapie, ale wszystko z czym się identyfikuje, co scala, integruje i ciągle przypomina o tradycjach, korzeniach, tożsamości.

 

Kierownik zespołu: Danuta Skalska

Siedziba zespołu: Centrum Kresowe

41-902 Bytom

ul. Moniuszki 13

 

 

 

 

Jest to miejsce spotkań i imprez na które tłumnie ściągają  ślązacy i kresowianie.  Nie bez powodu mówi się że „Miasto Bytom z miastem Lwów rozumieją się bez słów”.

 

Kontakt:

tel/fax - 32-281-51-51

tel - 32-281-28-07

e-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

www.kresowianie.com

lwow 1 Danuta Skalska Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

 

 

    Życie codzienne XIX i XX - wiecznego Lwowa toczyło się barwnie na jego licznych przedmieściach, okalających miasto ze wszystkich stron.

 

    Od północy rozciągało się jeszcze w średniowieczu ogromne przedmieście Żółkiewskie /najstarsza część miasta/, stanowiące wylot z miasta ku Żółkwi, zamknięte od zachodu ul. Szpitalną i Źródlaną, od wschodu Górą Zamkową i wertepami /po lwowsku - debrami/ pod Piaskową Górą i Drogą do Kisielki, od południa placami: Krakowskim, Gołuchowskich i Strzeleckim.

 

    Gromadziła się tu głównie ludność żydowska, osiadła w tym miejscu jeszcze w średniowieczu za książąt ruskich. Zajmowała się ona głównie handlem starzyzną. Ulice Żółkiewska i Smocza pokryte były kramami z tanią, znoszoną odzieżą skupowaną przez t.zw. handełesów po domach miasta i przedmieść. Zaopatrywał się tu plebs miejski. Z czasem to niezwykłe centrum handlowe przeniosło się bardziej na południe, t. j. na plac Krakowski, oraz przyległe ulice. Miejsce to nazwano z żydowska „Krakidałami”, lub żartobliwie Paryżem.  

 

     "Czego mi naprawdę żal - to lwowskiego bałaku. Bo co tu dużo ukrywać, bo szkoda gadać, czyli właśnie po naszemu szkoden-goden, ale niestety skazany jest ten nasz bałak na zagładę i tylko patrzeć, a umrze i nie pozostanie po nim nawet wspomnienie" - żalił się Jerzy Janicki.

 

    Bałakiem porozumiewali się nie tylko batiarzy, w moim lwowskim domu, gdzie spotykali się również ludzie sztuki i nauki słyszałem nierzadko elementy bałaku.

 

    Niedawno jedna z naszych  lwowskich koleżanek, przedwojenna nauczycielka propedeutyki filozofii, filolog polska i angielska, na moją  propozycję, aby przyjechała z mężem na kilka dni do nas do Krakowa, odpisała : "jestyś durnuwaty pomidur". Jestem.

 

A więc „szmonces”. To również gwara, zresztą nie tylko lwowska, uszlachetniona medialnie w „Wesołej Lwowskiej Fali „ przez mistrzów, o których wspomniałem.

 

Szmonces z hebrajskiego "uśmiech" – dowcip, lub większa forma kabaretowa oparta na humorze żydowskim. Tworzone zwykle w tym środowisku (skecze w tym nurcie pisał m.in. Julian Tuwim) szmoncesy obracają się zwykle wokół spraw biznesowo-religijnych wyśmiewając  arcypraktyczne podejście do życia. Bywają też szmoncesy oparte na grze słów.

 

Najpopularniejszym polskim szmoncesem pozostaje jednak skecz "Sęk" kabaretu Dudek w wykonaniu Edwarda Dziewońskiego i Wiesława Michnikowskiego. Choć jest to tekst napisany przed II wojną światową przez Konrada Toma, do masowego odbiorcy trafił po wojnie, właśnie za sprawą "Dudka" i telewizyjnych nagrań tego kabaretu. Można posłuchać tego arcyskeczu w you tube.

 

A szmonces współczesny? Oczywiście, że jest!!! Na razie estradowy z konferansjerki  warszawskiego koncertu „Lwów w objęciach Warszawy z Rubinsteinem w tle”:

 

„…"iść już zapowiedzieć? Dlaczego nie?" Wprawdzie moja znakomita Mama, zawsze mówiła, że brzydką żydowską przywarą jest odpowiadać pytaniem na pytanie, ale ja idę szanowną Mamę uspokoić, że to ja sobie sam zadałem pytanie, odpowiedź więc należy do kogo? Do mnie? Więc co za pytanie? Z tego "Rubinsteina" wybrnąłem więc lepiej niż Aprikozenkranz i Untenbaum razem wzięci. Tu należy się Państwu przypomnienie, iż ci dwaj panowie, to nikt inny tylko Mieczysław Monderer i Adolf Fleischen, wykreowani przez samego Wiktora Budzyńskiego w "Wesołej Lwowskiej Fali" już w lipcu 1933 roku zabawiający publiczość szmoncesem. Niektórzy mówili, że lepiej zabawiali publiczność nawet od samego "Lopka" Krukowskiego, ale ja im nie wierzę, bo to oczywiście  ja najlepiej  zabawiam publiczność. Nie wierzycie Państwo? Co za pytanie…”?

 

„…pożegnaliśmy więc na chwilę bałak, aby po raz kolejny wysłuchać skeczu, czy monologu, jak kto woli, artystycznie zatytułowanego "Rubinstein". Oj, co ta to się nie działo na widowni, w momencie, kiedy durny Icek dostał od taty po mordzie, za to, że się nie idzie uczyć gry na fortepianie.

Rubinstein idzie mieć w banku sto tysięcy dulary, auto szedł kupić za 50 tysięcy, a za jeden koncert  ta to ma... i tato  ta to buch następnie drugi raz Icka w mordę. Gdy Icek szedł trzeci raz dostać w mordę za to, że może nie zostać Rubinsteinem, ta  to ja przypomniałem sobie ortodoksyjnego, pejsatego handełesa, który na "Krakidałach" sprzedawał kolorowe pocztówki. Jedna przedstawiała brodatego Żyda mającego z lewej pożar, z prawej zaś ryczącego lwa. Napis pod pocztówką w wybranym języku brzmiał: "Nysz ta hir, nysz ta hir", co oznacza: „ani tędy, ani tędy”. Pocztówki szły jak woda, a ja dzisiaj myślę: znajdźcie mi goja, który tak potrafi handlować. Ta to nie? Ta to tak!

 

Na „Krakidałach” widziałem parę lwowskich gojskich cwaniaczków, co sprzedawali ruskim zegarki. Nawet ten pejsaty handełes klepał ich po plecach: „joj, to był geszeft, jo jo joj aj sy git”!  Handel był cymes! Jeden handlarz  trzymał zegarek przy uchu ruskiego, a drugi cykał do wolnego ucha: cyk, cyk cyk!  I zegarek „chodził” jak ta lala! Same cyferblaty bez werków szły jak woda, podobnie jak pocztówki „Nysz ta hir, nysz ta hir”.

 

Gdy Icek i Szyjka na estradzie szli rozmawiać o swoich " curesach"   bankowych i handlowych i mówiąc w kółko nie przestawali liczyć pieniądzów, to przypomniałem sobie inną parę szmoncesową:

 

- Moryc  ty przestań liczyć pieniądzów, ty zobacz jaka piękna dziewczyna idzie iść na drugą stronę ulicy. Ja z nią tej nocy spałem. Na to Moryc: - u wa! Jakby ja chciał, to bym spał z nią codziennie, to jest moja żona.

 

Dialog:

Tate czy to prawda że są szmoncesowe piosenki?

Jakie szmoncesowe piosenki?

Tate mówiłeś żeby nie odpowiadać pytaniem na pytanie?

Tak mówiłem?

Tate  a ta piosenka to szmoncesowa? :

 

PLACMUZYKA

 

 „…placmuzyka kiedy gra,

wszysku śmieji się ha,ha,

durny Jasiu naprzód tam

z chłupakami pendzi sam.

Za nim jakiś stary Żyd

śpiwa sobi „aj sy git,

aj sy git, aj sy git,

aj sy, aj sy, aj sy git.

Dżija, dżija, dżija, ra,

jak ta banda pienkni gra,

pikulinu, bumbardon

i ten duży helikon,

mały bembyn, duży bas

i czyneli jeszcze raz,

ta banda, ta banda

wy Lwowi pienkni gra,

ta banda, ta banda

wy Lwowi pienkni gra.

 

W pensjonaci żeńskim tam,

dzie panienki sam na sam,

cichu w ławkach siedzu już,

a wytrzymać ani rusz.

A w tym jedna: „ha, ha, ha,

proszy pani, banda gra”

i du okna póki czas

biegnu wszyski wraz.

Dżija, dżija, dżija ra…

 

Naprzód jedna fik, fik, fik,

za niu druga myk, myk , myk,

za niu trzecia fajt, fajt, fajt,

a ta stara, majt, majt, majt.

Prufysorka szu, szu, szu,

biegni takży co ma tchu,

a profesur póki czas

miendzy baby takży wlaz.

Dżija, dżija, dżija, ra…

 

Z egzercyki kiedy już,

wojsko nam powraca tuż

wszysko cieszy się ha, ha

że to nasza banda gra.

Durny Jasiu naprzód tam

z chłupakami pendzi  tam,

za nim chyca stary Żyd,

krzyczy: aj sy, aj sy git,

tatele, mamele, bubele haj,

wszysko krzyczy: banda gra,

Mojsi, Leibe, Aronsohn

in die szejne Ryfke Kohn,

wszysko krzyczy: aj waj mir,

die grojse bandzi hier,

die bandzi, die bandzi

die bandzi szpilt zoj git…”

 

   

 

A więc całkowicie inną sprawą, tuż, tuż  w pobliżu bałaku jest jednak  język szmoncesu. Aby wyrazić to najprościej można powiedzieć tak: szmonces to gwara ze swoistym akcentem, posiadająca nie gramatyczne pierwiastki języka polskiego, nieco języka literackiego jidysz, oraz dla Polaka znającego język niemiecki śmieszne wstawki "niby niemieckie", w istocie nic nie znaczące, no i ten akcent "jidysz po polsku". To słynna przecież już więzienna opowiastka o dwóch Żydach będących w jednej celi. Jeden więzień siedzi na krześle, drugi chodzi wokół krzesła. Ten siedzący mówi: Icek, jak ty chodzisz to ty myślisz, że ty nie siedzisz.

 

Mama do synka: Moniuś ty stój prosto, żeby pan doktor widział jaki ty jesteś krzywy.

 

Daleko mi tam kawały góralskie, zresztą czy ktoś z Państwa widział krzywego górala? Nasłuchałem się tych szmoncesowych opowieści, oj nasłuchałem, zresztą nie tylko na "Krakidałach".

 

Wbrew pozorom szmoncesem mówili nie tylko talmudyści i goje z natury świeccy, ale również t.zw. "inteligencja szpagatowa". Słowem, szmoncesem nie mówili tylko ci którzy nie chcieli i mówili wyłącznie jidysz.

 

I to był właśnie ten lwowski cymes.

 

Gdy na "Krakidały" /lwowskie targowisko/ przyjeżdżał, najpewniej hrabia, to wokół niego talmudystów nie zoczyłem. Kręcili się zaś w "krawatkach", dostojnie ubrani osobnicy mówiący poprawną polszczyzną, załatwiając swoje geszefty, a to złoto 21 karat, jak Boga kocham prosto ze Stambułu, a to pierścionek z brylantem 3,5 karata blauweis do odebrania za połowę ceny, prosto z Wiesbaden, możesz pan sprawdzić u Rosenkrantza na rogu Legionów, na co prawie sicher usłyszał: Moniek ty mi nie idź psuć interesu, od razu Moniek znikał, pojawiał się inny osobnik też w „krawatce”, pachnący na odległość perfumami, bo kto wie czy hrabia nie był antysemitnik.

 

Na „Krakidałach” poza oszustami  gier w „kolorki” i  w „trzy karty”, pojawiali się osobnicy „lutujący garnki”. Ale nie ci, którzy wałęsali się po podwórkach lwowskich kamienic z zawołaniem „garki lutuuu”, ale w zupełnie inny sposób oferujący swoje usługi:

 

Stał taki osobnik przy składanym stoliku ze stosem garnków i reklamował preparat:

 

„…jak państwa tu informuje, sam sobie na miejscu dziuruję, a potem lutuje. Bez kolbum, bez kwasum, bez  żadnegom ambarasum lutujemy naszym preparatum. Każda kucharka może być blacharka od swojego garka. Jak państwa tu informuje – odejdź gówniarzu bo cie opluje. Niech sobie tylko marynarke dopne – odejdź gówniarzu bo ce w dupe kopne.

 

I w ten sposób znajdowały się nie tylko kucharki do nabycia „preparatum”.

   

W szmoncesie, podobnie zresztą jak i w bałaku istnieje podział na bogatych i biednych. Otóż w przedziale pociągu jedzie dwóch Żydów, bogaty i biedny. Ten bogaty się chwali, iż jedzie do Baden, potem do Baden-Baden, a potem do Wiesbaden. Biedny odcina się, jadę do Rajsze, potem do Rajsze-Rajsze, a potem do Wysrajsze.

 

Mistrzem tekstów szmoncesowych poza Konradem Tomem, był warszawski pisarz Stefan Wiechecki popularny „Wiech”.  Jego teksty szmoncesowe całkowicie zapomniane to perły tej literatury. Wystarczy wymienić niektóre tytuły opowiadań:

 

- Trup przed sądem,

- Żydzi w przeręblu,

- Samobójca w wannie,

- Głowa pod łóżkiem,

- Nienawiść rasowa,

- Ludwik XIV i Rabinowicz

- Mord z litości,

- Siekana wątróbka,

- Chajrem na drzwiach,

- Gary Cooperstein

 

Oto klasyczny fragment tekstu Wiecha „Kuszenie Szpilfogla:

 

„…panie sędzio szanowny, to było nie tak. Ja rzeczywiście jestem winien pana Rypsa 200 złotych. No to co jest? Kto dziś nie jest winien? A jak jestem winien to muszę płacić? Dlaczego? Bo się pana Rypsa tak podoba? Pieniądze na ulicy zbieram, żeby go długi oddawać? On dziecko jest, on nie wie, że dzisiaj nikt nie płaci? Wyjątek pójdę być? To ten stary łobuz nasyła bojówkie…”

 

Cała Polska zastanawiała się czy Aprikozenkranz i Untenbaum  to autentyczni Żydzi z „Krakidałów”, czyli z „Paryża”, czy też genialnie uzdolnieni artyści, goje po lwowskiej wyższej szkole teatralnej, zważywszy, iż przecież Lwów był  wielkim ośrodkiem  naukowo- kulturalnym z Uniwersytetem im. Jana Kazimierza na czele. Znajdowały się we Lwowie wyższe uczelnie, Polska Akademia Umiejętności, Polska Akademia Nauk, instytuty naukowe. Tradycje naukowe Uniwersytetu Lwowskiego sięgają XVI w. Miał on znaczącą pozycję w Europie Środkowej w dziedzinie nauk humanistycznych i matematycznych.

 

Należy wyjaśnić nazewnictwo „goj” niejednokrotnie interpretowane jako obraźliwe dla nie Żyda, oraz elementy modlitewne ortodoksyjnych Żydów w przedwojennej Polsce występujące nader często, dzisiaj w Polsce  prawie w zaniku.

 

W czasie modlitwy obowiązkowym elementem stroju Żyda są: jarmułka (kipa) - okrągła czapeczka uszyta z sześciu klinów materiału, będąca oznaką szacunku dla Jahwe, musi być noszona także w czasie studiowania Tory, tałes (talit) - biały szal z czarnymi lub niebieskimi pasami oraz frędzlami, z najważniejszym najdłuższym frędzlem w jednym z rogów, na którym wiąże się supełki; tałes może też być wyposażony w atarę - pas o długości około 1 m i szerokości od 6 do 12 cm, często pięknie haftowany. Uprawnionymi do noszenia tałesu są wyłącznie mężczyźni żonaci.

 

Goj ( z hebrajskiego = naród ) - określenie pojawiające się wielokrotnie w Torze, tłumaczone najczęściej jako "narody" czyli zwykle nie-Żydów, kogoś spoza narodu Izraela. Niektóre tłumaczenia Biblii pomijają słowo goj i zastępują je słowem "narody", np. w Biblii Tysiąclecia (Księga Rodzaju }. "Od nich pochodzą mieszkańcy wybrzeży i wysp, podzieleni według swych krajów i swego języka, według szczepów i według narodów". W Torze słowo goj pojawia się 550 razy.

 

Jednak co bałak to bałak, polska mowa, chociaż moja Mama / nauczycielka języka polskiego i historii/ zawsze twierdziła, że najpierw bałakano, a potem dopiero uczono rozróżniać  „BUK, BUG, BÓG”. Zapewne jest w tym nieco prawdy, bo jak pierwszy raz dostałem w mordę w I klasie to Szemrany  bałakał „fackę ci wykaraulę”. Wróciłem do domu z tą wykarauloną facką, a Mama w krzyk „Alek bój si Pana Boga”.

 

 

 

 

 

 

 

Jak nieco podrosłem, to w pociągu poznałem klawą dziunię, która mi zaśpiewała:

„…TA CO PAN BUJA, TA JA ZE LWOWA

 

Nocny pociąg trzecia klasa, w kurytarzu ona on,

Ona postać rasa klasa, on jest z Wilna - szyk - bon ton!

Znaczy się ja panią kocham! Sapie przy tym niby miech,

W uszko grucha, ona słucha, nagle ona głośno w śmiech!

 

Ta co pan buja, ta ja ze Lwowa!

Ta daj pan spokój, ta ja si na tym znam!

Na te kawałki ja za murowa!

Ja w sprawach serca doświadczeni mam!

 

 

Ta po co tracić naderemni słowa!

Jak pan mnie kocha, to wi pan co pan zrób?

Ta jedź pan ze mną do mego Lwowa

I nim co bedzi, ta weź pan ze mną ślub…”.

 

Emanuel Szlechter autor tekstu i Henryk Wars muzyki, zapewne nie przypuszczali, iż stworzyli tym utworem jeden z większych lwowskich szlagierów, przeboju radiowej "Wesołej Lwowskiej Fali".

 

Kogo nie było na ostatnim koncercie?

 

Nie przyjechały Panie;  prezes „Radia Lwów” Teresa Pakosz i redaktor naczelna tego radia Ania Gordijewska. Ale były usprawiedliwione, ponieważ od kilku tygodni nie wykonywały niczego innego, poza układaniem cyklu audycji o mojej poezji. Jeszcze podobno tak szybko nie skończą. Nie było również mojej szefowej Pani Bożeny Rafalskiej, redaktor naczelnej „Lwowskich Spotkań”, której logo przyjęła dzisiejsza odsłona festiwalu. Zatelefonowała do mnie i powiedziała:

 

 „Alek nie przyjadę, bo muszę składać teksty o twojej poezji”.

 

I jak tu nie usprawiedliwić ich nieobecności?

 

Gdy zapytałem redaktora Zbigniewa Ringera, autora licznych reklam prasowych naszego koncertu, czy zadowolony jest z frekwencji, pękającej w szwach sali teatru „Groteska”  odpowiedział: „…iż tylko wariat mógł zrezygnować…”.

 

Faktycznie nie zauważyłem czołowych lwowskich „myszygine kiepełe”, o których opowiadał „cały Lwów”:

 

„LOLO WARIAT” - nostalgiczny , niechlujny osobnik, jednakowo "wywatowany" w zimie i w lecie, wyglądem wzbudzający ogólną sensację.

 

„WARSZAWA – WAWA” - gentelman w batiarskim kaszkiecie - proponujący napotkanym przechodniom podróż z Parku Kościuszki we Lwowie do Warszawy. Bez względu na decyzję "ruszał" truchtem naśladując lokomotywę parową - "warszawa wawa, warszawa wawa" - powtarzał rytmicznie. Dzieci oczywiście za nim biegały, a jakże, łącznie ze mną i z Adamem Macedońskim Kustoszem Pamięci Narodowej, współtwórcą krakowskiego słynnego "Przekroju",

„PROFESOR JEGIER” - stał niezmiennie w wylocie bramy przy ul. Legionów w zapomnianym już dzisiaj pasażu Hellera, od rana do wieczora . Wykrzywiał śmiesznie usta wołając: profesor Jegier, profesor Jegier, reklamując kalesony jegierowskie, równocześnie rozciągając rzekomo elastyczne nogawki śnieżno białych kalesonów. Ten akurat chyba nie był stuknięty, interes mu szedł jak się patrzy. Trwał do września 1939 roku.

„ŁUCYK” – uzdrowiciel, szarlatan ubrany w długą szatę przystrojoną mosiężnymi gwiazdami i kołami, z wężem grzechotnikiem w zarękawku. Sprzedawał pigułki na wszystko, własnego wyrobu.

 

„BARONEK” - zubożały baron, hulaka, trochę pomylony, żyjący z jałmużny. Wystawał pod hotelem George'a i przemawiał po francusku. Podobno językiem literackim.

 

„DOKTOR” - stojący zawsze na placu Gołuchowskich, przemawiający do siebie po żydowsku i niemiecku.

 

„PROFESOR” lub „FILOZOF” - poeta, piszący na zamówienie okolicznościowe wiersze, stał z książką w ręku, zwykle przy ul. Wałowej i deklamował łacińskie wiersze, lub młodzieży szkolnej odrabiał zadania z łaciny .

 

„DURNY IGNAŚ” - grywał na skrzypkach pod murem kamienicy na rogu ul. Kurkowej i Czarnieckiego. Zaczepiany przez batiarów okrzykiem: "Ignaś Zośka cię nie kocha". Wołał za nimi w złości: "Idź ty beńkart magistracki!". Wykrzyknik ten stał się popularnym, potocznym zwrotem lwowian, wyrażającym zniecierpliwienie .

 

„BEN HUR” - albo „BUGAJ” - na poły oryginał , na poły pomyleniec, który wyśpiewywał w kółko: „buwajty  zdorowa,  moja  zołoteńka".

 

„DODIO” - dziwak, emeryt z górnego Łyczakowa, chodził w czarnej kapocie z pasją zdzierał afisze z murów, którymi wypychał kieszenie.

 

„ALTESZIKER ” / stary pijak / - Żyd, szewc i pijak, tańczący po ulicach.

 

„DURNY JASIU” - syn przekupki z rynku. Śmiano się z jego powiedzonek: "ni kupujci  barszczu u mojij mamy, bo si tam szczur utopił".

 

"ŚLEPA MIŃCIU" - siadywała na składanym stołeczku na Wałach Hetmańskich pod pomnikiem Sobieskiego przygrywała na harmonii i śpiewała ówczesne szlagiery np. "Śliczny gwóździki", "Pienkny  tulipani". Zaczepiana przez uliczników wołała za nimi: "ty miglanc”!

Wszystkich tych oryginałów, dziwaków i pomyleńców lwowska ulica obejmowała nazwą "świrk" . Wyraz " świrk " był neologizmem lwowskim oznaczającym chorego umysłowo, wariata, pomyleńca - wywodzącym się podobno od zachowania pewnego symulanta, który chcąc się wykręcić od służby w wojsku austriackim udawał wariata ćwierkając jak świerszcz "świrk , świrk". Od "świrka" pochodzą inne popularne we Lwowie wyrazy: świrkowaty - głupkowaty, pomylony, ześwirkować - zachowywać się jak świrk, t.j. wariat, lub po prostu świr.

 

Czy miałem na koncertach konkurencję? Oj miałem,  miałem!!! Czy konferansjer może zastąpić pięć pięknych panienek, w dodatku śpiewających i tańczących? Nawet nie leżało to w możliwościach Fryderyka Jarosy’ego, konferansjera teatru „Qui pro Quo”, którego styl prowadzenia konferansjerki był nie do naśladowania i podrobienia. Usiłowali tego dokonać Edward Dziewoński i Kazimierz Rudzki Ale ja? Skąd do gościa? Tak by zapewne zapytał Rubinstein.

 

 Ale o co chodzi?

 

   Oczywiście o zespół "Paka Buziaka"

 

Piosenką "U Bombacha fajna wiara" w wykonaniu pięciu dziewczynek tworzących zespół "Paka Buziaka" rozpoczął się  w krakowskim teatrze Groteska Koncert Galowy  Piosenki Lwowskiej. Warto przypomnieć tekst tej batiarskiej ulicznej piosenki, posiadającej melodię skocznej polki, do której można było podkładać kuplety z innych tekstów, lub tworzyć nowe.

 

  

   "U Bombacha fajna wiara,

    wcina precli, ćmi cygara.

    Oj, diridiri, rach, ciach, ciach,

    ruchaj, ruchaj, uhaj, dana,

    oj, didiri, rach, ciach, ciach,

    ruchaj, ruchaj, uha!

 

    Szac chłopaki lwoskie dzieci

    kużdy ładny, aż si świeci.

    Oj, diridiri.

 

    Już szklankami hebra dzwoni,

    Jóźku szpila na harmonii.

    Oj,diridiri..

 

    Wtem nadchodzi ciemna sztuka

    i na sali szpargi szuka,

    oj, diridiri.

 

    My du niego czaru-maru:

    hulaj za drzwi, ty batiaru!

    Oj, diridiri.

 

    A jak nas przyprosi grzeczni

    upijemy si serdeczni.

    Oj, diridiri.

 

   

   Niech si dowi, ży we Lwowi

    so chłopaki honorowi.

    Oj didiri.

 

    Ni ma to jak batiar lwoski,

    Lecz najlepszy łyczakoski.

    Oj, diridiri.

 

    Każda hebra je murowa,

    Lecz najlepsza z Łyczakowa.

    Oj, diridiri.

 

   

    Chto si z naszy wiary śmieji,

    naj gu nagła krew zaleji.

    Oj,diridiri.

 

    I kto Lwowa ni szanui,

    Naj nas w dupy pocałuji.

    Oj, diridiri.

 

    Kto we Lwowi raz był bity,

    ten udwalić musi kity.

    Oj,diridiri.

 

    A chto z nami trzyma sztamy,

    temu lepi jak u mamy.

    Oj, diridiri.

 

    Instrumentalno- wokalny zespół "Paka Buziaka" na koncert galowy przyjechał z Jeleniej Góry, zapewne również i po otrzymanie II nagrody w konkursie piosenki lwowskiej, w kategorii dzieci i młodzieży, wykonał dwie piosenki " U Bombacha" i "Ten drogi Lwów". Jak malowane, piękne panienki z najmłodszą 9-cio letnią, zaprezentowały się w składzie: Emilia Kowalewska, Natalia Kopwzan, Malwina Bogdan, Joanna Kowalewska, Agnieszka Sieczkowska - warto te nazwiska zapamiętać.

 

Tekst drugiej piosenki śpiewanej przez zespół „Paka Buziaka”:

 

TEN DROGI LWÓW

 

Każdy ma coś drogiego

Coś dla serca miłego

Ten ma swoja kochankę

Tamten wina szklankę ma znów

Jeden kocha Warszawę

Drugi pieniądz i sławę

Ja mam tez swoją słabość

Bo ja kocham namiętnie Lwów

Ten drogi Lwów

To miasto snów

Gdy gdzieś usłyszę „cajirączki”

Gorączkę już mam

Ten Stryjski Park

Ten „Wschodni Targ”

Te „szanowania”, „padam do nóg”, „bądź zdrów”

Ma tylko jeden Lwów

 

 

Lwów jako pierwsze i jedyne w II Rzeczypospolitej miasto polskie zostało odznaczone Krzyżem Kawalerskim Orderu Virtuti Militari . Uroczystej dekoracji dokonał 22 listopada 1920 roku we Lwowie naczelnik państwa marszałek Józef Piłsudski.

 

To najwyższe polskie odznaczenie wojskowe nadano bohaterskiemu miastu, które do dziś z dumą nosi dewizę "Semper Fidelis" W całej historii orderu, poza Lwowem, tylko jeszcze dwa inne miasta dostąpiły tego zaszczytu - Warszawa i Verdun.

 

 

Stanisław Wasylewski pisał: ".. w tej tu rewii cudowności ojczyzny rozmaitych, zdanych przez przyrodę, pobudowanych przez człowieka, czymże się pochwalić zdołasz, miasto jedyne - zegarem bernardyńskim, Kopcem Unii Lubelskiej, ślubowaniem króla Jana Kazimierza u stóp Panienki, szmaragdami drzew, Czartowską Skałą, czy tym co dorzuciło do naszej artystycznej niepodległości, w teatrze, na sztaludze, ołówkiem artysty, wysiłkiem pisarza, czynem żołnierza - czy może "najsampierwej" /pisownia oryginalna/ tym cmentarzem chłopiąt, który jest twoją Skałką i Wawelem, Westminsterem i Termopilami. A może pochwałą obcych, bo ta najbardziej popłaca, to chyba powiedzeniem marszałka Focha, który rzekł w czasie bytności swej we Lwowie: "w chwili kiedy wykreślano granice Europy, biedząc się nad pytaniem, jakie są granice Polski, Lwów wielkim głosem sam odpowiedział - Polska jest tutaj"!

 

Koncert Galowy w krakowskim teatrze „Groteska” uświetniły panienki z zespołu „Ychtis”, równie piękne jak panienki z zespołu „Paka Buziaka”

 

Przed rozbawioną publicznością " Groteski " wystąpił zespół wokalno - taneczny z Katowic "YCHTIS” . I znowu pięć panienek z najmłodszą również 9-cio letnią dziewczynką. Zespół zdobył I nagrodę w konkursie piosenki lwowskiej, w kategorii dzieci i młodzieży z orzeczenia Jury, której przewodniczyła Pani Redaktor Danuta Skalska audycję ".  „W "cywilu" Prezes "Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo - Wschodnich w Bytomiu". Usłyszeliśmy dwie piosenki " Wierne madonny" Jerzego Michotka, oraz " Banda gra " nieznanych autorów. Były bisy, a jakże. Zespół wystąpił w składzie: Małgorzata Bernacka, Dagmara Sztuba, Martyna Cieślik, Kamila Borzemska, Adrianna Rydz. Panienki już rozsławiły Polskę i lwowską piosenkę na całym świecie. Zespół " Ychtis " koncertował w Polsce, w Monachium, Stuttgarcie, Chicago, Nowym Yorku, w miastach kanadyjskich, miastach francuskich, miastach niemieckich, w Londynie i w miastach Wielkiej Brytanii, oczywiście we Lwowie etc. niemal cały świat został podbity przez pięć urokliwych i malowniczych panienek z Katowic. Zespół "Ychtis" i występujące panienki to już instytucja. Podaję kontakt dla chcących go nawiązać:

   

STOWARZYSZENIE " YCHTIS " UL. GLIWICKA 288 40-861 KATOWICE

    TEL. 48 601 444 802 , 32 250 27 91 impresariat @ychtis.art.pl www.ychtis.art.pl

    Prowadzący koncert Aleksander Szumański tel. 664 773 118 Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript. i zespół "Ychtis" tel j.w. e-mail Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

 

   

    Barbara Pelka - założycielka i kierownik Zespołu

    Monika Polan-Zbączyniak - choreograf

    MARIAN PYREK - IMPRESARIO -  KONTAKT NA PODANE WYŻEJ ADRESY I TELEFONY.

 

    Co śpiewano na koncertach?

   

    "Może syn" muzyka i słowa Feliks Konarski

    "Ta to jest wprost nie do wiary" muzyka i słowa Wiktor Budzyński

    "Kocham Lwów" muzyka Ewa Walczak, słowa Andrzej Szczepański

    "Zaproszenie" muzyka Kazimierz Wesołowski, słowa Krystyna Angielska

    "Zaproszenie" muzyka Kazimierz Wesołowski, słowa Krystyna Angielska

    "Śpiący we Lwowie" muzyka i słowa Piotr Johaniuk

    "Lwowskie kwiaty" muzyka Kazimierz Wesołowski, słowa J. Siligo

    "Lwów to dla mnie zagranica" autorzy nieznani

    "Wierne madonny" muzyka i słowa Feliks Konarski

    "Banda gra" autorzy nieznani

    "Panie fiakrze joj" muzyka i słowa Feliks Konarski

    "Sensacja bo kino gra" - autorzy nieznani

    "Moja gitara" muzyka Tychowski, Landowski, słowa Emanuel Schlechter

    "Boston o Lwowie" muzyka Henryk Brown, słowa Marian Hemar

    "Moje serce zostało we Lwowie" muzyka i słowa Marian Hemar,

    oraz wybór klasyki piosenki lwowskiej. Przecież we Lwowie muzy śpiewały zawsze.

 

     Cytatów tekstów lwowskich piosenek oczywiście nie za wiele:

   

"… du stulika panny Basi

    muturowy pcha si,

    czy mni panna zechcy,

    pytam panny ja si…"

 

    "… u dwunasty godzini

    idym se przez Lwów,

    upiłym si na wini,

    awantura znów,

    ale mi si nic nie stału,

    bom ja hultaj, jakich mału…"

 

    "… Antyk z Mańką tak wywijał

    aż natrafił na specyjał…"

 

    "… Antyk z Maniu na huśtaniu

    bałakali u kuchaniu…"

 

    "… hulam sy ulicu,

    gwiżdży jakiś sztair,

    a tu z moją Mańku

    idzie jakiś frajer.

    Ja du niegu idym,

    Bić go nie chcym wcali

    I tylko bałakam,

    by si frajer spalił.

 

  

    Ja do niego grzeczni:

    naj si pan udwali !

    A un ubcysowu

    mnie po mordzie smali.

    Tak on mni uderzył,

    to ja gu pogłaskał

    jego stacja ratunkowa,

    a mni dziad putaskał.

 

    Siedzy w furdygarni,

    ali hunurowo

    frajer we szpytalu

    z ruzwalonu głowu.

 

    Z ruzwalonu głowu

    i odbitu nerku,

    a ja z moju Mańku

     żyji na wiaderku…"

 

"… Na ulicy Kołłuntaja

    bije baba policaja.

    Policaja biła

    Ni bała si.

    A policaj chap za łydki,

    taskał baby na Brygidki.

    Tutaj babu trochi

    Odpoczniesz sy…".

 

    Te dowcipne kuplety powstały w czasie I wojny światowej, lub tuż po niej i posiadały różne wersje tekstów, niekiedy niecenzuralnych:

 

    "…idzie baba bez ulicy

    Ubtargana, że aż strach.

    Pan pulicaj z niej si śmieji

    Śpiwa sobi rach, ciach, ciach...".

 

    "…Na ulicy Kołłuntaja

    bije baba policaja,

    kop go w dupe, kop go w jaja,

    tak si biji policaja…".

 

    "… Siadła sobi pod ganeczkim,

    Rozmyślała nad wianeczkim.

    I tak sobie liczy, liczy

    I spuglonda w swoju.. .".

 

    Wreszci, wreszci, nareszci pojawili si dwa frajery i zaczeły si besztać.

 

    Że to niby jeden ma przetarty ancug i wcale nie jest taki śliczny jak mu si wydaji. I że zamiast siedzić cicho to zakłada bajer o nie swojej bini, zamiast być blat. Drugi zajedża browarem i ma duży bandzioch z zawartością samego bongu i się chycka na kulasach.

Wieczorami chirzy i się ciuma z dziuniami. A te dziunie to  szantrapy, jak ruszają pedałami, to się chcą powozić. Wreszci dali sy graby i wjechali na fortepian co to go wmawiali celnikom, że jest łóżko. Ale chirus celnik nie dał się nabrać, chatrak jeden. Aż wreszcie weszło jakieś potyrcze z hołodrygą któremu ciekła jucha z kinola, bo jak był chirny to go ktoś zaprawił gdy był absztyfikantem jakiejś pindy. Do chajderu nie chodził ? Chalaburdnik jedyn.

 

 

    Któż to te dwa frajery, czy to nie przez przypadek Tońcio i Szczepcio w odwiecznym bałaku ? W Tońcia i Szczepcia wcielili się Adam Żurawski i Ryszard Mosingiewicz z Bytomia wykonując brawurowo dwa teksty: " Miśku i Nurku " autorstwa Ryszarda Mosingiewicza, oraz " Naj niei " Wiktora Budzyńskiego.

 

A była jeszcze obowiązkowo piosenka:

 

„… Popamiętaj ty sy, Tońku!

Powiedz, Szczepciu, powiedz co?

To si tobi przyda,

Bo pamiętaj, ży ni bida,

Ale piniundz, to, nieszczęści, o!

Kto ma forsy, temu zdaji si,

Temu zdaji si, ży un król,

Żyji, piji i przydstawia si,

Kużdyn przy nim nul.

 

A gdy nagli forsa skończy si,

Zara skończy si cały bal,

Stenka, kwenka i zustai mu

Po ty forsi żal.

 

A my dwa, oba cwaj

Ni mamy nic i mamy raj!

Nam nic ni zrobi zło,

Bo trać jak ni masz co!

 

Kto ma forsy, ten kulegi ma,

Przyjacieli ma, wszysku ma,

Jest kuchany, żyju, piju z nim

Dzie si tylko da,

 

A gdy nagli forsa skończy si,

Wtedy wisza się na nim psy,

Nikt go nie zna, nikt ni kocha go

To ni ta co my!

 

Bo my dwa oba cwaj,

Bu takich ni ma cały kraj,

My dwaj ,ohoho!

To tak jak innych sto!

 

I co było po tyj piosence? Następna? A właśnie, że ni! Tylku co?

 

Ta to " My dwa ohoho! To tak jak innych sto"!

 

I co było dalej?

 

Adam i Ryszard powiedzieli: jedziemy hajcownią bez haltowania do Kulparkowa. I my się pomylili i zajechali do Warszawy, gdzie myśleli, że my będziemy śpiwać warszawskie piosenki:

 

„siekiera, motyka, pędzel, alasz

przegrał wojne głupi malarz”,

 

a my tymczasem śpiwali w stolicy lwoskie piosenki Tońcia i Szczepcia.

 

I jakaś hadra zadzwoniła do mni, że nie wolno śpiwać lwoskich piosenek, bo ni ma zezwolenia Unii Europejskiej na lwoskie śpiwanie i była nie wąska hałaburda z durnym myszygine potyrczem.

 

 

 

 

 

Ja jij w odpowiedzi zaśpiwał  fałszem:

 

„…tańczu polki z figurami,

husia, siusia, husia, siusia,

knaju pary, za parami,

husia, siusia, husia, sia,

aligancku i zy szykim,

husia, siusia, husia, siusia,

przeplatajunc wrzaskim, krzykim,

husia, siusia, husia, sia,

i du siebi i ud siebi,

wszysku skaczy jakby w niebi

ze szczypanium i macanim,

hula polka husia, siusia…

 

…trarara Antyk na harmonii gra,

trarara on przybirać klawo zna,

trarara, baw si, braci, póki czas,

skoro dzisiaj na zabawu prostu do nas wlaz.”

 

Jak ja wrócił do chałupy wieczór po śpiwaniu, oczywiście  już chirny, to się rozdzwoniły telefony, jak w kuczki, czy też po kuczkach,  a to stacjonarny, a to mój komórkowy, a to komórkowy mojej żony, od oficjalnych mediów i władz naczelnych Państwa i Warszawy z gratulacjami i równocześnie z przeprosinami, iż nie mogli przybyć na koncert lwowski, ponieważ przepisy Unii Europejskiej tego nie zezwalają.

 

Jeden galanty nawet powiedział: „ty Szumański nie bądź taki awojler jing” / odważny chłopaczek /.

 

Powoływali się na tak zwany paragraf rozsądku, który  nie zezwala na śpiewanie  batiarskich piosenek nawet po kuczkach, członkom Unii Europejskiej. Miałem nawet telefony gratulacyjne z Brukseli, ale nie powoływali się na paragraf rozsądku, jedynie na kinderską  piosenkę, która ich zdaniem jest nie obyczajowa. To ja se „ftedy” rąbnął pół basa chiry i i już byłem z powrotem lordem to też  powiedziałem żonie: aus z nami.

 

 

 

Pocieszyła mnie małżonka mówiąc: „ ty ich bajtluj, że ci bebechy z żalu popenkaju,  gdy nie będzie lwoskich koncertów i rób swoje, konferansuj,  śpiwaj swoje, pisz swoje, deklamuj swoje i rób za absztyfikanta, czy chabala wszystkich dziuń , możesz nawet  powozić dziunie i ciumać się z nimi na oczach całej Unii Europejskiej i nawet samego prezydenta, masz moje pozwolenie, ale tylko na klawe dziunie  , a gdy ci powiedzą, że są dalej kuncerty  i z dziuniami ma być fertig,  to powiedz, że to chyba jakiś chatrak - hołodryga, czy czerepacha  ich informował i bądź blat i mogą cię całować w kinol i nie tylko”.

 

Posłuchał ja żony i dzisiaj gdy zadzwonił jakiś galanty z magistratu i pytał czy to prawda, że jakiś koncert lwowski  odbędzie się w Warszawie, to żona mi wyrwała słuchawkę i powiedziała: „panie galanty odteguj sie pan , bo my z mężem teraz gramy w cymbergaja i ja si odgrywam, nie mam czasu i fertig szlus. Jak ma pan drobne to przyjdź pan do nas to zagramy w krepcie na grajcary 1000 euro stawka”.

 

 

I zrobiła się w magistracie po tym telefonie cała hałaburda, aż bebechi z bandziocha wyłaziły, o batiarsku  mowu  u nas w domu, bo to nie był telefon od jakiegoś galantego, tylko zwykły czerepacha, czy hołodryga dzwonił. A koncert się w Warszawie odbył  i mogą w ”Wybiórczej”, czy w innym   telewizorze pocałować kwargiel,  pindę, lub potyrcze i wsadzić wszystkie kinole do mojej bratrury.

 

I cóż, czułem się spełniony, gdy zaprosiłem na scenę znakomitą lwowiankę Halinę Kunicką. Artystka zaśpiewała stare przeboje i nowe piosenki, towarzyszył jej na fortepianie Czesław Majewski. Halina Kunicka po raz drugi wystąpiła w koncercie galowym piosenki lwowskiej. Po raz pierwszy w 2008 roku, również w krakowskim teatrze Groteska i też miałem zaszczyt ją zapowiedzieć. Halina Kunicka rodowita lwowianka przed występem powiedziała: „…nie ma jak miasto Lwów…”.

 

Zakochany od pierwszego wejrzenia zadedykowałem Pani Halinie Kunickiej wiersz „Tęsknota”:

 

     TĘSKNOTA

 

    Idę do ciebie razem

    Idę do ciebie przestrzennie

    Smutek zamieniam w dumanie

    Bezbrzeźnie mi i bezdennie.

 

    Już Nowy Rok nam przyświeca

    Za nami lata zmęczone

    Tu wicher zaśpiewa na chwilę

    Zapraży słoneczko prześnione.

   

    A jakoś mi dzisiaj nijako

    Jakoś mi dzisiaj sennie

    A może mi byle jako

    A może smutnie bezdennie.

 

    Już chyba zasypiałem

    A może trwałem w śnie

    Gdy wiersz ten napisałem

    Pozornie krzepiący mnie.

 

   

    A tyle miast jest w oddali

    Ile mych spojrzeń w twą stronę

    Czy branką mi byłaś w bezmiarze

    Kochanką, miłością i żoną.

 

    Już księżyc się zmienia złociście

    Wciąż jesteś przede mną i we mnie

    Czy nie jest to już wszystko jedno

    Bezbrzeźnie mi i bezdennie.

 

    Miłością są tylko słowa

    I snują się nadaremnie

    Gdy nasza miłość do Lwowa…

    Bezbrzeźnie mi i bezdennie.

 

A publiczności zadedykowałem własne  teksty kinderskie:

 

 

 

NOWY ANCUG

 

Kupił ja sy ancug nowy

I do moi hulam baby

Piji likir bananowy

Babie daje swoju graby

 

I zakładam klawy bajer

Na harmoszce nowy sztajer

Baba si ze śmichu ścieli

Ta ja fruwam w karuzeli

 

Rach ciach ciach

Babe w piach

I jasny anieli

Koguś w morde szczeli

 

Baba w bałak daj sy spokój

Bo to ja cie w morde szczeli

Będziesz miał rozbity kinol

Ty drymbajło co w niedzieli

Pod kościołem zginasz graby

Nim do swoi hulasz baby

 

Pomalutku aż do skutku

Jak si hajdać zaczniesz w kółko

To pod hajrem cie upieszcze

Poznasz wtedy Antka Ziółko

 

Antyk ty na nerw zagrywasz

I hałukasz na bezdurno

Jestem Mańka a nie zgrywa

Z nami aus ja mówie równo

 

Jojkasz, jojczysz nie do wiary

Ja katulam si do ciebie

A ty mi potyrcze sadzisz

Mnie przy tobie tak jak w niebie

 

Antyk jesteś zawierucha

Co w ancugu do mnie drybasz

Ancug nowy zmiętolony

Jak pod chajrem wciąż przebywasz

 

Kupił ja sy ancug nowy

I do innyj hulam baby

Co na rogu Kupernika

Stoi cięgiem bez bucika

 

 

 

Rach ciach, ciach

Babu w piach

I jasny anieli

Koguś w morde szczeli

 

 

 

    BAŁAKOWY WIERSZ O MAŃCE

 

    Maniuśka popatrz na nasz Lwów

    Już trzeźwem okiem

    Na Pohulance widze znów

    Nasz ślub z widokiem

 

    I wszystkie dzwony się we Lwowi

    Pourywaju

    Więc powiedz tylko kocham cie

    Nie tylko w maju

 

    Maniuśka och Maniuśka siup

    Ty Kliparowa jesteś cud

    Gdy na golasa

    Jesteś od pasa

 

    Ty Antoś jesteś fajny chłop

    Jakżeś pijany

    Jak wytrzeźwiejesz znów

    Przylepie cie do ściany

 

    Bo Mańka znaczy sie

    Nie jestem dla frajerów

    Więc Antoś drogi odpieprz się

    Idź do cholery

 

    Maniuśka och Maniuśka siup

    Ta ja bez ciebie

    Jak ten trup

    Ta daj mi buziaka

 

    Ta nie bądź że taka

    Ja na zabawie jakiejś już

    W straży pożarnej

    Przyjde ze szlaufem

 

    Sikne nim

    W te mordy małpie

    Więc nie opieraj się Maniuśka

    Daj mi swe serduszko

 

   

   

    Bo ja się dziś zastrzeli

    Z tobą na karuzeli

    Najpierw cie w morde strzeli

    Jaśni anieli

 

 

  

 CZEKOLADKI I CUKIERKI

   

    Czekoladki i cukierki

    Słodziusieńki bombonierki

    Piękne panny, kwiatów mowa

    A to wszystko jest ze Lwowa.

 

    Popatrz z góry na Łyczaków

    Tam jest smak pachnących maków

    A frajery z Kleparowa

    Przecież także są ze Lwowa.

 

    Gdy muzyczka rżnie sztajera

    Lwów piękniejszy niż Riwiera

    Bo na rogu Kopernika

    Tańczy panna bez bucika.

 

    Po Gródeckiej jedzie tramwaj

    A my dwaj są obacwaj

    A tu Antek leje w mordę

    Pół literka i jest lordem.

 

    Czekoladki i cukierki

    Słodziusieńki bombonierki

    Piękne panny kwiatów mowa

    A to wszystko jest ze Lwowa.

 

    Wezme babe swe pod pache

    To mi fundnie drugą flache

    Policjanci i złodzieje

    W morde wóde każdy leje.

 

     A po wódce twoja Mańka

    Jest jak w cyrku Wańka-Wstańka

    Mańke widać jak na dłoni

    A frajera frajer goni.

 

    Gdy ze Lwowem sztamę trzymasz

    To nie będziesz za oryginał

    Bo gdy się urodzisz znów

    To zobaczysz miasto Lwów.

 

   

   

    I cukierki czekoladki

    I amantów własnej babki

    Swoje meszty na stoliku

    Rudą Mańke na nocniku.

 

    Przy twej Mańce jakiś frajer

    Uskutecznia ręczny bajer

    Ja frajera facką w mig

    Absztyfikant był i znik.

 

    Bal u ciotki Bańdziuchowej

    Trzymam dziunię szczegółowo

    Dziunia klawa ja też szyk

    Frajerowi portfel znik.

 

    I cukierki czekoladki

    Dookoła nowe babki

    Piękne panny kwiatów mowa

    Skąd te panny? Z Kleparowa.

 

    Czekoladki i cukierki..

    Słodziusieńki bumbunierki

    Piękne panny kwiatów mowa

    A to wszystko jest ze Lwowa.

 

Po koncercie udaliśmy się na bal lwowski. Nie pamiętam dokładnie co robiliśmy na tym balu. Czy wyznawałem miłość następnej dziuni, czy usiłowałem tańczyć przytulackie tango w nowym ancugu. A może pisałem wiersz na okoliczność balu lwowskiego:

 

   BAL LWOWSKI

   

    Przy lwowskiej ulicy

    W okrągłej sali

    W kątku zasypiał

    Kwiatek konwalii

    W rączce go miała

    Dama spóźniona

    Na poły smutna

    Na wpół stęskniona

    Gdy nie pojawił

    Się ten z oddali

    Umarł i zastygł

    Kwiatek konwalii

    Dama umarła

    Z kwiatkiem uśpiona

    Na poły smutna

    Na wpół stęskniona

    Bo nie wiedziała

    Mgła konwaliowa

    Że już nie każdy

    Wraca do Lwowa.

 

Wracam ja sy do domu, natychmiast bryz do kumputera, czy się ktoś nie nagrał z jakimś fajnym bałakiem o koncercie galowym, może sam Pan Prezydynt RP z gratulacjami wyłącznie dla mni, a tu, przecieram głaza, czy się nie śni, a to ta joj ! Mówi Radio Lwów do mni ! A przed mikrofonem sama Pani Prezes Radia Lwów Teresa Pakosz, a tuż obok Pani Redaktor Ania Gordijewska. I Pani Prezes bałaka jak było na koncercie. To ja referuje, że klawiej być nie mogło, tylko nie dopuścili mnie do zaśpiewania "Ta joj mnie nazywają", że się to niby bałamkam jak chirny, gdy chodzę. I dalej bałakam o Zespołach „Paka Buziaka” i "Ychtis", co to z piosenką lwoską i z poezją księdza Jana Twardowskiego w tle zwiedził cały świat. Jeszcze nie byli tylko na Alasce, bo tam nie ma złota i jeszcze nie dotarli lwowianie. A panienki, mój Ty Boże, wycięte z oleju Wojciecha Kossaka. Ta to znów Ania Gordijewska bałaka o zasięgu światowym lwoskiej piosenki.

 

    Co by nie, Pani Redaktor ! Szkoden goden! „Cały Lwów na mój głów” I wszystko na żywo na antenie Radia Lwów ! Ta joj !

A Pani Bożena Rafalska redaktor naczelna „Lwowskich Spotkań” /moja szefowa / powiedziała:

„I ja tam byłam, miód i wino piłam, a com widziała i słyszała w księgi umieściłam”.

 

SŁOWNICZEK BAŁAKU LWOWSKIEGO

 

krepcie - gra

awojler jing – odważny chłopaczek / szmonces /

absztyfikant – adorator

bałak – rozmowa, gadka

bajbus – niemowlę

bandzioch – duży brzuch

chatrak – konfident

chirus – pijak

cwajer – dwója

ćmaga – wódka

drybcia – stara kobieta

dziunia klawa – ładna dziewczyna

powozić dziunię – reszta jest milczeniem

fafuły – pełne policzki

funio – zarozumialec

galanty – elegancki

graba – ręka

hajda – wynocha

handełes – handlarz

hołodryga -  oberwaniec

jadaczka – gęba

juszka – rzadka zupa

jucha z kinola – krew z nosa

kacap – głupiec

pedały – nogi

pinda – niedorosła dziewczyna

potyrcze – pomietło

szantrapa – niechlujna kobieta

ścierka – ladacznica

śledź – krawat

krawatka – krawat / dostojnie /

 

 

                                     

 

 

   

 

17 WRZEŚNIA DZIEŃ SYBIRAKA

 

Aleksander Szumański – redakcja Kresowego Serwisu Informacyjnego

specjalnie dla blogmedia.pl

 

Dla członków Związku Sybiraków 17 września to data szczególnie bolesna. Ten dzień pozbawił ich wszystkiego - wolności, ojczyzny, domu, bliskich. Corocznie, w coraz mniejszym gronie, spotykają się na mszach rocznicowych, składają wiązanki biało-czerwonych kwiatów i zapalają znicze pod pomnikami, na grobach i w miejscach pamięci narodowej. Sybiracy posiadają własny hymn.

 

Hymn Związku Sybiraków - "Marsz Sybiraków" 

 

Z miast kresowych, wschodnich osad i wsi,

Z rezydencji, białych dworków i chat

Myśmy wciąż do Niepodległej szli,

szli z uporem, ponad dwieście lat.

 

Wydłużyli drogę carscy kaci,

Przez Syberię wiódł najkrótszy szlak

I w kajdanach szli Konfederaci

Mogiłami znacząc polski trakt...

 

Z Insurekcji Kościuszkowskiej, z powstań dwóch,

Szkół, barykad Warszawy i Łodzi:

Konradowski unosił się duch

I nam w marszu do Polski przewodził.

 

A myśmy szli i szli - dziesiątkowani!

Przez tajgę, stepy - plątaniną dróg!

A myśmy szli i szli - niepokonani!

Aż "Cud nad Wisłą" darował nam Bóg!

 

Z miast kresowych, wschodnich osad i wsi,

Szkół, urzędów, kamienic, i chat:

Myśmy znów do Niepodległej szli,

Jak z zaboru, sprzed dwudziestu lat.

 

Bo od września, od siedemnastego,

Dłuższą drogą znów szedł każdy z nas:

Przez lód spod bieguna północnego,

Przez Łubiankę, przez Katyński Las!

 

Na nieludzkiej ziemi znowu polski trakt

Wyznaczyły bezimienne krzyże...

Nie zatrzymał nas czerwony kat,

Bo przed nami Polska - coraz bliżej!

 

I myśmy szli i szli - dziesiątkowani!

Choć zdradą pragnął nas podzielić wróg...

I przez Ludową przeszliśmy - niepokonani

Aż Wolną Polskę raczył wrócić Bóg!!! /Marian Jonkajtys autor/

 

 „W Sybiru białej dżungli” wyd. Instytut Lwowski (zbiór wierszy } – Marian Jonkajtys

 

Kołyma kościołem męczenników dwudziestego stulecia, białe krematorium, jedenaście miesięcy zimy jeden miesiąc lata.

 

Wielu więźniom, przygotowywanym do transportu na Kołymę, kojarzyła się ona z wyspą położoną za kołem podbiegunowym. Tymczasem określenie Kołyma obejmuje ogromny obszar dorzecza rzeki o tej samej nazwie, wpadającej do Oceanu Lodowatego (Morza Wschodniosyberyjskiego). Wypływa ona z podnóża Gór Czerskiego.

Na ogromnej przestrzeni dorzecza tej rzeki, przekraczającego 2,5 miliona kilometrów kwadratowych, rozlokowane były najokrutniejsze i największe łagry sowieckie. Był to obszar prawie osiem razy większy od obecnego terytorium Polski.

 

       Obszar tych łagrów  ograniczony był od zachodu przez Góry Wierchojańskie i Czerskiego, od wschodu – cieśniną Beringa, oddzielającą Azję od Ameryki (Alaski); północną granicę stanowiły wody Oceanu Lodowatego, południową – Morze Ochockie (część Oceanu Spokojnego). Region ten obejmuje wschodnią część Jakucji, Kraju Chabarowskiego, Obwód Magadański i Republikę Czukocką.

 

        Klimatycznie jest to strefa koła podbiegunowego, wiecznej zmarzliny (wiecznie zamarzniętej gleby, odmarzającej  tylko w lecie na głębokość 60 – 100 cm) z tak zwanymi biegunami zimna w Wierchojańsku i Ojmiakonie, w których temperatura zimą dochodzi do minus 70 oC. Na południu, w dolinach rzek rozciąga się tajga, na półwyspie Czukockim – tundra.

 

Kołyma posiada niezwykle obfite złoża mineralne, przede wszystkim złota – symbolu jej bogactwa. Ponadto występują tam rudy cyny, ołowiu, platyna, węgiel, uran i inne cenne kopaliny.

 

      Ponieważ na tym obszarze brak było siły roboczej do wydobywania złota i innych bogactw naturalnych, władze sowieckie na początku lat trzydziestych zastosowały metodę sprawdzoną na Wyspach Sołowieckich, eksploatację darmowej siły roboczej więźniów. Praca ta, jak w całym systemie sowieckiego GUŁAG-u, miała mieć ponadto znaczenie ideologiczne: dawano więźniom okazję odkupienia swoich win poprzez pracę w obozach poprawczych.

               

 

        Niewolnicza praca więźniów była zabójcza. W kopalniach pracowali oni po 12 godzin, na dwie zmiany. Przy wydobyciu złota norma na jedną zmianę była bardzo wysoka – na każdego więźnia wynosiła 15 g czystego złota.

W razie jej niewykonania, co często się zdarzało, obniżano i tak głodowe porcje chleba. Ze względu na dużą śmiertelność więźniów, dochodzącą do 80% stanu, przysyłano wciąż nowe transporty potencjalnych „zdobywców złota”. Transporty więźniów napływały z głębi Związku Sowieckiego, a także z krajów satelickich.

 

        Więźniowie sami budowali obozy pośród tajgi. Były to przeważnie ogromne namioty obliczone na 100 ludzi, które dla ocieplenia okładano mchem. Wewnątrz umieszczano piec z żelaznej beczki po benzynie. Pomimo to wewnętrzna temperatura w namiocie wynosiła około –20 oC. Wyżywienie było głodowe. Brak czystej odzieży i niska temperatura dziesiątkowały więźniów. Śmiertelnymi chorobami było zapalenie płuc, tyfus i biegunka spowodowana czerwonką, a także najrozmaitsze odmrożenia palców rąk, dłoni itd. Co roku opuszczały Kołymę dziesiątki tysięcy inwalidów. Kto przeżył zimę był uważany za bohatera.

 

        Pomimo napływu masowych transportów wciąż brak było rąk do pracy. Po zakończeniu II wojny światowej władze sowieckie skierowały do łagrów kołymskich byłych żołnierzy Armii Czerwonej, którzy jako jeńcy wojenni byli internowani w obozach hitlerowskich. Sowieci potraktowali ich jako zdrajców ojczyzny. Po wyzwoleniu z obozów jenieckich przewożono ich do Moskwy, skąd transportowano na Kołymę.

 

Pierwsi Polacy – więźniowie XX wieku – byli zesłani na Kołymę pod koniec lat trzydziestych. Odbywała się wtedy (lata 1935-1938) wielka czystka w ZSRR. Aresztowania Polaków przeprowadzano na Białorusi i Ukrainie oraz w większych miastach Rosji, gdzie były duże ich skupiska. Więźniów skazywano na 7, 10 lub 25 lat łagrów. Skazanym na karę śmierci, w drodze łaski zamieniano karę na 25 lat obozów.

Następna fala polskich więźniów znalazła się na Kołymie po zaborze przez ZSRS Kresów Wschodnich Rzeczypospolitej we wrześniu 1939 roku.

        Aresztowania i wywózki trwały także w latach 1944 – 1949. Przodowała w tym służba bezpieczeństwa PRL. Aresztowano powstańców Warszawy, młodzież, a zwłaszcza harcerzy, członków AK oraz innych organizacji niepodległościowych i przekazywano NKWD. Zatrzymanym stawiano przeważnie zarzuty z paragrafów słynnego art.58 sowieckiego kodeksu karnego, „zdrady ojczyzny”, „szpiegostwa” i  „dywersji”. Skazanych na wieloletnie kary łagrów przewożono transportami na Kołymę.

 

Po agresji ZSRS na Polskę setki tysięcy Polskich mieszkańców Kresów uległo przesiedleniu, niektórzy m.in. na Syberię (inni np. do Kazachstanu).

 

14 czerwca 1941 roku w nocy rozpoczęła się sowiecka akcja przeciwko ludności zajętej Litwy. W pierwszym tygodniu wywieziono około 30 tys. osób. W latach 1941–1952 sowieci wywieźli z kraju około 132 tys., z tej liczby zginęło 28 tys. 21 maja 1947 roku Centralny Komitet sowieckiej partii przyjął tajne postanowienie „O tworzeniu kołchozów w republikach bałtyckich” – „Wiosna 1948” - wywózki o kryptonimie „Wiosna” były drugą falą wywózek i największą taką akcją w powojennej historii sowietów. Trzecia faza czystek to akcja „Jesień 1951”, wywieziono 4 tys. rodzin chłopskich - 16 150 osób - „wrogów kolektywizacji”. Nie były to tak zwane repatriacje, ale zsyłki w głąb Rosji (np. do Buriackiej Mongolskiej Autonomicznej SRS wywieziono 39 766 osób).

O jednym takim transporcie pisze Anatol Krakowiecki, więzień Kołymy: „Jechał z nami młody człowiek, chłopaczek. Nie miał ukończonych szesnastu lat. Pochodził z Hajnówki i był uczniem gimnazjalnym. Pewnego razu, kiedy stał koło kraty, wysunął mu się zza koszuli medalik i szkaplerz. Strażnik sięgnął nagłym ruchem poprzez kratę i starał się szkaplerz zerwać. Chłopiec błyskawicznie zorientował się, plunął w twarz strażnikowi i odsunął się. Cisza zapadła w wagonie. Drżeliśmy, jakie też represje  spadną na chłopca. Tymczasem strażnik otarł twarz i rozpoczął dyskusję o Bogu. Mówi, że Boga nie ma. Mówi, że Boga nikt przecież nie widział.

- Czy ty widział Boga, duraku! – zapytuje chłopca.

I wówczas padła wspaniała odpowiedź. W wagonie paliła się lampka elektryczna.

- To ty jesteś głupcem – mówi chłopiec spokojnie – Czy widzisz tę żarówkę?

- Widzę.

- Czy świeci się?

- Oczywiście świeci się.

- Widzisz więc żarówkę i widzisz, że się świeci?

- Widzę.

- A czy wiesz, co sprawia, że świeci się ta żarówka?

- Elektryczność.

- Więc przetnij, idioto i zaglądnij do środka! Czy potrafisz ujrzeć elektryczność? Czy potrafisz zobaczyć jak ona wygląda?”.

 

Rozmowę tę zapamiętał autor na całe życie: „w ciągu całych lat powtarzałem sobie tę rozmowę, co pewien czas. Tam na Kołymie, w tajdze, jeśli była okazja, krzyczałem na cały głos. W barakach powtarzałem sobie ją po cichu. Ażeby nie zapomnieć. Ażeby ją kiedyś napisać. Napisałem... (Anatol Krakowiecki  „Książka o Kołymie”, Londyn 1987).

 

        Ogromnym zagrożeniem dla kołymskich więźniów byli konwojenci, młodzi poborowi NKWD, którzy w Kołymie odbywali zastępczą służbę wojskową. Wbito im do głów, że strzegą „faszystów”. Sami zachowywali się jak uzbrojeni sadyści. Strzelali do więźniów przy każdej okazji: naruszenia regulaminu, niedbałej pracy itd., bez ostrzeżenia. Otrzymywali za to premie.

 

        Kołymskie łagry były największe z obozów koncentracyjnych świata. W najokrutniejszych, nieludzkich warunkach ginęli tam więźniowie, bez żadnej nadziei na odzyskanie wolności. Śmierć na wojnie nie była straszna; najstraszniejsza była śmierć na Kołymie.

 

        Gdy w 1953 roku zmarł Stalin i powołano nowe kierownictwo partii i państwa, stopniowo następowała likwidacja obozów kołymskich i zwalnianie więźniów.

 

        Szacuje się, że w sowieckich łagrach zginęło ponad 20 milionów ludzi. Z tego Kołyma  pochłonęła około 2 milionów istnień ludzkich. Prawdziwe dane o ofiarach obozów sowieckich nie są znane i chyba nigdy nie zostaną poznane / wg. Wacława Wasilewskiego - na podstawie czasopisma historycznego „Niepodległość i Pamięć” 1996 nr 6/.

Natura była jednak przede wszystkim współuczestnikiem dramatu, czynnikiem zniewolenia ; nie było od niej ucieczki. Nieprzebyta tajga, bezkresny step, mokradła czy wezbrane rzeki postrzegane były jako kolejni policjanci czuwający nad zesłańcami, napawający ich poczuciem bezsilności i beznadziejności, zagubienia i zatracenia w owym bezkresie ... przyroda Syberii była źródłem fizycznego cierpienia. W powszechnym skojarzeniu pojawia się w jej obrazie siarczysty mróz i śnieg. Te atrybuty syberyjskiej zsyłki były dokuczliwe same w sobie, ale dramat ludności polskiej polegał na braku odpowiedniego odzienia i obuwia, które pozwalałyby na w miarę bezpieczne dla zdrowia przebywanie na mrozie i śniegu i wykonywanie czynności związanych z przymusowym zatrudnieniem. Latem zesłańcy cierpieli natomiast za sprawą dokuczliwych owadów: roje komarów i muszek bezlitośnie kąsały wszelkie odsłonięte powierzchnie ciała, doprowadzając ludzi do rozpaczy. Przed insektami nie było ratunku także w mieszkaniach. Tam dla odmiany panoszyły się pluskwy, pchły, wszy i karaluchy. Nieustanna z nimi walka przynosiła tylko częściowe i krótkotrwałe sukcesy. Pamięć o tej udręce stanowi niezmiennie komponent opisów syberyjskiego losu.

Główną treść syberyjskiej codzienności stanowiły nieustanna troska o kawałek chleba, oraz ciężka, często ponad siły praca. Obraz przeżyć związanych z tymi zjawiskami to w dużej mierze sens zesłańczego obrazu Syberii.

Głód, pojęty najdosłowniej, fizycznie doświadczany, prowadzący do skrajnego wyczerpania, a nawet śmierci i głód jako widmo ciążące niemal dotykalną perspektywą nad większością zesłańców - to aż nadto wyraźnie utrwalony w pamięci polskich zesłańców atrybut syberyjskiej poniewierki. Jedni stykali się z nim niemal nieustannie, inni tylko incydentalnie, ale chyba nie było polskiej rodziny, której nie zajrzał on w oczy. Stałe niedożywienie, a jakże często właśnie balansowanie na skraju zagłady głodowej to problem nie tylko fizycznego doświadczenia, ale także zjawisko definiujące całą grozę położenia. W związku z nim miały miejsce dramatyczne przeżycia psychiczne, one popychało do czynów łamiących dawny system wartości, czynów odczuwanych wówczas jako poniżenie samego siebie. Taki wymiar uzyskiwała przecież wielokrotnie kradzież, taki też wymiar miało uprawiane przez wielu, zwłaszcza przez dzieci, żebractwo. Ale ów syberyjski głód miał też i inne znaczenia. Ich treść wyznaczała heroiczna walka rodziców o zdobycie choćby garści pożywienia dla ginących na ich oczach dzieci, czy też wzajemne okłamywanie się członków rodziny i zapewnianie o własnej sytości, by dziecko lub rodzica zachęcić do skonsumowania ostatniego kawałka chleba, czy ostatniego ziemniaka. Syberyjski głód to także zjawisko wyzwalające gesty ludzkiej solidarności, gesty zyskujące wartość ratowania życia. Wszystko to składało się na obraz Syberii i syberyjskiej gehenny Polaków w równie znaczący sposób jak opisy krajobrazów czy miejsc zamieszkania.

Syberia to dla większości pamiętnikarzy miejsce niewolniczej lub niemal niewolniczej pracy. Wyrąb tajgi, spław i obróbka drewna, praca w kopalniach - to najczęściej opisywane, niekiedy bardzo szczegółowo, formy eksploatacji polskich zesłańców. Dla ludzi siłą wyrwanych z rodzinnych domów i wywiezionych w nieznany, wrogi świat, wykonywana pod przymusem była przede wszystkim elementem zniewolenia, a zapędzający do niej komendant osiedla, nadzorca, przewodniczący kołchozu stawał się symbolem systemu. Zarazem jednak praca była podstawowym źródłem środków do życia, choć jakże często na przeżycie one nie wystarczały. Stawała się też płaszczyzną pewnej integracji z otoczeniem: w stosunkowo małym stopniu na północy do lata 1941 r., na niepomiernie większą skalę w Kazachstanie, ale po tzw. amnestii także i na innych obszarach. W jej toku i w związku z nią zesłańcy wchodzili w rozmaite stosunki ze współpracownikami różnych narodowości i kultur. Była także okazją poznawania mechanizmów funkcjonowania gospodarki sowieckiej, mentalności sowieckiego pracownika, umiejętności kadr zarządzających. Wszystkie te elementy znaleźć można w obrazach kreślonych ręką pamiętnikarza-Sybiraka....

Doznanie obcej przestrzeni, postrzeganej jako wroga i groźna, splatało się z doznaniem nowego statusu - statusu człowieka zniewolonego, dla którego owa przestrzeń zarówno w sensie fizycznym, jak i psychicznym, jednostkowym, jak i grupowym, była "domem niewoli". Nowy krajobraz przyrodniczy i nowe otoczenie społeczne były interpretowane z punktu widzenia człowieka zniewolonego i człowieka należącego do odmiennej kultury. Dostrzeżone już w trakcie podróży, a pogłębione na miejscu przymusowego osiedlenia poczucie bezkresności syberyjskiej krainy splatało się z poczuciem bezradności w obliczu zniewalającego systemu. Owa bezkresność odczuwana była jako czynnik destrukcji, jako żywioł niosący rzuconemu tam człowiekowi nieszczęście i zgubę. Komponowała się w jedną całość z porażającą nędzą codziennej egzystencji i często słyszanymi zapewnieniami ze strony różnych funkcjonariuszy systemu, iż Polacy przyjechali tam "by zdechnąć". Z drugiej strony wrażliwość estetyczna, w tym także na piękno przyrody, nawet tej groźnej i wrogiej, to swoisty sprawdzian cywilizacyjny, przynajmniej w kulturze europejskiej...

 

Nawet jeśli w relacjach pojawia się obraz tajgi-żywicielki, która stawała się ratunkiem dostarczając leśnych owoców, ptasich jaj, czy choćby brzozowego soku jako antidotum na szkorbut, to przecież konieczność korzystania z tej jej funkcji jest dowodem upodlenia, głodu, nędzy. Wyprawa po runo syberyjskiej tajgi, mimo użycia tych samych słów dla jej opisania, nie miała nic wspólnego z sielskim obrazkiem grzybobrania, czy zbierania jagód w lesie nieopodal rodzinnego domu czy z wakacyjnymi przeżyciami. Była ponurą koniecznością dyktowaną walką o przeżycie w najbardziej egzystencjalnym znaczeniu i zarazem swoistą konfrontacją z groźnym żywiołem ...Opisy krajobrazów w literaturze zesłańczej eksponują często nieobecności cech pożądanych. Określenia takie jak bezkres, bezmiar, bezimienność zawierają w sobie aspekt negatywności. Zwłaszcza, gdy obraz ten kontrastowany jest przez przypomnienie rodzinnych stron ... Pamięć tamtego, "normalnego" była przeciwstawiana temu tutaj, "nienormalnemu". W pamiętnikach, mimo że pisane były w ogromnej większości już po powrocie z "innego świata", wielokrotnie pojawia się ten właśnie motyw zderzenia zawartości pamięci z realnym otoczeniem ...

Syberia to miejsce doświadczeń zbiorowych, gdzie osobiście doznane cierpienie splatało się z cierpieniem narodowym, wpisywało się w narodową martyrologię. Ta ostatnia występowała w dwóch perspektywach czasowych. Pierwsza, aktualna, obejmuje czas odmierzany od momentu pierwszej wywózki w lutym 1940 r., a w niej bezpośrednio umieszczony jest sam pamiętnikarz, jego bliscy, znajomi, szerzej - Polacy i obywatele polscy represjonowani przez ZSRR. Druga, historyczna, traktuje wojenne deportacje jako kolejne ogniwo od barskich konfederatów rozpoczynającego się łańcucha. Zesłańcy z lat 1940-1941 nie raz trafiali na jakiś ślad swych poprzedników, ale chyba nie te fakty, lecz funkcjonujący w ich świadomości obraz Sybiru i mit Sybiraka decydowały o spajaniu w jedno pasmo losu własnego i losu minionych pokoleń podążających tymi samymi szlakami. W tym sensie Syberia nie była ziemią nieznaną. Ów historyczny Sybir na trwałe zapisany był przecież w narodowej tradycji, jego obraz przekazywany był z pokolenia na pokolenia, utrwalany w szkolnej edukacji, literaturze i malarstwie. Wraz z tym rosła legenda Sybiraków. Jaki był rzeczywisty społeczny rozkład wiedzy o Syberii i polskich z nią związkach niezwykle trudno powiedzieć, nie jest to zresztą tutaj przedmiotem zainteresowania. Wydaje się jednak, iż poza kręgami inteligenckimi była to wiedza dość uboga i inna być nie mogła. Składało się na nią kilka obrazów zapisanych w szkolnym podręczniku, jakieś wyobrażenie z reprodukcji wiszącej w szkole raczej niż w domu, czasem ustny przekaz rodzinny. W grupach o wyższym poziomie wykształcenia, oczytania w literaturze, o żywszym kontakcie z kulturą artystyczną wiedza ta była nie tylko szersza, ale i inna, bowiem środowiska ziemiańskie czy inteligenckie, o szlacheckim głównie rodowodzie, były równocześnie nosicielem pamięci o insurekcyjnej przeszłości narodu i związanej z nią syberyjskiej martyrologii. I oto teraz spełniał się sybiracki los kolejnego pokolenia Polaków. W wielu pamiętnikach ten element daje się bardziej czy mniej wyraźnie odczuć, niejednokrotnie niosąc w sobie jakieś poczucie narodowego przeznaczenia, niekiedy dumy z przynależności do tego wielopokoleniowego łańcucha i z wpisanie samego siebie w Historię.

Ów martyrologiczny obraz Syberii w obu jego czasowych wymiarach miał wyraźne odniesienia do problematyki stosunków polsko-rosyjskich, nadając im przede wszystkim wymiar relacji ofiara - prześladowca. O stosunku do zesłańców wnioskować można przede wszystkim na podstawie relacji samych deportowanych, jest to zatem przede wszystkim obraz odbioru przez Polaków postaw i zachowań  wobec nich, takich jakie utrwaliły się w ich pamięci.

Dodać trzeba, że to problematyka szczególnie podatna na przemilczenia i zniekształcenia bądź łagodzące opisy i oceny zachodzących w tej sferze zjawisk, bądź przeciwnie - wyostrzające je. Pamiętnikarze raczej niechętnie mówią o traktowaniu ich samych w sposób poniżający, urągający ludzkiej godności. Częściej skłonni są odnosić to do całej grupy, a jeśli już do jednostki, to raczej do osoby trzeciej. Być może decyduje o tym swego rodzaju zażenowanie, iż było się tak traktowanym, prowadzące nie tyle do wypierania tego z pamięci, ile do niechęci upubliczniania podobnych doświadczeń. Na ogół pamiętnikarze wyraźnie rozdzielali stosunek do nich ze strony władz i rozmaitych funkcyjnych pracowników instytucji i przedsiębiorstw sowieckich od stosunku zwykłych ludzi, przy czym nie zawsze podział ten pokrywał się z dodatnią lub ujemną oceną tego stosunku. Równocześnie dają się zaobserwować odmienności w opisach zachowań i postaw miejscowej ludności w zależności od tego, jakiej była ona narodowości. Daleko przy tym do identyczności opinii zesłańców o danych grupach narodowościowych, co dodatkowo komplikuje uzyskiwany obraz. W ostatecznym rozrachunku decydowały, jak się zdaje, konkretne cechy charakterologiczne poszczególnych osób i warunki, w jakich kształtowały się wzajemne stosunki. Nie bez znaczenia były przy tym zachowania samych Polaków....

W pamiętnikach polskich zesłańców inni mieszkańcy Syberii pojawiają się przede wszystkim w kontekście codziennych czynności, walki o przetrwanie, ewentualnie jako realizatorzy zniewolenia. Kontakty z miejscową ludnością w wypadku deportowanych na Syberię były do lata 1941 r. bardzo ograniczone. Większość mieszkała wszak w wyodrębnionych spiecposiołkach. Sytuacja zmieniła się po tzw. amnestii, gdy spora część tych, którzy w ogóle na Syberii pozostali przeniosła się czy to do ośrodków miejskich, czy do kołchozów. Tam zetknęli się jednak najczęściej z Rosjanami i Ukraińcami, a więc tymi grupami, z którymi kontakt mieli już wcześniej. Z innymi, rdzennymi mieszkańcami Syberii, którzy swoją egzotyką mogli w znacznie większym stopniu przyciągać uwagę Polaków, kontakty były sporadyczne i częściej dotyczyły pojedynczych osób niż zbiorowości. Rzadko owocowały szerszym odzwierciedleniem w pamiętnikach. Kontakt z tutejszym "obcym" ujmowany jest przede wszystkim w płaszczyźnie jego stosunku do sytuacji zesłańców. W pamiętnikach znaleźć można wiele informacji o ludziach prostych i o funkcjonariuszach systemu, o ich czynach pięknych i podłych. Miejsce pobytu jako kontekst tych stosunków nie ma tu jednak jakiegoś zasadniczego znaczenia, bowiem trudno byłoby dowieść odmienności pod tym względem Syberii od innych części imperium. Stosunkowo mało jest natomiast prób opisania miejscowych zbiorowości na podobieństwo etnologicznych obserwacji, w jakie obfitowało wiele pamiętników dziewiętnastowiecznych, a także sporo wspomnień wojennych z Kazachstanu czy Uzbekistanu.

Obraz Syberii wyłaniający się z zesłańczych relacji jest wieloaspektowy i wielowarstwowy. Niezwykle intersujący w warstwie opisu przyrody i społecznego otoczenia, kryje w sobie zarazem głębokie pokłady emocji zbudowanych na dramatycznym doświadczeniu. Jego analiza  pozwala formułować wnioski dotyczące świata dawnych przeżyć, ale przede wszystkim odnoszące się do mechanizmów kształtowania się indywidualnej i zbiorowej pamięci. Jakkolwiek przez wiele lat społeczny obieg zesłańczego obrazu Syberii był nader ograniczony, czasem nie obejmując nawet najbliższych rodzin deportowanych, to jednak w wyniku opublikowania wielkiej ilości wspomnień Sybiraków sytuacja ta uległa już zmianie. Byłoby niezmiernie interesujące zbadanie czy i jak wpłynęło to na zmianę wyobrażeń Syberii funkcjonujących w polskim społeczeństwie. W szerszym zakresie należałoby także zbadać jak wyobrażenia te kształtowały się w przeszłości w różnych przekrojach społecznych i czasowych.

Badania tego rodzaju mogłyby przynieść wyniki interesujące nie tylko z punktu widzenia miejsca i roli problematyki syberyjskiej w świadomości (zwłaszcza historycznej) Polaków, ale także ważne dla poznania zjawisk związanych z kształtowaniem się różnego rodzaju postaw wobec otoczenia, zarówno rodzimego, jak i międzynarodowego. / wg. Stanisław Ciesielski 2003  - „Syberia w oczach polskich zesłańców z lat II wojny światowej”. http://sciesielski.republika.pl/sovdep/polacy/syberia.html

Wybitna polska poetka lwowianka  Beata Obertyńska, córka Maryli Wolskiej, po agresji ZSRR na Polskę , w czasie okupacji sowieckiej Lwowa, w lipcu 1940 r., została aresztowana przez NKWD. Była osadzona w areszcie w osławionych lwowskich Brygidkach, następnie więziona kolejno w Kijowie, Odessie, Charkowie, Starobielsku, wreszcie zesłana do łagru Loch-Workuta. Napisała wspomnienia o swoich losach zamieszczonych w publikacji „My deportowani” stanowiącej wspomnienia Polaków z więzień, łagrów i zsyłek w ZSRR w opracowaniu i wyborze Bogdana Klukowskiego. Opracowanie zawiera wspomnienia Józefa Czapskiego, Wacława Grubińskiego, Gustawa Herlinga – Grudzińskiego, Anatola Krakowieckiego,  Beaty Obertyńskiej, Jana Kazimierza Umiastowskiego.

Oto fragmenty „Domu niewoli” Marty Rudzkiej / pseudonim Beaty Obertyńskiej / - Rzym 1946:

„…po godzinie całą zapaskudzoną podłogę zalega już stos obojętnych ze zmęczenia kobiet. Nie na wszystkie jednak jest w tej ciasnocie miejsce, a nawet nie ma go na obie nogi równocześnie. Ja na przykład muszę stać dosłownie raz na jednej, raz na drugiej nodze, trzymając w dodatku mój tobołek w rękach. Od ściany ciągnie zimno przenikliwe. Jestem głodna, zmęczona i zziębnięta do szpiku kości. Po trzech godzinach zaczynamy się buntować. Walenie w drzwi nie odnosi żadnego skutku.

Cały zresztą korytarz o nieprzeliczonych celkach, wali już od dawna w drzwi, krzyczy, wyzywa, klnie. Podłoga jest betonowa i betonowe ściany. Wszystko ocieka wilgocią i cuchnie ludzkimi odchodami. I do tej ohydnej zimnej klitki wtłaczają siłą dwadzieścia zziębniętych, zmęczonych, głodnych kobiet. Sołdat kolanem dociska drzwi, zamyka nas i odchodzi. Dopiero po pięciu może godzinach, a więc głęboko w noc zgrzyta klucz, na progu staje szynel i pozwala, grupkami po pięć, iść pod strażą do klozetu. Ktoś, kto nie widział takiej ubikacji, nie potrafi sobie nawet w przybliżeniu odtworzyć pojęcia o tej ohydzie. Nas to już nie przejmuje. Tuż obok betonowych dziur ciecze w brudną zbitą muszlę umywalni woda. Spieczone pragnieniem i głodem pijemy ją, jak która może, albo czerpiąc dłonią, albo podstawiając usta wprost pod zaśniedziały kran…

 …Szyby są wybite i zimny przeciąg ze śniegiem  hula tu na przestrzał. Żołdak wali w drzwi, popędza nas niecierpliwie i każe szybciej wracać do sobaczki. Tak bowiem nazywają się w tiurmie te przeklęte  betonowe celki. A potem czarny woron, zupełna ciemność, przekleństwa, smród i cudze robactwo. Powietrza w takiej hyclowskiej budzie ani krzty. Mnóstwo małoletnich prostytutek… Wy z Polski – pyta w końcu. A to was oswobodzili wybucha ironicznym śmiechem…w nocy budzi mnie przejmujące zimno i wicher oddymający płócienną klapę okienka. Przeskok temperatury jest tak nagły, że musi mieć jakąś głębsza przyczynę. Z otworu namiotu kurzy mi w twarz  mokry, ciężki śnieg, którego już na mnie pełno. Jakże to, wszystko jutro pójdzie po kolei? W tych szmatach, dziurach, półbose? Wierzę, że…droga nie potrwa długo. Trwała trzy tygodnie. Dwadzieścia dni gniecenia się w tej ciasnocie pod sufitem, dwadzieścia dni nie mycia się, nie rozbierania, wszy, głodu, zimna, zmęczenia, poniewierki. ..”  Po ataku Niemiec na ZSRS Beata Obertyńska uwolniona w konsekwencji układu Sikorski-Majski, wstąpiła do Armii Polskiej w ZSRS pod dowództwem gen. Władysława Andersa. W 1942 r. ewakuowała się wraz z Armią Andersa do Iranu, przeszła cały szlak bojowy Armii Polskiej: Iran, Palestyna, Egipt i Włochy. Służyła w randze porucznika w kwaterze Oświaty II Korpusu w Rzymie. Po wojnie osiadła w Londynie. Publikowała w Dzienniku Polskim i Dzienniku Żołnierza, Orle Białym, Polsce Walczącej, Ochotniczce, Wiadomościach, Życiu, Przeglądzie Polskim. Otrzymała wiele nagród literackich, m.in. nagrodę londyńskiego Przeglądu Powszechnego (1967 r.), nagrodę Fundacji Lanckorońskich (1972 r.), nagrodę Stowarzyszenia Polskich Kombatantów (1972 r.), nagrodę Jurzykowskich (1974 r.). Zmarła  21 maja 1980 r. w Londynie.

                                                                                              Aleksander Szumański

 

 

 

 

 

 

 

  

               

 

   

 

       

 

  

 

 

  

 

 

Podkategorie

Polscy Żydzi krytykują klip amerykańskiej fundacji. "Określenie »polski  Holokaust« jest kłamliwe" - Polsat News

 ALIANCI BYLI GŁUSI NA LOS MORDOWANYCH ŻYDÓW

 Zmęczony biernością aliantów w czerwcu 1942 r. gen. Władysław Sikorski na falach rozgłośni BBC wygłosił dramatyczny apel do Anglików o podjęcie działań w celu zapobieżenia trwającej w Polsce zagładzie Żydów. Jego radiowe przemówienie rozesłane zostało później jako nota dyplomatyczna do wszystkich rządów sprzymierzonych.

Aleksander Szumański - Oskarżenia określonych kół żydowskich w Stanach Zjednoczonych, jak też Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie pod kierownictwem Pawła Śpiewaka o świadome mordowanie i grabienie mienia Żydów przez Polaków w czasie okupacji niemieckiej w Polsce zakrawa na jawne pogwałcenie polskiej racji stanu, zwłaszcza jeżeli zestawi się to z opiniami przekazywanymi w latach 1945-47 przez żydowską prasę amerykańską, a obecnie wrogi Polsce, Polakom i polskości żydowski „New York Times”.

Czytelnicy polscy w kraju ciągle za mało znają alarmujące ostrzeżenia głośnego polonijnego autora profesora Iwo Cypriana Pogonowskiego. Ten najwybitniejszy dziś wśród Polaków żyjących na Zachodzie znawca problematyki żydowskiej jest autorem opublikowanego już w dwóch wydaniach monumentalnego dzieła dokumentalnego "Jews in Poland" („Żydzi w Polsce”), ze wstępem znanego sowietologa żydowskiego pochodzenia - profesora Richarda Pipesa.

Profesor Iwo Cyprian Pogonowski od kilku lat wytrwale i systematycznie ostrzega przed tym, co robią niektórzy bardzo wpływowi Żydzi zagraniczni, zwłaszcza amerykańscy, dla przyczernienia obrazu polskiej historii i upokorzenia Polaków. Zdaniem profesora Igo Pogonowskiego wszystko jest tylko grą wstępną zmierzającą do ułatwienia nacisków na wypłatę przez Polskę jak najwyższych „odszkodowań za żydowskie mienie". Przed tym ostrzegał wybitny żydowski politolog w USA Norman Finkelstein (autor „Przedsiębiorstwa Holocaust).

W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej" Norman Finkelstein powiedział, że Światowy Kongres Żydów chce szantażem zmusić Polskę do wypłaty 65-67 miliardów dolarów lobby żydowskiemu w Ameryce tytułem restytucji mienia żydowskiego w Polsce. W tym celu robi się wszystko, by upokorzyć Polskę, czym wprost otwarcie zagroził naszemu krajowi już parę lat temu jeden z czołowych przywódców żydowskich.

Za jeden z istniejących przejawów tego typu propagandy wymierzonej w Polskę Pogonowski uznał całokształt twórczości Jana Tomasza Grossa, zwłaszcza jego eseje "Upiorna dekada" oraz książki „Sąsiedzi”, „Strach”, „Złote żniwa”.

W ocenie prof. Pogonowskiego: „Propaganda Grossa pomaga EKSTREMISTYCZNYM ugrupowaniom żydowskim w ich próbach wymuszania od rządu polskiego haraczu za zbrodnie dokonane w Polsce przez Niemców, Sowietów i pospolitych kryminalistów.”

Aby uzyskać nakreślone wyżej cele, prowadzi się akcję ciągłego prowokowania Polaków przez kolejne agresywne zachowania. Przykłady takich działań to: usunięcia krzyża papieskiego w Oświęcimiu, próby usunięcia krzyża z Sejmu, ścięcie krzyża papieskiego na krakowskich Błoniach (antychrześcijański i antypolski akt kard. Stanisława Dziwisza i prezydenta Krakowa prof. Jacka Majchrowskiego), plany ścięcia krzyża na Giewoncie, usunięcie krzyża w Stalowej Woli i wszystkich krzyży ze Wzgórza Trzech Krzyży w Przemyślu, czy też decyzja szefa radomskiej policji Karola Szwalbego, który kazał usunąć krzyże w podległych mu komisariatach. Urządza się z inicjatywy Bronisława Komorowskiego i za zezwoleniem Hanny Gronkiewicz-Waltz lewackie awantury pod Pałacem Prezydenckim, etc. Podobnym celom służy stwarzanie różnego typu antypolskich „faktów prasowych", nagłaśnianie różnych rzekomych incydentów antyżydowskich, tak jak wymyślona afera z rzekomymi „antysemickimi" wystąpieniami na Majdanku. W Oświęcimiu odbywają się coroczne pochody wrogiej Polsce młodzieży izraelskiej, wychowywanej na żydowskim dekalogu Jerzego Kosińskiego „Malowany ptak”.

Jak to było możliwe, iż po dokonanym w 1940 roku przez NKWD ludobójstwie w Katyniu świat był o tej zbrodni informowany fałszywie lub w ogóle tego tematu nie poruszano?

Jak to było możliwe, iż alianci: Wielka Brytania i USA w czasie II wojny światowej nie uczyniły niczego, aby przeszkodzić Hitlerowi w dokonaniu zagłady Żydów, ponadto ukrywali przez lata prawdę o Katyniu?

70 lat temu polski rząd w Londynie poinformował aliantów o masowym mordowaniu Żydów przez Niemców. Przez kolejne lata żądał podjęcia działań, które powstrzymałyby, lub uniemożliwiły Niemcom dokonania Holocaustu. Bez efektu. Owo milczące przyzwolenie światowych potęg na eksterminowanie obywateli polskich, również pochodzenia żydowskiego, to do dzisiaj wstydliwa i niewyjaśniona karta historii. Trudno się dziwić, że w państwach tych dziś ochoczo wspiera się próbę przerzucenia na Polaków współodpowiedzialności za Holocaust. Lansuje się tezy, że w czasie wojny Polacy mieli rzekomo współdziałać z niemieckimi okupantami, korzystać finansowo z Zagłady (obrzydliwa teza Jana Tomasza Grossa) lub przynajmniej biernie przyglądać się rzezi współobywateli. Fakty są oczywiście inne, to właśnie Polacy z narażeniem własnego życia i swoich rodzin ratowali Żydów i domagali się podjęcia przez aliantów działań, które położą kres ludobójstwu.

Tymczasem dwaj najwięksi alianci Wielka Brytania i USA świadomie postanowiły nie reagować w sprawie zagłady Żydów. Już na początku 1940 roku dowództwo konspiracyjnego Związku Walki Zbrojnej poinformowało polski rząd w Londynie o prześladowaniu ludności żydowskiej. Premier i Wódz Naczelny Władysław Sikorski podzielił się tą informacją z premierem Wielkiej Brytanii Winstonem Churchilem i brytyjskim ministrem spraw zagranicznych Anthony Edenem.

W kwietniu 1940 r. Niemcy zdecydowali o utworzeniu obozu Auschwitz–Birkenau (Oświęcim–Brzezinka). Parę miesięcy później zaczęto tam zwozić polskich więźniów politycznych, a dopiero w następnej kolejności Żydów.

Aby poznać prawdę na temat sytuacji w Auschwitz, potrzebne były dokładne i bezpośrednie relacje, co tak naprawdę się dzieje w tym obozie zagłady. W połowie 1940 r. podporucznik Witold Pilecki, współzałożyciel Tajnej Armii Polskiej, jednej z konspiracyjnych organizacji, scalonej później ze strukturami Podziemia Niepodległościowego - Armii Krajowej, przedstawił plan przedostania się do Auschwitz. Celem akcji było zebranie pełnych informacji na temat funkcjonowania obozu i zorganizowanie w nim ruchu oporu. 19 września 1940 r. Pilecki dobrowolnie dał się ująć Niemcom podczas łapanki w Warszawie, aby trzy dni później jako Tomasz Serafiński znaleźć się w obozie.

To właśnie on przekazywał pierwsze źródłowe informacje o ludobójstwie, które zaczęło się w Auschwitz. Jego sprawozdanie poprzez konspiracyjną komórkę „Anna” w Szwecji zostało przesłane do Londynu. Z owego sprawozdania wynika m.in. jednoznacznie, iż jedynym sposobem ucieczki z Auschwitz był komin krematoryjny.

Nie istniały żadne zwolnienia przez Międzynarodowy Czerwony Krzyż, czy też przez komisję lekarską, jak kłamliwie podaje o swoim zwolnieniu na skutek rzekomej interwencji Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, doradca Tuska „profesor” Władysław Bartoszewski. Czy niemiecka obozowa komisja lekarska w Oświęcimiu „zwolniłaby” z obozu chorego, obrzezanego Żyda? Zapewne tak - przez komin krematoryjny. „Zwolnienia” Żydów z obozu wyjaśnia raport Witolda Pileckiego.

W posiadaniu Józefa Rosołowskiego prezesa Polskiego Związku Byłych Więźniów Politycznych Hitlerowskich Więzień i Obozów Koncentracyjnych znajduje się oryginał raportu Witolda Pileckiego. http://www.polandpolska.org/dokumenty/witold/raport-witolda-1945.htm (link is external)

Wiosną 1941 r. Sikorski nasilił działania informujące aliantów i światową opinię o trwającym dramacie Żydów. 3 maja 1941 r. gen. Władysław Sikorski wystosował notę w języku francuskim, angielskim i hiszpańskim zatytułowaną „German occupation in Poland”, w której informował o eksterminacji Żydów. Informacje te były później wielokrotnie powtarzane przedstawicielom rządów Wielkiej Brytanii i USA. Jesienią 1941 r. władze III Rzeszy postanowiły „ostatecznie rozwiązać kwestię żydowską”. W praktyce oznaczało to wymordowanie wszystkich Żydów.

Komenda Główna AK dysponowała informacjami, że w obozie w Chełmnie trwa masowe mordowanie Żydów za pomocą spalin w zamkniętych ciężarówkach! Również i o tej sprawie w grudniu 1941 r. zostali poinformowani przedstawiciele zachodnich rządów. Na przełomie lat 1941–1942 rząd Sikorskiego czynił wszystko co mógł, aby zmusić aliantów do działania. Polskie Ministerstwo Informacji wydało specjalną broszurę dotyczącą Zagłady – „Bestialstwo nie znane dotąd w historii”.

Zmęczony biernością aliantów w czerwcu 1942 r. gen. Władysław Sikorski na falach rozgłośni BBC wygłosił dramatyczny apel do Anglików o podjęcie działań w celu zapobieżenia trwającej w Polsce zagładzie Żydów. Jego radiowe przemówienie rozesłane zostało później jako nota dyplomatyczna do wszystkich rządów sprzymierzonych. Bezdyskusyjnych dowodów trwającej zagłady Żydów dostarczyła misja Jana Karskiego (właściwie Jana Kozielskiego), który na polecenie polskich władz udał się do okupowanego kraju. Karski dwukrotnie przedostał się do getta warszawskiego, przebywał również dwukrotnie w obozie przejściowym w Izbicy.

 

Jesienią 1942 r. powrócił do Wielkiej Brytanii, gdzie jako naoczny świadek opowiedział o eksterminacji Żydów. W oparciu o przywiezione przez Karskiego dokumenty w grudniu 1942 r. minister spraw zagranicznych Edward Raczyński przygotował i przedstawił aliantom szczegółowy raport o Holocauście. Karski został przyjęty również przez prezydenta Stanów Zjednoczonych F.D. Roosevelta. Jan Karski spotkał się w Ameryce z wieloma wybitnymi osobistościami Ameryki – politykami – przedstawicielami mediów i świata artystycznego. Wszędzie apelował o ratunek dla zabijanych Żydów. Bez rezultatu.

10 grudnia 1942 r. Sikorski wydał kolejną notę do Narodów Zjednoczonych, w której nawoływał do przeciwstawienia się trwającej eksterminacji „obywateli polskich żydowskiego pochodzenia”. Noty dyplomatyczne poświęcone losom ludności żydowskiej wysyłał dwukrotnie do rządów sprzymierzonych ambasador RP w Londynie Edward Raczyński. Z podobnym apelem do międzynarodowej społeczności zwróciła się także Polska Rada Narodowa w Londynie.

18 grudnia 1942 r. Prezydent Rzeczypospolitej Władysław Raczkiewicz wezwał papieża Piusa XII do przerwania milczenia i wzięcia w obronę mordowanych Żydów i Polaków. W Polsce jako jedynym państwie okupowanym przez Niemcy za pomoc Żydom groziła kara śmierci. Zabijano nie tylko „winowajców”, ale także ich rodziny. Mimo to od samego początku władze Polski Podziemnej zaangażowały się w pomoc.

Już od początku 1941 r. w Komendzie Głównej Armii Krajowej istniał Referat Żydowski, który zbierał informacje o losach polskich Żydów. 4 grudnia 1942 r. została założona Rada Pomocy Żydom „Żegota” jako kontynuacja działającego od września 1942 r. Tymczasowego Komitetu Pomocy Żydom.

Przy Delegacie Rządu RP na Kraj działała Rada Pomocy Żydom – polska humanitarna organizacja podziemna działająca w latach 1942-1945, jako organ polskiego rządu na uchodźstwie, której zadaniem było organizowanie pomocy dla Żydów w gettach oraz poza nimi. Rada działała pod konspiracyjnym kryptonimem Żegota.

W marcu 1943 r. powołano Referat Żydowski w ramach Delegatury Rządu na Kraj, który m.in. przekazywał „Żegocie” fundusze na akcje pomocy i przesyłał raporty dla rządu w Londynie. Gdy w nocy z 26 na 27 kwietnia 1943 r. Pilecki uciekł z Auschwitz, przekazał na zachód kolejne dowody na trwające tam ludobójstwo Żydów. Polacy rozważali także desperacki atak na Auschwitz (broniło go 8 tys. esesmanów), aby zwrócić uwagę na zagładę Żydów.

W lipcu 1943 r. „Żegota” wystosowała propozycję, aby rząd w Londynie zwrócił się oficjalnie do aliantów z prośbą o wymianę ludności żydowskiej na obywateli niemieckich.

Także Kościół katolicki nie pozostał obojętny na Holocaust. 14 grudnia 1942 r. przebywający w Londynie biskup włocławski Karol Radoński ostro potępił w radiowym przemówieniu działania Niemców – „jeżeli chodzi o ludność żydowską to męka jej przewyższa wszystko co cokolwiek nienawiść i dzikość ciemiężcy zdolna jest wymyślić[…] jako biskup polski z całą stanowczością potępiam zbrodnie dokonywane na ludności żydowskiej”.

Papież Pius XII uratował więcej Żydów niż wszyscy inni polityczni i religijni przywódcy świata razem wzięci. Izraelski historyk i dyplomata Pinchas Lapide szacował, że Pius XII ocalił blisko 900 tysięcy ludzi! „Zrobiłem kiedyś szacunki i oznacza to, że 20 procent żyjących obecnie na świecie Żydów istnieje dzięki niemu” – Powiedział Pinchas Lapide.

To Pius XII nakłaniał admirała Miklosa Horthy'ego, żeby powstrzymał deportacje węgierskich Żydów do Auschwitz. Tylko ta interwencja uratowała 200 tysięcy ludzi.

Rządy USA i Wielkiej Brytanii były głuche na informacje o zagładzie Polaków i obywateli polskich pochodzenia żydowskiego w Polsce. Noty polskiego rządu spotykały się z obojętnością. Gdy na początku grudnia 1942 r. gen. Władysław Sikorski po raz kolejny nawoływał do zniszczenia bombami torów dojazdowych, komór gazowych i krematoriów w obozach zagłady w okupowanej Polsce, Churchill enigmatycznie obiecywał zająć się tą kwestią. Fakty są takie, że techniczne naloty na teren Oświęcimia były możliwe od 1942 r., a w 1944 r. przeprowadzano je regularnie. W 1944 r. o bombardowanie szlaków komunikacyjnych do niemieckich obozów zagłady prosili już nie tylko Polacy, ale także amerykańskie organizacje żydowskie.

Brytyjczycy posiadali informacje na temat zagłady Żydów nie tylko od Polaków. Na przykład udało im się przechwycić depesze chilijskiego konsula w Protektoracie Czech i Moraw, które donosiły o początkach zagłady Żydów. Churchill nie tylko milczał. Firmował bowiem politykę brytyjskich władz w Palestynie, które skrupulatnie pilnowały, aby nie napływali do niej uciekający przed Holocaustem europejscy Żydzi. Gdy w grudniu 1940 r. do brzegów Palestyny dopłynął statek „Salvador” z kilkuset nielegalnymi imigrantami, brytyjskie władze nie pozwoliły mu dopłynąć do Haify. Statek zatonął. Takich incydentów na palestyńskim wybrzeżu w latach 1940–1942 było wiele.

Aby zrozumieć obojętność Brytyjczyków trzeba znać realia tamtej epoki. Nie tylko Niemcy uważali się za lepszych rasowo (rasę panów). Podobnie uważali Brytyjczycy. Churchill wielokrotnie powtarzał we are superior (jesteśmy najlepsi). Dla brytyjskiej elity Żydzi, Arabowie, Hindusi, murzyni byli jedynie lesser races, czyli niższymi rasami. Sprawa zagłady Żydów zwyczajnie nie dotyczyła Brytyjczyków.

Podobnie zachowywał się rząd USA i amerykańskie elity. Prezydent Franklin. D. Roosevelt po prostu zabijał milczeniem polskie wołania o położenie kresu zagładzie. Roosevelt był skutecznym, cynicznym politykiem. Warto przypomnieć, że zgodził się, aby Stalin przypisał Niemcom odpowiedzialność za mord w Katyniu, bo nie chciał tłumaczyć wyborcom, dlaczego pomagają jednemu zbrodniarzowi w walce z drugim.

W sprawie Holocaustu Roosevelt dostrzegał zagrożenie dla swojego wizerunku. Wiedział bowiem, że gdyby podjął jakiekolwiek działania, mogłyby być przez opinię publiczną uznane za niewystarczające. Dlatego właśnie wolał milczeć. Gdy pod koniec października 1943 r. do Białego Domu przybyła delegacja amerykańskich rabinów, Roosevelt wymknął się potajemnie z Białego Domu, aby po raz kolejny uniknąć rozmowy na ten temat. O tym, że była to przemyślana polityka, świadczą działania amerykańskiego Departamentu Stanu.

Na początku 1943 r. urzędnicy odcięli amerykańskiej prasie dostęp do informacji o Zagładzie, jakie napływały od środowisk żydowskich ze Szwajcarii. Kilka tygodni później na tajnej konferencji amerykańsko-brytyjskiej na Bermudach podjęto decyzję, że alianci nie podejmą specjalnych działań, aby przerwać Zagładę. Przebieg tej konferencji do tej pory owiany jest tajemnicą. Dokumenty brytyjskie wciąż pozostają tajne. Amerykańskie odtajniono w niewielkim stopniu.

Rządy USA i Wielkiej Brytanii tylko raz oficjalnie odniosły się do Zagłady. 17 grudnia 1942 roku wydały notę dyplomatyczną, że po wojnie „winni nie unikną odpowiedzialności”. O ile Amerykanie i Brytyjczycy zwyczajnie ignorowali Holocaust, to trzeci co do ważności aliant zachodni - Francuzi brali w nim czynny udział.

Francuski rząd Vichy od samego początku starał się „zaimponować” Niemcom swoim antysemityzmem. Jeszcze w październiku 1940 r. z III Rzeszy do Francji przetransportowano sześć tysięcy Żydów. W tym samym miesiącu wdrożono antyżydowskie ustawodawstwo i rozpoczęto prześladowania. Żydom zakazano wykonywania określonych zawodów, a Żydów-cudzoziemców internowano w obozach. Po tym nastąpiła rejestracja i konfiskata majątków.

Władze Vichy były gotowe zintensyfikować prześladowania Żydów, byle tylko odebrana im własność trafiła do Francuzów. Władze Vichy same organizowały transporty do Auschwitz. Pierwszy z nich ruszył do Polski 27 marca 1942 r., zaś ostatni odjechał w lipcu 1944 r., już po lądowaniu aliantów w Normandii. Amerykański historyk Robert Paxton przekonywał w wydanej w 1972 r. książce „Francja Vichy”, że Niemcy utrzymywali we Francji znikome siły okupacyjne, bo większość zadań wykonywali sami Francuzi. Najlepszym komentarzem do całej sprawy jest spór pomiędzy francuskimi kolejami państwowymi a rządem o rachunki za wywóz Żydów do obozów śmierci w Polsce. Ponieważ nie zapłacił ich rząd Vichy, władze firmy domagały się uregulowania rachunków za tę usługę jeszcze rok po zakończeniu wojny. Te fakty wyglądają ciekawie na tle publikacji współczesnych mediów francuskich, piętnujących rzekomy polski antysemityzm i „polskie obozy zagłady”.

 

TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „WARSZAWSKA GAZETA” 20 WRZEŚNIA 2013 r.